ArtBoom: o wsi w mieście

0
1747

Rydlówka, dworek we wsi Bronowice (dzisiaj dzielnicy Krakowa), w którym odbyło się słynne wesele opisane przez Stanisława Wyspiańskiego, to idealny punkt wyjścia do przemierzania miasta śladem prac tegorocznego ArtBoomu i refleksji nad motywem przewodnim tej edycji – Przemiana wsi w miasto. Mogłoby się wydawać, że temat banalny i oklepany (zwłaszcza w Krakowie), ale prace w nieoczywistych miejscach poruszające różne aspekty miejskości i wiejskości złożyły się na obfitującą w odkrycia tematyczną eskapadę.

Wsie okalające Kraków, często uznawane dzisiaj za centrum miasta, dopiero od początku XX wieku stawały się jego częścią. W 1910 roku do Krakowa przyłączono między innymi Dębniki i Zwierzyniec, w 1941 Bronowice. Jeszcze do połowy XX wieku na Błoniach – największej śródmiejskiej łące w Europie – pasły się krowy… Zachwyt ludowością przeżywa swój renesans. To oczywiście trend obecny nie tylko w Polsce, ale też zagadnienie powrotu do korzeni, jakie twórcy ArtBoomu wzięli na warsztat, ma wymiar bardziej uniwersalny. Małe ośrodki zamieniają się w metropolie, jednak od czasu do czasu rodzi się tęsknota za tym, co pierwotne. Te wątki wybrzmiały w debacie socjologicznej Wieś w mieście prowadzonej przez Bognę Świątkowską, podjęli je także artyści.

Atrakcja pierwsza. Trasa do Rydlówki biegnie wzdłuż czteropasmowej trasy wlotowej do Krakowa od strony autostrady A4. Można ją pokonać ścieżką rowerową biegnącą wzdłuż ekranu dźwiękowego. Dworek jest ukryty w zadrzewionym ogrodzie, nie widać go z perspektywy ulicy. Na co dzień jest zamknięty dla zwiedzających, czeka bowiem na zmianę organizatora – do tej pory był nim PTTK, a w przyszłości będzie to Muzeum Historyczne Miasta Krakowa. Młodopolski wystrój i dworkowa atmosfera stanowią scenografię dla współczesnego projektu – zbiorowej wystawy Wsiosko! (artyści biorący udział w wystawie: Przemek Branas, Bartek Buczek, Karolina Kowalska, Hubert Gromny, Xavery Wolski, Anna Molska, Marta Sala, Szymon Szewczyk, Piotr Żyliński). W centrum zainteresowania kuratora Piotra Sikory znalazły się napięcia obecne na linii wieś–miasto, widziane zarówno z perspektywy wsi, jak i miasta. Drewniany strop, białe ściany, pokryte barwnym ornamentem drewniane sprzęty, toną w świetle dnia, które w jednej izbie jest różowe, a w drugiej zielone. To za sprawą kolorowych folii, jakimi zostały pokryte okna. Kicz, który energetyzuje wzrok. Przewrotne plakaty ponaklejane w widocznych miejscach w całym domu stanowią nawiązanie do tradycji wieszania w pokoju nad łóżkiem plakatów filmowych. Ale to nie są zwyczajne plakaty – mówią o nieistniejących ekranizacjach dzieł polskiej literatury i utrzymane są w stylistyce pop. Artystyczne interwencje w różnych technikach (także snopek siana, patchwork, wideo), z których każda odniosła się do tego miejsca, ożywiły dom i podkreśliły ciągłość istnienia. Być może gdyby lokatorzy Rydlówki mieszkali tu nadal, tak by właśnie wyglądała, stojąc na granicy miasta i wsi z jej stereotypami.

 

 P. Branas, B. Buczek, K. Kowalska, H. Gromny i X. Wolski, A. Molska, Irena i Jerzy Morawscy, M. Sala, S. Szewczyk, P. Żyliński, „Wsiosko!” Rydlówka.

