Czy książki mogą zabić?

0
1114

Czarownice płonęły na stosach, innowiercy umierali w wojnach, Żydzi w obozach, a Lennon na ulicy… Wszystko to wydarzyło się również za sprawą słowa utrwalonego w książkach, a właściwie za sprawą jego manipulacyjnych możliwości i interpretacji…

Mroczne teksty zawsze wywoływały burze, zwłaszcza gdy ich idee zostały wcielone w życie tak skutecznie, że pod płaszczem słusznych założeń kierowały zaślepionymi narodami, a te dokonywały największych zbrodni. Ojciec so­cjologii Edward O. Wilson w swojej publikacji O naturze ludzkiej, przekonuje, że „żadne geny nie wpływają na różnice między torturą łamaniem kołem, wbijaniem na pal, czy paleniem na stosie, między polowaniem na głowy a ka­nibalizmem, pojedynkami szermierzy i ludobójstwem. Istnieje natomiast wrodzona predyspozycja do tworzenia kulturowych form agresji w taki sposób, że świadoma część umysłu zostaje odseparowana od surowych, zakodo­wanych w genach procesów biologicznych”[1]. Czy książki mogą zburzyć spokój, popchnąć do zbrodni, aż wreszcie rozpętać wojny, wielkie przewroty, cykle morderstw, morderstw stymulowanych przez słowo lub usprawiedliwio­nych słowem? Sam proces lekturowy wymaga od czytelnika uzupełnienia miejsc niedookreślonych. To jednak au­tor poprzez opis sytuacji, wydarzenia, pośrednią lub bezpośrednią wykładnię swoich poglądów może wpłynąć na odbiorcę w taki sposób, że ten ulega magii słów.

Zacznijmy od początku, a „na początku było słowo”, słowo, które może budować lub niszczyć, ocalać i niweczyć wszystko. Mówiąc o książkach siejących zamęt, rozpętujących burze, wznoszących nowe systemy i obalających stare, nie należy zapominać o tych pierwszych, podstawowych i fundamentalnych pozycjach pism natchnionych przez Boga lub tych stworzonych pod wpływem mocy Szatana.

Dzieje religii to po części dzieje świata, to dokumentacja momentów wzlotów i upadków człowieka. Jak mówi Ber­nard Russell: „Im intensywniejsza była religijność danego okresu historii, im głębsza wiara w dogmat, tym większe było okrucieństwo i tym gorszy ogólny stan rzeczy”. Starotestamentowy Jahwe – pomimo przykazania „nie zabijaj” – nie oszczędza wrogów Izraela, a także tych, którzy pojawili się na drodze podbojów narodu wybranego. Stary Testament roi się od opisów wczesnych wojen i bitew. To w pierwszej Księdze Samuela czytamy: „Pan wysłał cię w drogę i nakazał: Obłożysz klątwą tych występnych Amalekitów, będziesz z nimi walczył, aż ich zniszczysz”. Bóg nie jest pacyfistą. W Księdze Koheleta czytamy: „jest czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju”, tak jakby wojna była wpisana w naszą historię, jakby stała się naturalnym prawem mijającego czasu, rezultatem grzechu. Nowy Testament uczy natomiast, by nadstawiać drugi policzek, zło przezwyciężać dobrem, aż wreszcie zgadza się na odkupienie poprzez śmierć Jezusa. Tazbir uważa wręcz, że „Chrześcijaństwo nadaje cierpieniu metafizyczny sens; dokonuje syntezy okrucieństwa z miłosierdziem. Za sprawą Kościoła każdy chrześcijanin obraca się w teatrze grozy”[2].

