Co w świecie etiudy piszczy – relacja z 20. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Etiuda & Anima

0
972

Etiuda i Anima to festiwal, który w porównaniu z innymi, większymi polskimi festiwalami powinien wypadać blado. Nie posiada przecież ani takiej reklamy, jak chociażby Camerimage czy Warszawski Festiwal Filmowy, ani tylu projekcji co one. Jego ,,wielkość” oraz względna niszowość zapewniają mu jednak szereg zalet, których inne festiwale mogą jedynie pozazdrościć. Jedną z nich jest zapewne stałe grono wiernych fanów, które rok w rok (a festiwal ten obchodził w tym roku swoje dwudziestolecie) ochoczo wybiera się na kolejne odkrycia animacji i krótkich metraży. Innym, niezaprzeczalnym plusem tej imprezy jest paradoksalnie jej minimalizm. Bo na jakim innym festiwalu cieszącym się renomą i potrafiącym ściągnąć w swoje progi tak uznane gwiazdy i animacji, i filmów fabularnych, można powiedzieć, że obejrzało się większość z prezentowanego programu? A krakowski Międzynarodowy Festiwal Filmowy Etiuda & Anima dzięki skromnemu, lecz przemyślanemu programowi, dostarcza potencjalnemu odbiorcy możliwość cieszenia się wszystkimi seansami. Jeśli nie na ich premierze, to chociażby na organizowanych powtórkach głównych sekcji w kolejne dni.

W tym roku konkurs etiud zgromadził 35 krótkich metraży rozłożonych na sześć bloków projekcyjnych. Etiudy to zawsze możliwość wyłuskania twórców ciekawych, innowacyjnych – takich, na których filmy pełnometrażowe będziemy czekać z niecierpliwością. Ale krótkie metraże to także deklaracje studentów z różnych krajów w pigułce, ich aktualne spojrzenie na świat, bolączki i zachwyty. Idąc tym tropem, tegoroczny przegląd etiud niesie z sobą dość ciekawe spostrzeżenie – można zdecydowanie wyodrębnić kilka głównych motywów, które chętnie podejmowali studenci, oraz sposobów ich prezentacji.

 

Humor potrzebny od zaraz

Podstawową rzeczą, która zwracała uwagę już po obejrzeniu pierwszego bloku prezentowanych w konkursie filmów, była co najwyżej marginalna rola humoru! Tegoroczne etiudy w głównej mierze prezentowały się bowiem wyjątkowo melancholijnie, a miejscami wręcz depresyjnie. Oscylowały głównie wokół tematów takich jak śmierć, depresja czy niemożność znalezienia własnego miejsca w tym jakże okrutnym świecie. Każda próba uśmiechu z ekranu spotykała się więc z przychylnością widza (jeśli nie wszystkich, to na pewno moją). Wśród tych nielicznych humorystycznych etiud zdecydowanie wybijał się film w reżyserii Mateusza Głowackiego Zabicie ciotki. Ta etiuda, zrealizowana na podstawie niedokończonej powieści Andrzeja Bursy, ukazuje świat PRL-u oraz wyrzuty sumienia z powodu tytułowego morderstwa z przymrużeniem oka i w żartobliwy sposób. Jednocześnie, dzięki świetnym dialogom oraz niejednoznaczności scenariusza, jest to po prostu dobry kawałek „krótkiego” kina. Głowacki udowodnił, że w 30 minutach można zamknąć historię, która wydawać się będzie pełna, a jednocześnie dokonać diagnozy postaw młodych ludzi nie tylko lat PRL-u, ale także, a może przede wszystkim, współczesnych. Zasłużenie nagrodzone Srebrnym Dinozaurem Zabicie ciotki ze wszystkich prezentowanych w tym roku etiud wyryło się najbardziej w mojej pamięci.

"Zabicie ciotki", reż. Mateusz Głowacki

Kolejnym filmem o zabarwieniu humorystycznym są Kolorowe dni Tomasza Jeziorskiego. Jest to opowieść nie tyle komiczna, ile raczej tragikomiczna. Fabuła opowiada historię pielęgniarki Ewy, która przechodzi na emeryturę. W domu czeka na nią mąż, dla którego największą przyjemnością jest oglądanie meczów piłkarskich w telewizji, oraz dorosły syn, spędzający całe dnie przed ekranem komputera. Jeziorski stworzył portret kobiety przez polskie kino często ignorowanej – matki Polki, która jednak poza rodziną ma własne pragnienia, marzenia i plany. Kolorowe dni to obraz emerytury, w czasie której wolny czas, zamiast stać się tytułowymi kolorowymi dniami, jest jedynie szarą codziennością; emeryt staje się osobą przezroczystą, wręcz niepotrzebną nikomu.

