Ja jestem Żyd z Oświęcimia
Czwarty kwietnia 2010 roku, słoneczne popołudnie. Biorę moją lustrzankę, dzwonię po Małgorzatę, wsiadamy do samochodu i jedziemy do Oświęcimia… Większość ludzi na świecie kojarzy to stare miasteczko z jednym jedynym miejscem – Auschwitz. Druty ciągną się po polach, obóz Birkenau wyskakuje zza zakrętu niespodziewanie – długa prosta i szpaler bud wartowniczych. Dookoła domy, zgniłozielona jeszcze trawa, obraz sielskiego przedwiośnia: po tej stronie kolców. Czuć już w powietrzu zapach budzącego się życia, dotyk promieni słonecznych na twarzy, choć wiatr potrafi jeszcze przelecieć mrozem po krzyżach. Zamek Piastów, Rynek, mała starówka, gotycka świątynia na skarpie, rzeka… skupiam się na detalach, szukam nietypowych ujęć, gonię za ludźmi. To jest prawdziwy magnetyzm fotografii – złapać na kliszy, zespolić świat ze sobą i z matrycą, zaczarować go.
Dwie kobiety siedzą na ławce, pogrążone w rozmowie. Ciągnie mnie coś w ich kierunku – przeznaczenie, sztafaż, jaki tworzą z pobliskim muralem, ich rozmowa? Nie wiem już dzisiaj, idę, pytam, robię zdjęcia, zaczynamy rozmowę po angielsku. Belgijki, Żydówki, jedna mieszka na stałe w mieście i prowadzi coś na kształt centrum kultury swojego narodu. Dostaję w prezencie pięknie wykaligrafowany adres, maila i zapewnienie, że mogę pisać i wpadać, kiedy mi się podoba. Niesamowity jest ten dialog kultur, rozmowa ludzi z różnych światów, różnych epok; jest tak, jak gdyby wpaść do rzeki i zamiast utopić się – zrozumieć, pojąć ją, od źródeł aż po ujście, odwieczną, cierpliwą: historię. Proces tworzenia zdjęcia to pretekst absolutny, nic tak nie zbliża jak aparat. Naciskam spust, twarz Chantal – poważna, skoncentrowana, fascynująca – przeskakuje z rzeczywistości w wieczność, oddziela się od jej osoby, skupia w trzewiach mojej maszyny. Zdejmuję… To musi być przeznaczenie – godzinę później spotykamy ją raz jeszcze, na ulicy, jak się okaże 50 metrów od jej domu. „Chodźcie do środka”– idziemy… Wnętrze zapiera dech w piersiach, jest w nim życie z innej epoki. Jeśli na świecie istnieją miejsca magiczne, jedno z nich jest na pewno na ulicy Jagiellońskiej w Oświęcimiu. Na ścianach zdjęcia krakowskiego Kazimierza, artystyczne portrety, martwe natury czy reprodukcje przedwojennych, czarno-białych perełek. Stylowe meble, stary zegar tyka gdzieś w tle, Singer przy drzwiach, menory i świeczniki chanukowe na komodach, albumy, portfolia fotograficzne, teksty, pisma, gazety, nawet komiks o Holocauście (Maus) i książki, książki, książki… po hebrajsku, Tora, Talmud, których nie wolno dotykać, bo koszerne przecież, pięknie wydane i oprawione. Mieszkanie to w zasadzie muzeum, jest pełne świadectw kultury żydowskiej, książek, zdjęć, przedmiotów stricte religijnych i tradycyjnych. Łapię kątem oka gęsie pióro i buszuję po wszystkich pokojach z aparatem, a potem siadamy przy kawie, dym z papierosów owiewa mi twarz, i jest tak właśnie, jak być musi, i nie może przecież być inaczej… Od słowa do słowa, od zdania do zdania – rozmowa… Dyskutujemy ponad godzinę, poznajemy historię, chłonąc wszystko jak gąbki, spijając jej słowa z ust. Nieczęsto trafia się na swojej drodze na ludzi takich jak Chantal…
Tak rodzi się pomysł, dni lecą na złamanie karku, telefony, daty, rozjazdy. Wreszcie jest – terminy ustalone, wsiadam niepewnie w mojego przedpotopowego Merca, nastawiam całego siebie na rejestrację. Wywiad. Chantal zapala kolejnego papierosa, jej oczy wpatrują się we mnie przenikliwie zza okrągłych szkieł w czarnych, grubych oprawkach. Chłonę cały ten mikroświat, jaki jego właścicielka zaprojektowała w kilku małych pokojach.
