Ziemniaki, hot-dogi i sushi, czyli polski stół oczyma literatury
„Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś” – głosi popularne porzekadło. Można by je powtórzyć pokaźnej grupie bohaterów polskiej prozy ostatnich lat, jedzących często, chętnie i dużo. Warto zwracać uwagę na jadłospisy polskie, tak pilnie opisywane przez naszą prozę. Niejednokrotnie bowiem talerz powiedział o bohaterze znacznie więcej niż jego charakter, wygląd zewnętrzny czy sposób wypowiedzi.
Tańce golonki z hamburgerem
Można odnieść wrażenie, że wspomniana wyżej fraza autorom powieści i opowiadań pobrzmiewała wyraźnie i z odpowiednią częstotliwością. Śledzone przez prozaików transformacje uwzględniły również przemiany polskiego stołu. Odnotowane zostały nieznane wcześniej sposoby przyrządzania, a także spożywania posiłków. Opisywane były zarówno fantazje zachodnim stylem życia i spożycia, jak i zaskakujące przywiązanie do starych przyzwyczajeń.
Przy całym tym zainteresowaniu można jednocześnie odnieść wrażenie, że proza przygląda się stołom niejako mimochodem. Serie uważnych, ale i często dość zdawkowych zbliżeń, naświetlają opisywaną sferę w sposób pozornie nieistotny. Jadłospis wydaje się zaledwie jednym z wielu rekwizytów. Niemniej towarzyszy postaciom zbyt często, by być pozbawionym większego znaczenia[1]. Otóż okazuje się, że jadłospisy niezwykle trafnie odsłaniają nowe, nieznane, niepokojące przemiany czy właściwości cechujące „Polaków naszych czasów”[2]. Skróconą historię polskiej karty dań warto więc rozpocząć od zwrócenia uwagi na dobór potraw, jaki wyróżnia bohaterów prozy najnowszej. Co się jada w przestrzeniach światów przedstawionych III RP? Wypadałoby odpowiedzieć: wszystko.
Na stołach wciąż królują potrawy kojarzone raczej z siermiężną rzeczywistością socjalistycznej ojczyzny niż z epoką bujnego rozkwitu kapitalizmu. W opowiadaniach Marka Nowakowskiego[3] znaleźć można „zupy mleczne, pomidorowe i jarzynowe, naleśniki z serem, ryż ze śmietaną i cukrem, (…) kluski śląskie” (PP, 90), do tego dochodzi znana każdemu Polakowi „sałatka z majonezem” (PP, 23). Balzakiana Jacka Dehnela[4] przeciwstawiają zaś „śródziemnomorskim «frykasom »” (B, 23) dania zwane „solidnymi”. Pod tą nazwą kryją się talerze pełne „schaboszczaków, łazanek, kopytek, gulaszu” (B, 23). Edward Redliński w Transformejszen[5] wspomina natomiast kuchnię tradycyjną, czyli tłustą i niezdrową. W barze należącym do pary głównych bohaterów na klientów czeka przecież „goloneczka (…) i bigosik” (Tr, 22), a nad stolikami unosi się nieznośny zapach „gotowanej kapusty i mięsa” (Tr, 6).
Czasy burzliwej transformacji ustrojowej uruchomiły również kuchenną wyobraźnię. Potrawy stały się wręcz metaforycznym ujęciem przemian towarzyszących całemu życiu społecznemu. Kuchnię w ten sposób tworzoną wypadałoby nawet określić mianem patchworkowej czy palimpsestowej, uwrażliwić na jej wielowarstwowość. Tak gotuje choćby ojciec Frencza, bohatera Apokalypsis’89 Jarosława Maślanka[6]. Skupia się przecież na „przygotowywaniu na przemian rosołu przerabianego po kilku dniach na pomidorową” (A89, s. 20). W powieści nie brakuje także, znanych z twórczości Nowakowskiego czy Redlińskiego, rosołów, bigosów, „jajek sadzonych, ewentualnie żeberek lub gulaszu” (A89, 21). Podobne gusta kulinarne (a i maniery), zdecydowanie nieprzystające do „światowych” aspiracji, mają bohaterowie Szkoły wdzięku i przetrwania Piotra Wojciechowskiego[7]. Podczas firmowych poczęstunków dłonie gości spotykają się zwykle „w słoiku z kwaszonymi ogórkami” (SWiP, 44), a jeden z prezesów przed wstaniem od stołu „ułamał sobie kawałek kabanosa” (SWiP, 44).
