Podróż w głąb życia. O spotkaniach z Polakami, którzy przeżyli blokadę Leningradu

0
1786

Kiedy przystępowałam w Konsulacie General­nym RP w Sankt Petersburgu do współrealizacji projektu „Ślady Polaków w północno-zachodniej Rosji” [1], którego jednym z celów było zebranie wywiadów biograficznych od mieszkających tam Polaków, towarzyszyło mi przeczucie ważności tych przyszłych spotkań. Wtedy jeszcze nie wie­działam, na czym ta ważność miałaby polegać. Spodziewałam się roli dokumentalisty, jednak dzięki moim rozmówcom stałam się kimś innym. Zostałam przez nich zaproszona do współuczest­niczenia w rekonstruowaniu biografii. Stałam się towarzyszem w momentach bardzo trudnych, kiedy wspominanie tragicznych dni stało się po­nownym przeżywaniem cierpienia. Początkowa obecność-obok stała się współobecnością, obec­nością-w-wydarzeniach przywołanych z prze­szłości do teraźniejszości.

Trzy lata temu, we wrześniu i październiku 2008 roku, spotkałam się z mieszkającą w Petersburgu Polonią i z dziewięcioma osobami przeprowadzi­łam wywiady biograficzne. Rozmowy te wpisy­wały się w nurt historii mówionej (oral history)[2].

Ten tekst powstał wokół dwóch osi. Z jednej strony jest okazją do rozważań na temat specyfiki tamtych spot­kań. Z drugiej strony, przedsta­wia fragmenty biografii dwóch osób, którymi wtedy zostałam obdarzona. Ten dar wymagał od moich rozmówców gigantyczne­go wysiłku, gdyż zawierał rela­cję z najbardziej dramatycznego okresu życia – dni blokady Le­ningradu. Ta tragedia życiowa była trudna do przekazania, wymagała odwagi i ogromnego trudu podjętego w imię ocale­nia pamięci – nie tylko o hi­storii, ale też o ludziach, którzy przedwcześnie odeszli. Teraz również ja uczestniczę w oca­laniu tej pamięci.

 

Doświadczenie blokady Leningradu

Blokada tego miasta była największą traumą, jaka spotkała jego mieszkańców. Leningrad, bo taką nazwę nosił wtedy Petersburg, przeżył w la­tach 1941-1944 trwające 900 dni oblężenie na krawędzi frontu niemiecko-sowieckiego. Śmierć zebrała ogromne żniwo. Ile osób zginęło? Histo­rycy podają różne liczby. Norman Davies pisze, że w warunkach nieopisanego zimna, głodu i wy­niszczenia zmarło około miliona mieszkańców[3]. Przez dwa i pół roku oblężenia miasto było prak­tycznie odcięte od reszty kraju. Wskutek głodu, chorób i działań wojennych liczba jego miesz­kańców zmniejszyła się z czterech do dwóch i pół miliona – podają Riasanovsky i Steinberg[4]. Z ko­lei moja rozmówczyni, pani Jadwiga Ostroumo­wa, podkreśliła, że przed wojną miasto liczyło 3 miliony mieszkańców, po wojnie – 600 tysięcy.

Celem moich spotkań nie było ustalenie prawdy historycznej, potwierdzenie prawdziwości poda­wanych danych. Moi rozmówcy obdarzyli mnie czymś o wiele większym, niż oczekiwałam – opo­wieścią o ich życiu podczas blokady, która okaza­ła się opowieścią o śmierci, stracie i cierpieniu.

Podróż w głąb życia – odpowiedzialność wobec pamięci

Żeby taka opowieść mogła zaistnieć, konieczne było stworzenie przestrzeni zaufania, niewi­dzialnej płaszczyzny wzajemnego zrozumienia i szczerości, gdzie można swobodnie opowiadać swoje życie. Otwartość na osobę, na temat, na prawo do decydowania o tym, jaką opowieścią mnie obdarzy, gdzie postawi granice, co zacho­wa dla siebie, była niezbędna. Tak naprawdę to mój rozmówca, a nie ja, był tym, który prowadził s p o t k a n i e – to on wprowadzał w swoją bio­grafię, decydował o kierunku rozmowy. Ja tylko podążałam za tym, dokąd prowadził mnie w opo­wieści, nie nalegając na kierunek i godząc się na przemilczenie i pozostawienie takich momen­tów, którymi on sam nie chciał się dzielić.

