Czytelnikowi, z wyrazami
O drugim tomie Piotra Janickiego mówiło się sporo jeszcze na długo zanim został opublikowany. Powodem tego zainteresowania nie były jednak wcale nowe wiersze poety z Supraśla, ale pomysł na sfinansowanie publikacji: Wyrazy uznania ukazały się nakładem Fundacji na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, ale budżet niezbędny do wydania książki, która nie otrzymała dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zebrany został metodą crowdfundingową, za pośrednictwem platformy internetowej PolakPotrafi.pl. Oddolne inicjatywy zawsze cieszą, szczególnie gdy tak innowacyjne projekty udaje się urzeczywistnić (komentarze na forum portalu liternet.pl jasno świadczą o tym, że spora część „środowiska” nie wierzyła w pomyślną realizację przedsięwzięcia). Wspominam o tym już na początku, by do kwestii tej później nie wracać – sprawa ta łatwo może przesłonić fakt, że do rąk czytelnika trafia po prostu świetny tom poetycki. Dla jasności: inicjatywę wrocławskiej fundacji uważam za niezwykle ważną, może ona bowiem w znaczący sposób przyczynić się do realnej zmiany praktyk wydawniczych w Polsce, najlepsza poezja cierpi bowiem jak wiadomo przede wszystkim na tym, że jej jakość niemal zawsze jest odwrotnie proporcjonalna do jej „rentowności”. Medialny rozgłos wokół Wyrazów uznania nawet w najmniejszym stopniu nie dotyczył zawartości książki.
Janicki, współtwórca legendarnego portalu literackiego Cyc Gada (chyba wszyscy za nim tęsknimy), debiutował w roku 2006 – właściwie niemożliwym już do dostania, wydanym własnym sumptem – tomem Nadal aksamit, który przyjęty został bardzo dobrze, ale nigdy nie doczekał się wyczerpującego omówienia. Nowa książka poety, choć jest pomyślana i skonstruowana w inny sposób, zachowuje wszystkie te cechy, które w twórczości supraślanina są najcenniejsze: Janicki potrafi dopuścić czytelnika bardzo blisko wiersza, jednocześnie nie czyniąc z tekstu „lekcji życia”, ani nie sprowadzając go na wyślizganą ścieżkę sytuacji konfesyjnej – wiersz nie łapie odbiorcy za rączkę, zachowuje swoją postawangardową formę (choć ani przez moment nie jest nam dane odczuć, że trzyma się jej kurczowo), pozostaje świadomy siebie i swojego surowca, a jednocześnie jest zaproszeniem. Konwencja ta wydaje się znana, sprawa nie jest jednak tak oczywista, bo nikt nie wchodzi tu w buty levinasowskiego mądrali – spotkanie w żadnym wypadku nie jest tu Spotkaniem: „Czytelniku,/ czytelniku,/ potwierdź stałość tego związku/ i przybądź na lane kluski!” (*** [Księżyc nad drzewami], s. 76).
Poetyka wyznania nabiera u Janickiego zupełnie nowych jakości, jest bowiem jednocześnie parodiowana i aktualizowana, co widać w doskonałym wierszu ŁTZ (s. 21), którego właściwym bohaterem nie jest ani dawna miłość podmiotu lirycznego, Kasia Mońko, ani plaster wędzonego tuńczyka, obok którego ten właśnie się położył (sic!), ale amfibolia, która zagęszcza wiersz na oczach czytelnika: „był on [tuńczyk] dużo mądrzejszy niż ja wtedy, na łóżku Kasi Mońko, kiedy jej oznajmiłem, że nie mogę [z nią chodzić], bo muszę się uczyć./ Całowaliśmy się przez chwilę, lecz nagle zerwałem się z łóżka […]”.
Nie jest to jedyne miejsce, w który Janicki z sobie tylko właściwym wdziękiem oddaje hołd „złemu pisarstwu”: wystarczy rzucić okiem na tekst Obrazy i przepowiednie (s. 45), w którym drobne paciorki neurotycznego skowytu nanizane zostają na cieniutką, ale trwałą i dobrze widoczną nitkę dystansu do sytuacji językowej. Odbiorca częstowany jest pięknym rymem („Gdy się wiatr pojawi,/ to oko łzawi”), doprawdy wyszukanymi „dopełniaczówkami” sklejanymi na ślinę („W bramie smutku/ czai się kot łzy”), a w nagrodę za wyrozumiałość serwuje mu się przynoszącą wspaniałe wnioski refleksję epistemologiczną, trochę w stylu Andrzeja Szpindlera („Czym jest… patrzenie?/ Jest… nakrętką”).