Przywiązanie do jadłospisu tradycyjnego cechuje kilka grup społecznych. Proste dania wybierają więc bezrobotni, emeryci, renciści. Ci, których Nowakowski trafnie nazywa „marnie sprywatyzowanymi”[8]. Kodem jest tutaj bieda. Drugą grupę stanowią bohaterowie pokroju Wali i Jura z Transformejszen czy Teresy i Włodzimierza Ściepków z Balzakianów: tradycjonaliści uznający nienaruszalność dań oczywistych, symbolicznych już niemalże: schabowego z ziemniakami i kapustą, golonki, pomidorowej. W jadłospisie, w którym próżno szukać niedzieli bez rosołu, upatrują stałość państwa polskiego, a przynajmniej własnych gospodarstw.
Trzecią grupę stanowią specyficzni nuworysze in spe z początku lat 90. Do nich zaliczają się Stasio Bombiak z Homo Polonicusa Nowakowskiego[9] i początkujący biznesmani z powieści Wojciechowskiego. Nie bez przyczyny fizis tego pierwszego nazywana jest ziemniaczaną, a drudzy poznali się przed laty przy szatkowaniu kapusty.
Przaśne jadłospisy, które trudno porzucić w nowej rzeczywistości, które przeniknęły już nawet wyrazy twarzy, mówią aż za wiele o bohaterach. Udowadniają, że ówczesnym tuzom polskiego biznesu niejednokrotnie nie tylko słoma z butów, ale i zwyczajna z kieszeni wystawała. Po raz kolejny dociera do odbiorcy prawda wstydliwa i niewygodna. Prawda o maskach, które tak chętnie zakładaliśmy, chcąc i jednocześnie nie potrafiąc zapomnieć o naszej skrywanej, prawdziwej – ziemniaczanej przecież, nie ma co się oszukiwać – twarzy. W końcu, jak trafnie wynotował narrator z Transformejszen: „Gdy się napawam schaboszczakiem, jestem dumny, że jestem Polakiem” (Tr, 160).
Fast food à la polonaise
Równie ciekawe są literackie wariacje na temat idei fast food. Wydaje się, że Polacy wraz z nastaniem pierwszego kapitalistycznego świtu zabrali się za przyrządzanie/kupowanie/sprzedawanie hamburgerów, hot dogów i innych kebabów. Raj odzyskany, który dla wielu rodaków materializował się w restauracjach McDonald’s, szybko został ograbiony ze swojego utopijnego pierwiastka. Proza również nasyciła się ambiwalencją uczuć, jaką Polacy darzyli i darzą najpopularniejszą w świecie sieć fast food. Stosunek do hamburgera stał się tubą zwielokrotniającą nasz narodowy charakter. Od bezrefleksyjnego zachwytu, przez koślawe wynaturzanie i nieustanne krojenie na własną miarę, po ksenofobiczną, nieuzasadnioną niechęć do Innego/Obcego. Gdy jeden z bohaterów Transformejszen nazywa hamburgera (którego, notabene, nigdy nie jadł) „mielonym z trocin”, „chamburgerem” i „ciepłą podpaską” (Tr, 198), drugi ripostuje: „O jednym z najwspanialszych fenomenów dwudziestego wieku ten ignorant powiedział «ciepła podpaska ». O, słowiańska głupoto!” (Tr, 198).
