Kamienie łatwopalne – „Nakarmić kamień” Bronki Nowickiej

0
970

Ktoś wystawia mnie na próbę, sprawdza moją wytrzymałość. Aby nie dać się złapać bezmiarowi rzeczy, zalecam sobie czytelniczą ostrożność. Nie ufam głodnym kamieniom, nie wierzę dzieciom obdarzonym bezwarunkową wiedzą. Czytałem Hertę Müller, zanim dostała Nobla, Veteranyi przed publikacją Kto znajduje, źle szukał. Znam te narracyjne chwyty, ścielące się na kartce jak klatki kultowych filmów. Obrazy zapadające w pamięć na długie lata: zdaje się, że nie sposób powtórzyć ich w innych okolicznościach bez prześwietlenia taśmy. Jako całość, Nakarmić kamień balansuje właśnie niebezpiecznie na granicy światła – klisza trochę wystawia się ku słońcu, a wywołany materiał nękają pstrokate plamy. To film, od którego nie mogę się uwolnić. Gdzieś już go widziałem.

Czy istnieje forma na tyle pojemna, by objęła patronujące zbiorowi Bronki Nowickiej „niemożliwe”? By zasłoniła ten nieuchwytny brak, z którego – niezależnie od epoki – rodzi się przecież lwia część literatury?

 

Rzeczy, raz jeszcze

Coś tu nie gra, zatem może zacznijmy od początku. Wydany niedawno przez Biuro Literackie Nakarmić kamień to zbiór czterdziestu czterech fragmentów z pogranicza prozy i poezji, fragmentów skoncentrowanych – nietrudno odgadnąć – na poszukiwaniu zaskakujących rozwiązań formalnych oraz ostrej, czasami wręcz nachalnej obrazowości. Następujące po sobie impresje układają się w pewną intencjonalnie skrojoną całość, której siłę napędową stanowią określone rzeczy codziennego użytku: grzebień, nożyczki, guziki. Przedmioty te – a raczej artefakty – nie są jednak zawieszone w próżni. Nowicką interesują, co sama zresztą otwarcie przyznaje, „związki łączące ludzi z rzeczami”, ukonstytuowane – to można dopowiedzieć już w trybie krytycznego komentarza – na jakiejś pierwotnej, ambiwalentnej nieprzystawalności. W otwierającej zbiór, pozbawionej tytułu impresji czytamy zapowiedź późniejszego ruchu myśli: „Więc idąc, tylko przebieram nogami, a siedząc, uciskam stołek, który skrzypi. Kiedy tak siedzę, widok całymi godzinami używa mnie do patrzenia”. Nie chodzi tutaj jednak tylko – jak sugerowały pierwsze krytyczne rozpoznania – o wyeksponowanie zaburzenia hierarchii na linii ja-przedmiot oraz związane z tym odrealnienie rzeczywistości. Niech ktoś wskaże mi poezję, która pozostawia rzeczywistość nienaruszoną, ba, niech ktoś wskaże mi język, który jej nie gwałci.