Szczególnie urzeka mnie w Wyrazach uznania konsekwencja, z jaką autor realizuje swoją własną ontologię wiersza: nie tylko niemodny koncept wiersza-przekazu zostaje tu odstawiony na bok, bo Janicki w pewnym sensie odsyła do lamusa także awangardowy z ducha projekt wiersza, który ma „być” – jego utwory „dzieją się”, a odbiorca odczuwa to z trudną do pojęcia intensywnością („MAJUSKUŁY NA KOŃCU POPRZEDNIEJ STROFY CHOĆ/ SĄ DZIEŁEM PRZYPADKU/ TO MIMO TEGO STAJĄ SIĘ WYMOWNE”, Książki są brudne, s. 9; „Cześć. Nazywam się jak chcecie”, Jaskółka kłopotów, s. 64). Widać to świetnie w nieledwie programowym Wierszu, którego nikt potem nie powtórzył, w którym rozważania na temat tego, czym jest „dobry wiersz”, przerywa pojawienie się „Rafała” (wtajemniczonym nie trzeba tłumaczyć, kim jest „Rafał”).
Z kolei w przypominającym oświeceniową bajkę tekście Drzewo i wiersz (s. 74) – tu kolejny dowód na to, jak beztrosko poeta majstruje przy mechanizmach rządzących jego językiem – wiersz pytany jest: „O czym chcesz mówić?”. Odpowiedź jest prawdziwym popisem „potencjalności” tegoż, własną przestrzeń zarysowuje on bowiem jako przestrzeń bez granic, pojemność wiersza jest nieograniczona, a wszystko, co można w nim umieścić, „będzie jednakowo rzeczywiste/ za sprawą rytmu”, który jest jego „mądrością”. Tekst zdarza się na oczach odbiorcy, zrzekając się dzięki temu statusu pomnika i zyskując polot, ale jednocześnie – i to moim zdaniem wskazuje na bliskie pokrewieństwo frazy Janickiego z frazą Adama Kaczanowskiego – jest obszarem, na którym język może się wybiegać, komunikując to, na co w żadnej innej sytuacji nadawczej pozwolić by sobie nie mógł: „Dziś w filharmonii/ nie było koni”, Karol V Szymanowski (s. 40); „[…] Jakiś czas/ po obejrzeniu życia gwiazd/ porwano człowieka/ i nie mógł z rana wyskoczyć po mleko”, *** [Są takie dni, że warczę] (s. 30).
Jedną z ulubionych zabawek poety z Supraśla jest bez wątpienia dystych: celowo nie mówię o narzędziu ani o instrumencie, bo dystych nie jest wykorzystywany tu w tradycyjny sposób, Janicki nie napawa się kunsztem tej formy, ale raczej trochę po chuligańsku sprawdza jej wytrzymałość, pisząc np. „Chcę z Tamarą Arciuch/ dzielić jedne kapcie” (Rym Joanna, s. 50) – czasem aż trudno uwolnić się od skojarzeń z eksplozywnymi dystychami Šalamuna. „Dystychy to nie tylko widowiskowa architektura,/ której losowo wybrana fraza jawi się jako taktyczna;” – zaczyna Janicki, by już po chwili wykonać autoironiczny gest i takim właśnie (quasi)taktycznym działaniem zabarwić słowa: „wyobraźcie sobie/ że jesteście na wakacjach,// rano wstajecie, otwierają sklepy/ i są otwarte do wieczora”.
Tytuł przytoczonego wyżej utworu, Ecilop (s. 37), wskazuje na kolejny trop (choć detektywistyczne metafory nie najlepiej sprawdzają się w przypadku lektury Wyrazów uznania, tomu, który nazwałbym antyhermeneutycznym, gdyby starczyło mi odwagi), jako że kojarzy się ze słynnym wierszem Miłosza Biedrzyckiego zatytułowanym Akslop. W wydanym w roku 2013 Porumbie autor Sofostrofy pisze: „[…] Język na stepie/ musi być rozmazany szeroko,/ choć cienko, po prostu z konieczności. Aby się dogadać./ Bez tych niebywałych słojów w głąb” (Oto utopia. Jakaś istota). Choć w Wierszu, którego nikt potem nie powtórzył bohater Janickiego wspomina o frazach z pionową składnią, „która spacerek do rzeczy zamienia/ w niepewną i pełną tajemnic podróż”, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że znacznie bliższa jest mu właśnie postulowana przez Biedrzyckiego taktyka pisania „szerokiego” niż „głębokiego”, że popełniając wiersz Janicki ostukuje „pączka z nadmiernego lukru” (Dom nad rzeką, s. 29).
