W Połowie Drogi: z Izraela na Wyspy Owcze

0
1035

Tegoroczna odsłona Halfway Festival Białystok pozwoliła mi – co już powoli staje się tradycją – odkryć nowe muzyczne terytoria, nierzadko dopieszczając uszy niezwykłymi dźwiękami, które z trudem skojarzyć ze znanymi nam krajami. A spektrum geograficznych destynacji, jakie tym razem wyznaczyli organizatorzy wydarzenia, uległo reaktualizacji i ubogaceniu: zaproszono artystów z tak hołubionych na Podlasiu krajów nordyckich, nie zabrakło także reprezentantów terenów nadbałtyckich (w tym Polski) i kultury anglosaskiej, jednak największym zaskoczeniem okazał się występ zespołu z Izraela, za sprawą którego na scenę wkroczyła ożywcza energia, przyprawiona o orientalną nutę. Ta – zdawałoby się – wybuchowa mieszanka stylistyk i wrażliwości doskonale funkcjonowała jednak we wnętrzu Amfiteatru Opery i Filharmonii Podlaskiej, idealnie wpisując się w otwartą formułę festiwalu.

Pierwszy dzień, mimo drobnych zawirowań dotyczących harmonogramu koncertów (zmiana kolejności występów formacji Destroyer i ILYA), przyniósł wiele silnych wrażeń. Białostocką ziemię reprezentował zespół Byen – muzycy nie poddali się zanadto silnej presji, jaka spoczywa na „otwierającychˮ festiwal, i zagrali bardzo dobry set. Ich poruszające piosenki, w których na plan pierwszy wysuwa się zazwyczaj melodyjny męski wokal i dość mroczne elektroniczne brzmienia, przywołują północną aurę (jeden z utworów nosi zresztą tytuł Reykjavik). W zupełnie inne, indie rockowe rejony przeniósł nas natomiast występ Destroyera, na którego czele stoi Dan Bejar – muzyk znany między innymi z formacji The New Pornographers. Kanadyjski zespół, grający w ośmioosobowym składzie, był prawdziwym wulkanem energii, świetnie rozumiejącym żywioł improwizacji. Dość monotonne melorecytacje wokalisty – jakby celowo eksponującego swój nonszalancki styl – ubarwiały kolejne prezentacje instrumentalistów z sekcji dętej: saksofonisty i trębacza. To przede wszystkim ich partie decydowały o witalności i iście tanecznym potencjale piosenek Destroyera, które bez większego trudu rozkołysały halfwayową publiczność. W nastrój zadumy czy rozmarzenia wprowadził zaś słuchaczy występ muzyków z ILYA: Jo(anny) Swan i Nicka Pullina. Tryskająca humorem, temperamentna wokalistka w trakcie śpiewania przemieniała się nierzadko w dogłębnie przeżywającą i wrażliwą na piękno lub grozę świata kobietę, który to zabieg – dodatkowo uwypuklony przez charakter gitarowej partii – mógł się nieco kojarzyć z estetyką portugalskiego fado.

 

Halfway Festival Białystok 2016, fot. Michał Heller.

 

Drugi dzień festiwalu bodaj najsilniej zapisał się w mojej świadomości za sprawą występów Coldaira, Eivør i Acollective. Projekt Tobiasza Bilińskiego, któremu na scenie wtórowali Emil Neumann (gitara) i Jacek Prościński (perkusja, elektronika), zyskał już niemało rozgłosu poza granicami Polski, o czym najdobitniej przekonuje współpraca Coldaira z kultową wytwórnią Sub Pop. W trakcie koncertu zabrzmiały między innymi utwory z ostatniego albumu artysty pt. The Provider, na który składają się piękne, elektroniczne dźwięki inspirowane do pewnego stopnia trip-hopem i stylem new romantic. Dużo świeżości wniósł na scenę – reprezentujący „blok bałtyckiˮ – zespół Odd Hugo, w swoich piosenkach przywołujący lekkie, niemal rustykalne klimaty (w czym pomaga wykorzystanie gitar akustycznych, ukulele, akordeonu czy… maszyny do pisania), wsparte na łagodnych, „beatlesowskich harmoniachˮ w partiach wokalnych. W zupełnie inne rejony zabrała nas natomiast artystka rodem z Wysp Owczych – Eivør. Dysponująca niezwykłym głosem, o imponujących wręcz możliwościach wokalistka swobodnie porusza się w tak odmiennych stylistykach jak muzyka klasyczna, jazz, folk czy mroczny rock. Potrafiła ona ująć publiczność zarówno solowymi utworami, wykonywanymi wyłącznie przy wtórze bębna i przywołującymi tak bliski jej obraz pasterskich pól, jak i kompozycjami zaaranżowanymi na większy skład – cztery piosenki artystka zaśpiewała bowiem do akompaniamentu sekcji smyczkowej Orkiestry Opery i Filharmonii Podlaskiej. I to chyba w tych utworach Eivør czuła się najswobodniej, odsłaniając swoje drapieżne, rockandrollowe oblicze. Emocje słuchaczy sięgnęły jednak zenitu wskutek czynników nieartystycznych – swój finałowy set muzycy wykonali w koszulkach z napisem „Polskaˮ, solidaryzując się tym samym z kibicami piłki nożnej. Sporo pozytywnych wrażeń przyniósł ponadto występ zespołu Acollective, który – mimo izraelskich korzeni – ucieka od etykietek związanych z twórczością klezmerską w rejony nieograniczonej gatunkowo improwizacji. O unikatowości ich stylu decyduje, poza rozsadzającą młodzieńczą energią, istotna rola saksofonu, którego brzmienie momentami wzbogaca ich piosenki o swingowy koloryt, innym razem dodając im iście punkowej pikanterii.