Nowicka stawia raczej na znaczący wymiar przedmiotów, ich powiązanie z podmiotem, tak jak wtedy, gdy we fragmencie Grzebień dziecko przywłaszcza sobie tytułowy rekwizyt należący do zmarłego dziadka, kwitując to słowami: „Jeszcze jest w nim dziadek. Biorę sobie ciebie, grzebieniu, za pamięć”. Rzeczy, powiada autorka, przede wszystkim wskazują na człowieka, którego już nie ma, zastępują go i w efekcie stają się obecnością zmarłego. To moment, kiedy obiekt przechodzi na pozycję artefaktu, (nie)miejsca pamięci – ich żywot, jakkolwiek kruchy, mimo wszystko jest trwalszy niż ludzka egzystencja. W całym Nakarmić kamień postaci przypominają raczej bezwolne kalki, dryfujące bezwładnie po oceanie przedmiotów: „Są dni, w które ojciec przestaje się dziać i cała narracja o nim przechodzi na rzeczy” (Buty). I parę linijek dalej: „To rzeczy sprawdzają, czy przy odrobinie dobrej woli nie da się przerobić tej sceny na komedię. Buty wwierciły się w końcu na pięty i zaczynają wybijać na podłodze rytm. Grzebień zmusza rękę, żeby poklepywała nim wytartą poręcz fotela”. Podmiot staje się funkcją przedmiotu, należy do jego inwentarza – stąd w Nakarmić kamień tak silna dynamika wnętrza i zewnętrza, tego, co w świecie i tego, co pod skórą, jak chociażby w impresji Rajtuzy: „Ssąc słone kolano, dziecko wie: jedyną rzeczą, która oddziela człowieka od świata, jest skóra”. Stąd też stale powtarzający się motyw śmierci, ubywania, jakiegoś napierającego cienia, pochłaniającej widmowości, poetyckiej ulotności. Wzmiankowane odwrócenie hierarchii nie jest zatem punktem dojścia – byłoby to zbyt proste – a raczej jedynie przyczynkiem, otwierającym drzwi dla pracy pamięci, rozpamiętywania. Pole i przestrzeń tej pracy to właściwe – poetyckie – tło w Nakarmić kamień, a zaprezentowane przez Nowicką przedmioty określają jej granice, stają się kanałem, przez który przebiega ludzka myśl: ostatecznie zawsze w kierunku innego człowieka. Poetycki gest – toporna, jak się wydaje, materia języka – podporządkowany zostaje bowiem w Nakarmić kamień ostrej obrazowości. To zaprojektowana wizualność stanowi żywioł tego zbioru, obraz: nieodmiennie nastawiony wstecz, w jakieś niewyraźne kiedyś, tak jak we fragmencie Łyżeczka: „Niech będzie ruch. Niech mrówka ucieka po obrusie, taszcząc okruch ciasta. Trzeba nam osy na stół. Niech coś brzęczy. Rozbroi ciszę tej sceny, zanim umarli nie przemówią mową, którą skleimy dla nich z cienkich papierków przechowanych słów”.

 

Bronka Nowicka, „Ludzie, z którymi piłam herbatę”, technika własna, 100×350 cm, fragment

 

Wracając do idiomu rzeczy: wygląda na to, że – jako punkt wyjścia dla poetyckiego gestu – raz jeszcze stają się modne. Albo chociaż nośne, bowiem kategoria tego, co „modne” w wielości głosów współczesnej poezji wydaje mi się jednak trochę nie na miejscu. Być może ciekawa byłaby porównawcza analiza tego, jaki użytek ze wzmiankowanych przedmiotów czynią w swoich zbiorach Bronka Nowicka i chociażby Rafał Różewicz. Oczywiście dykcje obu tych twórców radykalnie się od siebie różnią. Nie ulega jednak wątpliwości, że podobnie jak w Nakarmić kamień, tak też w Product placement rzeczy stanowią główną oś poetyckiej wypowiedzi. O ile jednak Różewicz – z grubsza – zakłada, że przedmioty poświadczają o realnym wymiarze rzeczywistości dostępnej „tu i teraz”, o tyle Nowickiej służą za punkt wyjścia dla pracy pamięci i eksploracji przeszłości. U tego pierwszego mielibyśmy zatem do czynienia z rzeczami niejako legitymizującymi egzystencję rozumianą jako aktywny proces, u drugiej natomiast pielęgnującymi nierzadko traumatyczne wspomnienie o egzystencji już wygasłej. Zatem: rzeczy po stronie życia i rzeczy po stronie śmierci, a wreszcie: rzeczy funkcjonalne, „podręczne” oraz tylko „obecne”, pozbawione użyteczności. Dlatego dla Nowickiej naczelną figurą pośród przedmiotów pozostaje kamień.

