Kurs uwodzenia dla miłośników średniowiecza
Każdy ma swoje sposoby na wzniecenie gorących uczuć u upragnionej osoby. Podobno uwodzenie jest czymś, co człowiek wykonuje instynktownie. Oczywiście jednym przychodzi to z łatwością, inni muszą się nieźle napracować, by wzbudzić zainteresowanie swej wybranki. Jedni są prawdziwymi mistrzami uwodzenia, drudzy zaledwie marzycielami – chcieliby, a boją się. Wystarczy zajrzeć do Internetu, który zasypie nas hasłami typu: „sto sprawdzonych sposobów na poderwanie dziewczyny”, „jak zdobyć mężczyznę marzeń”, „tajniki naturalnego i szybkiego uwodzenia”, czy „jak uwodzić? 14-dniowy kurs uwodzenia dla mężczyzn”. Istnieją specjalne szkoły i akademie uwodzenia. Za niewielką opłatą można wziąć udział w wykładach i części praktycznej. Obfita literatura daje wskazówki, jak zawładnąć sercem, umysłem, a nierzadko i ciałem swej wybranki. Kiedy już poczujemy, że „nic co ludzkie nie jest nam obce”, możemy wstąpić do Klubu Uwodzicieli, gdzie prawdziwi znawcy sztuki uwodzenia pomogą nam udoskonalić umiejętności w zakresie wysublimowanego czarowania płci przeciwnej, zdradzą sekrety Don Juana i Casanovy.
No dobrze, a jak radzono sobie dawniej? Bez tych wszystkich udogodnień cywilizacyjnych? Co wiemy na przykład o uwodzeniu u naszych słowiańskich przodków, żyjących w czasach średniowiecza? Maczugą przez łeb i za włosy do jaskini – pomyślą niektórzy. Nie, nie… to już nie te czasy.
Niewiele o uwodzeniu powiedzą nam źródła archeologiczne. Sfery uczuć, myśli, a niekiedy nawet i wierzeń dawnych kultur pozostają dla archeologów w kręgu przypuszczeń, domysłów, wątpliwości. Na szczęście z pomocą przychodzą źródła pisane. Nie jest ich wiele, jeśli chodzi o życie obyczajowe wczesnośredniowiecznych Słowian, niemniej rozjaśniają lekko obraz naszych wyobrażeń.
Od wieków ludziom towarzyszyła magia – ta magia „domowa”, dotycząca życia codziennego, której piastunkami były kobiety. Żywa była ona długo w środowisku wiejskim i małomiasteczkowym. W razie jakiegoś nieszczęścia, kłopotu czy potrzeby szło się do „baby”– znachorki, czarownicy, wiedzącej, która mieszkała na uboczu i zioła po polach zbierała. I lepiej było jej nie podpaść, bo urok mogła rzucić, mleko krowie odjąć, wodę zaczarować albo jeszcze co gorszego. Ale znała się ta baba i na magii miłosnej – jak dziewczynę oczarować, jak chłopca przy sobie zatrzymać. Wystarczy przypomnieć sobie scenę z książki czy filmu Stara baśń (odnoszącej się przecież do czasów wczesnego średniowiecza), kiedy to Mila, córka garncarza znad Lednicy, prosi starą babę Jaruhę o lubczyk, by Domana, który wpadł jej w oko od pierwszego wejrzenia, do siebie przyciągnąć. Nie tylko ziele się liczyło. Ważny był też sposób jego podania upatrzonej osobie. „Zetrzyj na proszek, daj mu pić, a gdy pić będzie, patrz mu w oczy, ani mrugnij. Jak mrugniesz – przepadło”– przestrzega wiedźma dziewczynę.
Scena ta, jak się okazuje, nie jest tylko wymysłem wyobraźni autora. Mamy oto Katalog magii Rudolfa – mnicha z klasztoru cystersów w Rudach Raciborskich. Dzieło z pierwszej połowy XIII wieku. Duchowny ten przekazał nam swoje zapatrywania na „głupie” kobiety, które, aby podobać się mężczyznom, uprawiają wiele pogańskich praktyk. A to „nad niektórymi ziołami, które długo byłoby wyliczać, wypowiadają (…) przekleństwa”, a to „wymawiają przy kąpieli nad wodą pewne słówka, inne znowu, gdy zakładają swoje ozdoby”.
