Za horyzontem zdarzeń

0
1903

Pod koniec XX wieku futurologia spełniała się w dywagacjach geopolitycznych; diagnozy „końca historii” rywalizowały z prognozami „zderzenia cywilizacji”. Rozwój technologii cyfrowych oraz robotyki i genetyki sprawił, że dziś futurolodzy spierają się o datę nadejścia Osobliwości, o konsekwencje fuzji człowieka z maszyną oraz o to, czy cywilizację przyszłości nazywać ludzką, czy postludzką.

 

Dowodzi to bez wątpienia pewnej słabości tych „naukowych prognoz”, ich zależności od ducha czasu i podatności na intelektualne mody. Jeśli przyjrzymy się dawnym wizjom przyszłości, dostrzeżemy w nich przede wszystkim historyczny dokument. Nie trzeba nawet sięgać do osiemnastowiecznych obrazów zmechanizowanej i uskrzydlonej ludzkości, wystarczy poczytać teksty sprzed półwiecza; wynika z nich, że początkiem XXI wieku powinniśmy mieć kolonie na Marsie i astroturystykę, usługujące nam humanoidalne roboty, a po ziemskich metropoliach mielibyśmy poruszać się prywatnymi poduszkowcami. Obrazy racjonalnie zorganizowanego, szczęśliwego jutra opierają się na założeniu, że podstawowym prawem rozwoju cywilizacji jest akumulacja wiedzy, prowadząca do eliminowania anachronizmów i atawizmów oraz do wzrostu powszechnej szczęśliwości. Na przekór rozmaitym katastrofizmom, na przekór degeneratywnym modelom niektórych nurtów historiozofii, futurologia trzyma się oświeceniowej, Condorcetowskiej wiary w człowieka jako animal rationale oraz linearnej koncepcji historii poddanej prawu postępu. Obcowanie z przednowoczesną „paleofuturologią” nieodmiennie wprawia w konfuzję, ale podobny efekt daje niekiedy lektura nowszych prognoz, mieniących się naukowymi (początek tej dziedziny nauki datuje się na 1943 rok, kiedy to Ossip Kurt Flechtheim wymyślił samo pojęcie).

Pytanie, co zrobić z tego rodzaju zmieszaniem? Istnieją, jak sądzę, trzy podstawowe opcje. Po pierwsze, można zanegować wartość futurologii, twierdząc, iż nie sposób niczego powiedzieć o przyszłości, gdyż ta najzwyczajniej nie istnieje. Takie mocne stwierdzenie – jak w słynnej rozprawie De impossibilitate prognoscendi profesora Kouski[1] odsyła wszelkie przewidywania pomiędzy bajki i odmawia im jakiejkolwiek wartości. Po drugie, można uznać futurologię za rodzaj pisarstwa funkcjonującego niczym czuły sejsmograf, który rejestruje lęki i nadzieje mieszkańców danej epoki. Wówczas okaże się, że podglądanie przyszłości więcej mówi o samym podglądaczu aniżeli o przyszłości. Kolejne prognozy okazują się ściśle związane z przełomowymi wydarzeniami politycznymi oraz ze zbiorowymi traumami i psychozami (II wojna światowa, zimna wojna, raport Klubu Rzymskiego, upadek ZSSR itp.). To próby zstąpienia w głąb lęku, próby jego przepracowania w swoistym talking cure, tudzież projekty rozumnego zapanowania nad zwierzęcą stroną ludzkiej natury. To wreszcie rodzaj literatury fantastycznonaukowej, która, w odróżnieniu od prozy science fiction, operuje trybem dyskursywnym i prawdziwościowym uroszczeniem (czyli przedstawia się jako nauka). I wreszcie, po trzecie, można zaakceptować paradoksy futurologii. Jej przedmiot pozostaje fantomowy, ale ona, inaczej niż inne predykcje (od wróżb i proroctw po teologie i historiozofie), z uporem doskonali techniki antycypacji, łączy prognostykę naukową z prognostyką rozwoju, diagnozuje stan rozwoju technonauki, bada prawidłowości i symuluje dalszy przebieg procesów. Takie podejście pozwala potraktować serio futurologiczne dywagacje – jeśli nawet nie jako konkretny obraz przyszłości, to jako odmianę pisarstwa filozoficznego, które ponawia najważniejsze pytania naszej współczesności, przemieszcza znane problemy antropologiczne i drażni naszą wyobraźnię polityczną.