 

 P. Branas, B. Buczek, K. Kowalska, H. Gromny i X. Wolski, A. Molska, Irena i Jerzy Morawscy, M. Sala, S. Szewczyk, P. Żyliński, „Wsiosko!” Rydlówka.

 

Wizyta w Rydlówce zachęca do poznania kontekstu. Przy zadrzewionej ulicy Tetmajera stoi jeszcze kilka drewnianych chat, słychać gdakanie kur, ale przeważają wille. Można by rzec: miejsko-wiejska sielanka. W części Bronowic położonej bliżej centrum pojawiła się Przyzba. Jest to nic innego jak stos przymocowanych jedna do drugiej kolorowych desek, na którym przycupnąć mogą mieszkańcy kamienicy. Przyzba jest wypowiedzią grupy CENTRALA na temat sąsiedzkich więzi w mieście i na wsi. Stanowi miejsce, gdzie może dojść do sąsiedzkiej pogawędki, gdzie – tuż przy wejściu na klatkę schodową – może się skoncentrować życie okolicznych mieszkańców. Siadając na przyzbie, można obserwować ogród założony pomiędzy kamienicami, widać stąd ulicę Rydla, gdzie koncentruje się ruch przechodniów zmierzających na zakupy na pobliskim targowisku oraz dzieci idących do szkoły. Przyzba jest elementem właściwym wiejskiej chacie, ale w obecnej lokalizacji wcale nie wygląda obco. Takich miejsc brakuje zwłaszcza na nowych osiedlach, gdzie przestrzeni publicznych jest niewiele.

 

Grupa CENTRALA PRZYZBA, ul. Rydla

 

Przystanek drugi. Zwierzyniec to jedna z najbardziej malowniczych i reprezentacyjnych dzielnic Krakowa. W jej obrębie znajduje się Salwator i Las Wolski z trasą wiodącą na kopiec Kościuszki. Historię tych okolic opowiada Dom Zwierzyniecki, oddział Muzeum Historycznego.W tym kontekście Anna Królikiewicz wykonała HONEY/MOON. Dwa niewielkie pokoje wypełnił miód i siano. Miodem nasączona została tapeta, kawałki plastrów miodu czekały na zwiedzających ułożone elegancko na łyżeczkach. To praca przede wszystkim wrażeniowa, chodzi o zapach – ziemisty, słodkawy, organiczny. Artystka odnosi się tu do weselnej biesiady, co tym bardziej łączy jej pracę z Rydlówką. Dla mnie jednak to zbyt dalekie odniesienie, którego raczej nie sposób się domyślić bez kuratorskiego tekstu. Bliższe analogie budowałabym w relacji do samego miejsca (przed 1989 r. w budynku funkcjonował Dom Lenina) oraz prezentowanej tu aktualnie wystawy poświęconej historii Błoń. Idealną klamrę dla wizyty w Domu Zwierzynieckim oferuje Włodek – czarny kocur, stały lokator i muzealny stróż, który odstraszać ma ducha Lenina, no i podbijać serca zwiedzających, bo to wielki pieszczoch.

 

Anna Królikiewicz „HONEY/MOON”, Dom Zwierzyniecki

 

Przystanek trzeci. Błonia – wielkie pastwisko, w 2000 roku wpisane do rejestru zabytków, pełniące dziś funkcje rekreacyjne. Wybieg dla psów, przestrzeń dla imprez masowych, miejsce uprawiania sportów. To tutaj Karolina Balcer (zwyciężczyni w konkursie dla młodych artystów Fresh Zone) zrealizowała swój Teren prywatny – położony na przecięciu wydeptanych na trawniku ścieżek kwartał ziemi otoczony siatką. To aluzja do powszechnego odgradzania się – nie tyle do płotów na wsi, które są wpisane w wiejski krajobraz, ile ogrodzeń wokół bloków mieszkalnych wprowadzających dysonans w miejskim krajobrazie. Płot symbolizuje strach przed światem zewnętrznym, mówi o podziale na „my” i „oni”. Wymowny jest też brak furtki. Całościowo pomysł mało oryginalny, ale jakże dobrze projekt wpasował się w miejsce. Dróżka, która stanowiła wydeptany skrót w poprzek łąki, nagle straciła swoją funkcję. Mogłoby się wydawać, że ta bariera będzie skłaniać przechodniów do zainteresowania się tym, po co ta sztuczna bariera z napisem „teren prywatny” się pojawiła. Jednak nie. Jest obchodzona szerokim łukiem.