Stanowisko pośrednie, a więc fast food à la polonaise, ilustruje w swojej prozie Michał Olszewski. Jego Zapiski na biletach[10] pełne są uwag na temat fantazyjnych przybytków w stylu „kebab cafe”[11]. Olszewski, podobnie jak inni autorzy, zauważa bylejakość fastfoodowego modelu życia. Wszędobylski plastik, chaos i pośpiech wkradły się również na stoły, do polskich jadłospisów.
„Będziemy odpoczywać w gryzących oparach grilla (…), będziemy dziubać jednorazowym sztućcem fałszywe mięso z akryloamidem” (CŁU, 117), mówią wyimaginowane głosy w głowie narratora Chwalcie łąki umajone[12]. Michał Witkowski w usta bohatera Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej[13] wsadził słowa wyrażające podobną opinię na temat jakości polskiej kuchni w wersji fast: „Pierogi z mikrofalówki, klimaty dobrze mi znane. (…) Plastikowy plastik. (…) Dzień dobry, poproszę coś ciepłego, byle nie za bardzo plastikowego” (BRzJS, 151). W takich miejscach „Polak naszych czasów” spożywa „frytki w sosie czosnkowym” (ZnB, 301), „cztery cheeseburgery” (Te, 161) i oczywiście kebab, ale koniecznie „bez sosu”, jak w opowiadaniu Dawida Kornagi Stambuł[14].
Przykra to konstatacja kulinarnych gustów polskich mas. Niejednokrotnie równie niezdatna do spożycia, co do zaakceptowania. Olszewski czy Witkowski odmalowali świat, w którym jadłospisy są tak samo skarlałe jak opisywani bohaterowie. Hamburger czy kebab „bez sosu” stanowią przecież jedynie namiastkę, marny ersatz pożądanej przez nas „zachodniej” rzeczywistości. „Budki, budy i budencje” (ZnB, 87), które z przedmiejsko-prowincjonalnego krajobrazu wyłuskiwał narrator Olszewskiego, serwują dania noszące znamiona czasów. Z jednej strony napiera nowoczesność, z drugiej wciąż daje o sobie znać małomiasteczkowe zacofanie. Zmiana na nowsze, pozornie lepsze, oznacza niekończące się dreptanie w miejscu. Stan wiecznego niedoścignięcia, bezustannego pozostawania jeden krok z tyłu. Takie metaforyczne przechodzenie z passé do démodé.
Jadłospis aspirujący
Gdy amerykański hamburger – podobnie jak bigos kilka lat wcześniej – nieco już się nam przejadł, lukę w wyrażaniu własnych aspiracji za pomocą preferowanego menu zajęło, rozmaicie rozumiane, jedzenie zdrowe. Naród, zaspokoiwszy pierwszy głód po socjalizmie, odkrył, że prawdopodobnie zaspokoił go przesadnie[15]. Idée fixe staje się obsesyjne dbanie o linię czy przygotowywanie lekkostrawnych posiłków. „Ludzie teraz wszystkich tych kiełków, ziarnek, suszu owocowego, orzeszków i pestek poszukują” (PP, 64), jak trafnie zauważył narrator w Prawie prerii.
Z drugiej strony w jedzeniu odkrywamy już nie tylko przyjemne zaspokajanie potrzeb organizmu czy jedną z metod zrzucania wagi, ale i sposób na kreację własnej osoby. Kulturowa rola przypisywana aktowi jedzenia mówi nie tylko o tym, kim jesteśmy, ale i o tym, kim chcielibyśmy być. Wybierane menu odzwierciedla nasze aspiracje. Proza szczególnie uważnie śledzi te procesy. Bohater jedzący to – choć usta, zgodnie z podstawowymi zasadami savoir vivre’u powinien mieć zamknięte – bohater wiele o sobie mówiący. Dążenia i skrojone na polską miarę marzenia o „lepszym”, „światowym” życiu wyraża w równej mierze pragnienie zakupu największego z dostępnych hamburgerów, co cotygodniowe wyjście na sushi czy odżywanie się „chlebem typu vasa” (Te, 11), o czym wspomina Joanna Pawluśkiewicz w Telenoweli[16].