Dlaczego tu przyjechałaś, czemu akurat Oświęcim – zaczynam od najbardziej chyba stereotypowego pytania. Chantal uśmiecha się:
Był rok 2005. Robiłam w Transylwanii konferencję o Szoach i przygotowałam wizytę dla seminarzystów w Oświęcimiu i Wadowicach – tak właśnie się tu znalazłam. Co ciekawe planowałam odwiedzić tylko miasto, ale na miejscu zmieniłam zdanie i zobaczyłam także obóz. To miała być krótka wizyta, ale w przypadku Auschwitz-Birkenau nie można mówić o czymś takim. W efekcie spędziłam tam wiele czasu. To bardzo ważny symbol, okazanie szacunku dla ofiar właśnie poprzez wizytę w obozie. Pierwszy raz był szokiem. Dodatkowo spotkałam tam trzech skinheadów uśmiechających się na widok tego, co zastali. To było przykre i szokujące.
I wróciłaś do Transylwanii?
Tak.
Skąd zatem idea zamieszkania w Oświęcimiu?
Nie jestem pewna. Prawdopodobnie pierwsza wizyta w obozie jest jak uderzenie w twarz. Jak mówiłam wcześniej, odwiedziłam także miasto i sama nie wiem jak, ale pojawił się pomysł zostania w Oświęcimiu. Może to przez moją rodzinę, nie wiem w zasadzie… W efekcie przez część roku mieszkam w Oświęcimiu (od kwietnia do listopada), a resztę czasu spędzam w Brukseli, z moją rodziną. Wyprowadziłam się z Rumunii.
Czy miałaś rodzinę w obozie?
Tak…
Czy mogę zapytać, czy ktoś przeżył?
Na pewno dziadek. Nie wiem na sto procent, czy rodzice też byli w obozie. Nie rozmawiało się o tym. Zresztą dziadek i mama zginęli z rąk komunistów w 1958 roku. Prawdopodobnie właśnie dla mojego dziadka zdecydowałam się tu zostać. Nie wiem…
Czy na początku to był tylko pomysł życia w Oświęcimiu?
Na początku to był tylko impuls by tu być, tu żyć. I to właśnie robię…
A idea muzeum?
To, co ja robię, to nie muzeum. To normalny dom, typowy, normalny żydowski dom. Bardzo ważne jest życie, teraźniejszość, nie przeszłość. Życie jest ważne, tylko życie.
Ale czy normalne domy żydowskie w Izraelu tak teraz wyglądają?
Nie wiem. Mój dom jest typowym dla wierzącego Żyda: Talmud, Tora, Mezuzot, Menory – wszystkie te rzeczy, które normalny, wierzący i praktykujący Żyd posiadałby u siebie w mieszkaniu.
Więc pomysł opiera się na pokazaniu normalnego życia…
Tak.
Czy było ciężko na początku?
Trochę tak. Chciałam tego i nie chciałam, kocham mój kraj, Rumunię, ale wiedziałam, że muszę tu zostać.
Więc kupiłaś mieszkanie i zaczęłaś gromadzić to wszystko, co nas otacza.
Tak, w 2005 roku najpierw kupiłam jedno mieszkanie, potem drugie obok i połączyłam je z sobą.