Bez prawdziwego o t w a r c i a s i ę mojego roz­mówcy dialog byłby niemożliwy. Gdyby tego otwarcia nie chciał, mógłby zapanować nad mi­miką, gestami i słowami. Wtedy pozostałby dla mnie na zawsze wielką niewiadomą, choćbym znała jego imię i nazwisko. Trzeba dodać, że po­znanie drugiego człowieka przez historię jego życia wymaga dwustronnego otwarcia – nie tyl­ko on musi otworzyć się przede mną, lecz ja też w pewien sposób muszę otworzyć się na niego. Warunkiem poznania osoby jest sytuacja szcze­rości, która poprzedza wszelką wymianę słów[5].

Powracanie do bolesnych wspomnień może nieść ryzyko powtórnej traumatyzacji[6]. Dlatego nigdy nie nalegałam, żeby mój rozmówca powiedział jak najwięcej o tym, jak przeżył blokadę. Stara­łam się zachować szczególną ostrożność i deli­katność w zadawaniu pytań, nie naciskać i usza­nować momenty, w których milczał. Pozwalałam mu zdecydować, jak daleko mnie poprowadzi. On sam zgodził się na opowieść i sam określał swoją gotowość do dzielenia się tym, co w jego życiu było czasem największego cierpienia. Byli tacy, którzy ten okres życia opisy­wali zdawkowo, koncentrując się na faktach, ale też tacy, którzy otwierali się na tyle, na ile mogli i zapraszali do opowieści o trauma­tycznym doświadczeniu. Jedna z moich rozmów­czyń, Józefa Nikifirowa, podzieliła się ze mną tym, czym jest dla niej opowiadanie o tym okresie życia: „Dostałam zaproszenie, żeby wystąpić w Mu­zeum Obrony Leningradu, opowiedzieć o bloka­dzie, bo już mało zostało osób, które ją przeżyły. Ale ja tam nie pójdę, nie mogę wspominać tego wszystkiego. I dzisiaj też prawie nie spałam, bo wszystko to wraca”.

Opowiadanie o życiu nosi specyficzny rys: wza­jemność spotkania twarzą w twarz sprawia, że biografia mówiona staje się emocjonalnie, psy­chologicznie i społecznie bardziej wymagająca i angażująca niż praca z tekstem. Niezależnie od tego, jak trudny i ciężki był los danego człowieka, poznawanie go przez dokumenty pisane jest ła­twiejsze w odbiorze, mniej obciążające niż spot­kanie z żywym człowiekiem. W trakcie rozmowy nie wystarczy, że jestem obecna i słucham. Muszę też jednocześnie wyjść na spotkanie emocjom: zarówno tym, jakie wywołuje we mnie opo­wieść, jak i emocjom mojego rozmówcy[7]. W trak­cie moich spotkań z blokadnikami pojawiały się momenty, kiedy powracały z niewyobrażalną siłą strach i smutek, ściśnięte gardło nie pozwalało wypowiedzieć żadnego słowa, a łez nie udawało się powstrzymać. Doświadczyłam, że głęboka po­dróż w trudne momenty biografii, towarzyszenie w ich rekonstrukcji, jest obciążające dla obu stron i wymaga szczególnej delikatności, otwartości i empatii.

Pełna emocji opowieść nie tylko oddaje przeszłość, ale w pewien sposób ją przywołuje do teraźniej­szości. To, co sprawiało cierpienie, minęło – 900 dni blokady miasta, mróz, głód, walka – ale ono samo powraca natychmiast na wspo­mnienie tamtego okresu. Jeden z moich rozmówców powiedział – „nie jest lżej, wcale nie jest lżej. Ja nie mogę o tym opowiadać”. Ból w momencie opowiadania o blo­kadzie był dla niego tak samo realny jak sześćdziesiąt lat temu, w trakcie tamtych wydarzeń. I ja jestem w pewien sposób o d ­p o w i e d z i a l n a za to ponow­ne przeżywanie. Co prawda nie wywołuję go, tylko pozwalam się prowadzić tam, dokąd idzie mój rozmówca. Towarzyszę mu. I drogę ponownego przeżywania przechodzimy już razem. To już nie jest samo słuchanie i rejestrowanie. To jest towarzyszenie, milcząca współobecność. Przyjęcie całkowicie dobrowolnego daru mojego rozmówcy złożonego z siebie w imię pamięci. W imię miłości do tych, o których opowiada, chęci ocalenia ich, przed­wcześnie odeszłych, przynajmniej w pamięci. Te­raz ja też uczestniczę w tym ocalaniu człowieka, powołana do tego przez moich rozmówców.