Jeśli chodzi o humor, to pod tym względem zawsze można liczyć na naszych sąsiadów zza miedzy – Witaj, Loic! to jedyny czeski reprezentant w tegorocznym przeglądzie etiud. O ile do samej realizacji obrazu można mieć zastrzeżenia, to fabularnie i dialogowo film ten broni się całkiem nieźle. Natálie Císařovská bierze bowiem na warsztat wdzięczne zderzenie dwóch kultur – czeskiej, reprezentowanej przez dziadków Magdy, oraz francuskiej w osobie jej chłopaka, tytułowego Loica. Fabuła porusza się od słowa do słowa, od uprzejmości i próby porozumienia (chłopak nie mówi po czesku, dziadkowie po francusku) aż do końcowej kłótni. Co ciekawe, kością niezgody w tym obrazie nie stają się wcale różnice narodowe, a światopoglądowe. Dziadek mający jeszcze w pamięci komunizm nie może się pogodzić z socjalistycznymi poglądami Luica. To spór pomiędzy doświadczeniem a młodzieńczą naiwnością.

Jednym z najlepiej opowiedzianych wizualnie jest ciekawy Chwast w reżyserii Kanadyjczyka Francisa Fortina. To nieliczny z prezentowanych filmów, który posiada jasno zarysowaną, humorystyczną i pełną optymizmu puentę, co znacząco oddziałuje pozytywnie na odbiór dzieła Fortina.

"Chwast", reż. Francis Fortin

Warto wspomnieć także Kajdany miłości w reżyserii Martiny Plury. To żartobliwie opowiedziana historia młodzieńczego zauroczenia, pewnej wprawki miłosnej. Świetne, utrzymane w czarno-białej tonacji zdjęcia Moniki Plury sprawiają, że jest to etiuda, która wizualnie zachwyca, a zabawna konwencja narracyjna powoduje, że Kajdany miłości stały się jedną z moich ulubionych etiud w tegorocznym zestawie.

Na koniec autorzy przeglądu pozostawili kolejny polski akcent: Kojota Jędrzeja Bączyka – stereotypową opowieść o dorastaniu w czasach PRL-u. Niestety etiuda ta nie posiada świeżości Zabicia ciotki. Dodatkowo, porusza temat dorastania oraz pierwszych doświadczeń seksualnych w rytmie punk rocka, co skazuje Kojota na porównania do Wszystko, co kocham, na którego tle krótkometrażówka Bączyka wypada blado, głównie ze względu na sposób realizacji. Stylizowane na minione czasy obrazy nie przekonują, tak samo jak praca kamery w trakcie całego 30-minutowego filmu. O ile scenariuszowo etiuda się broni (perypetie tytułowego Kojota są dobrze  skonstruowane, niektóre sytuacje autentycznie bawią), to jednak nieprzekonujące dialogi oraz słaba gra aktorska sprawiają, że Kojot pozostawia dużo do życzenia.

Wszystkie opisane filmy to reprezentacja etiud humorystycznie zabarwionych. Zwracam na nie tak dużą uwagę, gdyż ich odpowiednie rozmieszczenie pozwalało „złapać oddech” pomiędzy resztą konkursowych dzieł. Oczywiście, jakość krótkometrażówek nie zależy od humoru w nich zawartego, jednak zastanawia tak ponure spojrzenie na świat przez młodych twórców. Tym większe uznanie dla polskich twórców, gdyż aż cztery z sześciu opisanych wyżej filmów są ich autorstwa. Może wynika to jedynie z faktu, że polskich krótkometrażówek zaprezentowano w przeglądzie najwięcej? Ale może zwiastuje pewien odwrót w twórczości młodych polskich twórców? Od martyrologii i depresji czy też nieśmiesznych i żenujących pseudokomedii w stronę tworzenia filmów optymistycznych – o żarcie dobrym, nie zaś jedynie jarmarcznym? Oby.