 

Osobliwe jutro

Debaty futurologiczne ostatnich lat ogniskują się wokół zagadnienia Osobliwości. Pojęcie to zaczerpnięto z nauk ścisłych – matematyki (gdzie oznacza wartość przekraczającą każde skończone ograniczenie) i astrofizyki (gdzie opisuje obiekt, którego objętość wynosi zero, a gęstość jest nieskończona, jak w przypadku czarnej dziury) – i przydano mu cechy metaforyczne. Osobliwość określa dziejowy moment, w którym przekroczymy biologiczne ograniczenia naszych ciał i umysłów poprzez zatarcie granicy między człowiekiem a maszyną oraz między rzeczywistością realną i wirtualną. Za twórcę pojęcia uważa się Vernora Vinge, amerykańskiego matematyka, informatyka i pisarza science fiction, który już w 1993 wieszczył, że niebawem pojawią się technologie umożliwiające stworzenie nadludzkich inteligencji, a wówczas „era człowieka zakończy się”[2]. Kres dominacji homo sapiens przebiegać będzie w dwóch etapach: po cyborgizacji nastąpi uniezależnienie umysłu od physis i jego transfer do środowiska cyfrowego. Od fazy AI, czyli sztucznej inteligencji (Artificial Intelligence), przejdziemy płynnie do fazy IA, czyli inteligencji wzmocnionej (Intelligence Amplification), co jest równoznaczne z narodzinami superczłowieka. To bardzo znaczące przesunięcie; przez dekady fantazjowaliśmy o robotach, które przechodzą test Turinga i upodabniają się do człowieka, teraz ten model ulega odwróceniu i próbujemy wyobrazić sobie człowieka, który staje się bytem digitalnym.

Najgłośniejszym prorokiem tej skokowej przemiany pozostaje Ray Kurzweil, autor między innymi bestsellerowych książek Era uduchowionych maszyn (2000), Dziewięć kroków, by żyć wiecznie (wspólnie z Terrym Grossmanem, 2010) oraz Nadchodzi Osobliwość (2005, edycja polska 2013), guru singularitarianizmu, założyciel think tanku Singularity University i licznych laboratoriów rozwijających technologie przyszłości, prezes korporacji Kurzweil Technologies. Całą swoją działalność podporządkował on przekonaniu, że już w latach 30. XXI wieku staniemy się bardziej niebiologiczni niż biologiczni. Ostateczny termin nadejścia Osobliwości wyznaczył na 2045 rok, kiedy to istota ludzka pokona cielesne ograniczenia i osiągnie nieśmiertelność (z tego względu urodzony w 1948 r. celebryta robi wiele, aby dożyć tej daty – w filmie pt. Transcendent Man możemy zobaczyć, jak zażywa codziennie dwieście lekarstw i suplementów diety). Ale stawka tej gry jest znacznie wyższa aniżeli pokonanie śmierci – idzie również o podbój Kosmosu i uzyskanie boskich prerogatyw. Właśnie dlatego na pytanie, czy Bóg istnieje, Kurzweil odpowiada z dezynwolturą: „jeszcze nie”.