A skąd brałaś przedmioty?
Kupowałam je w Transylwanii, wzięłam z domu w Rumunii i przywiozłam tutaj.
Jak zareagowali lokalni mieszkańcy na twój pomysł osiedlenia się w Oświęcimiu?
Nie było żadnych problemów. Jestem osobą prywatną, żyję tu sama.
Dalsze wzajemne relacje układają się pozytywnie?
Mam dobry kontakt z dwiema starszymi kobietami z mojej kamienicy, ogólnie nie ma żadnych problemów.
A twoje relacje z władzami?
Aaa… to trochę inna historia. Z prezydentem miasta mam dobry kontakt, ale czasem czuję, że władze postrzegają mnie bardziej jak atrakcję turystyczną, którą można się pochwalić. Trochę mi się to nie podoba, ale tak właśnie jest.
Czy czujesz, że masz misję do spełnienia?
Tak. Dla Żydów we Francji, w Europie, jest bardzo ważne, że Żyd mieszka w Oświęcimiu. Jestem tego pewna. To symboliczne, to bardzo ważne. To swoiste zwycięstwo nad nazizmem.
Co zgromadziłaś w swoich zbiorach, co powinno być w typowym żydowskim domu?
Przede wszystkim książki. Trzy najważniejsze to Pięcioksiąg (TaNaKH- Biblia), Talmud oraz Zohar- Kabała. Dalej bardzo ważne jest pióro…
Jak to, zwykłe pióro?
Tak. Bardzo ważne dla Żyda jest, by pisać.
Na przykład?
Talmud mówi, że każdy Żyd musi napisać książkę.
I piszesz?
Tak. Napisałam Ouverture vers le Judaisme – wstęp do filozofii i teologii judaizmu. Jest też trochę o Kabale, ale tylko trochę, bo to bardzo skomplikowany temat. Moja druga książka, Une valise en carton, to zbiór moich poezji i zdjęć o życiu, religii, roli kobiety w judaizmie. Nie została jeszcze wydana.
Mamy więc książki, pióro… co jeszcze można znaleźć w typowym żydowskim domu?
Na pewno Menorę, do tego dwa pojedyncze świeczniki, kielich i mały obrusik na chleb, by obchodzić Szabas. Dwie lodówki…
Dwie lodówki?
Tak. To typowe. Jedna na nabiał, a druga na mięso. To akurat trochę ortodoksyjne, ale jeśli ma się możliwość, z technicznego punktu widzenia, to czemu nie.
A co z koszernym jedzeniem?
Sama je przygotowuję. W tym wypadku nie da się postępować idealnie w zgodzie z nakazami, ale nie mam innego wyjścia.
Czy masz jakieś problemy związane z życiem w Polsce?
Nie. Mam tu jak najbardziej normalne życie. Wydaje mi się, że zachodzi tu prosta interakcja: jeśli ty respektujesz innych ludzi, oni respektują ciebie. I tak właśnie jest.
Jak postrzegasz Polskę i Polaków?
To bardzo interesujące pytanie. Jestem Rumunką o węgierskich korzeniach, zawsze miałam dobry kontakt z Polakami. Gdy byłam młoda, miałam jednak stereotypowe podejście: Polacy – antysemici. Ale później pomyślałam, że to głupie i zmieniłam zdanie. Jestem Żydówką, tak, ale jestem też Rumunką z węgierskimi korzeniami. Nigdy nie miałam problemów z Rumunami czy Węgrami, czemu miałabym mieć z Polakami? Kiedy tu przyjechałam, tylko utwierdziłam się w tej opinii. Myślę, że problem mógłby się pojawić, gdyby na przykład większa grupa Żydów osiedliła się w Oświęcimiu lub jakimś innym małym mieście cechującym się zamkniętą społecznością, nie ze względu na wiarę, ale bardziej z uwagi na różnice kulturowe. Obecnie nie ma problemu. Paradoksalnie trudniej jest być Żydem na Zachodzie, na przykład w Brukseli, niż w Polsce.
