Matka Polka dzisiaj? Kobieta pracująca XXI wieku

0
1846

Praca jest integralną częścią ludzkiego życia i jako taka powinna być dostrzegana, choćby na marginesach ważniejszych tematów. W polskiej literaturze kobiecej po 1989 roku trudno wskazać powieść, której głównym tematem byłoby zatrudnienie. Z tła, sytuacji, fragmentów można jednak złożyć obraz pracujących kobiet w pewien sposób reprezentatywny dla całości, równocześnie zadając sobie pytania: Dlaczego jest ich tak mało, czemu brak pozytywnych przykładów? Dlaczego polskie autorki nie decydują się na stworzenie pozytywnego wzorca? Czy matka Polka jest od wieków tak przepracowana, że uciążliwy schemat jest bezpieczniej omijać? Czy polskie społeczeństwo nadal wierzy, że kobieta nie może być spełniona poza pracą dla domu i rodziny, co wynika z przedstawień w literaturze popularnej?

 

 

Macierzyństwo

Matka Polka nie jest przeszłością. Można mówić wiele na temat wpływu rewolucji feministycznej oraz przemian ustrojowych na teorię i praktykę literatury i na codzienne życie, jednak krótka analiza sytuacji wystarczy, aby stwierdzić, że na przestrzeni lat mit ewoluował, ale na pewno nie zniknął. Schemat wywołujący skojarzenia z XIX-wieczną figurą kobiecego poświęcenia w czasie powstań i wojen jest zadziwiająco aktualny, gdy wniknie się w świadomość zbiorową, jaką jest literatura – ta określana jako ambitna, często jako wyraz gniewu i buntu, ale również ta popularna, nawet (a może szczególnie?) masowa.

Agnieszka Mrozik w książce Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku relacjonuje krok po kroku przemianę, jakiej uległa matka Polka od XIX po XXI wiek[1]. Wyszczególnia tam kolejne etapy: cierpiąca matka okresu walki o niepodległość, symbol walki o przetrwanie w PRL-u, kobieta sukcesu XXI wieku pod presją bycia perfekcyjną i doskonałą na każdym polu. Figura matki Polki zmienia swój wygląd i swoje główne funkcje, jednak jej najważniejsza cecha pozostaje zawsze ta sama. Jej atrybutem jest poświęcenie i dbałość o innych, nigdy o siebie. Zgodnie z etapami przekształcania jej schematu przybywa jej obowiązków. Do wychowania dzieci dołącza praca na utrzymanie, a w dalszej kolejności konieczność odniesienia sukcesu w każdej dziedzinie życia.

W tym ujęciu rewolucja feministyczna zamiast wyzwolić kobietę, obarczyła ją dodatkową pracą, a potrzeba wolności i równości została okupiona podwojeniem pracy i poświęcenia. Polka poszła do pracy, nie rezygnując z gotowości do spełnienia tradycyjnych oczekiwań – dbałości o dom i rodzinę. Z kolei niemożność osiągnięcia perfekcji w każdej dziedzinie stała się nowym źródłem frustracji.

Trauma bycia niedoskonałą może być  jedną z odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak trudno w polskiej literaturze ostatnich lat znaleźć pozytywny wzorzec kobiety pracującej, nieważne w domu czy w zawodzie. Z łatwością za to można przytoczyć postacie matek rozdartych między różnymi obowiązkami, niedostrzegających wartości w tym, co robią, niedocenionych, samotnych na polu walki z własnym zmęczeniem. Mężczyzna jest w tych obrazach nieobecny, nawet gdy pojawia się w tekście jako dobry, kochany z wzajemnością. W wielu tekstach zupełnie go jednak nie ma.

Przykład takiej sytuacji można znaleźć w opowiadaniu Julii Fiedorczuk Mamo, moje ciało chce tańczyć zawartym w zbiorze Poranek Marii i inne opowiadania. Narrator opowiada tutaj z perspektywy dziecka – wyobcowanej w przedszkolu dziewczynki oczekującej na przyjście matki:

 

„Jeszcze trochę czasu – mniej więcej tyle, co dwie bajki w telewizorze – i przyjdzie po nią jej nieprzytomna matka. Będzie miała podkrążone oczy i zanim dojdą do domu, trzy razy powtórzy, jak strasznie jest zmęczona. Powie: >>Musisz dzisiaj być wyrozumiała dla mamusi. Mamusia miała dużo pracy. Nie wyspała się<<. Ale kiedy przyjdzie czas na sen, ożywi się. Zacznie szeleścić papierami. Chodzić po mieszkaniu. Przekładać książki. Stukać w klawisze komputera tak szybko, jakby biegło stado zwierzątek o drobnych, zwinnych stopach[2]„.