Koran, podobnie jak Biblia mówi, że Bóg nagradza ludzi za dobro. Jednak w Surze IX wzywa do walki zbrojnej przeciwko wrogom religii. To dzięki pierwszym wojnom muzułmanie znacznie się wzbogacili. W ostatnim roku swego życia Mahomet nakłaniał do walki słowami: „zabijajcie bałwochwalców, tam gdzie ich znajdzie­cie” (Koran IX, 5) Dżichad pojawił się wraz z powstaniem islamu, który kształtował się w atmosferze wojen pro­wadzonych przez muzułmanów najpierw ze swymi rodakami i Żydami w Arabii, a potem z krajami chrześci­jańskimi. Święta wojna to poświęcenie. Samo pojęcie oznacza dokładanie starań oraz podejmowanie trudu, by umocnić wiarę oraz islam. Obejmuje ona wewnętrzne zmagania wyznawcy, pokojowe propagowanie islamu, jak i nawracanie niewiernych. Ten, który zginie w czasie dżihadu jest uznawany za męczennika i udaje się po śmierci do krainy szczęśliwości zwanej dżannah. W samym Koranie można znaleźć wytłumaczenie okrutnych czynów np. w Surze VIII, 17: „To nie wy ich zabijacie, lecz Bóg ich zabijał. To nie ty rzuciłeś, kiedy rzuciłeś, lecz to Bóg rzucił; aby doświadczyć wiernych doświadczeniem pięknym”.

Biblia Szatana leży na przeciwległym biegunie – to księga przeklętych, którzy zapewne nie liczą na zbawienie, a jeśli się modlą, to tylko o wygodne ściany piekła. Książka stworzona przez Antona Szandora la Veya jest poniekąd bre­wiarzem satanistów. To la Vey pozwolił im wyjść z ukrycia, zakładając Kościół Szatana w 1966 roku w San Francisco. Autor podkreślał, że zainspirował się myślą Aleistera Crowleya – maga przełomu XIX i XX wieku badającego tajem­nice okultyzmu i magii. La Vey opisał w swojej prowokacyjnej księdze model człowieka niezłomnego i silnego, który sam decyduje o swoim losie. Szatan la Veya nie ma karnawałowo-czerwonego płaszcza ani nawet wideł czy rogów. Jest archetypem, symbolem ciemnych sił występujących w przyro­dzie. Dokonując rytualnych ofiar, członkowie kościoła uwalniają demony drzemiące w pod­świadomości. W dziesięciu twierdzeniach satanizmu, będących zaprzeczeniem Dziesięciu Przykazań, czytamy: „Szatan jest najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek Kościół po­siadał, ponieważ przez wszystkie te lata dawał mu zajęcie!”[3]. A najprostszym sposobem na zadanie komuś bólu może stać się „inwokacja zaklinająca zniszczenie” zakończona wymowną pochwałą diabła.

Największe zbrodnie najprościej usprawiedliwić, definiując kategorię „innego”, gdyż „inny” znaczy „obcy”, a obcy musi być gorszy i pozbawiony praw do oddychania tym samym powietrzem. Żyd, Cygan, wiedźma, „wróg ludu”, a potem łagry, obozy, konflikty. Zawsze cierpienie, zawsze obumieranie sumień.

Nie bez powodu Średniowiecze zyskało sobie statut epoki pełnej okrucieństwa występującego pod wy­godnym i powszechnie tolerowanym płaszczem ładu i posłuszeństwa wobec Boga czy władcy. Religijnością można było usprawiedliwić wiele, nawet stosy płonących wiedźm. Młot na czarownice ukazał się tuż po wy­nalezieniu druku, bo w 1486 roku. Jest to najsłynniejszy poradnik inkwizytorów – niemalże brewiarz pogrom­ców czarownic, jedno z dzieł pozwalających na okrucieństwo dokonywane w imię Boga. Dwaj dominikanie Jacob Sprenger i Heinrich Kramer spisali księgę niejako na polecenie Innocenta VII. Papież ten najwidoczniej też lubił walczyć z mocą magiczną, gdyż ogłosił dwa lata wcześniej bullę Summis desideranties affectibus (Pragnąc z największej pobożności). Dał w niej przyzwolenie na zabijanie kobiet i mężczyzn, którzy za sprawą „haniebnych praktyk i zabiegów magicznych sprowadzają zniszczenie i zagładę na nie narodzone jeszcze dzieci, płody zwierząt, plony pól, winne grona i owoce sadów”[4].