Wczytując się w polską prozę ostatnich lat, można jednak odnieść wrażenie, że opisywanie Polaka spożywającego ma na celu głównie ośmieszenie jego aspiracji. Dobrym przykładem mogą być zachwyty Mai z Telenoweli nad małżami w winie. Tęsknie wzdycha do nich nad niedogotowaną kurą. Wraz z rozczulającym wspomnieniem niedostępnych owoców morza przychodzi coś jednak na kształt refleksji: „Co prawda nie jem małży, ale wiecie…” (Te, 58). Polak nieporadnie operujący pałeczkami w barze sushi[17] i Polka tęskniąca za małżami w winie przypominają karykatury samych siebie. Są niczym satyrycznie odmalowani błaźni, którzy na chwilę odsłonili, spod przybranych, zafałszowanych masek, swoje prawdziwe – gorzkie, niedopasowane do tych wszystkich obcych potraw – oblicza. Wiemy przecież, że od surowej ryby owiniętej w algi woleliby nieraz wpatrywać się, jak „obrane kartofle wpadają do wrzątku, sól pieni nagle zmętniałą wodę”[18].
Gdy bohater powieści Masakra profana autorstwa Jarosława Stawireja[19] stwierdza: „Całą noc nie zmrużyłem oka. Następnego dnia w pracy (…) podczas lunchu w sushi-barze zamiast maki zamówiłem flaki. Co za wstyd!” (MP, 21), potwierdzenie uzyskuje hipoteza o sposobie funkcjonowania figury Polaka jedzącego. Jedzenie nas ośmiesza. Po raz kolejny (po wspominanych wyżej przykładach polskich jadłospisów tradycyjnych) obraz Polaka jedzącego jest drwiną, przerysowaną i prześmiewczą karykaturą naszych zachowań. Zdradliwym, bo bezlitosnym zwierciadłem. Przyjęło się twierdzić, że najmniej atrakcyjne fotografie powstają w trakcie utrwalania ludzi spożywających posiłki. Polscy prozaicy udowadniają, że w tym celu nie trzeba nawet wyciągać sprzętu fotograficznego z futerału. Wystarczą słowa.
Nazwa ze smakiem
Polska proza już od ponad dwudziestu lat śledzi i opisuje jedno z bardziej frapujących zjawisk obserwowanych w otaczającej nas przestrzeni, czyli swoisty kult nazwy. Onomastyczna fantazja opiera się zaś na fenomenie obcości. Im głoski w nazwie mniej szeleszczą, im mniej kojarzą się z jakimkolwiek polskim słowem, tym lepiej dla nazwy. Jeśli trudno już o całkowitą abstrakcję, a rodzime naleciałości zbyt mocno tkwią w wyobraźni, pozostają twory hybrydalne. Stąd wziął się „Gratex… Matex… Batex” (PP, 60) u Nowakowskiego czy „Supermarket Krystynex” (CŁU, 92) wspominany przez Olszewskiego. Onomastyczne szaleństwo nie ominęło jadłospisów. Na początku był hamburger, hot dog i kebab. Gdy się opatrzyły, zasymilowały z golonką, przyszła pora na sushi, mozzarellę i camembert. Byleby brzmiało – bo cóż po smaku – po europejsku. Bohaterka Telenoweli, ta sama, która pracuje na planie reklamy „rozpuszczalnej zupy błyskawicznej” (Te, 39), filozoficznie konstatuje: „Siedzę i rozkoszuję się tym, że nie ma bułek ze starym serem i zwiędłą sałatą, tylko mozzarella i bazylia. Byt jednak określa świadomość” (Te, 41).
