Bukareszt oczami Polki
Każdy z nas ma swoje ulubione miejsce. Jest to przestrzeń związana z jakimś ważnym wydarzeniem w życiu, z bliską sercu osobą albo po prostu punkt na mapie podróży, który wywołał ogromne wrażenie. To miejsce, które się często odwiedza bądź chce do niego jeszcze kiedyś wrócić. Dla mnie to Nicea na Lazurowym Wybrzeżu, a dla Małgorzaty Rejmer – Bukareszt w Rumunii. Przedstawia go w swoim reportażu Bukareszt. Kurz i krew.
Książka zabiera czytelników w dwie podróże jednocześnie. Jedna to spacer po Bukareszcie, a druga zaś – wędrówka przez miniony czas. Połączenie perspektywy przestrzennej i czasowej pozwala na bardzo dokładne obejrzenie rumuńskiej stolicy i jej przeszłości. Z kartki na kartkę ma się wrażenia uczestniczenia w wycieczce z przewodnikiem, który oprowadza po miejscu znanym, jak własna kieszeń. Jego opowieści uzupełniają głosy spotykanych po drodze Rumunów. Ci ludzie przybliżają zdarzenia, w których uczestniczyli bądź byli ich świadkami. Nie wstydzą się mówić o trudnych sprawach związanych ze swoim krajem, ale dla odbiorców pozostają najczęściej anonimowi.
Wyłaniający się z reportażu wizerunek Bukaresztu i Rumunii daleki jest od sielankowego pejzażu. Rysy i pęknięcia na nim są od dawna. Największe z nich zrobił komunizm, który stopniowo wyniszczał całe społeczeństwo. Wszystko za sprawą jednej osoby – Ceasuşescu. To on kosztem ludzi chciał stworzyć rumuńskie „imperium”. Rozbudował aparat terroru. Społeczeństwo bało się sprzeciwiać poglądom władzy, gdyż każdy, kto próbował to robić był surowo karany. Najgorszą karę stanowił nie zadanie bólu fizyczne, ale emocjonalnego. Pokazuje to historia jednego z bohaterów z reportażu. Za walkę z władzą cała jego rodzina (choć w ogóle nie miała z tym nic wspólnego) trafiła do więzienia. Tworzenie imperium potrzebowało nowych obywateli, co zagwarantować miało wprowadzone prawo antyaborcyjnego. Kobietom zabroniono poddawania się aborcji i stosowania antykoncepcji, a lekarzom wykonywać tych zabiegów. Wszystkie przejawy łamania prawa były restrykcyjnie karane. Sprawiło to, że kobiety próbowały na wszelkie sposoby wywołać poronienie. To tylko nieliczne z drastycznych opisów, których nie oszczędza czytelnikom reportażystka.
Szczęśliwą chwilą w życiu wielu Rumunów stała się śmierć Ceasuşescu. Niektórzy z nich płakali z radości, że skończyły się złe czasy. Co jednak zmieniło się po tym przełomie? Skończył się terror. Pozostała bieda, zastraszeni ludzie i Dom Ludu – symbol dawnych czasów, na który nie zwraca się uwagi. Kraj się powoli rozwija, ale wciąż pozostaje w tyle względem innych rejonów Europy. Niektórych to cieszy, bo Rumunia nie wzbudza zainteresowania. Przypuszczalnie w czasie wojny nikt nie będzie próbował jej zająć bądź walczyć z nią.
Reportaż Rejmer tworzy sieć obrazków, z których powstaje panorama Rumunii i Bukaresztu. Pozwala to na poznanie tej części świata. Jednak przekazywany wizerunek wyraźnie nabiera negatywnego wydźwięku. Więcej tutaj złego, przykrego niż dobrego. Taka konstrukcja ma swoje uzasadnienie. Zachęca do jej weryfikacji i własnego poznania Rumunii.
Bukareszt. Kurz i krew czyta się powoli i nie da się tego zrobić jednym tchem. Książka motywuje do refleksji nad poruszanymi problematyki. Kłębiące się myśli odciągają od lektury, aby za chwilę do niej przyciągać. Szuka się podobieństw miedzy rumuńską przeszłością a losami własnego kraju. Reportaż daje więcej niż wycieczka z przewodnikiem po Bukareszcie. Może warto poznać go od innej strony i sprawdzić czy „jest jak ciastko kupowane w niedzielę, niby czekoladowe i słodkie, ale z gorzką polewą”?
Małgorzata Rejmer, Bukareszt. Kurz i krew, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.