 

Do kilku fragmentów biografii dwóch osób, Ja­dwigi Ostroumowej i Józefy Nikifirowej, bardzo osobistych i tragicznych, zapraszam tego, kto te­raz czyta te słowa. Jednocześnie muszę zwrócić uwagę, że zamieszczone tutaj fragmenty mają formę wyłącznie słów – nie oddają intonacji głosu, mimiki twarzy mojego rozmówcy, chwil naszego wspólnego milczenia. Nie przekazują więzi, która się wytworzyła między nami. Pozo­stał owoc tych spotkań – opowieść o tym, co moi rozmówcy chcieli ocalić i w ocalaniu czego teraz współuczestniczę.

Biografia w historii, historia w biografii

W opowieściach o życiu codziennym w trakcie blokady przywołanych zostało kilka przedmio­tów niezbędnych do przetrwania: burżujka (pie­cyk węglowy ogrzewający mieszkanie), saneczki (używane do transportowania wiader z wodą z Newy), 125 gram (porcja chleba)[8]. Każdy z nich pełnił funkcję jakby punktu zapalnego w pamię­ci, uruchamiającego wiele żywych obrazów.

Tak oto jeden z tych przedmiotów, burżujka, jest obecny we wspomnieniach Józefy Nikifirowej: „Okna były wybite, w naszym pokoju było bardzo zimno, tatuś palił wszystko w burżujce, książki, meble, poduszki, krzesła, żeby było trochę cie­plej”.

Z kolei o sankach i chlebie tak mówi Jadwiga Ostroumowa: „Trudne były czasy, straszne. Mia­łam 11 lat, jak zaczęła się wojna. W wieku 12 lat pracowałam w wojskowym szpitalu (…). Jak nie pracowałam, to chodziłam nad Newę po wodę. Noga za nogą, razem z innymi dziećmi, głodni. Braliśmy sanki, na sanki stawiliśmy wiadro. Na 6. piętro trzeba było to wiadro zanieść”.

Dzienną rację chleba opisywała w ten sposób: „W 1941 r. przysługiwało mi 125 g chleba na dzień. Ale ten chleb nie był z mąki, trochę z kory, trochę z mleka sojowego”.

Józefa Nikiforowa tak wspomina blo­kadę: „Otrzymywaliśmy pół kilo chleba na trzy osoby, tata 250 g, a my z ma­musią po 125 g. To było całe nasze jedzenie, nic więcej nie mieliśmy. Na początku, gdy ojciec jeszcze chodził, to wymieniał rzeczy na jedzenie. Ale potem on już nie mógł chodzić. Rodzi­com było bardzo ciężko. Ja przynosiłam chleb, ale to był chleb tylko z nazwy, nie wiadomo co tam było. Wody nie było. Chodziłam nad Newę po wodę. Miałam wiadro, san­ki, często po drodze woda mi się wylewała. Pewnego dnia niosłam wodę po schodach, a nasza sąsiadka powiedziała: «Dlaczego tak długo? U mamy źle, a ty tak długo idziesz». Na schodach było ślisko, była przecież zima, i na ostatnim stopniu ta woda jeszcze mi się rozlała. W naszym domu była le­karka i robiła mamie zastrzyki, ale za to trzeba było oddać 125 g chleba”.

Sanki służyły nie tylko do przywożenia wody podtrzymującej życie, ale też były bezpośredni­mi świadkami śmierci – na nich transportowano do wyznaczonych punktów ciała zmarłych. Józefa Nikifirowa kontynuuje swoją opowieść: „Mama zmarła w nocy, to było 6 lutego (…). Zawinęli­śmy mamusię w dużą serwetę, trumny przecież nie było, i na sankach odwieźliśmy na cmentarz. Przyjechaliśmy na Ochtę – tam stosy ciał, zmarli leżeli jak drzewa, prawie do 2. piętra. Znaleźli­śmy wykopany rów i tam mamusię zostawiliśmy. Pamiętam to miejsce i tam przychodzę”.

Droga z sankami po wodę prowadziła przez miasto, które umierało. Jadwiga Ostroumowa: „Jednego dnia jechałam po wodę z saneczkami. Na schodach magazynu siedział głodny chłop­czyk. Miał może 13 lat. Siedział, cały zielony od mrozu, z białym nosem. I śpie­wał. Podobno, kiedy człowiek już kończy życie, śpiewa. I on śpiewał. Śpiewał tak pięknie, że my, dzieci idące po wodę, zatrzymaliśmy się. Kiedy wracaliśmy, on już nie żył. Wszystko można przeżyć. My przeżyliśmy blokadę”.