Po lekturze Szczurojorczyków Redlińskiego wiemy, że potejto zawsze brzmi lepiej niż ziemniak. Pora chyba pogodzić się także z tym, że wiele jeszcze polska proza i polska rzeczywistość musi doświadczyć, by twaróg i pietruszka zasmakowały nam na równi z mozzarellą i bazylią. W tym jadłospisowym pomieszaniu, gdzie „kotlet z ryżem” (Te, 189), sushi i ziemniaki, tylko jedno wydaje się pewne. Potrawy serwowane na prozatorskich stołach posmak pozostawiają raczej gorzki.
Artykuł ukazał się w wersji papierowej „Fragile. Jedzenie” nr 1 (19) 2013 »
Przypisy:
[1] Dobry przykład stanowi tu np. opowiadanie Czapka ze zbioru Ballada o dobrym dresiarzu autorstwa Marka Kochana (M. Kochan, Czapka, w: Ballada o dobrym dresiarzu, Warszawa 2005).
[2] Pojęciem tym posługuje się Przemysław Czapliński (Por.: P. Czapliński, Polak naszych czasów, w: L. Burska i M. Zaleski (red.), Maski współczesności. O literaturze i kulturze XX wieku, Warszawa 2001, s. 251-263).
[3] M. Nowakowski, Prawo prerii, Warszawa 1999. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem PP i odpowiednim numerem strony.
[4] J. Dehnel, Balzakiana, wyd. II, Warszawa 2009. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem B i odpowiednim numerem strony.
[5] E. Redliński, Transformejszen, czyli jak golonka z hamburgerem tańcowała (reportaż optymistyczny), Warszawa 2002. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem Tr i odpowiednim numerem strony.
[6] J. Maślanek, Apokalypsis’89, Warszawa 2010. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem A89 i odpowiednim numerem strony.
[7] P. Wojciechowski, Szkoła wdzięku i przetrwania, Warszawa 1995. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem SWiP i odpowiednim numerem strony.
[8] Por.: M. Nowakowski, Prawo prerii, dz. cyt., s. 91.
[9] M. Nowakowski, Homo Polonicus, Warszawa 1992.
[10] M. Olszewski, Zapiski na biletach, Warszawa 2010. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem ZnB i odpowiednim numerem strony.
[11] Por.: tamże, s. 99-100.
[12] M. Olszewski, Chwalcie łąki umajone, Wołowiec 2005. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem CŁU i odpowiednim numerem strony.
[13] M. Witkowski, Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej, Warszawa 2007. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem BRzJS i odpowiednim numerem strony.
[14] D. Kornaga, Stambuł, w: Piątek, 2:45 [zbiór opowiadań], Warszawa 2010, s. 188.
[15] Warto zwrócić uwagę, że w prozatorskich ocenach lat 90. niezwykle użyteczna stała się metafora głodu, której znaczenie przenoszono w zasadzie na wszystkie płaszczyzny ludzkiego doświadczenia. Narrator z powieści Nic Dawida Bieńkowskiego (D. Bieńkowski, Nic, Warszawa 2005, s. 74) stwierdza – pisząc o pierwszych latach po przełomie ustrojowym – przecież: „O, jakże byliśmy wygłodzeni, kilkadziesiąt lat głodu było za nami. Łapczywość, opychanie się ponad miarę stało się naszą obsesją. Sycenie wilczego głodu. Jakże byliśmy odurzeni możliwością wyboru.
[16] J. Pawluśkiewicz, Telenowela, Kraków 2007. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem Te i odpowiednim numerem strony.
[17] Sushi stało się w polskiej literaturze już niemalże symbolem. Nie określa wyłącznie preferowanych gustów kulinarnych, ale i pozycję społeczną, specyficzny styl i gust, a nawet orientację seksualną (polski gej powieściowy o wiele częściej wybiera sushi niż schabowego). Niczym golonka u Redlińskiego, sushi w najnowszej prozie coraz częściej zabarwione jest ironią i satyrą.
[18] G. Plebanek, W stronę Zośki, w: Piątek, 2:45, dz. cyt., s. 127.
[19] J. Stawirej, Masakra Profana, Warszawa 2011. Cytaty pochodzące z tego utworu są oznaczone skrótem MP i odpowiednim numerem strony.