Czym zajmowałaś się w Rumunii?
Byłam opozycyjną dziennikarką, uczyłam też filozofii i teologii judaizmu na Universitatea Babes- Bolyai w Cluju i Oradei.
A teraz?
Jak mówiłam, mój pomysł opierał się na stworzeniu typowego żydowskiego domu w Oświęcimiu („Dom Żydowski”). Uważałam, że bardzo ważne jest, by w miejscu kaźni tylu Żydów, jakim stał się Oświęcim, żył w mieście przynajmniej jeden przedstawiciel tego narodu. Stworzyłam zatem dom, jestem tutaj, opowiadam o Szoach ludziom, którzy przyjeżdżają z zagranicy, pokazuję typowy żydowski dom, taki, jaki dziś trudno już znaleźć w Europie Zachodniej. To mieszkanie działa poniekąd jak gabinet psychologa – jest odpowiedzią na traumatyzm Szoach, ten wielki traumatyzm dla Żydów mojej generacji, także dla Niemców mojej generacji. Jestem tego pewna. Wszystko razem jest symbolem zwycięstwa nad nazistami: ja żyję, jestem tutaj, w tym miejscu, gdzie tylu zginęło. Wiodę normalne życie. Dodatkowo jest to także symbol dla następnych generacji, dla młodych ludzi – z jednej strony pokazuje im przeszłość, a z drugiej mówi, że przyszłość jest możliwa w tym miejscu. Młodzi Żydzi, ale także młodzi Niemcy, obawiają się patrzeć na Szoach, to wszystko jest dla nich bardzo trudne. Ten dom pomoże w tym. Na przykład moje wnuki przyjeżdżają, tak jak większość ludzi oglądają obóz, ale tu chodzi też o coś więcej, o pokazanie normalnego życia. W tym domu ono jest.
Czy angażowałaś się w jakieś projekty, wystawy?
Tak. Na początku musiałam jednak poradzić sobie sama z sobą, ze swoją historią, z Szoach. Znalazłam spokój. Potem mogłam zająć się projektami. Krok po kroku. Na przykład zrobiłam wideo wyjaśniające moją decyzję, moją motywację odnośnie zamieszkania w Polsce, w Oświęcimiu. Z moim przyjacielem Piotrem nakręciliśmy też krótki materiał, w którym wyjaśniam zasady święta Szawuot. Dodatkowo włoska telewizja zrobiła nagranie o mnie, moim życiu w mieście. Wszystkie te materiały można znaleźć w Internecie. Krok po kroku chciałabym poprzez swoje działania zmienić postrzeganie Polaków za granicą, wytłumaczyć, że przecież nie są antysemitami, że wiodę tutaj normalne życie. Chciałabym walczyć ze stereotypami.
Co dalej, jakie są twoje plany?
Po pierwsze, planuję na 21 września[1] wystawę fotografii w Centrum Dialogu w Oświęcimiu. Mam z nimi bardzo dobry kontakt. Ta wystawa będzie w trzech językach; polskim, angielskim i francuskim, a dotyczyć będzie braterstwa pomiędzy Żydami i gojami w Polsce. Mam zdjęcia miasta Oświęcimia, mieszkańców, zdjęcia z obozu, fotografie z Krakowa i Tarnowa, wreszcie zdjęcia prezentujące ważne dla judaizmu obiekty. Całkiem inną sprawą jest to, iż nie mam zbyt wielu pieniędzy, w zasadzie wszystko dotychczas zrobiłam za swoje. Takie życie. Może być tak, że będę musiała się wyprowadzić na stałe do Brukseli. Nie teraz, może za dwa, może za trzy lata. W związku z tym chciałabym by to, co stworzyłam w tym mieszkaniu, było kontynuowane. Dlatego zaczęłam myśleć o współpracy z fundacjami, o szukaniu sponsorów dla mojego projektu. By być pewną, że gdy opuszczę na stałe Oświęcim, wszystko, co zgromadziłam nadal tu będzie, że ktoś będzie tu mieszkał, choćby tylko na jakiś czas.