 

Karolina Balcer, „Teren prywatny”, Błonia

 

Przystanek czwarty. Dalej w dzielnicy Dębniki, na Wiśle, przycumowała zielona działka. To alternatywa dla ogródków działkowych (jeden z nich położony jest nieopodal). Posiadanie działki w mieście to przywilej. Dla chętnych, dla których nie starcza miejsca, pozostaje więc rozwiązanie rodem z miast, gdzie na barkach od dawien dawna mieszkają stali lokatorzy. Na swojej pływającej działce Anna Pichura, Jolanta Nowaczyk i Błażej Kraus (również w ramach Fresh Zone) rozbili namiot, zasadzili trawę i warzywny ogród. W połączeniu z widokiem to idealne miejsce na weekendowy odpoczynek.

 

Anna Pichura, Jolanta Nowaczyk, Błażej Kraus, „Modułowa działka przyszłości”, Wisła

 

Po drugiej stronie Wisły, na łące pod Wawelem, „stanęła” chata. To rozebrany ceglany dom, który popadał w ruinę we wsi Kurówko. Został przewieziony do Krakowa i rozłożony niczym model do sklejania na trawniku. W jego wnętrzu znajduje się szklarnia, która została wypełniona domowymi sprzętami, artystycznymi obiektami i historiami. To Village People: Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych – efekt współpracy Daniela Rycharskiego i Szymona Maliborskiego. Wnętrze można obserwować z zewnątrz, a będąc wewnątrz – delektować się widokiem na zamek, Wisłę, muzeum Manggha. Dom jest trochę jak chałupa w drodze do skansenu. Tam, gdzie oryginalnie się znajdował, nie było już dla niego zastosowania. Projekt jest jakby głosem na temat popadania wsi w ruinę i sztucznego wszczepiania tej ruiny do miasta, która następnie zostaje wystawiona na publiczny ogląd, jak w zoo. Transparentność odpowiada współczesnym postulatom muzeum otwartego – takiego, które już poprzez sam wygląd będzie wychodzić w kierunku publiczności.

 

Daniel Rycharski, Szymon Maliborski, „Village People: Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych”, Bulwar Czerwieński

 

Mam wrażenie, że największe zainteresowanie ze strony publiczności wzbudził migrujący Pomnik chłopa autorstwa Daniela Rycharskiego. Wykonany we wsi Kurówko, przy współudziale mieszkańców, z wykorzystaniem nieużywanych już fragmentów maszyn, został przywieziony do Krakowa, gdzie kontynuował podróż: przemieszczał się spod Gmachu Głównego Muzeum Narodowego na plac Wolnica, a następnie na plac Niepodległości w Podgórzu. Ja widziałam go na placu Wolnica, czyli przed Muzeum Etnograficznym. To doskonały punkt odniesienia. Zwłaszcza że muzeum, ze swojej natury najmocniej w kontekście wiejskim zakorzenione, było wielkim nieobecnym programu tej edycji festiwalu. Pomnik to zamontowana na wysięgniku naturalnych rozmiarów figura podpartego chłopa w pozie myśliciela. Swoista pielgrzymka wpisana jest w naturę pracy, stąd też odczytywać ją należy także w kontekście peregrynacji świętych obrazów. Ale znaczeń można odnaleźć wiele. Ja patrzę na nią przez pryzmat obwoźnych wystaw, które poszerzają dostęp do kultury. Można się też dopatrzyć swoistego testowania lokalizacji. Przywodzi to na myśl zabieg obwożenia makiety pomnika prezydenta Józefa Dietla przez Xawerego Dunikowskiego, który sprawdzał w ten sposób, gdzie pomnik najlepiej się wpasuje, zanim swoje miejsce znalazł na placu Wszystkich Świętych. Przypomina się też historia wielkiej rzeźby AUSCHWITZWIELICZKA Mirosława Bałki (wykonana w ramach ArtBoomu w 2009 r.), która nie została zaakceptowana przez mieszkańców Podgórza (bo też nie była dla żadnego konkretnego miejsca projektowana), wobec czego zapadła decyzja o zmianie lokalizacji.