 

Droga do królestwa wieczności i omnipotencji wiedzie przez trzy rewolucyjne przewroty oznaczone kryptonimem GNR (Genetyka, Nanotechnologia, Robotyka). Już teraz uczymy się naprawiać oprogramowanie naszych ciał, wadliwie zaprojektowane przez Naturę. Rozwijamy klonowanie terapeutyczne, inżynierię ludzkich komórek somatycznych, a wkrótce opanujemy klonowanie człowieka oraz tworzenie syntetycznego mięsa (co rozwiąże problem głodu). Walka z ewolucyjnym fatum (czyli z kłopotliwym dziedzictwo genetycznym) wkroczy w nowy etap, wraz z rozwojem nanotechnologii. Zaprojektujemy od nowa nasze ciała i umysły oraz materialny świat. Obecnie znajdujemy się w fazie eksperymentów z tak zwanym molekularnym monterem Drexlera; to nanourzędzenie, po niezbędnych udoskonaleniach, zdolne będzie wyprodukować wszystko – od odzieży, poprzez komputery, po gorące posiłki – a koszt wytworzenia dowolnego produktu równać się będzie cenie surowców (kilka pensów za kilogram). Przewrót dopełni się za sprawą rozwoju robotyki; zbudujemy nie tylko maszyny podobne do człowieka, ale też miliardy nanorobotów, które będą manipulować rzeczywistością na poziomie cząsteczkowym i którymi nasyci się organizm ludzki.

            Intymna fuzja technologii i biologii zaowocuje nową wersją ciała. Zaczniemy od eliminacji zbędnych organów (szkielet, płuca, serce), które zastąpimy sztucznymi odpowiednikami (samonaprawiające się konstrukcje nośne, nanorobotyczna produkcja tlenu, mobilne krwinki), a skończymy na zupełnie dowolnym kształtowaniu postaci fizycznej. Nasze mózgi połączą się z inteligencją maszynową, zyskamy dostęp do wszystkich tezaurusów wiedzy i bezpośrednie połączenia mózgów. Technologie AR (Augmented Reality), rozwijane dziś w projektach takich jak Google Glass, to zaledwie uwertura, z czasem dojdzie do scalenia rzeczywistości fizycznej i wirtualnej. Jako zeskanowane mózgi, przeniesione na odpowiednio potężne podłoże obliczeniowe, będziemy mogli wybierać sobie fizyczną i emocjonalną postać, odwiedzać odległe miejsca i wchodzić w dowolne interakcje, od negocjacji biznesowych po spotkania zmysłowe, z innymi ludźmi i z nieodróżnialnymi od nich symulacjami. Na płaszczyźnie społecznej dojdzie do największej rewolucji w dziejach. Dzięki łatwemu dostępowi do wszelakich dóbr, wytwarzanych przez powszechne i darmowe technologie, z globu ziemskiego raz na zawsze znikną bieda i nierówności ekonomiczne.

            To jednak wcale nie jest pointa tej optymistycznej wizji, gdyż misją ludzkości pozostaje podbój Wszechświata. Kurzweil twierdzi, że najprawdopodobniej jesteśmy sami w Kosmosie, bo gdyby istniała jakaś cywilizacja typu II czy III (według skali Kardaszewa), z pewnością dałaby o sobie znać. Unikalna na kosmiczną skalę, hybrydowa inteligencja ludzko-maszynowa nasyci całe Uniwersum rozumnymi procesami i wiedzą. Od strony praktycznej może to wyglądać tak, że wyślemy w gwiezdne przestworza roje złożone z milionów nanorobotów, te zaś będą zakorzeniać się w dalekich układach planetarnych, niczym nasionka, a następnie samopowielać się i budować cywilizacje. A po to, żeby przyspieszyć ten proces, konieczne będzie przekroczenie prędkości światła, na przykład poprzez otwarcie wormholes, czyli tuneli czasoprzestrzennych, które teoretycznie opisał już John Wheeler. Nasz los nie będzie już zdeterminowany przez bezrozumne, proste, maszynowe siły, które rządzą mechaniką nieba.