Młot na czarownice zyskał sobie wiele wydań i tłumaczeń na inne języki. Potrzeba destrukcji, strach przed magią, a raczej przed konkurencyjną dla Kościoła formą religijności pogańskiej, była zbyt silna, by ukrócić ten proceder. Kościół, paradoksalnie stając po stronie Boga, walczył o dominację, o monopol na Boga. Polacy doczekali się do­kładnych instrukcji eliminowania czarownic w języku rodzimym dopiero w 1614 roku za sprawą Stanisława Zamb­kowicowa. Tłumaczowi przyświecał szczytny cel dydaktyczno-likwidatorski, gdyż chciał tylko otworzyć oczy kleru i gawiedzi na zbrodnię uprawiania czarów, a także propagować sposoby uśmiercania czarownic. Jak przystało na katolika, pragnął walczyć z Szatanem. A wszystko to pod opiekuńczym skrzydłem Wszystkich Świętych i przyzwa­lającym okiem Boga. Ideą Boga bowiem tłumaczono chociażby przypalanie i golenie całego ciała w poszukiwaniu szatańskich znaków.

Zawartość Młota na czarownice podzielona jest na trzy części tematyczne. Pierwsza udowadnia, że magia istnieje, w co nie wątpił nawet tak wykształcony myśliciel doby odrodzenia jak Jan Bodin. Druga skupia się na jej formach i przejawach, a trzecia jest już poradnikiem mówiącym o tym, w jaki sposób można wykryć istnienie wiedźmy, a także „sprawiedliwie” ją osądzić i zabić. Swoistym papierkiem lakmusowym wykrywającym magiczne zapędy było jednak topienie w jeziorze. Próba wody stawała się miernikiem prawdy. A prawda mogła być tylko jedna, w dodatku trupioblada. Kobiety, które schodziły na dno zostawały oczyszczane z zarzutów. Te, które idąc tokiem myślowym inkwizytorów – w magiczny sposób unosiły się na powierzchni – nazywano czarownicami, gdyż w całym procede­rze musiał pomagać im Szatan. Potem następowało przyznanie się do winy – wymuszone torturami albo zupełnie dobrowolne. Kobieta w momencie posądzenia o czary, w świadomości sądu już była kobietą martwą, gdyż sama próba obrony funkcjonowała jako dowód na spisek z diabłem.

Statystyki mówią o ludobójstwie, ale także o sklerotycznym „odejmowaniu zer” od liczby zamordowanych. Zera odcinano z premedytacją – być może po to, aby zgorszenie było mniejsze. W 1993 roku Jules Michelet podawała liczbę ośmiu milionów ofiar, tak obecnie liczba ta spadła do jednego, maksymalnie półtorej mi­liona. W ówczesnej Rzeczypospolitej, pomię­dzy szesnastym a osiemnastym wiekiem, zginęło podobno od pięciu do dziesięciu ty­sięcy czarownic. O czary posądzano głównie kobiety, gdyż w mniemaniu Jacoba Spren­gera i Heinricha Kramera, miały one ponoć bardziej rozwiązłą naturę i były obdarzone mniejszą wiarą. Szatan mógł je usidlić i oma­mić, mógł dopuszczać się z nimi lubieżnych praktyk, a one stawały się np. pojemnikiem na jego plugawe potomstwo. Wystarczył domysł o spisku z diabłem, by zapłonęły stosy.