 

Halfway Festival Białystok 2016, fot. Michał Heller.

 

W trakcie wieńczącego Halfway Festival dnia wystąpili, goszczący w Polsce po raz pierwszy, przedstawiciele sceny techno z Mińska, którzy umilali także czas najbardziej wytrwałym uczestnikom imprezy w ramach Afterparty. Intelligency, bo o nich mowa, potrafili wprowadzić słuchaczy w transowy nastrój dzięki swoim rytmicznym, ale też przepełnionym głębokimi elektronicznymi „pomrukamiˮ, utworom. Spore ożywienie wśród publiczności wywołał set Giant Sand – dopełnieniem dla świetnie zagranych, energetycznych piosenek z nurtu roots rocka były komentarze charyzmatycznego Howe’ego Gelba, za sprawą których muzyk próbował zaklinać pogodę (ta „modlitwa o deszczˮ może się wydać bardziej zrozumiała, gdy przypomnimy sobie, że artyści pochodzą z Tucson w Arizonie…). Ku ubolewaniu członków zespołu nawet aranżacja poruszającej hiszpańskiej pieśni, z maestrią wykonanej przez Briana Lopeza, nie spełniła swojego zadania: opady nie nadciągnęły. Mroczną, hałaśliwą i neurotyczną stronę Islandii przybliżyła natomiast pięcioosobowa formacja Mammút, na czele z niezwykle ekspresywną wokalistką. Katrína Mogensen potrafiła oddać głosem szerokie spektrum efektów wpływających na charakter tej muzyki: od ledwo słyszalnych szeptów i westchnień po napawający przerażeniem krzyk. Równie entuzjastycznie przywitano w Białymstoku polską artystkę – Julię Marcell, znaną zarówno z dość melancholijnych, spokojnych propozycji, jak i odsłon o rockandrollowym zacięciu. Wokalistka i gitarzystka wykonała piosenki z ostatniej płyty Proxy, nie zabrakło jednak również wcześniejszych, anglojęzycznych kompozycji. Szczególnie ujmująco zabrzmiał słynny Andrew, w wersji kameralnej na głos, klawisze (Julia Marcell) i łagodnie dźwięczącą w tle altówkę (Mandy Ping-Pong). Wisienką na torcie był występ formacji Wilco, która gościła w Polsce po raz pierwszy. Amerykańska grupa – uznana przez magazyn „The Rolling Stoneˮ za jeden z najlepszych zespołów koncertowych świata – rozgrzała publiczność do czerwoności, grając bardzo długi i barwny set, stanowiący potwierdzenie niebagatelnych umiejętności wykonawczych muzyków. Artyści ze swobodą żonglowali stylami: od country, bluesa po rock i muzykę eksperymentalną, świetnie operowali także kontrastami (zestawianie balladowych, lirycznych fragmentów z zaburzającymi tok, hałaśliwymi improwizacjami perkusisty). O nietuzinkowym podejściu do muzyki świadczyły ponadto efekty wprowadzane przez Nelsa Cline’a, którego gitara – w zależności od potrzeb – zgrzytała, piszczała, skrzypiała… Artyści czuli się w amfiteatrze jak ryby w wodzie, co podkreślał leader zespołu – Jeff Tweedy, ubolewając jednocześnie nad nieznajomością języka polskiego.

 

Halfway Festival Białystok 2016, fot. Michał Heller.

 

Piąta – jubileuszowa edycja Halfway Festival Białystok pozostawiła wiele niezapomnianych wrażeń i doświadczeń. Nie tylko zresztą muzycznych: jak co roku, organizatorzy zadbali o urozmaicenie w postaci wydarzeń towarzyszących, paneli dyskusyjnych zogniskowanych wokół kultury (i kuchni!) krajów nordyckich. Niezwykle cieszy zwłaszcza fakt, iż pomysłodawcy nie zamykają się we własnym świecie, lecz wciąż dążą do konfrontacji z publicznością, ze spostrzeżeniami i sugestiami tych, bez których owe doroczne spotkania „w połowie drogiˮ nie byłyby możliwe. I oby tak pozostało.

 

Dodaj odpowiedź