 

Ślepa plamka

            Określenie „szósta epoka” odsyła nas do koncepcji ewolucyjnego continuum. Ewolucja w tym ujęciu to proces porządkowania przypadkowych sekwencji danych oraz przesuwania paradygmatu do dalszych stopni pośredniości. Informacja wędruje ze struktur atomów (epoka fizyki i chemii) do DNA (epoka biologii), do wzorców neuronowych (epoka mózgów), a następnie do oprogramowania (epoka technologii), wreszcie zakorzenia się w strukturach materii i energii (epoka szósta: „wszechświat się budzi”). Tym samym Kurzweil chce jawić się jako progresywny ewolucjonista, nie zaś jako piewca sztuczności i swobodnego autopoiesis. Polemiści zwracają jednak uwagę, że ten model argumentacji służy jedynie naturalizowaniu zmian wprowadzanych przez technonaukę. Przy okazji, dodajmy, dochodzi do odświeżenia triumfalistycznej retoryki postępu i reaktywacji prastarych topoi, takich jak topos saeculum, czyli epoki przejściowej, która nieraz zaznaczała się w historii, tym „kalendarzu ludzkiego niepokoju”[4].

Zastrzeżenia komentatorów wzbudza też model prognostyczny. Dlaczego nie mamy świadomości tego epokowego przewrotu? Kurzweil odpowiada, że przywykliśmy do tempa zmian. Kiedy w 1996 roku Gari Kasparov przegrał partię z Deep Blue, nagłówki prasowe całego świata krzyczały „Game Over”, oto koniec przewagi ludzkiego umysłu nad maszyną! Ale gdy pięć lat temu IBM Watson wygrał symultankę z dwoma mistrzami szachowymi, nikt się tym wydarzeniem nie zainteresował. Consuetudo altera natura est – argumentuje futurolog i dopowiada: poza tym nie rozumiemy dynamiki wzrostu wykładniczego. Człowiek dochodził do abstrakcyjnego myślenia przez miliony lat (ewolucja), a komputerom zajęło to raptem kilkadziesiąt lat (technoewolucja), mało tego, co dwa lata podwajają swoją moc obliczeniową. Oznacza to, że w XXI wieku będziemy świadkami – w stosunku do dzisiejszej szybkości – nie stu lat postępu technologicznego, lecz dwudziestu tysięcy lat!

            Przekonanie o stałym tempie przesuwania paradygmatu wyrasta z prostodusznie  oświeceniowej wiary w postęp. Kurzweil nie bierze w rachubę nieprzewidywalnych zdarzeń, które zakłóciłyby ten proces. Lem nazywał to „skazą Titanica”, czyli nadmiernym zaufaniem do kilku znanych czynników. Współcześnie, za Nassimem Talebem, mówimy o efekcie „czarnego łabędzia”; nawet jeśli znamy tylko białe łabędzie, to wcale nie znaczy, że czarnych nie ma. Na bieg historii wpływają zdarzenia nietypowe i rzadkie, zarówno te pozytywne (wynalazki), jak i negatywne (wojny, kryzysy). Wciąż obawiamy się nie tego, co trzeba, nie widzimy prawdziwych zagrożeń, tylko dlatego, że nie uwzględniają ich nasze modele[5].

Ślepa plamka w oku futurologa sprawia, że nie dostrzega on szeregu dylematów filozoficznych. Dlaczego skopiowany umysł, przekształcony w zbiór danych, miałby być mną? Tego problemu, kryptonimowanego jako YRUU (Why Are You You?), nie da się rozwiązać kategorycznym stwierdzeniem typu „nie jestem zbiorem molekuł, tylko wzorem materii i energii, który trwa w czasie”[6]. W jaki sposób świadomość – niepochwytne poczucie, że ja to ja – miałaby podlegać transferowi na zbiór danych? Ostrożniejsi progności, jak choćby John Smart, powiadają, że wkrótce (ok. 2020 r.) będziemy mogli sporządzić cyfrową wersję samego siebie, ale będzie to jedynie kopia, „cyfrowy bliźniak”, mogący wyręczać człowieka w niektórych obowiązkach, na przykład jako chatbox (również po śmierci biologicznej osoby).

