Perełki Off Camery – osobisty przewodnik

0
874

Pierwsza połowa maja w Krakowie upłynęła pod znakiem festiwalu PKO Off Camera. Festiwal jak zwykle skutecznie zaznaczył swoją obecność, promując się wyraziście w przestrzeni miejskiej i zapraszając dziesiątki sławnych gości. W ich cieniu czasem łatwo zapomnieć, że tym, co powinno przyciągać najwięcej naszej uwagi – są same filmy, których na Off Camerze także nie brakowało. W bogactwie oferty programowej wyróżniło się przynajmniej kilka produkcji nietuzinkowych, często wymagających, ale także dających odbiorczą satysfakcję. Niniejsze subiektywne zestawienie wskazuje na kilka takich odkryć, z którymi warto się po Off Camerze zapoznać.

 

Miasteczko Filmowe: Aldona Jankowska fot. Wiktoria Maziarczyk

 

 

Pod elektrycznymi chmurami, reż. Aleksiej German Młodszy

 

Film ten, jako koprodukcja polsko-rosyjsko-ukraińska (współproducentem był Dariusz Gajewski, a jedną z głównych ról zagrał Piotr Gąsowski), na Off Camerze pokazywany był w konkursie filmów polskich, ale w istocie trudno wyobrazić sobie dzieło bardziej rosyjskie. Osadzając film w najbliższej przyszłości (akcja dzieje się w roku 2017), German chciał jednocześnie opisać skomplikowany splot historycznych i społecznych okoliczności, które definiują współczesną Rosję. Swój kraj pokazał jako niezwykle zróżnicowany i pełen sprzeczności, rozpięty między traumatyczną przeszłością a niepewną przyszłością, a także rozdarty między wdzierającą się wszędzie kulturą zachodnią a własną bogatą tradycją. Dla swojego ambitnego projektu wybrał niełatwą odbiorczo nowelową formułę, w której poszczególne historie, a nawet plany czasowe mieszają się i przeplatają ze sobą.

Kiedy wspominam o Aleksieju Germanie Młodszym, zawsze odruchowo dodaję, że jest to syn wybitnego reżysera o tym samym imieniu i nazwisku, ale mam nadzieję, że wkrótce takie przedstawienie będzie zbędne. O tym, że młodszy German wybił się na artystyczną niepodległość świadczy już Srebrny Lew zdobyty kilka lat temu w Wenecji za film Papierowy żołnierz (2008). Pod elektrycznymi chmurami jest potwierdzeniem jego klasy i artystycznej dojrzałości. Już teraz czekam na następny film tego reżysera.

 

"Pod elektrycznymi chmurami", reż. Aleksiej German Młodszy fot. materiały prasowe

 

 

Taxi-Teheran, reż. Jafar Panahi

 

Jafar Panahi to dziś żywy symbol walki z próbami ograniczenia wolności słowa. Gdy jego film Na spalonym (2006) okazał się kilka lat temu politycznie niepoprawny dla władz Iranu (pokazywał dyskryminację kobiet poprzez wykluczenie ich z udziału w publicznych imprezach), Panahi został skazany na areszt domowy i wieloletni zakaz kręcenia filmów. Od tej pory nakręcił już trzy. Taxi-Teheran, zwycięzca tegorocznego festiwalu w Berlinie, to z pewnością najlepszy z tych projektów, w oczywisty sposób łamiący oba zakazy narzucone na Panahiego. Niepokorny reżyser, umieszczając niewielką cyfrową kamerę w kierowanej przez siebie samego taksówce, nakreślił jakby miniaturę swojego kraju. Niezwykle naturalna inscenizacja, aktorstwo i sam scenariusz sprawiają, że przez dobre pół filmu można zastanawiać się, czy mamy do czynienia z filmem fabularnym, czy może dokumentalną rejestracją. Panahi w angażującej formie przedstawił koloryt irańskiego społeczeństwa w możliwie szerokim przekroju, wraz z jego specyficznymi zwyczajami, poglądami i problemami. Co najważniejsze, nie ucieka on od polityki ani kwestii społecznych, ale nie tworzy też plakatowej agitki. Zamiast użalać się nad swoją sytuacją (do czego miałby wszelkie prawo), stawia na dystans, a nawet poczucie humoru, którym przesiąknięte jest Taxi-Teheran. Wielu krytyków zwraca uwagę na fakt, że rozgłos filmowi zapewniają głównie względy polityczne i jest to zapewne prawda, ale dziełu Panahiego nie można jednocześnie odmówić walorów czysto artystycznych.