 

Dokumentalnym okiem

W tegorocznym przeglądzie znalazło się sześć obrazów dokumentalnych (z czego pięć polskich). Niestety na wyróżnienie, zarówno za opowiedzianą historię, jak i za sposób jej nakręcenia, zasługuje tylko jeden – Sceny sprzed Aleksandry Maciuszek, reprezentantki Kuby. Niepokojący, zrealizowany głównie w zaciemnionych pomieszczeniach i operujący dużą ilością zbliżeń obraz prezentuje nam historię starszego mężczyzny, który opiekuje się swoim wnukiem. Starość miesza się tu z nowym życiem, powolne odchodzenie starca jest przełamane żywotnością malucha. Obce dla Europejczyka środowisko, jakim jest Kuba, odsłania inny niż znane nam sposoby godzenia się ze śmiercią. Starzec jest życzliwie do niej usposobiony, pogodzony z losem, wręcz czeka na ostatnie tchnienie. Jednocześnie dalej jest ogniwem życia rodzinnego, nie zostaje zepchnięty na margines. Wręcz przeciwnie, rodzina zdaje się szanować go nawet bardziej jako posiadającego największe doświadczenie życiowe w rodzie.

Rodzina, a raczej rodziny, są także bohaterami dokumentu Pawła Ziemilskiego pt. Rogalik. Ten szeroko nagradzany obraz (w tym Brązowym Dinozaurem za „wizjonerskie, tajemnicze, głęboko poruszające spojrzenie na polską prowincję oraz nadzwyczajny styl opowiadania” na tegorocznym Festiwalu Etiuda & Anima) jest dokumentem, który na przeglądzie zobaczyłam po raz drugi. I tak samo jak za pierwszym razem, etiuda ta nie zdobyła mojego uznania na poziomie nagród, jakie uzyskała. Warto docenić w niej wspomniany styl opowiadania, długie ujęcia płynnie przenoszące widza pomiędzy osobami oraz planami czy też zbliżenia nadające znaczenia osobom będącym pierwotnie na drugim planie i odkrywającym jakiś fakt, którego początkowo oko widza nie było w stanie wychwycić. Całość jest jednak dla mnie zbyt surowa, aby na poważnie mogła oddziaływać – ot, suche obrazki ukazujące przaśność i beznadzieję polskiego zaścianka.

W dokumencie większość sukcesu to odpowiednio dobrany temat, dopiero później potrzeba zręcznego poprowadzenia kamery, aby wydobyć to, co najważniejsze i najciekawsze w danej historii. Odpowiednio mocnego tematu zabrakło zarówno Anieli Gabryel w Lecieć-nie lecieć, jak i Kajetanowi Pochylskiemu w Przytrzymać światło. O ile ten drugi broni się choć trochę pięknymi zdjęciami tworzonych przez bohatera witraży, o tyle opowieść o grupie badaczy zajmujących się opisaniem i skatalogowaniem ptaków jest jedynie nużąca. Winę za to wydaje się ponosić nieodpowiednia selekcja materiału – gdyby etiudę skrócić z osiemnastu minut do na przykład ośmiu–dziesięciu, obraz mógłby się bronić o wiele lepiej. Kilka celnych dialogów pomiędzy badaczami to za mało – giną one pośród siermiężnych rozmów na temat długości skrzydeł czy wagi ptaków, które widza niebędącego naukowcem zwyczajnie nudzą.

"Przytrzymać światło", reż. Kajetan Pochylski

Przed nudą ucieka natomiast młoda bohaterka obrazu Cisza w reżyserii Zofii Goraj. Dziewczyna jest, przewrotnie wobec tytułu etiudy, realizatorką dźwięku, jednak momentów wyciszenia i oderwania od pracy szuka w zawodzie położnej. Gwar realizacji filmu zderzony został  w tej krótkiej etiudzie z ciszą sali porodowej już po narodzinach dziecka. Bardzo dobre wykonanie, temat także na pierwszy rzut oka wydaje się zaskakujący i świeży, jednak dobrana bohaterka nie posiada odpowiedniej charyzmy na ekranie, aby zaciekawić na tyle, bym jako widz chciała się dowiedzieć więcej o jej życiu. Doceniam skrajność, jaką wybrała za ścieżkę życiową, ale jej losy mnie nie poruszają. A od dokumentu oczekuję, że wpłynie na moje emocje, stanowiąc coś więcej niż letni obrazek społeczny.