O tych ozdobach wiele już może powiedzieć archeologia. Badania na stanowiskach z okresu wczesnego średniowiecza (VII-XIII w.) dostarczyły bowiem szeregu ozdób, którymi przystrajały się kobiety słowiańskie. Większość z nich wykonana była ze srebra, rzadziej z brązu, miedzi, cyny, jeszcze rzadziej ze złota. Były to przede wszystkim kabłączki skroniowe, a więc niewielkich rozmiarów kółeczka, przymocowywane do opaski noszonej na czole. Ponadto występowały różnego rodzaju zausznice-kolczyki o paciorach bogato zdobionych filigranem i granulacją. Na rękach noszono bransolety, a na palcach pierścienie – ze splecionych drucików, z blaszki, na której wyryto ornament wici roślinnej, z oczkiem szklanym. Największą różnorodnością odznaczały się jednak naszyjniki. Mieniły się kolorowymi paciorkami ze szkła, bursztynu, a nierzadko półszlachetnych kamieni, m.in. karneolu, fluorytu, kryształu górskiego. Do tego dochodziły srebrne korale o najrozmaitszych kształtach – malinowym, kukurydzianym, trójkątnym, gwiaździstym, winnego grona. Często centralne miejsce w kolii zajmował wisior, który mógł też być noszony jako pojedyncza zawieszka. On także przybierał różnorodne formy. Mamy więc zawieszki okrągłe, nierzadko z dekoracją ułożoną z granulek czy wybijaną za pomocą specjalnego tłoczka, zawieszki półksiężycowate – tzw. lunule, dzwoneczki oraz kaptorgi – specyficzne ozdoby, mające postać zamkniętej kapsułki, służącej prawdopodobnie do przechowywania amuletów. Niekiedy były to zawieszki antropo- lub zoomorficzne, a więc przedstawiające postać ludzką lub zwierzęcą, na przykład konia. Kobiety na Rusi nosiły jeszcze kołtki, czyli zawieszki z dwóch złączonych ze sobą tarczek o kształcie gwiaździstym lub okrągłym. Przymocowywano je za pomocą specjalnych łańcuszków do wieńców-kokoszników lub opasek skroniowych, na które nakładano dodatkowo diademy lub naszywano złote płytki. Moda ta przyszła na Ruś z Bizancjum, co widoczne jest zwłaszcza w oryginalnych motywach dekoracyjnych kołtek. Widniały na nich wyobrażenia fantastycznych istot – syren i gryfów, a także ptaki, kobiece główki oraz mistrzowsko skomponowane wątki roślinno-geometryczne. Dekoracje te uzyskiwano poprzez grawerowanie, stosując barwną emalię lub technikę niello, którą otrzymywano płytki o wklęsłym lub wypukłym reliefowym wzorze. Do wnętrza kołtek wkładano prawdopodobnie skrawki tkanin nasączonych wonnościami.

Słowianka w komplecie biżuterii srebrnej i naszyjniku ze szklanych paciorków ze skarbu z grodziska w Zawadzie Lanckorońskiej, za J. Poleski: Kontakty interregionalne mieszkańców Małopolski w VI-X wieku, w: K. Wachowski (red.), Śląsk i Czechy a kultura wielkomorawska, Wrocław, 1997, s. 62
Ta różnorodność ozdób, jaką archeolodzy wydobywają na światło dzienne, wskazuje na stare jak świat zamiłowanie kobiet do wszelkich błyskotek i strojenia się. A wszystko po to, by się podobać, oczarowywać, zachwycać, uwodzić.
A co wtedy, gdy się już uwiodło? Wtedy trzeba jeszcze mężczyznę przy sobie utrzymać. Kobiety we wczesnym średniowieczu miały na to swoje sposoby. Oto co pisze na ten temat mnich Rudolf:
„Żeby (ich mężowie) kochali, robią im na ramionach krzyż z wydzielin wspólnego stosunku płciowego.
Swoją krew menstrualną dają im do pokarmu albo napoju.
Przygotowują dla nich ciastka, do których mieszają włosy z całego ciała swojego i nieco swojej krwi.
Trzy rybki wkładają, jedną do ust, drugą pod piersi, a trzecią w drogi rodne, dopóki nie zdechną. Potem zamieniają je na proch i dają mężom swoim do pokarmu albo do napoju.
W podobny sposób zabijają kurę w dole. Następnie jej serce zamieniają na proch i dają mężom do pokarmów.
Podobnie postępują z krwią albo z mięsem gołębia. I wiele innych jeszcze praktyk uprawiają, od których mężowie popadają w chorobę, a często umierają.
Oprócz tego pokrzywy zamoczone we własnej urynie, kości umarłych, drzewo z grobów i wiele innych rzeczy wrzucają do ognia, aby jak one płoną w ogniu, tak mąż ich płonął miłością do nich.