 

Te słowa brzmią jak wyrzuty sumienia. Poczucie niedostatecznej opieki, wręcz zaniedbania. Chęć pogodzenia pracy z opieką nad córką okazuje się przynosić zawsze szkody jednej ze stron. W dzień opieka nad dzieckiem, w nocy praca – na sen czy odpoczynek nie ma zupełnie miejsca dla bezimiennej matki z tego tekstu. Gorycz niedoskonałości – matka nie powinna wobec córki okazywać słabości, narzekać na zmęczenie. Nie tak wyglądają idealne, wiecznie uśmiechnięte i zawsze zadbane kobiety z reklam i seriali. Nie taki jest wzorzec matki Polki heroicznie znoszącej każdy ból i nieokazującej przy dziecku negatywnych emocji, aby zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa. Poza tym dziewczynka z opowiadania ma prawo czuć się oszukana – narzekająca na brak snu matka ożywia się, gdy przychodzi noc i zamiast położyć się do łóżka, pracuje. Nieprzytomna matka – biorąc pod uwagę płaszczyznę stereotypów w naszej kulturze, te słowa brzmią jak oksymoron. Matka to siła, poczucie bezpieczeństwa, dzielność wbrew kolejom losu. Jeśli taka nie jest, nie może być dobrą matką. Nieprzytomna znaczy  słaba, oderwana od rzeczywistości. Niedająca dziecku solidnych podstaw. I do tego – jak się okazuje dalej – pisarka.

 

„>>Gepardy<<, pomyśli Olusia, bo lubi brzmienie słowa >>gepardy<<. A jeszcze później – w nocy – dziewczynka będzie słyszała przez sen ładny, lekko chropowaty głos matki intonujący dziwne, hipnotyzujące zdania. Niepokojące. Niezrozumiałe. Pełne księżycowego światła. Pachnące jaśminem[3].

 

Matka pisarka zarażająca dziecko wyczuleniem na brzmienie słów i niepokojem. Naznaczająca córkę wrażliwością, swoim nieprzytomnym sposobem bycia. To niebezpieczne wychowanie niegwarantujące stabilności emocjonalnej. Nieprzytomna matka może wychować nieprzytomne dziecko. Trudno spodziewać się rezygnacji z macierzyństwa lub z pisarstwa, a zatem bohaterce pozostaje wyłącznie wieczny stan pomiędzy i nieustanne uczucie niewystarczalności, bycia daleką od ideału.

Inną postawę w podobnej sytuacji przyjmuje Magda w powieści Małe lisy Justyny Bargielskiej.

 

„Kiedyś powiedziałam Anicie, że jestem dziennikarką, bo pytała. Ale nie chciałam do tego wracać. Ani nie lubiłam rozmawiać o swoim zawodzie, ani go uprawiać. Nawet w miarę regularnie otrzymywany sms z banku, że konto zostało zasilone kwotą, nie dawał mi już radości, bo miałam wątpliwości, czy przychód z działalności wykonywanej osobiście w oparciu o umowę o dzieło, należy nadal nazywać wypłatą. Osoby zatrudnione dostają wypłatę. Przy składaniu papierów do przedszkola, gdy potrzebne było zaświadczenie o zatrudnieniu, mój mąż powiedział: – Ale co my im zaniesiemy, przecież ty nie pracujesz? I tak też się czułam: nie aż tak pracująco. W dzień zajmowałam się dziećmi, które nie dostały się do przedszkola, wieczorami pisałam do lokalnej gazety. To, co zarabiałam, starczyłoby na trzy czwarte Ukrainki do dzieci, więc sama sobie zostałam swoją Ukrainką, tylko z mniejszym biustem[4]„.

