„Czytamy oczami. Praca, którą oczy wykonują podczas czytania, jest na tyle złożona, że opisanie jej przekracza zarówno moje kompetencje, jak i rozmiary tego artykułu. Z bogatej literatury poświęconej od początku XX wieku temu problemowi (Yarbus, Stark itd.) możemy przynajmniej wyciągnąć to elementarne, a jednak fundamentalne przekonanie: oczy nie czytają liter jedna po drugiej, ani słów jedno po drugim, ani też linijek tekstu jedna po drugiej, ale wykonują skokowe ruchy, zatrzymują się, badając jednocześnie z uporczywą powtarzalnością całe pole czytania. Te ciągłe przemierzenia tekstu przerywane są niedostrzegalnymi przystankami, tak jakby oko, aby odnaleźć to, czego szuka, musiało nerwowo skanować stronę. Nie równomiernie jak odbiornik telewizyjny (jak mógłby sugerować termin „skanowanie”), ale w sposób przypadkowy, chaotyczny, powtarzalny lub, jak kto woli – skoro już operujemy metaforami – jak gołąb dziobiący ziemię w poszukiwaniu okruchów chleba.”
Georges Perec[1]
Praca, czasem nazywana przez Pereka nieco skromniej czynnością. Czyli: ciało w spoczynku, lewa noga swobodnie zwisająca z prawej, dążące do symetrii ręce ułożone na udach i przedzielone rozłożystym przedmiotem wykonanym z papieru, głowa usztywniona i nieruchoma. Ale zawsze te drobne, ledwo widoczne ruchy – przemieszczenia źrenic o nieuchwytnych i nieodgadnionych trajektoriach, w polu nieprzekraczającym centymetra kwadratowego gałki ocznej. To właśnie one stanowią pracę – minimalny ruch pozwalający zdefiniować czynność, której Perec poświęcił swój znakomity esej zatytułowany Czytanie: zarys socjopsychologiczny. Dla podejrzliwych, nieoceniony sposób na sprawdzenie, czy ktoś czyta naprawdę, czy tylko udaje; czy podąża za kolejnymi wierszami tekstu, czy tylko próbuje się ukryć, zajmując się w istocie czymś zupełnie innym. Czyli czym? Podsłuchiwaniem? Jeśli gałki oczne pozostają w spoczynku, jeśli skanowanie – jak nazywa je Perec – nie funkcjonuje, to co innego może robić ta nieruchoma postać? Skoro już wiemy, że nie czyta – skoro już wiemy, że nie wykonuje tej minimalnej pracy źrenic, czy jest jeszcze jakaś praca bardziej ascetyczna, bardziej minimalna, którą można jej przypisać – poza słuchaniem? Inaczej: dlaczego właśnie słuchanie jest tą czynnością, którą przypisuję komuś, kto właśnie przestał robić cokolwiek?
Przypominam sobie o tej transparentności podsłuchiwania, siedząc w ławie kościelnej, ze spuszczoną między nogi głową i założonymi na szyi rękoma. Słucham muzyki na organy i elektronikę. Ale nie tylko. A od pewnego momentu – nawet nie przede wszystkim. Słucham także filigranowego recitalu autorstwa mojego sąsiada, od którego dzieli mnie nie więcej niż kilkanaście centymetrów. Narastające, krótkie szmery o nagłym rozwiązaniu. Regularne. Następnie przechodzą w pary dźwięków – crescendo i decrescendo. Wreszcie bardziej nieregularne ornamenty – niskie szumy z wysokimi punktowymi urozmaiceniami. Wzdycha i wierci się. Zakłada nogę na nogę po to tylko, żeby zaraz je rozprostować. Ciężko oddycha i zdarza mu się mlasnąć. Słucham więc tego podwójnego wykonania, mając nadzieję, że słyszę nie tylko muzykę, ale także to, w jaki sposób słucha jej mój sąsiad. Jest zniecierpliwiony. Nie podoba mu się. Słucha po to, by wreszcie przestać słuchać. Słucha z nadzieją, że kolejny dźwięk będzie ostatnim. Słucha, szukając argumentów, żeby skrytykować ten koncert. Być może chce coś usłyszeć – coś, co pozwoli mu na tę krytykę. A ja chcę usłyszeć jego słuchanie. I łudzę się, że słyszę podwójną kompozycję. Pierwszą, do której partyturę przygotowali Jean-Luc Guionnet i Thomas Tilly, oraz drugą, którą próbuję zapisać ja sam, podążając za każdym kolejnym gestem mojego sąsiada i zastanawiając się, w jaki sposób umieścić je na wyobrażonej kartce papieru, która później stanie się partyturą jego słuchania. Próbuję zapisać jego słuchanie jak kompozycję – jak słuchanie złożone z dźwięków – i potraktować jego ciało jako zbiór instrumentów, które w określonym momencie w przebiegu kompozycji realizują swoje głosy – z określoną precyzją, w określonym tempie i przy największej dbałości o detale artykulacyjne. Ale ponad wszystko rozbudzam w sobie nadzieję, że to właśnie jego praca zniecierpliwienia może ujawniać czynność słuchania; że na podstawie aktywności jego ciała, jego dźwięków, można usłyszeć jego słuchanie, to słuchanie, które jest jego słuchaniem. Czy możemy sobie wyobrazić, że nałożenie na siebie takich dwóch kompozycji ujawniłoby to, co ujawnia analiza eyetracking, do której, wstawiając w nawias ten problem, odwołuje się Perec? Podobnie jak w eyetrackingu, które na dany obraz nakłada siatkę trajektorii patrzących nań oczu. Czy – analogicznie – istnieje jakiś sposób, aby pokazać nie to, co zostało dane do słuchania, ale to, co zostało wysłuchane – przez konkretną osobę, w tym przypadku człowieka, który słuchał zaraz obok mnie, osobę, której twarzy ani dłoni nie pamiętam?
Cały artykuł dostępny jest w wersji papierowej „Fragile” nr 4 (30) 2015.
Przypisy:
[1] G. Perec, Czytanie. Zarys socjopsychologiczny, w: tegoż, Urodziłem się. Eseje, Lokator, Kraków 2012.