Inne, które się mają za mądrzejsze w tej szatańskiej sztuce, robią sobie figurki mężów swoich to z wosku, to z ciasta, to z innego materiału i wrzucają je albo do ognia, albo do mrowiska, aby ich kochankowie cierpieli”.
Cel uświęca środki, chciałoby się rzec.
W uwodzeniu liczy się też czas i miejsce. We wczesnym średniowieczu idealną na to porą była Noc Kupały, związana z letnim przesileniem słońca. W staroruskim latopisie Powieść minionych lat, odnoszącym się do plemion zamieszkujących tereny wschodniej Słowiańszczyzny, czytamy: „…schodzili się na igrzyska, na pląsy i na wszelkie pieśni biesowskie, i tu porywali żony swoje, z którymi już wprzódy się umówili”. Święto Kupały poświęcone przede wszystkim żywiołom wody i ognia, mającym oczyszczającą moc, to również święto miłości i płodności. W Noc Świętojańską rozpalano ogniska, w których palono zioła, odprawiano wróżby, oddawano się radosnym zabawom, śpiewom i tańcom. Wróżby często dotyczyły ukochanej osoby, miały pomóc poznać przyszłość. Tak o tym pisze mnich Rudolf:
„Przy pomocy pięciu kamieni dowiadują się, kto ma być ich przyszłym mężem. Poszczególnym kamieniom nadają poszczególne imiona mężczyzn i rozpalają je w ogniu, a gdy trochę ostygły, wrzucają je do wody. I jeżeli któryś z kamieni wydaje jakiś trzask, o tym jest przekonana, że za wszelką cenę zostanie jej mężem”.
Ta magiczna sobótkowa noc była też okazją do łączenia się w pary. Dawniej o małżeństwie decydowała głowa lub starszyzna rodu, nie zawsze kierując się osobistymi preferencjami młodych. Dlatego Noc Kupały była szansą na ominięcie tego zwyczaju i zdobycie upragnionej osoby. Dziewczęta plotły wianki z kwiatów i ziół, wpinały w nie płonące łuczywo i w gromadnym pochodzie ze śpiewem i tańcem rzucały wianki na wodę. Na to czyhali już chłopcy, którzy, albo w porozumieniu z dziewczętami, albo licząc na udaną zdobycz, próbowali wyłowić wianki. Kiedy każdy miał już swoją wybrankę, pozostawało tylko udać się w jakieś zaciszne miejsce w lesie… oczywiście w poszukiwaniu tajemniczego kwiatu paproci.
Jeśli chodzi o obyczajowość seksualną u Słowian we wczesnym średniowieczu, to źródła pisane wspominają raczej o wierności małżeńskiej. Pseudo-Maurycy (VI-VII w.) pisze o plemionach Sklawinów i Antów, że:
„… żyją cnotliwie także i ich niewiasty, ponad wszelką ludzką miarę, tak iż wiele z nich śmierć męża za własny koniec uważa i dobrowolnie same się duszą, nie mając wdowieństwa za życie”.
Arabski kupiec i podróżnik z XII wieku, Abū Hāmid al-Andalūsī pisze tak z kolei o Słowianach wschodnich:
„…nie popełniali przy tym żadnych ekscesów płciowych, bo cudzołóstwo należy u nich do największych przewinień. Jeżeli ktoś z nich popełnił cudzołóstwo, co się zdarza, to wbijali do ziemi cztery lemiesze i przywiązywali do nich jego ręce i nogi i przerąbywali siekierą [jego ciało] od szyi do uda”.
Podobnych rzeczy dowiadujemy się z kroniki Thietmara, który pisze o czasach Bolesława Chrobrego:
„Jeśli kto spośród tego ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub uprawiać rozpustę, spotyka go natychmiast następująca kara: Prowadzi się go na most targowy i przymocowuje doń, wbijając gwóźdź poprzez mosznę z jądrami. Następnie umieszcza się obok stary nóż i pozostawia mu się trudny wybór: albo tam umrzeć, albo obciąć ową część ciała”.
Tak samo:
„…jeśli znaleziono nierządnicę jakową, obcinano jej srom, by ją w ten szpetny i okrutny sposób pokarać, następnie zaś – jeśli się godzi o tym mówić – wieszano ów wstydliwy okrawek nad drzwiami domu, by uderzając w oczy każdego wchodzącego, do opamiętania na przyszłość go przywiódł oraz ostrożności”.
Okrutne kary za uwodzenie czekały po ślubie, ale co się działo przed zawarciem związku małżeńskiego? Tak o tym pisze muzułmański geograf al-Bakrī w połowie XI wieku: „Kobiety ich [tj. Słowian], kiedy wyjdą za mąż, nie popełniają cudzołóstwa, ale panna, kiedy pokocha jakiegoś mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja u niego swą żądzę. A kiedy małżonek poślubi [dziewczynę] i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: »gdyby było w tobie coś dobrego, byliby cię pożądali mężczyźni i z pewnością byłabyś sobie wybrała kogoś, kto by wziął twoje dziewictwo«. Potem ją odsyła i uwalnia się od niej”.