Inne obiekcje formułują psychologowie. Czy rozproszenie w strumieniach danych nie grozi zatratą  tożsamości w swego rodzaju digitalnej schizofrenii? Jak na jednostkową psyche wpływałaby nieograniczona konsumpcja wiedzy i umiejętności? Zresztą w tym obszarze Kurzweil sięga po wyjątkowo niefortunny przykład, gdy powiada, że dziś trzeba zmarnować wiele godzin na lekturę Wojny i pokoju, a w przyszłości będzie to kwestią przesyłu trwającego ułamek sekundy (jak w Matriksie, gdy Neo budzi się po załadowaniu programów sztuk walki i mówi: „I know kung-fu”). Czy można tu jeszcze operować pojęciem „osoby”, a więc wyodrębnionej całości psychicznej, intelektualnej i emocjonalnej?

Futurologiczne jasnowidztwo ignoruje wiele innych zagrożeń, takich jak emancypacja maszynowej superinteligencji (eksploatowany przez science fiction „bunt robotów”), nowe techniki hakerskie i wirusy w oprogramowaniu (prowadzące do zatrzymania funkcji życiowych), niebezpieczeństwa związane z inwigilacją (spyboty umieszczone w mózgu, monitorujące myśli lub sterujące nimi). Przekonując, że potrafimy zbudować skuteczny system odpornościowy, chroniący nas przed tymi niebezpieczeństwami, tak naprawdę znów odwołuje się do wiary w rozumność człowieka. Dużo emocji budzą też kwestie polityczne i społeczne. Linearna wizja postępu uznaje za zjawiska marginalne ekstremizm religijny, sprzeciw fundamentalistycznych technofobów oraz przyszłych luddystów, którzy zechcą zniszczyć nowe cudowne maszyny, nie liczy się też ze wzrostem totalitaryzmów odrzucających ideę postępu (gdyż rzekomo „rosnąca decentralizacja wiedzy to z natury siła demokratyzująca”[7]). Nie bierze też pod uwagę mechanizmów wolnego rynku – patentowania technologii, zmowy koncernów itd. – które zwiększają różnice między bogatymi a biednymi, a w rezultacie mogą prowadzić do podziału na dwa rodzaje ludzkości (przed czym również przestrzega fantastyka naukowa, z dystopiamii Margaret Atwood na czele).

O tym, że nie są to zagadnienia abstrakcyjne, świadczą wątpliwości najważniejszych aktorów rewolucji GNR. Elon Musk postuluje przygotowanie procedur kontrolowania sztucznej inteligencji oraz zadbanie o bezpieczeństwo socjalne zagrożone przez postępującą automatyzację pracy (np. bezwarunkowy dochód podstawowy dla wszystkich). Sam Eric Drexler uważa swoje nanoroboty za niebezpieczne (głównie przez ich zdolności samoreplikowania się) i nawołuje do budowy „tarczy nanotechnologicznej”. Bill Joy natomiast, współzałożyciel i główny strateg szef Sun Microsystems, ostrzega, że człowiek niebawem stanie się gatunkiem zagrożonym. Obawy te rozwijają też liczni transhumaniści, którzy nie wyzbyli się humanistycznej wrażliwości.

 

H+

Kurzweil utrzymuje, że w humano-maszynowym świecie wciąż dominować będzie naczelna cecha homo sapiens, a mianowicie „potrzeba rozszerzania fizycznych i umysłowych możliwości poza obecne ograniczenia”[8]. Główne nurty transhumanizmu (zapisywanego w skrócie jako H+) rozważają i możliwości przyśpieszenia ewolucji biotechnologicznej, i sposoby jej kontrolowania. Wizja pojawienia się postczłowieka budzi wiele niepokoju. Michael J. Sandel protestuje przeciwko udoskonalaniu człowieka i przyrównuje problemy etyczne w czasach inżynierii genetycznej do tych z epoki triumfującej eugeniki. Dowodzi, że tworzenie udoskonalonych ludzi ma dwuznaczny status moralny i musi, w związku z nierównym dostępem do technologii, prowadzić do podziału na dwie klasy i w rezultacie – dwa podgatunki[9]. Konserwatyści pokroju Francisa Fukuyamy nawołują do regulowania biotechnologii przez władze państwowe[10], inni zalecają daleko posuniętą ostrożność przy wdrażaniu nowych wynalazków. Znamienne pod tym względem wydają się poglądy Jarona Laniera, informatyka i twórcy terminu „wirtualna rzeczywistość”, który z pozycji cyberentuzjasty przeszedł na pozycje zatroskanego sceptyka; nie odrzuca zdobyczy technologicznych, ale ma świadomość związanych z nimi niebezpieczeństw i buduje front walki o ludzką podmiotowość w czasach postludzkich.