Równie wielkie zamieszanie w dziejach ludzkości wywołały Protokoły Mędrców Syjonu – wznawiane wielokrotnie z wstępami udowadniającymi ich autentyczność. Przedmowa przekładu polskiego i włoskiego jest pisana w duchu zgoła odmiennym – bo udowadnia, że to falsyfikat. Tymczasem książka cieszy się dużym zainteresowaniem, zwłaszcza w krajach Eu­ropy Środkowo-Wschodniej, gdzie chociażby w Rosji, na Węgrzech czy też w Polsce od 1989 roku ukazują się teksty dowodzące, iż „rozpad imperium radzieckiego był procesem starannie przygotowanym przez działające w ukryciu siły, które kierowały wszystkimi jego etapami”. Jak pisze dalej Tazbir – „Jedni wskazują na KGB, inni piszą o spisku światowego wolnomularstwa jeszcze inni widzą w tym diabelną intrygę Mędrców Syjonu, którzy już u schyłku ubiegłego stulecia ułożyli perfidny plan zapanowania nad kulą ziemską”[5]. Sfabrykowane przez radziecką tajną poli­cję, by zrzucić odpowiedzialność za problemy polityczne i społeczne w ówczesnej Rosji na Żydów, nadal, chociażby w Japonii, pełnią funkcję podręcznika uczącego, jak skutecznie przejąć władzę.

Sekretne plany Żydów, którzy jako naród wybrany, mają niemalże obowiązek stać się nacją podbijającą świat, trafiły na podatny grunt. Chociażby po rewolucji bolszewickiej z 1917 roku zwalczające się frakcje posługi­wały się Protokołami… jako ogniwem zapalnym tylko po to, by wzbudzić nienawiść i skierować ją przeciw­ko Żydom. Pogląd, że ruch bolszewicki był kolejnym spiskiem żydowskim wywołał wzrost zainteresowania Protokołami… Jednakże dopiero spektakularny sukces dwóch wielkich reżimów totalitarnych: radzieckiego i hitlerowskiego uczynił z nich „biblię nienawiści”. Rola, w jaką zostali wtłoczeni Żydzi, rola tych, którzy ruszają na podbój ziemi, stała się uzasadnieniem Holokaustu, a wręcz przejawem dziejowej konieczności.

Hitler próbował przekonać do tej idei także opinię publiczną państw walczących z III Rzeszą, dlatego dużą część audycji radiowych, nadawanych w języku angielskim, poświęcał propagowaniu antysemityzmu. Krzewienie wiary w centralistyczną koalicję miało tak duży wpływ, że „o jej istnieniu była na pewno przeświadczona SS-mańska ob­sługa obozów koncentracyjnych. Posyłając do komór gazowych kobiety i dzieci, czynili to w przekonaniu, że niszczą najgorszego wroga III Rzeszy”[6]. Zaskakujący jest jednak fakt, iż Hitler stawiał sobie podobne cele do tych, które mieli zamiar realizować Mędrcy Syjonu. Autor Protokołów… – krytykując liberalizm, który doprowadził jedynie do spu­stoszenia i chaosu – twierdził, że prawdziwą władzę może sprawować jedynie despota. Okrucieństwo i przemoc są jedynymi aprobowanymi formami rządu, rządu, który musi zniszczyć struktury kościelne i rozpętać społeczne rewolucje, doprowadzić do globalnej destabilizacji, a jednocześnie – rozwijając chociażby system zbrojeń – przy­gotować się do przejęcia władzy nad światem[7].

Falsyfikat stał się silną bronią, która znalazła swe zastosowanie w „walce z syjonizmem” także w ZSRR, na Bliskim i Da­lekim Wschodzie. Wiele rządów arabskich do dziś finansuje wznowienia Protokołów…, z których to dzieci w szko­łach dowiadują się o powodach zbrojnych konfliktów prowadzonych przez dorosłych.