 

Daniel Rycharski, „Pomnik Chłopa”, Plac Wolnica

 

ArtBoom można było zakończyć na dworcu, a konkretnie w przejściu między dworcem autobusowym i kolejowym. Przystanek szósty. Instalacja malarska Leona Tarasewicza Waliły – Kraków – Waliły stanowi nawiązanie do podróży na trasie rodzinny dom artysty – Kraków, do tego, co pozostawia za sobą na rodzinnej wsi i do czego potem wraca. Praca to pomalowany w wielobarwne pasy drewniany chodnik, który przykrył tradycyjną nawierzchnię dworcową. Wszyscy przechodzący w obu kierunkach stąpają po kolorowym malunku. Bez zastanowienia, bez spojrzenia na tablicę z logotypem festiwalu i nazwiskiem artysty. Najlepiej stanąć obok i obserwować kroki podróżnych. Czy to dla idących w pośpiechu, czy sunących wolnym krokiem, jest to miejsce tymczasowe, przez które się przechodzi, z rzadka na kogoś czeka, by po chwili odejść.

 

Leon Tarasewicz, „Waliły – Kraków – Waliły”, przejście między Dworcem Autobusowym MDA a Dworcem PKP Kraków Główny

 

 

Dla mnie ArtBoom skończył się happeningiem Marka Firka zatytułowanym Psia niedziela. Scenariusz zakładał przemarsz psów z placu przed Muzeum Narodowym na plac Szczepański, gdzie nastąpiło psie malowanie. Trochę aluzja do masowych parad jamników i innych czworonogów, a także efekt zainteresowania artysty otwartym pytaniem: czy zwierzęta mogą tworzyć i odbierać sztukę? W finale sześć psiaków biorących udział w akcji przechadzało się po płótnie, którym artysta nakrył folię z uprzednio wylaną farbą. W efekcie powstał wielkoformatowy obraz z kolorowymi paćkami, które odpowiadają śladom łap. Bez wątpienia dzieło sztuki powstało, więc też odpowiedź na postawione pytanie mamy.

 

Marek Firek, „Psia niedziela”, Plac Szczepański

 

Weekend z ArtBoomem zaliczam do udanych. Festiwal jest świetnym punktem wyjścia do szerokiej dyskusji na temat zależności sztuki i miasta oraz odkrywania go z różnych perspektyw. To trzecia z kolei edycja koncentrująca się na określonych rejonach Krakowa – w przeszłości były to Nowa Huta i Podgórze. Jednocześnie jednak ArtBoom to niewykorzystany potencjał. Mimo już siódmej edycji mam wrażenie, że znajduje się na marginesie zainteresowań miasta, które uwagę koncentruje na festiwalach muzyczno-teatralnych. Tej imprezy po prostu w mieście nie widać. Świetny jest tegoroczny plakat z motywem różowej krowy z kablami wysokiego napięcia przyczepionymi do rogów, ale nie ma go nawet w sąsiedztwie prezentowanych prac.

ArtBoomu nie znają nawet moi znajomi – historycy sztuki zajmujący się różnymi aspektami współczesności. Nie znają go studenci, z którymi co roku rozmawiam o sztuce w przestrzeni miasta i pokazuję festiwalowe realizacje. ArtBoom jest też bardzo (dla mnie za bardzo) rozproszony. Bez roweru byłoby ciężko do wielu prac dotrzeć. Trudno je też czasami odnaleźć – nie każda praca posiada swoją tabliczkę informacyjną (a część tylko z logotypem festiwalu, bez tytułu i nazwiska autora).