 

Dla Magdy praca jest czymś wstydliwym. Rodzajem kaprysu akceptowanego przez męża. Nie przynosi jej ani satysfakcji, ani większych korzyści finansowych. Pomimo że kobieta pracuje jakby na dwóch etatach jako dziennikarka i opiekunka (własnych) dzieci, nie widzi w tym, co robi, wartości i nie jest doceniana przez męża – dla niego po prostu „nie pracuje”. Pomimo nieustannego wysiłku jest więc we własnych oczach na utrzymaniu męża. W przeciwieństwie do pracy, opieka nad dziećmi sprawia jej radość, jednak nie anuluje to poczucia niespełnienia. Podobnie czuje się druga z bohaterek – Agnieszka, realizująca się w pracy, ale nieposiadająca męża i dzieci. Jeśli przyjmie się romans z Pajdą, gangsterem z lasu, za figurę ich niespełnienia, wyraźnie widać, że obie w takim samym stopniu odczuwają pewien brak. Gdyby został on jednak u każdej z nich zrekompensowany, znalazłyby się w sytuacji bohaterki Julii Fiedorczuk – rozdartej pomiędzy obowiązkami i niezdolnej do wykonania ich perfekcyjnie.

Dramatyczny głos matki szczególnie wyraźnie pojawia się w Dzidzi Sylwii Chutnik. Najlepiej ją słychać w jej Wielkiej Improwizacji. To monolog kobiety udręczonej codzienną pracą przy niepełnosprawnym dziecku, zostawionej samej sobie bez żadnego wsparcia, szykanowanej przez opiekę społeczną. Matki, która nie chce już udawać odpornej na wszystko, która zdobywa się na odwagę przyznania do własnej rozpaczy, niechęci do dziecka, nerwicy natręctw, żylaków, organizmu odmawiającego posłuszeństwa. Mówi o sobie:

 

„Jestem kobietą w średnim wieku, której odebrano córkę. Nie mam ładnego domu, ładnego dziecka i ładnego życia. Dwie panie z opieki społecznej powiedziały, że nie zasługuję na macierzyństwo, bo jestem na nie za głupia[5]„.

 

I dalej:

 

„(…) jestem kobietą zmartwychwstającą sto razy dziennie, kiedy przewijam duże dziecko w pieluchy dla dorosłych rozmiar M. Kiedy gotuję resztki łupin i przygotowuję z nich zdrowy polski posiłek (…)[6]„.

 

Danuta Mutter nie jest w stanie być idealną matką Polką, pomimo że przez lata dokonywała niemożliwego, pomimo że jej umiejętności, takie jak ugotowanie zdrowego posiłku z niczego oraz poświęcenie w całości opiece nad córką, to cechy stereotypowo związane z figurą idealnej matki. Schemat okazuje się jednak ponad siły jednej kobiety. Zachwiana została również jej wytrzymałość psychiczna, dlatego potrafi otwarcie powiedzieć, że bardzo tęskni za córką, jednocześnie nie mogąc z nią żyć. Takie słowa to poważne przekroczenie kodeksu matki idealnej, ale ona już nad sobą nie panuje. Błaga o litość na ulicy przed sądem w Warszawie, bo dziecko zostało jej odebrane, pomimo że dokonywała cudów, utrzymując je obie z zasiłku socjalnego, dodatku chorobowego i renty. Macierzyństwo Danuty jest pracą i to taką, w której nie ma przerw. Innego zatrudnienia podjąć nie może, bo jej dziecko nie jest w stanie zostać samo ani na chwilę. Bez względu na groteskowość i przejaskrawienie książki Sylwii Chutnik opis rozpaczy Danuty jest bardzo dotkliwy. Jej wołanie przed sądem jako symboliczną instytucją sprawiedliwości państwa, jej bunt matki Polki, która chce być idealna, ale jest to ponad jej siły, to próba ingerowania w świadomość społeczeństwa, próba wprowadzenia zmian w myśleniu podjęta przez pisarkę.

Każda z matek jest sama wobec trudności pracy i wychowania. W opowiadaniu Fiedorczuk są tylko kobieta i dziewczynka, żaden mężczyzna nie pojawia się w tekście. W powieści Justyny Bargielskiej mąż jest obecny, ale odległy. Nie pomaga, a czasem nawet nieświadomie sprawia ból. Jednak najbardziej samotną w każdym znaczeniu jest matka Dzidzi w powieści Sylwii Chutnik.

W książce Agnieszki Mrozik można znaleźć spostrzeżenie, że samotne macierzyństwo matki Polki poprzez uwznioślenie i prestiż zostało pozbawione swojego naturalnego tragizmu. Chutnik przywróciła go w brutalny sposób, pokazując udręczoną matkę, która w momentach rozpaczy chętnie pozbyłaby się niepełnosprawnej córki. Mrozik w Akuszerkach transformacji postrzega literaturę ostatniego dwudziestolecia jako skargę córek, przywołuje zatem przykłady Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak i Utworu o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff[7]. Małe lisyDzidzia są jednak dowodem na to, że głos matek również znajduje swoje ujście.