 

Rzemieślnicza wprawa kontra ciekawość świata

Pozostałe etiudy z pokazów konkursowych podzielić można na dwie grupy: te, które wydają się nakręcone jedynie jako chęć ukazania wybranego stylu opowiadania, i te, w których na pierwszy plan wysuwa się historia. Flagowym reprezentantem pierwszej grupy jest dla mnie etiuda o enigmatycznym tytule Bajka o dziewczynce, z której wysączono krew. Estetycznie film zachwyca – żywe, wysmakowane kadry przenoszą nas momentami do tajemniczej krainy. Główna bohaterka Gizella jest obdarzona nietypową przypadłością – w jej ustach rośnie roślina. Dziewczynka, nie chcąc zdradzić się przed ojcem na ważnej kolacji, próbuje sama poradzić sobie z problemem. Bajka… ma w sobie wiele z charakteru i stylu Labiryntu fauna Guillermo del Toro – dziewczynka versus świat dorosłych, przez który czuje się niezrozumiana, oraz nadprzyrodzone wydarzenia i postaci. Nadmierna symbolika oraz brak mocnej puenty sprawiają jednak, że chociaż obraz zapada w pamięć, daleko mu do określenia wybitny.

Podobnie dzieje się w przypadku etiudy Morderstwo w Junin. Nakręcona w jednym ujęciu dziesięciominutowa opowieść pozbawiona jest interesująco skonstruowanego scenariusza. Trudno nawet dociec, o co chodzi w tym obrazie, dlaczego popełniono tytułowe morderstwo i kim są pojawiający się bohaterowie. Czasami mniej znaczy więcej, jednak w przypadku Morderstwa w Junin szczątkowa fabuła jest niewystarczająca.

"Huśtawka trumiarza", reż. Elmar Ivanow

W przeglądzie znalazły się jednak historie naprawdę wciągające, jak chociażby nagrodzona Złotym Dinozaurem etiuda Huśtawka trumniarza w reżyserii Elmara Ivanowa, Na horyzoncie Emilie Baillargeon, czy Dobra noc Muriel d’Ansembourg. Huśtawka trumniarza opowiada historię prostej rodziny, ojca i opóźnionego w rozwoju syna, w momencie otrzymania wiadomości o niechybnej śmierci tego drugiego. Wraz z bohaterami przeżywamy ból i cierpienie młodego człowieka oraz ogrom miłości, jaki na koniec okazuje mu surowy z pozoru ojciec. Kameralna etiuda o niezwykłym klimacie i pięknych zdjęciach zasłużenie nagrodzona w tym roku.

Na horyzoncie natomiast to opowieść o Rolandzie, który dochodząc do pewnego wieku, postanawia sprzedać ukochany motor. Jednak o kupca, którego by zaakceptował, nie jest łatwo… Na horyzoncie portretuje żal za minionymi latami, próbę dostosowania się do nieuchronnie mijającego czasu. Rozgoryczenie i sentymentalizm Rolanda odczytujemy jako próbę pożegnania się z przeszłością i stawienia czoła przyszłości.

Przeciwieństwem tematycznym Na horyzoncie jest Dobra noc, film przedstawiający wyjście na imprezę dwóch trzynastolatek. Dziewczyny na siłę próbują wyglądać doroślej niż na swój wiek, operując kilkoma zachowaniami podpatrzonymi w telewizji. Wciągająca i niegłupia historia jednej nocy, gdzie wszystko mogło pójść źle, a jednak dzięki trafieniu na odpowiedniego człowieka skończyło się dobrze.

Nie sposób wspomnieć czy zdać relacji ze wszystkich 35 etiud prezentowanych na festiwalu w tym roku, bo relacja ta musiałaby być jeszcze dwa razy dłuższa. Po ich obejrzeniu stwierdzam jednak, że albo zadziałała bardzo dobra selekcja, albo po prostu nadesłano najlepsze etiudy, bowiem większość z nich utrzymywała wysoki poziom. Na przyszłość jednak pomyślałabym o stworzeniu osobnego konkursu dla etiud polskich, gdyż tym razem ilość nie przeszła w jakość i ze wszystkich prezentowanych jedynie cztery można uznać za godne udziału w konkursie głównym. ')}

Dodaj odpowiedź