Nyege, Nyege

0
1354

Myślenie o muzyce spoza zachodniego kręgu kulturowego często odwołuje się do pojęć w rodzaju „lokalnego kolorytu”, „wyjątkowej specyfiki” albo „odwiecznej tradycji”. W czasach, gdy wiele porządków kulturowych istnieje równocześnie, a wymiana między nimi jest łatwiejsza i intensywniejsza niż kiedyś, warto się zastanowić, czy kategoria lokalności ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie, a jeśli tak, to jak się zmienia.

Przydatne w tym zadaniu może być przyjrzenie się działalności Nyege Nyege z Ugandy. To przedsięwzięcie, które od 2013 roku materializuje się na różne sposoby – jako wydawnictwo, festiwal, studio nagraniowe i przestrzeń rezydencji artystycznych. Zaczęło się, gdy w Kampali trafili na siebie Belg Derek Debru i Arlen Dilsizian (pochodzenia grecko-armeńskiego), którzy postanowili wspólnie organizować imprezy dla spragnionych muzyki, jakiej nie grano w klubach. Świadomi niechlubnej tradycji kolonializmu od początku szukali partnerskich modeli współpracy z miejscowymi twórcami. Najlepszym tego przykładem są pobyty rezydencyjne, które, jak opowiada Debru:

świadomie zgłębiają, co dzieje się, gdy zwiększa się mobilność i wymiana. Kwestią jest wysoka cena Internetu, do tego możliwość podróżowania i spotkania producentów z różnych obszarów to wciąż rzadkość we wschodniej Afryce. Nie ma tutaj oficjalnych programów rezydencyjnych, które mogłyby to zapewnić.

Szczególnie istotne jest to, że przyjezdni nie wychodzą z pozycji uprzywilejowanej, na przykład „zatrudniając” ugandyjskich muzyków do zagrania wyznaczonych partii. Chodzi tu właśnie o równorzędny dialog, w którym różne style i tradycje będą się przenikać, o wspólne wypracowywanie nowych form. Tak jest choćby w przypadku Nihiloxica, które jest efektem spotkania tradycyjnej grupy bębniarskiej Nilotica Drum Ensemble z perkusistą Spooky J i grającym na syntezatorach Petem Jonesem. Z kolei amerykański producent i raper Riddlore (znany choćby z Project Blowed) stworzył swoisty dziennik podróży na bazie zarejestrowanych na miejscu dźwięków.

 

Boutiq Party, fot. z archiwów własnych Nyege Nyege

Oprócz inicjowania nowych projektów Nyege Nyege zajmuje się też prezentowaniem nieznanych szerzej zjawisk. Debru przyznaje:

sporo muzyki, którą wydajemy, opiera się na silnie lokalnych stylach, bazuje na muzyce konkretnych plemion i wynika ze szczególnego kontekstu. Na przykład electro acholi narodziło się po części dlatego, że po latach konfliktu w północno-zachodniej Ugandzie większości ludzi nie było stać na duże grupy, które wykonywały acholi na weselach. Młodzi producenci zorientowali się, że mogą zreinterpretować tę tradycyjną muzykę zespołową dzięki komputerom i występować samemu lub w dwójkę. Ten typ show stał się niezwykle popularny na początku tego wieku w północnej Ugandzie, nawet w klubach nocnych.

W katalogu wytwórni reprezentuje ten nurt Otim Alpha, który w zeszłym roku porwał publiczność krakowskiego Unsoundu.

Debru dopowiada też, że do niedawna muzyka zagraniczna, oprócz dancehallu i nigeryjskiego popu, nie wywierała znaczącego wpływu na rodzimą twórczość, zwłaszcza poza stolicą. Także dzięki temu ukształtowały się tak wyjątkowe lokalne style, jak choćby singeli z Tanzanii (pierwsze wydawnictwo NN to składanka z utworami z jednej z najważniejszych dla gatunku wytwórni Sounds of Sisso). Tym bardziej intrygujące, że wykazujące podobieństwa choćby z gabberem czy kuduro, a powstałe przecież bez świadomości ich istnienia. Z drugiej strony, wcześniej takie regionalne osiągnięcia rzadko miały szeroki zasięg, pierwszy do świadomości przebił się afro house z RPA, a ostatnio pewną karierę robi tamtejszy gqom. Stał się on jedną z inspiracji dla Slickbacka, młodego twórcy, który na poważnie zajął się muzyką po odwiedzeniu festiwalu Nyege Nyege. Na EP-ce niedawno wydanej przez związane z NN Hakuna Kulala swobodnie łączy znaną z gqom basową przestrzeń z trapem i dancehallem.

(…)

Całość artykułu dostępna w numerze 3/2018 „Fragile”

Dodaj odpowiedź