W artykule O wstydzie i bezwstydzie (w krytyce i literaturze kobiet) Monika Świerkosz zauważa, że lekarstwem na trudne doświadczenia jest wspólne przeżycie upokorzenia, strachu i słabości, jednak traumy w polskiej literaturze kobiet wciąż pozostają poza obszarem komunikacyjnym, a książki takie jak Keff i Chutnik są skargami w próżni[8]. W kontekście społecznym utwory Justyny Bargielskiej już nie, jeśli weźmie się pod uwagę reakcje wielu kobiet odpowiadających gestami solidarności wobec wspólnego przeżycia na taką książkę, jaką są na przykład Obsoletki.

 

Justyna Krzywicka, Praca w domu

Panie Profesor (ki?)

Dostęp do wykształcenia i wstęp na uniwersytety to jeden z najważniejszych celów, jakie stawiały sobie pierwsze feministki. Jak zauważa Zofia Król w artykule Walka kobiet o wstęp na uniwersytety w Polsce:

 

„Przyjęcie pierwszych kobiet na studia uniwersyteckie było ukoronowaniem przeszło trzydziestoletniej walki o prawo do nauki, wykształcenia, zdobycia zawodu i niezależności materialnej. Były to i są nadal fundamentalne zasady ruchu feministycznego na całym świecie[9]„.

 

Znaczenia tego postulatu nie sposób podważyć. Gdy obserwuje się jednak sposoby przedstawienia kobiet pracujących na uczelni, zwraca uwagę ironia w ich ukazaniu, która podważa powagę zawodu. Przynajmniej w dwóch wyraźnych przykładach panie doktor i panie profesor czy też doktorki i profesorki mają ogromny dystans do siebie i do tego, co robią, a nawet podkreślają absurdalny charakter pisania raportów i artykułów na zamówienie. Autorki zwracają też uwagę na przemęczenie pracowników naukowych oraz presję, jaką wywiera rywalizacja na uczelni. Te pisarki to Inga Iwasiów i Agnieszka Drotkiewicz.

Iwasiów w powieści Na krótko projektuje świat przyszłości, w którym humaniści są już zupełnie niepotrzebni, a pozbawieni grantów pracownicy naukowi w imię walki o przetrwanie podejmują pracę poniżej kwalifikacji, wypełniając proste ankiety w ramach projektów finansowanych przez Unię Europejską. Główna bohaterka – Sylwia, należy właśnie do tego grona. Wyczerpująca droga kariery naukowej, w której dawała z siebie wszystko, staje się bez znaczenia i zostawia ogromne zmęczenie.

 

„Na początku kariery uniwersyteckiej była niezwykle dynamiczna, tak sama chciała to widzieć. Wybierała konferencje, których temat gwarantował jej udział w dyskusji po każdym referacie. Dużo pisała. Robiła stopnie przed terminem (…). Zawsze gdy zbliżał się jakiś termin, była już gotowa, miała napisaną książkę, skończony artykuł, wypełnioną tabelkę, uzupełniony dorobek[10]„.

 

Nie przyniosło jej to jednak zysków finansowych, a za to wyczerpało jej siły. Popadała w coraz głębsze zmęczenie, zaczęła zapominać, tracić pewność siebie. Pojawiły się stany wyłączenia świadomości, w których gubiła drogę we własnym Instytucie lub nie pamiętała, dokąd idzie. Jeśli chodzi o satysfakcję, to pomimo wiedzy i ogromu wykonanej pracy pozostała nikła. Upokarzało ją również poczucie bycia utrzymywaną przez męża:

 

„Z czego żyła? Miała nadzieję, że z mówienia, wolała niekonkretność tego stwierdzenia od oczywistości, że właściwie z dochodów męża, uniwersytecka pensja nie wystarczała na wiele (…). Upokarzająca świadomość: na dobrą sprawę nie różniła się w tym od bardzo, bardzo wielu kobiet spotykanych przed południem w lepszych centrach multihandlowych, gdzie robiły leniwie real-zakupy w ciuchach z Mary Mary. Inny gatunek, nie chciała podobieństw, jednak bilans wypadał jednoznacznie – Tomek  utrzymywał dom[11]„.