Najbardziej fascynujące jest to, że jesteś jedynym Żydem na stałe mieszkającym w Oświęcimiu…
Tak. Żydzi, którzy przyjeżdżają do Auschwitz, nie chcą oglądać miasta, nie interesuje ich mój pomysł. Dla wielu ludzi Oświęcim to tylko obóz, a nie miasto. To źle. Jestem niezwykle szczęśliwa, że jestem tu, obserwuję miasto, ludzi tu żyjących. To niezwykle ważne.
Mieszkając tak blisko, odwiedzasz jeszcze Auschwitz-Birkenau?
Byłam kilka razy, ale nie jeżdżę tam często. Jestem tu dla miasta, nie dla obozu.
Jesteś religijna?
Mój dziadek był chasydem. Chasydzi byli zazwyczaj bardzo otwartymi ludźmi, myślę, że mam to po nim. Nie jestem ani ortodoksyjna, ani wyjątkowo liberalna. Określiłabym siebie jako typową.
Jak zatem wyglądają żydowskie praktyki religijne?
Modlitwa, rozmowa z Bogiem. Kiedyś codziennie chodziłam do synagogi w Oświęcimiu, teraz więcej modlę się w domu.
A święta?
Tak. Świętuję. Na przykład już wkrótce, we wrześniu, mamy wielkie uroczystości Rosh Hashana – żydowski nowy rok. Bardzo ważne święto. Potem w tym samym miesiącu będzie jeszcze Jom Kippur i Sukkot.
Czy czujesz się spełniona?
Jestem szczęśliwa.
Wszystkie wątki obecne w rozmowie z Chantal Maas urzekają, czerpią swoją siłę z autentyczności. Przede wszystkim symbolika zawarta w pomyśle ustanowienia siebie figurą, znakiem: zwycięstwa, życia, szeroko rozumianej normalności. I to gdzie! W miejscu, które do dziś dymi popiołami tych, którzy zginęli, następuje stworzenie nowego życia, tak podobnego do „starego”. Pojawia się tu swoista kategoria „teraz” będąca lustrzanym odbiciem przestrzeni „przed-kiedyś”. Myślę, że Chantal chce być z jednej strony takim drogowskazem, a z drugiej ma nadzieję na przejście od patrzenia na Oświęcim tylko przez pryzmat pojęć zagłada/obóz/wojna do postrzegania faktu, iż istnieje w nim życie/miasto/codzienność. Jak zaskakująca jest to idea, że oto rumuńska Żydówka, mieszkanka Brukseli, postanawia osiedlić się w Oświęcimiu, trwać tam niejako „obok” głównego nurtu życia związanego z Muzeum, a jednak próbując jakoś wpisać się w działania propagujące historię. Z tym oczywiście wiąże się wartość edukacyjna – dla tych, którzy przyjeżdżają, ale również dla tych, którzy tu mieszkają. Mamy bowiem z jednej strony próbę uświadomienia, pokazania zorientowanej jedynie na obóz grupie wizytujących odmiennego aspektu Oświęcimia – normalności, codzienności, a zarazem tradycji należącej w wielu przypadkach do ich przodków; z drugiej, miejscowi mogą na nowo przypomnieć sobie tę wielką część naszego społeczeństwa, jej zwyczaje i wartości, jednym słowem to wszystko, co zniknęło wraz z II wojną światową i Szoach. Kryje się tu wielka możliwość – zwłaszcza dla ludzi mojego pokolenia – pozwalająca zanurzyć się w ten świat, który w zasadzie został zgładzony prawie 70 lat temu. I jest tu jakby odkrycie wehikułu czasu, portalu do innego wymiaru. Tyle informacji, tyle szczegółów, tyle wrażeń – i szok, że to przecież tutaj, teraz…