Ale transhumanizm w wersji dogmatycznej, którą świetnie ilustruje książka Kurzweila, nadal rozkwita. Najwyraźniej odpowiada na nasze głębokie potrzeby: pozwala oswoić strach i spojrzeć w przyszłość z optymizmem, ubiera w (pseudo)naukowy konkret odwieczne marzenia o życiu wiecznym i nieograniczonej władzy. A także, co wydaje mi się bardzo istotne, przywraca antropocentryczną perspektywę, rozmontowaną na czynniki pierwsze przez nowoczesną naukę i filozofię. Powiada się, że powszechny narcyzm człowieka został trzykrotnie upokorzony za sprawą odkryć Kopernika, Darwina i Freuda (a znakomitą część dwudziestowiecznej myśli uznać by można za ciąg dalszy upokorzeń). I oto pojawia się futurolog, by odbudować naszą miłość własną: Ziemia ponownie staje się centrum Wszechświata, człowiek dystansuje ewolucyjnie inne naczelne, a Ego powraca na pozycję pana we własnym – rozszerzonym do ostatecznych granic – domu. Doprowadza też, całkiem dosłownie, do przebóstwienia człowieka, odsuwając je tylko nieco w czasie. „Okazuje się, że zajmujemy jednak centralne miejsce” – konkluduje Kurzweil[11]. Niewykluczone, że słówko „jednak” pełni tu zasadniczą funkcję. Przepowiadanie nadejścia Osobliwości to zaglądanie za horyzont zdarzeń, spoza którego nie dociera do nas żaden sygnał – jak w przypadku czarnej dziury. Jego celem jawnym jest przewidywanie kształtu przyszłości, ale kto wie, czy celem ukrytym nie pozostaje naprawianie złego samopoczucia? Wpatrzony w Osobliwość człowiek może zapomnieć o tym, że został zdegradowany do rangi zwierzęcia rządzonego przez popędy, determinizmy i atawizmy. Może znowu poczuć się królem stworzenia.

 

Przypisy:

[1] Chodzi o książkę nieistniejącego autora, jedną z wielu w widmowej bibliotece „Apokryfów” Stanisława Lema. Zob. S. Lem, Doskonała próżnia, Warszawa 1971, s. 194–195.

[2] V. Vinge, Osobliwość, „Rita Baum” 2011, nr 18, s. 27.

[3] R. Kurzweil, Nadchodzi Osobliwość. Kiedy człowiek przekroczy granice biologii, przeł. E. Chodkowska, A. Nowosielska, Warszawa 2016, s. 35.

[4] F. Kermode, Znaczenie końca, przeł. O. i W. Kubińscy, Gdańsk 2010, s. 15.

[5] N. Taleb, Czarny Łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń, przeł. O. Siara, T. Kasprowicz, Warszawa 2014, s. 131.

[6] R. Kurzweil, dz. cyt., s. 375.

[7] Tamże, s. 400.

[8] Tamże, dz. cyt., s. 25.

[9] M.J. Sandel, Przeciwko udoskonalaniu człowieka. Etyka w czasach inżynierii genetycznej, przeł. O. Siara, Warszawa 2014, rozdz. I, Etyka udoskonalania.

[10] F. Fukuyama, Koniec człowieka. Konsekwencje rewolucji biotechnologicznej, przeł. B. Pietrzyk, Kraków 2004, s. 17.

[11] R. Kurzweil, dz. cyt., s. 475.

Dodaj odpowiedź