 

„Taxi – Teheran”, reż. Jafar Panahi fot. materiały prasowe

 

 

Kalwaria, reż. John Michael MacDonagh

 

Wywodzący się z Irlandii bracia MacDonagh w zasadzie nie zawodzą. Tym razem swój nowy film zaprezentował światu starszy z nich, John Michael. W centrum Kalwarii umieścił postać charyzmatycznego, oddanego swojej posłudze księdza (w tej roli znakomity jak zawsze Brendan Gleeson), ale prawdziwym bohaterem filmu jest niewielka społeczność miasteczka zagubionego w pięknym irlandzkim krajobrazie. Przeżywając własny tydzień pasyjny, ojciec James staje się naszym przewodnikiem po swojej trzódce, wśród której znajduje się ekscentryczny milioner-alkoholik, dość bezpośredni ministrant obdarzony talentem plastycznym czy przybywająca w odwiedziny córka głównego bohatera, owoc miłości skonsumowanej na długo przed złożeniem kościelnych ślubów. Ironiczne poczucie humoru miesza się w filmie MacDonagha z zupełnie poważną refleksją nad miejscem religii we współczesnym świecie, a tym, co dopełnia Kalwarię i nadaje jej prawdziwego smaku, jest elegancka, stylowa reżyseria. MacDonagh, dzięki swojemu zmysłowi inscenizacji oraz prowadzenia aktorów, a także pomocy świetnego operatora Larry’ego Smitha, potrafi nawet prostą rozmowę (jak chociażby spowiedź otwierającą film) uczynić interesującą dla oka i ucha.

 

„Kalwaria”, reż. John Michael MacDonagh fot. materiały prasowe

 

 

Olive Kitteridge (HBO), reż. Lisa Cholodenko

 

Znakiem czasów jest fakt, że seriale szturmem wdzierają się na festiwalowe salony i zyskują uwagę  kinofili oraz filmoznawców. Co więcej, dziś niejednokrotnie to w telewizji możemy liczyć na więcej twórczej energii oraz swobody niż w kinie. Wyprodukowany przez HBO miniserial Olive Kitteridge to najlepszy dowód na potwierdzenie tego trendu. Ta skromna, ale rozciągnięta na 25 lat fabuły opowieść o egzystencji w małym miasteczku prowincjonalnego stanu Maine urzeka bezpretensjonalnym tonem, nienachalnym humorem i doskonałym aktorstwem. Zwłaszcza wcielająca się w główną rolę Francis McDormand daje z siebie wszystko, tym bardziej, że rolę ma niełatwą – Olive to podstarzała, zrzędliwa i w gruncie rzeczy mało sympatyczna osoba. Łatwo byłoby zamienić tę postać w jednowymiarową karykaturę, ale sednem serialu, ujawniającym się także w aktorstwie McDormand, jest właśnie to, co leży pod powierzchnią i umyka na co dzień. Drobne i wielkie zawody, chwile grozy lub przeciwnie – szczęścia i spokoju stanowią organiczną, naturalną tkankę, z której uszyty jest serial Lisy Cholodenko.

 

„Olive Kitteridge” reż. Lisa Cholodenko fot. materiały prasowe

 

 

Polskie kino

 

Rodzimemu kinu należy się swego rodzaju zbiorowe wyróżnienie. Zdecydowana większość filmów pokazywanych w Konkursie Polskim tegorocznej edycji Off Camery miała już swoje kinowe premiery, więc trudno nazwać je odkryciami, ale zestawione razem pokazują, że polskie kino osiągnęło naprawdę solidny poziom. Nawet jeśli zabrakło w tym roku jakichkolwiek przełomowych arcydzieł, to spora liczba dobrych tytułów daje nadzieje na przyszłość. Miarą możliwości polskiej kinematografii jest chociażby różnorodność – nasi twórcy potrafią już opowiadać wartkie, wciągające historie (Bogowie Łukasza Palkowskiego) oraz tworzyć efektowne, nowoczesne widowiska historyczne (Miasto 44 Jana Komasy), które przyciągają tłumy do kin, ale także zdobywają nagrody na najważniejszych festiwalach (Body/ciało Małgorzaty Szumowskiej) oraz zapuszczają się w bardziej niszowe, nieco eksperymentalne rejony kina artystycznego (Strefa nagości Urszuli Antoniak). Dodać do tego można jeszcze znakomitą decyzję koprodukcyjną, jaką było zaangażowanie się w opisywane powyżej Pod elektrycznymi chmurami. Oby tak dalej!

 

 

Gala Zamknięcia Festiwalu fot. Grzegorz Milej

Dodaj odpowiedź