Józefa Nikifirowa: „W lutym umarła mamusia, w marcu tatuś. Tatuś umarł i leżał w domu. Cio­cia Żenia powiedziała: «Poczekaj, mój mąż zaraz umrze, to wtedy powieziemy ich razem». Ja wte­dy zamieszkałam po sąsiedzku u niej. Jej mąż krzyczał cały dzień i całą noc: «Chleba, chleba, umieram». I dlatego ona tak mówiła. Zmarł trzy dni później. Zawinęliśmy dwa ciała w przeście­radła i koce, i razem zawieźliśmy na cmentarz. Na Ochtę było bardzo daleko, nie miałyśmy sił tam iść. Przywieźliśmy ich do Ławry Aleksandra Newskiego. Przed wejściem, tam gdzie dziś stoi pomnik, leżeli martwi ludzie. Było ich mnóstwo. Na początku zmarłych zwożono dalej, za wejście do ławry, ale tam już nie było miejsca. Już obok rzeczki Monastyrki było ich pełno. Tam zostawi­liśmy tatusia i wujka, mojego ojca chrzestnego. Mamusia w lutym, tatuś w marcu, a w kwietniu 1942 r. zabili brata. Miałam 15 lat i zostałam sama, sama jedna”.

Epilog

Kończąc moją opowieść o spotkaniu z człowie­kiem i jego biografią chciałabym wspomnieć o o d p o w i e d z i a l n o ś c i . Pojęcie to stało się kluczowe we współczesnym języku, w mówieniu o historii i osobie. Trzeba przez nią rozumieć by­cie-jeden-dla-drugiego i za-drugiego[9]. Tak więc jestem odpowiedzialna wobec mojego rozmów­cy za jego opowieść. Moi rozmówcy z kolei czuli się odpowiedzialni wobec swoich bliskich, którzy zmarli w trakcie blokady, za zachowanie pamięci o nich. Wobec historii – za prawdę. Prawdę, która w centrum stawia człowieka i przez to go ocala. Oni zaprosili mnie do swoich biografii, do ocale­nia pamięci o tym, co tragiczne. Zrobili to mocą świadków historii, mocą swojej a u t o biografii. Teraz ja też chronię od zapomnienia cząstkę pa­mięci.

Na zakończenie chciałam podziękować moim rozmówcom za ich odwagę, aby stanąć jeszcze raz przed swoim cierpieniem, żeby zbudować most między teraźniejszością i przeszłością. Każ­de spotkanie pamiętam dokładnie. Dziękuję za świadomie podjęty wysiłek pamięci i głębokie doświadczenie spotkania, tę niewidzialną deli­katną nić między nami, na której utkali opowieść swojego życia.

Artykuł ukazał się w piśmie kulturalnym „Fragile” nr 4 (14) 2011.


[1] Projekt ten realizowany był w Konsulacie Generalnym RP w Sankt Petersburgu w latach 2008-2011 z inicja­tywy Anny Dembowskiej, konsul ds. polonijnych, której w tym miejscu pragnę serdecznie podziękować. Celem tego działania było zebranie informacji o istniejących w północno-zachodniej Rosji miejscach pamięci, dotar­cie do tych nieznanych oraz przeprowadzenie wywiadów biograficznych z Polakami tam mieszkającymi. Wkrótce ukaże się album Polacy na północy Rosji będący w dużej części owocem tego projektu.

[2] O historii mówionej: L. Schopes, Making sense of oral histo­ry, http://historymatters.gmu.edu/mse/oral/what.html.

[3] N. Davies, Europa, Kraków 2010, s. 964.

[4] N. V. Riasanovsky, M. D. Steinberg, Historia Rosji, Kraków 2009, s. 554.

[5] J. Tischner, Filozofia wypróbowanej nadziei, w: J. Tischner (red.), Filozofia współczesna, Kraków 1989, s. 457.

[6] B. Halbmayr, The etxics of oral history. Expectations, re­sponsibilities, and dissociations, w: M. Kurkowska-Budzan, K. Zamorski (red.), Oral history. The challenges of dialogue, Amsterdam/Philadelphia, 2009, s. 198.

[7] L. Rossi, Oral historian – neither moralizer nor informer, w: Tamże, s. 16.

[8] J. Ch. Clapperton, Conversations with survivors of the siege of Leningrad: between myth and history, w: Tamże, s. 110.

[9] J. Schwartländer, Odpowiedzialność jako podstawowe poję­cie filozoficzne, w: J. Filek (red.), Filozofia odpowiedzialno­ści XX w., Kraków 2004, s. 183.

Dodaj odpowiedź