Takie zachowania były oczywiście tępione przez Kościół. Kler zwalczał również obrzędy, tańce i pieśni ludowe, które sięgały korzeniami pogaństwa, a zwłaszcza jeśli dotyczyły one swobody seksualnej. Tymczasem wiele pogańskich świąt miało związek z kultem płodności. Towarzyszące im orgie seksualne były zabiegami magicznymi, które pobudzać miały przyrodę do produktywności. Jeszcze w XV wieku Jan Długosz pisze, że 4 czerwca, a więc na Zielone Świątki „gromady ludzi podzielone na stada zabawiają się, popadając w rozpustę (…). Biadają nad tą rozpustą synody i kazania”. Z tego też okresu pochodzi statut biskupa Andrzeja Łaskarza, który zakazuje obrzędów w wigilię św. Jana oraz św. św. Piotra i Pawła, gdyż wtedy właśnie dochodzi do: „nierządu, cudzołóstwa, kazirodztwa”. To na sobótkach właśnie, jak głosi pewien opis z 1505 roku z Pskowa, „dla zamężnych kobiet pohańbienie, a dla dziewcząt utrata dziewictwa”. Paweł Jasienica podał, że ostatni zarejestrowany przypadek prawdziwie pogańskiego świętowania Kupały miał miejsce w 1937 roku na Opolszczyźnie, na tej samej, gdzie mnich Rudolf w XIII wieku z przerażeniem obserwował czarcie praktyki dziewcząt, które chciały się podobać mężczyznom.
Obyczaje związane z przedmałżeńskim życiem seksualnym długo zachowały się na góralskim Podhalu. Sprzyjała temu znikoma kontrola kleru, jak i dworu nad życiem mieszkańców tych okolic. W monografii Ludwika Kamińskiego, badacza Podhala z XIX wieku, znajdujemy taką oto relację:
„… dziewka widziałyby się zhańbioną, jeśliby kochanka nie miała, a zalotnością swą niemal od lat młodych, bo od 13-tu, 14-tu już [lat] zachodzi drogę parobkowi, ośmiela go sobą, żartem, śmiechem, wolnym słowem przynęca go i oswaja zupełnie”.
Takiej swobodzie seksualnej młodzieży sprzyjał również typ gospodarki pasterskiej. Przecież na okres niemal pół roku większość chłopców i dziewcząt opuszczała wieś, by wypasać stada na pastwiskach. A tam:
„…każden niemal wyrostek kochankę posiada, a schodzą się po nocach”.
Oczywiście o związkach młodych wiedziała cała wieś:
„…wiedzą rodzice bardzo dobrze zejścia się synów lub córek swych, ale jak sami za młodu czynili, tak i swym dzieciom czynić nie wzbraniają”.
Ale jednak:
„Jak pożycie Górali przedślubne wolne, niezawisłe, pożycie ich płciowe nieobyczajne, niemoralne, tak przeciwnie, jak dziewka mężatką zostanie, wystrzega się wszelkiego z innymi zalotnictwa. Ona wierna mężowi, któremu przysięgę wierności zrobiła (…) i Góral postępuje nie inaczej”.
Na przestrzeni dziejów uwodzenie miało różne oblicza. To, które urywkowo znamy z kart średniowiecznych przekazów, niekoniecznie przemawia do naszych o uwodzeniu wyobrażeń. Ale choć kronikarze nic na ten temat nie wspominają, nie obyło się chyba bez zalotnych uśmiechów i kokieteryjnego machania rzęsami u dziewcząt, czy napinania mięśni przez mężczyzn. Wydaje się to tak samo naturalne dziś, jak i tysiąc lat temu. Są też tacy, którzy nie wiedzą, jak uwodzić, ale doskonale nadają się do tego, by być uwodzonym.
Artykuł ukazał się w piśmie kulturalnym „Fragile” nr 4 (6) 2009.
Literatura:
W. Hołubowicz, Opole w wiekach X-XII, Katowice 1956.
G. Labuda, Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna, Poznań 1999.
U. Lewicka-Rajewska, Ibrāhīm Ibn Ja’qūb o przedmałżeńskiej swobodzie seksualnej Słowian, w: A. Zaborski (red.), Ibrahim Ibn Jakub i Tadeusz Kowalski w sześćdziesiątą rocznicę edycji, Kraków 2008.