Renifery z Oulavuolie i efekt fonografu

0
1324

 

Joik należy do najstarszych europejskich form muzycznych i jednocześnie takich, które wciąż domagają się aktualizacji opisu. Zazwyczaj określa się joik jako tradycyjną technikę śpiewu lub formę pieśni uprawianą przez Saamów (w Polsce wciąż nazywanych jeszcze Lapończykami, choć nazwa nosi silne konotacje kolonialne i jest dzisiaj w Skandynawii wypierana przez określenie „Saami”) . Problemy z opisem pojawiają się, kiedy zaczynamy drążyć temat nieco głębiej. Joik (juoiggus) to bowiem tylko jedna z kilku nazw tradycyjnych saamskich form wokalnych, dzisiaj stosowana jako określenie gatunkowe, choć to, do czego się odnosi, to właściwie głównie forma znana Saamom północnym (i nazywana w ich języku luohti). Rzeczywiście przypomina strukturą pieśń lub opowieść o konkretnym podmiocie, ma słowa, oparta jest na skali pentatonicznej bez półtonów. Styl Saamów południowych (zwany vuolle) opiera się na kilku zaledwie blisko ze sobą sąsiadujących tonach, które stanowią podstawę melodyczną, wzbogacaną glissandami i są rodzajem śpiewu bez słów. Forma spotykana wśród Saamów wschodnich (le’udd) jest rodzajem epickiej, narracyjnej opowieści będącej historią społeczności, może zawierać elementy improwizowane, ale może także składać się z części bardziej rytmicznych, wręcz tanecznych. Ten podział – interesujący głównie etnomuzykologów – to zaledwie jednak tylko wstęp do komplikacji, które pojawiają się, jeśli rozpocząć nieco bardziej pogłębione badania nad joikiem.

Kamienny drogowskaz w tundrze rejon Kebnekasie 2010, fot. Marek Styczyński

Historia pewnego joiku

Jedno z lutowych przedpołudni w Jokkmokk, podczas tradycyjnego Jokkmokk Marknad 2010 (czyli targu Saamów mającego ponad 400-letnią historię udokumentowaną piśmiennie, nie wspominając o historii wcześniejszej, określanej najczęściej formułą „od niepamiętnych czasów”), spędziliśmy na warsztatach joiku, które prowadził Per Nilsa Stalka. Opanowaliśmy podstawy: joik zająca, joik kruka i joik łosia. Czy chodzi jednak o parametry techniczne, technikę wokalną, słowa? To pierwsze zderzenie z pytaniem, czym właściwie jest joik. Wątpliwości rozwiał sam prowadzący: joiku właściwie nie da się nauczyć, joiku się nie komponuje, jojkuje się raczej coś a nie o czymś. Joik bardziej przychodzi do nas, niż go tworzymy; musimy go usłyszeć. Wyjaśnienia brzmiałyby zapewne nie dość przekonująco i raczej mgliście, gdybyśmy nie mieli za sobą dwutygodniowej wędrówki w tundrze, specyficznej przestrzeni dźwiękowej, jakiej można doświadczyć już tylko w kilku miejscach Europy (nie jest tym miejscem, niestety, Polska; nawet w Puszczy Białowieskiej nie uda nam się nie słyszeć dźwięku silników mechanicznych dłużej niż kilka dni). To jednak w dalszym ciągu tylko część historii, ta popularna już i do bólu skonwencjonalizowana: o naturze pozostającej niejako „na zewnątrz” cywilizacji. Ten XIX-wieczny mit ma się jednak bardzo dobrze, nawet jeśli – nie bez konwulsji – przeżywamy przyśpieszony kurs budowania połączeń między przyrodą, technologią i ludźmi na zupełnie innych zasadach. Dla ilustracji tych powiązań, zamiast solidnego, sążnistego teoretycznego wykładu, zaproponuję studium przypadku – choć oba plany (teoria i życie) nie są dla mnie wcale rozłączne. Będzie to historia pewnego joiku, która nie daje mi spokoju od dnia, kiedy go usłyszałam.

Cały artykuł dostępny w wersji papierowej „Fragile” nr 3/2010 (9).

Dodaj odpowiedź