 

Nasycić niemożliwe

Czy kamień może zaspokoić swój głód? Dochodzimy – w moim odczuciu – do poetyckiego i filozoficznego sedna zbioru Bronki Nowickiej. Można powiedzieć, że Nakarmić kamień zbudowany jest z kilku powiązanych ze sobą wątków. Mamy wycofaną postać Prababki, Babcię hodującą „swoją matkę w pokoju z połową drzwi”, (Guziki), Matkę o „stopach jak drożdżowe bułki” (Fotografia); pod której nogami „kręci się ojciec” (Pudełko) oraz – wreszcie – mamy również dziecko.

Oprócz tego ostatniego zarysowane w tomie postaci są raczej pretekstowe, doraźne. Dziecko – w przeciwieństwie do reszty – „wie”, najpewniej dlatego że jako jedyne nie posługuje się ograniczającym, niedoskonałym językiem. Dysponuje natomiast jakąś wiedzą tajemną, językiem innym, niewerbalnym, pozarozumowym. Pewnego dnia, w jednej z pierwszych impresji znajduje kamień i odtąd staje się on jego powiernikiem: „takiego ogromu nikt nie przepuści przez młyn rąk i zmysłów. Niemożlliwe. Kula smutku pasie się na mroźnym słowie niemożliwe”.

W kontekście interesującej Nowicką obecności oraz rzeczy, do których owa obecność w pewnym momencie się redukuje, chciałbym zwrócić uwagę, jakkolwiek być może głupio to brzmi, na figurę kamienia. Wszyscy mamy z tyłu głowy pamiętną – jedną z najbardziej spektakularnych – scenę z Sartre’owskich Mdłości, gdzie Roquentin napotyka na plaży samotny kamień. Rzecz ta obezwładnia go i prowokuje tytułowe mdłości. Co przeraziło głównego bohatera francuskiej powieści? Uporczywa niefunkcjonalność kamienia, jego absolutna obecność. Jako taki, głaz pozbawiony jest jakiegokolwiek sensownego punktu odniesienia, to figura nieprzyswajalnego dla ludzkiego rozumu, a przez to napierającego z ogromną siłą trwania. U Nowickiej tytułowy kamień – pośród innych rzeczy, znaczących i odnoszących się do czegoś konkretnego – spełnia podobną funkcję, jednak w przeciwieństwie do Sartre’a autorka omawianego zbioru subtelniej rozstawia akcenty w tej kwestii. W Nakarmić kamień powiernikiem tytułowego rekwizytu jest dziecko, to ono dogląda go i usiłuje zaspokoić jego głód, czyli w jakiś sposób go przyswoić. Początkowe igraszki ze znaleziskiem wreszcie nabierają odpowiedniej dla siebie wagi, gdy dziecko odkrywa, że kamień da się nakarmić czymkolwiek, ponieważ cały jest ustami, „wystarczy tylko odpowiednio przyłożyć”, jednak to złudne, ponieważ w ostatniej instancji „nic się nie wykluje. Kamień nie przemówi”, pozostanie nieporuszony, wyłącznie obecny. Tę ostatnią prawdę, zarezerwowaną dla dorosłych, dziecko odkrywa w momencie, kiedy ojciec, nie mogąc zrozumieć postępowania córki, wrzuca przedmiot do studni. Pustki nie da się oswoić, nadać jej jakiegoś stałego sensu. Kamień cały jest ustami, ale równie dobrze może być czymkolwiek innym, przynajmniej dopóty dopóki „woda zamieni się w chmurę. Zanim przetoczy się czas” – czas samego dziecka. Wkrótce urośnie – jak ojciec pod opieką matki – i zda sobie sprawę, że niemożliwe, z którym chciała nawiązać kontakt, pozostaje głuche na każde wezwanie, niezależnie od intencji, jakie za tym wołaniem się kryją. Śmierć przede wszystkim jest, nie zatrzyma jej żaden artefakt, nie oddali żaden przedmiot.