Przemoc bardzo łatwo zalegalizować i wpisać w obręb obowiązującej doktryny prawnej bądź ideologicznej. Sama definicja okrucieństwa może mieć charakter relatywny, ale wystarczy nadać jej nadrzędną wartość, aby nie wy­woływała sprzeciwu, przynajmniej wśród ludzi służących do zabijania. Przypomnijmy chociażby jak to prezydent Johnson w swoim przemówieniu z 1968 roku potępił „przemoc jako akt automatycznie niezgodny z prawem”[8], ale nie uznał już za okrucieństwo np. zrzucenia napalmu na Wietnam. Często to siła autorytetu popycha do zbrodni, to on decyduje, kogo należy zwalczać.

 

Krótki kurs historii Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) to swoista wykładnia stalinizmu jawiącego się jako „walka z potężną konspiracją”[9], która stworzyła sieć swych agentów obsadzonych na najwyższych stanowi­skach. To także dowód na to, że historia wraca do punktu wyjścia, a właściwie do kolejnego już w dziejach polo­wania na czarownice, na wyimaginowanych Mędrców Syjonu „z tą jedynie różnicą – jak mówi Tazbir – że miejsce przewrotnego Żyda-masona zajmuje skrajnie niebezpieczny, bo dobrze zamaskowany i wszechobecny trockista”[10]. Krótki kurs… był daleki od prawdy historycznej. Gloryfikował natomiast z powodzeniem postać Stalina i Lenina. Wskazał ponadto na wroga klasowego, którego można zesłać na Syberię, zamknąć w więzieniu, zabić w walce, bo jak mówił Stalin „nie jest rzeczą przypadku…”. Książka ta potrafiła usprawiedliwić każdą zbrodnię, każdą niegodzi­wość. Przełożona na 67 języków została wydana w liczbie 42 milionów egzemplarzy i doczekała się 300 edycji.

Mein Kampf nie zyskała sobie aż tak dużej liczby czytelników, ponieważ zawiły styl i dosyć spora objętość odstręczała zapewne tych, którzy czytać nie musieli. Napisana w więzieniu w Landsbergu na początku lat 20. XX wieku, opublikowana w 1925 (I część) i 1927 (II część), stała się lekturą obowiązkową dopiero po 1933 roku. Sięgając po tę pozycję, trzeba przedzierać się przez długie i nieco zagmatwane wywody Führera na temat nieznośnego liberalizmu, czy też przez rozbudowaną kon­cepcję aryjskiej kultury. Wiemy jak skończyła się recepcja dzieła, propaganda i szerzenie antysemityzmu. Tazbir zaznacza, że Krótki kurs… „pomyślany jako praca popularno-na­ukowa, był pisany pod dyktando wodza zwycięskiej już partii, natomiast rozważania Hitlera zawierały program, który miał zostać urzeczywistniony po dojściu nazistów do władzy”[11]. Imperialistyczne plany narodu aryjskiego i chęć budowy Wielkich Niemiec doprowadziły do ekster­minacji innych ras (przede wszystkim Żydów, Cyganów i Słowian). Strona 772 Mein Kampf to zapowiedź tych tragicznych losów. Hitler bowiem stwierdził: „Gdyby podczas wojny potrzymano pod działaniem gazu 12 tysię­cy albo 15 tysięcy tych hebrajskich deprawatorów ludu – wówczas milionowe ofiary na froncie nie byłyby da­remne. Przeciwnie – uratowano by być może życie milionom osób, wartościowych dla przyszłości Niemiec”[12].

Nie da się ukryć, że język ma ogromny potencjał nośnika idei. Mowa agresji nie zawsze jednak prowadzi do po­dejmowania działań. Należy pamiętać, że okrucieństwo jest działaniem – nie zamysłem działania. Retoryka agresji to namacalnym składnik tzw. „biblii nienawiści”. Gdy w Mein Kampf nazywa się kogoś „Żydem”, a w stalinowskich praktykach językowych definiuje się „wroga ludu”, to nie chodzi tylko o stworzenie pojęć dyskwalifikujących, ale o wywołanie nienawiści na sam dźwięk tych słów. W ten sposób nomenklatura staje się usprawiedliwieniem repre­sji oraz sposobem na ich legitymizację i powszechną aprobatę.