 

Poza tym badania nad literaturą zaczęły już przyjmować formy absurdalne:

 

„Skurczony Instytut badał przede wszystkim wpływy postamerykańskie w literaturze, od staropolszczyzny zaczynając. Ostatnie odkrycia pozwoliły przerzucić komparatystyczne mosty także nad powieścią angielską, siostrą Kochanowskiego i starogreckimi bukolikami gejowskimi[12]„.

 

Wszystko to obniża status wykonywanego przez Sylwię zawodu i powoduje, że kobieta porzuca swoje ambicje i koncentruje się wyłącznie na tym, aby przetrwać na stanowisku. Często wyjeżdża, by w stanie przemęczenia prowadzić jak najmniej zajęć ze studentami.

W podobnej sytuacji jak Sylwia jest Karolina Pogorska, bohaterka powieści Teraz autorstwa Agnieszki Drotkiewicz. Karolina określa samą siebie jako samotną kobietę po rewolucji feministycznej z doktoratem nauk humanistycznych. Prowadząc zajęcia na uczelni oraz mechanicznie produkując publikacje zarówno do prasy naukowej, jak i kolorowej, z trudem jest w stanie zarobić na utrzymanie. Jej otoczenie w miejscu pracy, czyli w Instytucie Kultury w Kryzysie, zamiast reprezentować intelektualną elitę na prestiżowych stanowiskach, skupia przegranych, niezamożnych ludzi, którzy są śmieszni, gdy pomimo swoich tytułów naukowych piszą artykuły takie jak Kultura starych kawalerów, Czym jest życie – analiza ususu językowego, Dlaczego kochamy fabuły?. Karolina spotyka się nawet z opinią, że to, co robi na uczelni, to w ogóle nie jest praca. Mówi sama o sobie:

 

„Jestem głodna, jak wszystkie dziewczyny, które robią w literach, znaczy, dziewczyny zardzewiałe od cytatów, wiesz, które starają się utrzymać równowagę między słowem a ciałem (…). Wiesz, wiesz: nie mogą być ładne, bo to nie ich teren. Nie na to wydają pieniądze. Ja należę do tych, które muszą wydawać pieniądze na litery, a nie na uda. Bo tak pracuję. A przecież mi żal! Na ulicy od razu widać, w co dziewczyna inwestuje: w ciało, w litery czy w inne[13]„.

 

Jest głodna, przemęczona, nie ma poczucia sensu ani satysfakcji. Prześladują ją wieczne migreny, z powodu których odwołuje zajęcia na uczelni, co przynosi jej ulgę, choć na moment. Okazuje się, że to, co jej sprawia radość, to sukces w upieczeniu ciasta czy próby nawiązania kontaktów międzyludzkich. Jednak to, o czym marzy ta kobieta, o której można powiedzieć, że odniosła zawodowy sukces, to miłość, posiadanie męża i rodziny. Teraz – powieść sytuowana na pozycji literatury popularnej, jest pierwszym przykładem powszechnego w  kulturze popularnej i masowej przekonania, że kobieta, która odniosła sukces zawodowy, nie może być szczęśliwa w życiu prywatnym. Jedyną dla niej nadzieją jest radykalna zmiana życia.

 

Justyna Krzywicka, Praca w domu

Wzorce dla mas

Literatura masowa jest świadomością społeczeństwa. Najbardziej powszechne stereotypy znajdują się właśnie w niej. Jednym z nich wydaje się właśnie głęboko zakorzenione przekonanie, że kobieta naprawdę szczęśliwa może być wyłącznie w roli gospodyni domowej. Sukces w pracy bywa tutaj synonimem samotności lub zaniedbania relacji w związku i kontaktu z dziećmi. Natomiast utrata pracy lub nagła przeszkoda w rozwoju kariery okazuje się z reguły wybawieniem i najlepszą drogą do odnalezienia sensu życia.

Taka właśnie sytuacja rysuje się w dwóch przykładowych powieściach z nurtu polskiej masowej literatury kobiecej – w Pudełku ze szpilkami Grażyny Plebanek oraz w Domu nad rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej.