 

Bronka Nowicka, „Ludzie, z którymi piłam herbatę”, technika własna, 100×350 cm, fragment

 

Łatwopalność kamieni

Na poziomie języka i rozwiązań formalnych zbiór poetki z Radomska jest jednak nieco podejrzany. Stąd w trakcie pierwszej lektury zaleciłem sobie ostrożność. Nowicka – krążąc wokół określonego zestawu tropów – stara się wytworzyć własny, nowatorski idiom poetycki. Nietrudno zorientować się jednak, że milczącym patronem Nakarmić kamień pozostaje proza poetycka spod znaku Herty Müller czy Aglai Veteranyi: mamy tutaj do czynienia z bliską tym autorkom konstrukcją językową oraz tym samym pędem w nachalną, zamazaną, nierzadko paradoksalną obrazowość: „Suka chce jeść, ale nie jest do wynajęcia. Łyka chleb i toczy się w dół ulicy, stara i wytarta na bokach”. Albo jeszcze inny fragment: „Dziecko wie, skądś wie, że noc jest ciężka, dociąża każdą rzecz: węgiel w wiadrze, guzik, nitkę i powiekę” (Poduszka do igieł). Podobna wyobraźnia uruchamia podobne sceny, a zmanieryzowana wrażliwość obsługuje delikatną i jednocześnie osobliwą sensualność przedstawionej rzeczywistości poetyckiej. Nieszczególnie mnie to przekonuje: nie mogę pozbyć się wrażenia, że podobne ciągi narracyjne mógłbym przewracać bez końca, jak kolorowe kartki grubego klasera: wszyscy kiedyś taki mieliśmy i wymienialiśmy się nawzajem obrazkami. W efekcie Nakarmić kamień utrzymany jest w jednorodnym, paraliżującym na dłuższą metę rejestrze. Niewiele mnie tutaj zaskakuje. Lansowane przez Nowicką niedopowiedzenia – urywane opisy, zamilknięcia, zamierzona zdawkowość – jedynie wzmacniają wrażenie szybkiego wyczerpania, braku pomysłu. W tym worku z programowo ograniczoną ilością środków wyrazu pozornie silna dykcja wkrótce zaczyna pielęgnować własne językowe ograniczenia. Dzieje się tak też na poziomie samych obrazów: paraliżująca jest wyobrażeniowa jednowymiarowość tych kawałków, ich nieskończenie negatywny charakter, zupełnie jakby pod powierzchnią każdego gestu czaiło się tylko nieuchronne bycie-ku-śmierci, jakby w każdym spojrzeniu odbijała się wyłącznie jakaś dławiąca pustka: „(…) ptaki na pewno potrafią umrzeć w locie, skoro ludzie mogą robić to, idąc. Nie jest to coś, do czego koniecznie trzeba się zatrzymać”.

Bronka Nowicka – podobnie jak chociażby Urszula Kulbacka – wyznacza sobie skrajnie homogeniczną perspektywę, dla której wkrótce nie staje języka; ten ostatni, zapętlony do granic możliwości, zaczyna zwyczajnie nużyć, nie przemawia już z tą siłą, która go uruchomiła. Zaskakująco krucha i ulotna jest moc narracji, kiedy chce objąć wzmiankowane na początku „niemożliwe”. Mam wrażenie, że potrzeba tutaj czegoś więcej.

Nie chodzi o to, że Nakarmić kamień jest tomem złym i nieudanym. Zupełnie nie. To głos ciekawy i interesujący, ale skrojony na miarę zbyt sztywną, uciskającą jak gorset.

*

Może być też zupełnie inaczej, najpewniej odniosłem błędne wrażenie, kto to wie. Mam jednak to szczęście, że mówię tylko w swoim imieniu. Ba, moje szczęście jest podwójne: nie dość, że mówię wyłącznie na własny rachunek, to jeszcze z pozycji niedzielnego krytyka, przywiązanego do łańcucha jak pies zza płotu. Wiadomo, psy lubią poszczekać.

 

Bronka Nowicka, Nakarmić kamień, Biuro Literackie, Wrocław 2015.

 

Dodaj odpowiedź