„Podręczniki nienawiści” kiedyś rozpętały burze, dzisiaj posiadają wartość głównie dla badaczy propagandy politycz­nej. „W czasach nowszych – jak twierdzi Norbert Elias – dążenie do wykazywania przewagi fizycznej poddawane (…) jest coraz ostrzejszej kontroli społecznej, której instrumentem jest państwo. Wszystkie te formy żądzy podniet przyjemnych, w których również okrucieństwo, żądza napawania się mordowaniem innych i ich męczarniami są teraz tłumione poczuciem grożących przykrości i przejawiają się już tylko ubocznie, pośrednio w postaci wysubtel­nionej”[13].

Od tej tezy są jednak okrutne wyjątki. Mark David Chapman zabijając jednego z Beatlesów – Johna Lennona, w ręce trzymał pistolet, a w kieszeni ponoć książkę Jerome’a Davida Salingera Buszujący w zbożu. Na rozprawie sądowej próbował się nią wytłumaczyć. Tłumaczył się też głosem wewnętrznym, pod wpływem którego oddał 5 strzałów (w tym cztery trafione), więc wpływ losów buntowniczego Holdena Caulfielda pozostaje kwestią sporną.

Idąc za głosem Cypriana Kamila Norwida, można stwierdzić, że „są złe książki i dobre”. Przeczytałam Biblię Szatana, po czym poszłam do Kościoła, by przypomnieć sobie jak to starotestamentowy Bóg dzielnie walczył z diabłem, nie tylko na argumenty, ale na ilość zabitych w wojnach, potopach, spalonych miastach. Po Młocie na czarownice nie spaliłam żadnej wiedźmy, po lekturze Buszującego w zbożu nikogo nie zastrzeliłam, a moi ulubieni muzycy do dziś śpią spokojnie. Zmieniła się epoka, zmienił się sposób oddziaływania niektórych tekstów, a to, co kiedyś doprowa­dziło do powstania obozów koncentracyjnych, dzisiaj stało się historycznym reliktem, fenomenem nazbyt-ludzkich manipulacji. Każda epoka ma swoich autorów-katów i tych, którzy ulegli ich magli i tych, którzy polegli pod cięża­rem lektury zamienionej na przeróżne metody zadawania bólu, odbierania życia

 

… Na końcu zawsze była jakaś Treblinka. Potem tylko las. Tylko cisza.

Peter podchodzi i mówi, tym razem nie po hebrajsku, ale łamaną polszczyzną:

– Zobacz…

– Gdzie?

– Tam… – wskazuje na pustą przestrzeń, przez którą przedziera się światło.

– Widzę.

– Nic nie widzisz. Nie przeżyłaś piekła… (Peter przeżył)

Artykuł ukazał się w piśmie kulturalnym „Fragile” nr 1 (7) 2010.


[1] E.O. Wilson, O naturze ludzkiej, Warszawa 1988, s.50.

[2] M. Lengren, Bracia oprawcy, siostry okrutnice, „Twórczość” 1994 nr 5, s.115.

[3] http://www.czarymary.pl/cienik/satanizm/satan.html

[4] J. Tazbir, Książki nikczemne, „Notes Wydawniczy” 1995, nr 5, s. 55.

[5] Jw., s. 56.

[6] J. Tazbir, Protokoły mędrców Syjonu. Autentyk czy falsyfikat, Warszawa 2003, s.106.

[7] Książki nikczemne, jw.

[8] Historia przemocy, jw., s.20.

[9] Książki nikczemne, jw., s.57.

[10] Jw.

[11] Jw., s. 59.

[12] K. Grünberg, Adolf Hitler. Biografia, Warszawa 1996.

[13] N. Elias, O przeobrażeniach popędu agresji, w: Przemiany oby­czajów cywilizacji Zachodu, przeł. T. Zabłudowski, Warszawa 1980, s.276.

Dodaj odpowiedź