Diagnozy stawiane przez autora Nadal aksamit momentami zachwycają przenikliwością i odsłaniając nowe modele percepcji za pomocą niewyeksploatowanych jeszcze metafor wskazują na to, co dotąd pozostawało niedostrzegalne („Patos wciąż ma bardzo szerokie zastosowanie. […] W jednym miejscu zrywający dachy w domach, w innym dający schronienie przed nocą”, Historia patosu. Zakończenie, s. 60), czasem zaś ograniczają się do anegdotycznego, ale wciąż trafnego spostrzeżenia, które poetycko jest przecież równie wartościowe („Paul de Man jest podobny do wszýstkich amerykańskich aktorów”, Przykłady akcentów zdania, s. 69).
Do jednego z tekstów autor wprowadza bohaterów z Ucieczki gangstera Sama Peckinpaha. Rozmaitych odwołań do kultury popularnej, szczególnie zaś do konwencji kina akcji (szczelinami do tych anegdotycznych kawałków wkrada się humor Darka Foksa), jest w Wyrazach uznania wiele, ale to nawiązanie ma naprawdę szczególny charakter. Janicki nowym językiem opowiada dzięki niemu o – przerabianym już setki razy – największym problemie modernistycznej literatury. Nie bez powodu czyni to zresztą w jednym z ostatnich wierszy w tomie. „(Steve McQueen i Ali MacGraw zakochują się),/ Sam Peckinpah/ dopisuje do ostatniej sceny/ pytanie faceta, którego porywają,// czy są już po ślubie/ i uśmiech Ali zdradza jakąś grubszą sprawę” (*** [Księżyc nad drzewami]). Ten lapidarny opis jednej z ostatnich scen obrazu amerykańskiego reżysera jest niebagatelny. Peckinpah, bohater wiersza, wprowadzając do scenariusza wspomnianą kwestię, rozmyśla o „sztuce i życiu,/ które wymieniają się obrączkami,/ choć zasmakowały siebie już tyle razy”. Taki jest właściwy stosunek Janickiego do związku pisania i doświadczania, który organizuje całą jego poetykę, nadając jej finezji i sprawiając, że frazy z Wyrazów uznania „nurkują/ jak motyl w łopianie” (Wiersz, którego nikt potem nie powtórzył). Język i życie nie są ze sobą tożsame, nie ma też między nimi przepaści – język i życie nieustannie się smakują.
Piotra Yanickiego Wyrazy uznania, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2014.
Poniżej publikujemy wybrane wiersze z Wyrazów uznania.
Autor o sobie:
Urodziłem się w 1974 roku niedaleko Supraśla, w którym mieszkam. Współtworzyłem i współredagowałem zin poetycki cycgada.art.pl. Jestem autorem dwóch książek: „Nadal aksamit. Liryki” oraz „Wyrazy uznania”. Jestem też współautorem – wraz z Bartkiem Kalinką – płyty „Boży rok”. Współtworzyłem dwie efemeryczne grupy muzyczne: Stonoga dobiega swoyey dupy (wespół z Robertem Materą) oraz Rzemienie (wespół z Andrzejem Grochalem). Bez – proszę sobie wyobrazić – nagród i wyróżnień. Lubię o sobie myśleć: poeta zamilczany.
Wiersz, którego nikt potem nie powtórzył
Cała trudność bierze się z niepewności.
Co to niby oznacza, że wiersz ma być dobry?
Oczywiście, że mówimy:
„ej patrz jak tamten drąg ge-nial-nie ją udźwignął”,
lecz w tym głębszym sensie jest przecież i tak,
że ona podtrzymuje drąg — c o o t y m s ą d z i s z?
I tak niewygodna sprawa
komplikuje się dalej: widziane przedmioty
promieniują na nas (albo odwrotnie,
nieważne) i coś warto z tym zrobić, na przykład
nazywać rzeczy przesadnie
wyraźnie, ajuści do czasu, bo przywiozłem
bo przywiozłem tanich ziemniaków ileś
tam, 4 betoniarki za 10 dolarów
99 euro.
Nareszcie się wyrabiam w posłannictwie. Przedtem
y niemimetycznie szczękałem, jakby
mnie odłączono od tej całej instalacji,
lecz poruszyłeś mnie wietrze
słoneczny i pośrodku bólu robię ogród,
patrzcie, kiedy sypnąć mi w oczy piaskiem
(sypie), to łzawię (łzawi). Jest Rafał… o stary
mam garść wersów z tą pionową
składnią, która spacerek do rzeczy zamienia
w niepewną i pełną tajemnic podróż;
wskoczyły do mojego ruchomego serca,
za trudne do pomyślenia
inaczej, niż zrobiłbyś to ty i nurkują
jak motyl w łopianie wyobraź sobie.