W pierwszej główna bohaterka Marta zachodzi w przypadkową ciążę, co jest poważną przeszkodą dla jej kariery. Początkowo chce usunąć dziecko, ale nie jest w stanie tego zrobić. Klienci w firmie przestają ją traktować poważnie , bo wiedzą, że odejdzie na urlop macierzyński, po urlopie straci swoją pozycję. Ciąża zmuszą ją jednak do związania się na stałe z ojcem dziecka, a następnie, choć nie od razu, do decyzji o wycofaniu się z wyścigu szczurów, wolniejszym tempie życia, koncentracji na tym, co najważniejsze. Dopiero te decyzje przynoszą jej spokój, pogodzenie z samą sobą, akceptację istnienia męża i dziecka.

W drugiej powieści Małgorzata zostaje zwolniona z pracy w agencji reklamowej i wyjeżdża do matki na wieś. Ta okoliczność pozwala jej odzyskać wewnętrzną harmonię w kontakcie z naturą czy też podczas gotowania w otoczeniu kobiet. Żyjąc w dużym mieście, pracując w telewizji, a potem w agencji reklamowej, nie potrafiła cieszyć się dniem codziennym; całą radość życia odnalazła, dopasowując się do ról stereotypowo przyporządkowanych kobiecie.

 

 

 

Bez względu na to, czy odpowiedzi szukamy w literaturze uznawanej za ambitną, niszową, popularną, czy też masową, pozycja kobiety pracującej jest przedstawiana jako trudna. Wszędzie można znaleźć obrazy rozdarcia pomiędzy macierzyństwem a pracą zawodową, poczucie niedocenienia, bycia gorszą ze względu na wysokość zarobków lub konieczność pójścia na urlop macierzyński, przemęczenia. Jednak tylko literatura masowa podaje proste rozwiązanie tego problemu – rezygnacja z pracy na rzecz wychowywania dziecka i kontaktu z naturą, mniejsze w nią zaangażowanie, zdanie się na zarobki męża czy też typ pracy bliższy typowej roli kobiecej, jak na przykład prowadzenie pensjonatu. Poza przestrzenią popkultury odpowiedź przestaje być tak prosta. Macierzyństwo i pracę zawodową pogodzić bardzo trudno, a porzucenie którejkolwiek z tych ról oznacza niespełnienie i grozi odczuwaniem braku. Pozytywnych wzorców kobiet pracujących nie ma w polskiej literaturze ostatnich dwudziestu lat prawdopodobnie dlatego, że same autorki nie wiedzą, jak pogodzić dążenia do samorealizacji na tych dwóch płaszczyznach. Możliwe, że sam temat pracy lub jej braku pojawia się tak rzadko z powodu przesytu figurą matki Polki – wiecznie zapracowanej i zmęczonej, zmagającej się z pracą, domem i dziećmi. Nie wywołuje ona najwyraźniej atrakcyjnych dla pisarek skojarzeń i często wolą ją omijać, wybierając inne tematy dla swojej prozy, choć gdy odrzuci się pozór wszechobecnego dążenia do doskonałości – okazuje się bardzo aktualna. Proza kobieca pokazuje również niebezpieczeństwa zbytniego poświęcenia się pracy i przemęczenia, nie należy jednak sądzić, że potępia w ten sposób pracujące kobiety, bo literatura dużo częściej zajmuje się tym, co negatywne.

 

 



[1] A. Mrozik, Bombowniczki? Pożegnania z Matką Polką w prozie kobiet po 1989 roku, w: Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku, IBL PAN 2012, s. 61–106.

[2] J. Fiedorczuk,  Mamo, moje ciało chce tańczyć, w: Poranek Marii i inne opowiadania, Biuro Literackie, Wrocław 2012, s. 6.

[3] Tamże, s. 6

[4] J. Bargielska, Małe lisy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013, s. 29–30.

[5] S. Chutnik, Dzidzia, Świat Książki, Warszawa 2009, s. 143.

[6] Tamże, s. 153.

[7] Jak wyżej, A. Mrozik, Bombowniczki? Pożegnania z Matką Polką w prozie kobiet po 1989 roku, dz. cyt.

[8] M. Świerkosz, O wstydzie i bezwstydzie (w krytyce i literaturze kobiet), „FA-art” nr 3 (89) 2012, s. 19.

[9] http://www.efka.org.pl/index.php?action=p_art&ID=6.

[10] I. Iwasiów, Na krótko, Wielka Litera, Warszawa 2012, s. 177–178.

[11] Tamże, s.105.

[12] Tamże, s. 15.

[13] A. Drotkiewicz, Teraz, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009, s. 108.

Artykuł ukazał się w wersji papierowej „Fragile” nr 4 (22) 2013.

Dodaj odpowiedź