Jak nudzą się kowboje

0
1161

Sekwencja otwierająca Dawno temu na Dzikim Zachodzie trwa piętnaście minut, co stanowi niemal 10% długości całego filmu. Zawiera przy tym jedynie dwanaście linijek dialogu.

W 1965 roku skończył się w w Stanach Zjednoczonych western. Nie było to oczywiście tak proste i oczywiste, jak w słynnym występie telewizyjnym Joanny Szczepkowskiej kończącym komunizm. Zmiany w najbardziej amerykańskim gatunku filmowym trwały lata i z filmu na film nie musiały być zauważalne. Nakładały się na przekształcenia, jakim ulegało społeczeństwo, a za nim przemysł filmowy. Jednak rok 1965 był szczególnie symboliczny z paru powodów.

Na początku tego roku młody, zdolny aktor Clint Eastwood zebrał w CBS Production Center grupkę swoich znajomych, żeby pokazać im film zatytułowany Per un pugno di dollari (1964). Ten pierwszy, nieoficjalny pokaz filmu, który dopiero w 1967 roku wejdzie do kin w Stanach jako A Fistful of Dollars ( Za garść dolarów), dał znać o zmianach oczekiwań widzów. Publiczność była gotowa zobaczyć w roli protagonisty cynicznego rewolwerowca, który posługuje się podstępem i zabija bez litości.

 

"Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", reż. Sergio Leone
„Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, reż. Sergio Leone

 

W marcu 1965 roku odbyła się premiera Majora Dundee Sama Peckinpaha. Film, który miał trudną drogę na ekrany, znaczoną pijackimi wybrykami reżysera na planie, walką z producentami o ukończenie zdjęć i paroma wersjami montażowymi, tak jak produkcje Leonego wskazywał kierunek zmian. Po pierwsze: Peckinpah stworzył najbrutalniejszy do tej pory western. Pokrwawione ciała, ślady tortur pokazane zostały w sposób niespotykany dotąd w gatunku filmowym, którego jednym z zadań było budowanie mitu Dzikiego Zachodu jako miejsca narodzin amerykańskiego ducha. Ów duch u Peckinpaha krwawił obficie, co było wskazaniem, że czas gładkich filmowych moralitetów się skończył. Ponadto prowadzona historia obsesji tytułowego bohatera, granego przez Charltona Hestona, nie doczekuje się satysfakcjonującego (z punktu widzenia widza szukającego równowagi) zakończenia. Chorobliwa ambicja Dundee’ego, gnająca jego oddział przez południową granicę do Meksyku, zostaje parokrotnie w dialogach wskazana jako jego główna wada, nie dochodzi jednak nigdy do prawdziwej konfrontacji bohatera z jego obsesją.

Kolejnym świadectwem zmian w 1965 roku były premiery dwóch komedii: Kasi Ballou z Jane Fondą i Viva Maria! z Brigitte Bardot i Jeanne Moreau. Te pastisze przebrzmiewającej formy filmowej korzystały z powszechnej znajomości westernowych schematów wśród widowni, aby stać się wehikułem komizmu wynikającego z ich łamania. Po obejrzeniu tych bezecnych transgresji żadnego klasycznego westernu nie można już było traktować zupełnie poważnie.

Po 1965 roku posypały się westerny odrzucające zastaną formę gatunku. Powstał więc Dobry, Zły i Brzydki, kolejne filmy Peckinpaha: Dzika Banda (1969) i Ballada o Cable’u Hogue’u, oraz słynne amerykańskie antywesterny: Mały Wielki Człowiek, Niebieski ŻołnierzCzłowiek zwany Koniem (wszystkie 1970). Centrum swojego tekstu pozwolę sobie jednak uczynić magnum opus Sergio Leonego, czyli Dawno temu na Dzikim Zachodzie (1968). Film, który posiadając wszystkie elementy postklasycznego westernu – dwuznacznych moralnie i brutalnych bohaterów, erotyzm i przemoc seksualną, pastisz i rewizję mitu – wprowadza nowy: zrealizowaną minimalistycznymi środkami długą sekwencję bezruchu.

 

Sergio Leone i kino atrakcji

Leone nie jest twórcą, którego można by w pierwszym odruchu skojarzyć z minimalizmem. Jego precyzyjne formalnie (choć często chaotyczne w warstwie fabularnej) filmy charakteryzują się przede wszystkim hiperbolizacją cech gatunkowych westernu. Jako reżyser znający klasykę kina umie rozpoznać wzorce stanowiące o istocie gatunku; umie też je zacytować i skomentować, stąd przemienienie pojedynków rewolwerowych w spektakle i chętnie stosowane zbliżenia na twarze bohaterów. Filmy tego reżysera znakomicie spełniają się jako atrakcyjne widowiska. Stosowane przez niego środki nie służą zwykle prowadzeniu fabuły, a zabawieniu widza.

Doskonały przykład stanowi kreowany przez Clinta Eastwooda bezimienny bohater trylogii dolarowej, będący wariacją na temat tajemniczego mściciela w typie Jeźdźca znikąd (Shane, 1953, reż. George Stevens). Uwypuklone zostały jego cechy charakterystyczne: małomówność, marszczenie brwi, ubiór (ponczo skrywające broń), nawyki (wyuczona leworęczność i używanie prawej ręki wyłącznie do strzelania w Za kilka dolarów więcej). Maniera i kostium bohatera czynią z niego figurę ocierającą się o pastisz, w którego zrozumieniu pomaga znajomość gatunku. Dotyczy to też poszczególnych scen, jak finałowego pojedynku trzech strzelców w Dobrym, Złym i Brzydkim, będącego ekstrawaganckim popisem montażu naprzemiennego z zastosowaniem ekstremalnych zbliżeń na dłonie i oczy rewolwerowców. Funkcję atrakcjonu pełni również muzyka Ennio Morriconego, którego utwór napisany dla Za garść dolarów był pierwszym znanym mi przypadkiem zastosowania gitary elektrycznej w filmie kostiumowym.

 

 

Dodaj odpowiedź