ArtBoom wciąż jest imprezą dla wtajemniczonych, głównie artystów i znajomych. Ilustracją tej obserwacji niech będzie liczba oglądających festiwalowe prace poza momentami otwarcia, które są przecież głównie wydarzeniami towarzyskimi. Wystawę Michała Łagowskiego i Stanisława Rukszy CAVALERIA RUSTICANA w Składzie Długa* oglądałam w piątek tuż przed zamknięciem. Tego dnia oprócz mnie zwiedziły ją trzy osoby. Bilans Rydlówki w weekend po otwarciu – 45 osób. Dwa piękne słoneczne dni, młodopolski dworek i niepowtarzalna możliwość zobaczenia miejsca, które na co dzień jest niedostępne. Słabo. Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych. Bulwary wiślane to turystyczny węzeł Krakowa. Zwłaszcza w weekendy przelewa się tamtędy rzesza spacerowiczów. Na obserwację miejsca poświęciłam godzinę w sobotę około południa. Oprócz mnie podeszły/weszły dwie osoby. Nie ma sensu wymieniać dalej… Wyjątkiem był Pomnik chłopa, który wzbudzał entuzjazm przechodniów. Przynajmniej na placu Wolnica.

Zbyt małe nakłady na promocję i działania komunikacyjne skazują to wydarzenie na elitarność. A przecież nie o to chodzi w imprezie, która wychodząc w miasto, ma przełamywać barierę między często nierozumianą sztuką współczesną a publicznością. Tłumaczenie wszystkiego brakiem środków na promocję byłoby jednak uproszczeniem. Bo co z tego, że Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych stoi w miejscu powszechnie dostępnym i jest z daleka widoczne. Co z tego, że przez chodnik Tarasewicza przewijają się dziennie tysiące ludzi. Towarzyszy temu przecież zupełny brak świadomości. Moim zdaniem brakuje tu elementu angażującego. Festiwal trwa zaledwie dwa tygodnie. A gdyby tak przez ten czas codziennie przy pracach coś się działo? Ktoś zachęcał do aktywności? Objaśniał? Zadawał pytania? To nie umniejszyłoby rangi prac dla grupy fanów, która już teraz przemierza miasto z festiwalową mapą (przy okazji: błędy w adresach!**), a być może dało efekt w postaci większej społecznej rozpoznawalności. Póki co prace są obecne w przestrzeni miasta, ale trudno mówić o tym, że stały się jego częścią.

 

7. edycja Grolsch ArtBoom Festival, 25 września – 9 października 2015, organizator: Krakowskie Biuro Festiwalowe, dyrektor artystyczna: Małgorzata Gołębiewska

 

* Nie odniosłam się do niej w tekście, bo wyszłam z galerii w fatalnym nastroju. Krótko przed zakończeniem zwiedzania, na 10 minut przed oficjalnym zamknięciem galerii, opiekująca się wystawą pani, bez ostrzeżenia, słowa „przepraszam” bądź „zapraszam jutro”, wyłączyła wszystkie multimedia (przeważające na wystawie). I tym samym skutecznie pozbyła się mnie z budynku. Nie wróciłam.

** Przewodnik festiwalowy to odwieczny problem. Brakuje w nim adresów bądź są w nich błędy. Z mapy też zazwyczaj trudno wywnioskować, gdzie która praca się znajduje. Organizatorzy znają lokalizację prac. Artyści również. Ich znajomi też trafią. Ale inni mogą mieć z tym problem. A przecież nie powinno chodzić o to, żeby pisać do organizatorów maile z pytaniem, gdzie daną pracę znaleźć (jak w momencie desperacji zrobiłam ja).

 

Dodaj odpowiedź