Hipnoza
„Byłem dziś w kilku miejscach. Obok garażu
wpadłem w nić pajęczą
i pewnie zaskamlało
jakieś koło
albo drzewo.
To czyste szaleństwo
ciągle patrzeć pod nogi.
Przesadziliście z tym przeznaczeniem;
z ust waszych kariatyd w lustrze
nie wymknie się więcej ptaszyna w piórkach nie-ja.
Albo weźmy taki film,
albo wymyślmy:
przyczyny biorą skutki na hol,
ale kiedy jeden bohater mówi do innego:
«Powinieneś był wiedzieć!»,
zatroskany jest raczej o barwę głosu.
Przyjrzymy się tej prawdzie na przykładzie pism papieskich,
nie owijają w bawełnę:
dobra doczesne są wspólne
(inaczej niż u zwierząt, którym tutaj
nie możemy oddać głosu).
Jeżeli nadal się wahacie
itd.”
Książki są brudne
To są nasze dni.
Próbowałem rozerwać wieprzowe jelito
między parówkami, jedna
z nich obróciła się i ubrudziła
bok książki musztardą, którą
natychmiast zlizałem, jednak
upiorny ślad ZOSTAŁ
może trudno w to uwierzyć,
tymczasem
MAJUSKUŁY NA KOŃCU POPRZEDNIEJ STROFY CHOĆ
SĄ DZIEŁEM PRZYPADKU
TO MIMO TEGO STAJĄ SIĘ WYMOWNE…
…
w środę grzebałem w starych wiadomościach
w niedzielę włączyłem Polsat
w sobotę chciałem, żeby wiersz był śmieszny
i w tytule zrobiłem błędy† gramatyczne
teraz chcę, żeby był dobry
i wstawiam symbol podniesionej brody
Ω
____________
† trzy
Horror martwych przedmiotów
Wypożyczyłem Wielką ciszę Gröninga.
Wypożyczyłem Wielką ciszę Gröninga
i chcąc ją obejrzeć najpierw ubrania Kamili zaniosłem na fotel,
a za chwilę na sofę.
Kto umiera w klasztorach?
Wyobrażam sobie, że spada na mnie wichura,
paraliżuje mi zmysły i kiedy mnie obwąchuje n
icość, to ja wtedy jestem już w transie.
Nie wiem nic więcej o takich chwilach.
Z ciemności wyłania się coś i znika w ciemnościach.
Wymyłem kineskop
i zapaliłem tylne światło.
Lecisz sobie, chłopie i nagle wyrzynasz otwór w jabłku,
i mówią na ciebie robak albo chłopak,
całe życie przed tobą, a ty wkładasz w usta
jakiegoś chuderlaka grymas
cierpienia albo jedno z zaklęć ludów wysokorozwiniętych,
na przykład „gówno mnie to obchodzi”,
i potem to się okazuje podkładaniem głosu
pod mglisty obraz.
Dwoje ludzi z jedną misją;
jeden idzie wolno, a drugi szybko.
Obrazy i przepowiednie
Gdy się wiatr pojawi,
to oko łzawi.
W bramie smutku
czai się kot łzy.
Kiedy otwierasz oko, widzisz jak spływa po nim drobinka,
a kiedy je zamykasz, drobinka unosi się.
Czym jest… patrzenie?
Jest… nakrętką.
Gdzieś przy ciężarówce. Młoda kobieta wsmarowuje w
plecy kierowcy maść i chowa się do rury wydechowej, na wysokości kabiny (ważne).
Jeżeli w waszym mieście stoją wieżowce, to w każdym w
ieżowcu stoi winda waszej samotności.
Im więcej wokół wyzwań, tym mniej czujecie się potrzebni,
dlatego że wzrastaliście w wodzie łez.
Drzewo i wiersz
Drzewo:
O czym chcesz mówić?
Wiersz:
O mojej czarnej plamie albo moim liściu;
wszystko, co w waszej mocy, i co zobaczycie
jako cząstkę was samych albo coś na zewnątrz
was – będzie jednakowo rzeczywiste
za sprawą rytmu, który jest moją mądrością,
i której kanałami wpłynąłem do lasu.
Historia patosu
Zakończenie
Patos wciąż ma bardzo szerokie zastosowanie. Można go spotkać nie tylko w egzarchatach art decorum, ale też
wcześniej czy później, bo zarówno w śniegu między ekspresją a konwencją, jak i w intermodalnym terminalu
gatunków. W jednym miejscu zrywający dachy w domach, w innym dający schronienie przed nocą.
Czytała Krystyna Czubówna.