Pozdrawiać flisaków – wokół „Zawsze jest dzisiaj” Michała Cichego

0
797

Można powiedzieć, że Cichy w pewnym sensie idzie śladami Roberta Walsera – podobnie jak szwajcarski pisarz, autor Zawsze jest dzisiaj ukochał sobie niespieszne wędrówki, powolne przechodzenie między horyzontami. Patronat ten ma jednak charakter zaledwie powierzchowny i pretekstowy.

O ile Walsera interesowała niegdyś głównie wiejska bądź małomiasteczkowa przestrzeń z przełomu wieków, przy okazji której mógł snuć ekstatyczne, poetyckie impresje, o tyle Cichy w trakcie swojej krótkiej, zaledwie siedemdziesięciostronicowej przechadzki zwraca się w stronę zatłoczonego, dusznego miasta, a konkretnie jego miejsc nieoczywistych, przesiąkniętych ulicznym blaskiem, nieświadomych własnego piękna. Podąża zatem pisarz wydeptanym chodnikiem, ale głównie po to, by wkrótce odbić i odnaleźć własną, osobną ścieżkę.

Autor wydanego przez Czarne Zawsze jest dzisiaj – chociaż pozostaje w nieustannym ruchu – nie bawi się w zwyczajowy, „niedzielny” spacer. Nie ma tutaj miejsca na nagłe iluminacje czy jakiś tani sentymentalizm. Mimo że oko narratora co i rusz zatrzymuje się na drobnych osobliwościach – jak chociażby na muszce-owocówce w ogromnym kartonie florentynek czy komarze obsesyjnie uderzającym o mały lufcik w piwnicy – pozostaje raczej nieczułe i nie pozwala sobie uronić żadnej melancholijnej łzy. Zadowala się samym ruchem świata i czyni z niego główny punkt odniesienia. Cichego nie interesują zatem pretensjonalne, zastygłe wyrzuty pamięci: mimo że Warszawa w jego wydaniu to miejsce prywatne, Zawsze jest dzisiaj nie stanowi żadnej hermetycznej, ciasnej opowieści. To wędrówka, ale nie wędrówka wyobraźni: mówiący wcale nie udaje, że świat, w którym żyje, jest mu obojętny, nie stara się na siłę z niego wyabstrahować, wyłączyć, odciąć w geście narcystycznej wyjątkowości. Idziemy o własnych siłach, ale czujemy, że bruk, po którym stawiamy swoje kroki, jest należycie twardy. I nie należy tylko do nas.

Cichemu zręcznie udało się uniknąć pewnej narracyjnej pułapki: nie zarzuca czytelnika arbitralnym nadmiarem znaczenia, nie zmusza go do żadnych interpretacyjnych fikołków. Zawsze jest dzisiaj to opowieść uczciwa, zbalansowana, pozbawiona sentymentalnego blichtru i tromtadracyjnych wycieczek w jakąś odległą, czarną przeszłość. To fragmenty swobodne, połączone przez fascynujące zdziwienie wobec różnorodności barw i dźwięków ulicy. Szczególnie upodobał sobie Cichy te odległe miejsca na miejskiej mapie, w których jednolita, betonowa przestrzeń komplikuje się na rzecz napierającej, wiecznej przyrody: przerastające spacerowicza chaszcze wzdłuż starych torów kolejowych, dziki gąszcz przy ogromnym placu budowy: „dżungla na Towarowej sięgała do siatkowego płotu, za którym jest parking. Płot obrastał samosiejkami klonu i powojem. Wyglądał prawie jak żywopłot. Szedł skosem, dobiegał niemal do chodnika Towarowej, a potem skręcał pod kątem prostym. Tam zaczynała się kolejna dzika strefa, mniej gęsto zarośnięta, ale na tyle, że zupełnie zasłaniała rozbebeszoną budowę biurowca. Ponad drzewami było widać tylko czerwoną kratownicę wieńczącą betonowy szkielet”. Tyle i aż tyle. Język Cichego jest prosty i precyzyjny, daleki od natchnionych wynurzeń i pretensjonalnego tonu. To wielka zaleta tej krótkiej książeczki.

Niezobowiązujący i jednocześnie sensualny tok wypowiedzi warszawskiego autora przyspiesza w drugiej części, kiedy Zawsze jest dzisiaj zamienia się w serię błyskawicznych impresji o długości jednego akapitu. Jednak i wówczas Cichy odnajduje złoty środek narracji. Z jednej strony rozluźnia szyk, pozwalając wybrzmieć upływowi czasu (zima zbliża się jak oczekiwana od dawna choroba), z drugiej natomiast wciąż pozostaje w sferze namacalnego konkretu: „Opaczewska, siódma rano. Ciemno. Blaszany dźwięk kościelnego dzwonu. Dwie starsze panie, trzymają się pod ręce, niosą adwentowe latarenki ze świeczkami. W powietrzu rozchodzi się pszczeli zapach topionego wosku. Trzynasty grudnia, Święta Łucja, święto świateł. Dzień, kiedy zmierzch przestaje się nareszcie cofać.” I dalej, od nowego akapitu: „Od trzech tygodni śnieg leży w mieście bez przerwy. Zrobiło się jasno nawet w pochmurny dzień. Nawet w nocy śnieg odbija miejską poświatę i można spokojnie chodzić po domu bez zapalania światła”. Narratorowi dobrze jest w świecie i donikąd nie chce uciec.

*

Zawsze jest dzisiaj to pogodne wyznanie i skromny hymn odśpiewany na cześć Warszawy, zupełnie pozbawiony wyrzutu i jadu. Literacka i opisowa prostota, z jaką Cichy podchodzi do tych wszystkich świetlnych załamań wzdłuż fasad, krzaków rosnących dziko na poboczu ruchliwej drogi i zaniedbanych, podupadłych okolic pasuje tutaj jak ulał, gdyż w pełni pozwala wybrzmieć ich – no dobrze, być może nieco melancholijnemu – pięknu. To książka ciekawa i warta spokojnej, niespiesznej lektury.

 

 

M. Cichy, Zawsze jest dzisiaj, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2014.

 

Dodaj odpowiedź