To, co mnie osobiście najbardziej fascynuje w tym projekcie, to przenikanie się kultur, a zarazem swoista koherentność świata Chantal. Patrząc na to w ten sposób, mamy zatem jedną jedyną przedstawicielkę tradycji żydowskiej w samym sercu polskiego miasta, prowadzącą dom zgodnie z nakazami swojej wiary i kultury, otwartą na wszelkie inicjatywy, angażującą się, otwierającą drzwi swojego mieszkania/świata/ pomysłu na oścież dla wszystkich, nawet przygodnie spotkanych na ulicy – jak ja. Z drugiej strony ten mikrokosmos jest niezwykle spójny i konsekwentny – dopracowany w najmniejszych detalach, skończony, absolutny, ale – co najważniejsze – do samego końca autentyczny. Będąc w mieszkaniu Chantal, wie się, że nie jest to typowe muzeum – nie ma żadnej „woskowatości”– to jest jej prawdziwe życie, prawdziwa wiara, prawdziwa tradycja, a my możemy zajrzeć, podpatrzeć, pouczyć się, zrozumieć. Kultura oddziałuje tutaj totalnie poprzez przykład, dociera do wszystkich zmysłów. Dialog – tak tylko można to nazwać – pełny dialog wyciągający w zasadzie rękę do każdego, kto chce ją ująć… Moja rozmówczyni tworzy pewną heroiczną utopię miejsca i czasu, petryfikuje rzeczy minione na ściśle określonej, zamkniętej przestrzeni, próbuje zmieniać rzeczywistość. Mimo tego nie ma się wrażenia walki z upływem czasu – widoczne jest tu raczej staranie o zachowanie, utrwalenie pewnych wartości. Skuteczność utopii Chantal, zrealizowanego projektu, kryć się jednak będzie w odzewie na jej działania. Jak sama zaznacza, nadal silne jest postrzeganie miasta (zwłaszcza na Zachodzie) jedynie przez pryzmat Szoach, sama kultura żydowska odstawiona zostaje na dalszy plan lub niknie w ogóle. Istnieje zatem niebezpieczeństwo trafienia w próżnię – stworzenia czegoś, co pozostanie nieznane, niechciane, omijane. Trzeba mieć nadzieję, że tak się nie stanie – moja rozmówczyni może być tego najlepszym gwarantem – znawstwo i swada, z jaką opowiada, pasja, jaką czuje się w słowach Chantal sprawiają, że człowiek zapomina się, gubi na chwilę, chłonie wszystkimi zmysłami. Porywa mnie to, że prywatna osoba działa z rozmachem instytucji. Powstaje jedynie wątpliwość co dalej, gdy z jakiegoś powodu mojej rozmówczyni zabraknie – sama ona zresztą zdaje się dostrzegać to zagrożenie. Na koniec pozostaje jeszcze kwestia bycia swoistym „ambasadorem” – należy zadać sobie pytanie, na ile Chantal wyświadcza nam przysługę, pokazując za granicą i w Oświęcimiu, wobec wielu sytuacji i ludzi, że w Polsce autentycznie dba się o dialog, o pamięć, o tradycję. Moim zdaniem, aspekt relacji polsko-żydowskich, a także opinia o nich oraz postrzeganie nas, Polaków, za granicą, mogą jedynie ulec poprawie dzięki temu projektowi.
Ogień płonie w Chantal. Ma misję, wykonuje ją całym swoim życiem, działa. Wydaje mi się, iż całkiem prywatnie, całkiem po swojemu, całkiem skutecznie i ponadczasowo udowadnia, że warto, można i trzeba żyć razem tu i teraz, pomimo odmienności, co więcej, pokazując to światu.
[1] Rozmowa przeprowadzona została w sierpniu 2010 roku.