Menedżer zdań. Wokół „Product placement” Rafała Różewicza

0
631

Trochę jednak szkoda, że z pewnego „ustawionego” punktu widzenia w swoim debiutanckim zbiorze, Rafał Różewicz buduje poetycką strategię w oparciu o tak silną, wręcz manichejsko sprofilowaną dychotomię pomiędzy empiryczną rzeczywistością a jakimś patogennym brakiem, doświadczeniem a urojeniem, przedmiotem a pustką; zupełnie jakby pomiędzy tymi paraliżującymi członami nie istniała żadna przestrzeń dla konstruktywnej wypowiedzi. Potrzeba wiele wysiłku, by nie popaść w narzucany tryb lektury.

Rzekoma niezgoda na cyberpoezję – jako dyskursywne tło dla pożądanego w Product placement ruchu myśli – przybiera w tym kontekście postać zaledwie fragmentarycznej i nieco mętnej kryptopolemiki, w dużej mierze ustawionej przez posłowie Dawida Junga, który pisał następująco: „Podziwiam wiarę Różewicza w ocalanie realnego szczegółu w epoce postcyfrowej”. Gdyby konsekwentnie trzymać się zaleceń redaktora tomu i przytaczanych za pośrednictwem (o ironio!) Facebooka wypowiedzi samego autora, Product placement byłby konserwatywną (nie tylko z metodologicznego punktu widzenia) celebracją zaprojektowanej autonomii namacalnej rzeczywistości. Wszak trudno dziś zgodzić się ze stanowiskiem, w ramach którego istnieje tylko jeden wymiar doświadczenia: założenie, że pomiędzy obszarem, powiedzmy, „empirycznie dostępnym” a przestrzenią wirtualną istnieje jakaś nieprzekraczalna granica jest nie tylko błędne, ale również nieco anachroniczne. Zdaje się, że dla Różewicza cyberpoezja jako taka stanowi właśnie zaprzeczenie realnego wymiaru doświadczenia,  arbitralny gest supremacji sieci, w którą „wszyscy dali się złapać”. Różewicz wcale nie polemizuje z założeniami cyberpoezji, raczej po prostu odwraca się od niej plecami i idzie w swoim kierunku – na szczęście.

Gdy na dobre porzucimy (wskazany przez Junga jako naczelny, a tak naprawdę zbyt jednak zobowiązujący) trop o geście sprzeciwu wobec poezji cybernetycznej (w sposób bezpośredni problem ten poruszają w tomie zaledwie dwa teksty), Product placement – stanie się, jako całość, czymś zdecydowanie ciekawszym. Różewicz – jakkolwiek trywialnie to zabrzmi – stawia cały bilon na rzeczywistość. Tylko tyle i aż tyle, bowiem wbrew pozorom rzecz jednak nie jest tak prosta. Noworudzki poeta nakłada na otaczającą go „realność” siatkę niepoznawalności, niewyrażalności – siatkę utkaną nade wszystko z przedmiotów „tak zbędnych a jednak/ niedających spokoju właśnie przez swoją niezbędność” (wiersz Zapowiedź).

Zapowiedź

Włożyć rękę niech zstąpi do piekieł
i spróbuje doszukać się głębi
w odnajdywaniu na pozór utraconych
rzeczy – tak zbędnych a jednak

niedających spokoju właśnie przez swoją
niezbędność w oczach innych którzy
gdyby tu byli wyciągnęliby je
na światło dzienne udowadniając tym samym

coś co dzieje się od zarania dziejów
szczeliny pomiędzy ścianą a łóżkiem
I nawet jeśli dziś tych ludzi tutaj nie ma

to i tak kiedyś przyjdą z własną racją
rękoma sięgającymi jeszcze głębiej
wynoszącymi łóżko i myjącymi podłogę po nim
w celu całkowitego zatarcia śladów

Ten ruch – od rzeczy do rzeczywistości (inaczej: od rzeczy w nadziei na rzeczywistość) – najdobitniej ukazuje dokonujący się w Product placement kierunek myśli. To ruch upartego docierania do świata za pośrednictwem jego zmysłowych artykulacji, jednak ciągle niemogącego przebić się przez jakiś poznawczy paraliż, przez: „jeszcze jedną reklamówkę/ najbardziej oczywistą, która obleka nas wszystkich” (wiersz Na zdrowie).

Na zdrowie

Reklamówko w afekcie, pod jaki samochód
wpadniesz, na czyjej zatańczysz masce?
Kto tobie kazał tłuc się po bezdrożach
(innymi słowy, polskich drogach), skoro najwyraźniej

jesteś bez dziury w poszyciu i głosisz treści, a jakże,
proekologiczne, nie mając o nich pojęcia,
stając się przez to ich idealnym nośnikiem,

jakim zapewne byłaś: mięsa, jabłek, pomarańczy,
butelki, która chciała zaczerpnąć powietrza
nie mając ku temu wystarczająco mocnej głowy,

siły przebicia, myślę sobie pod śmietnikiem
(klapa była za ciężka, by do środka mógł ją włożyć).
A ty gdzie skończysz, kiedy wiatr zmieni kierunek

i zacznie wiać w oczy; w jakim to miejscu,
ziemi znajdą się takie pokłady cierpliwości,
by dała radę strawić jeszcze jedną reklamówkę,
najbardziej oczywistą, która obleka nas wszystkich.

W punkcie dojścia Różewicza fascynuje istota, jakieś ontologiczne sedno (nie bez kozery stałym gościem zbioru pozostaje Husserl) – chciałby je odkryć, chociaż z drugiej strony w gruncie rzeczy wątpi w jego istnienie.

Poezja – już bez tego przytłaczającego kontekstu polemicznego – wydaje się w Product placement czymś zawieszonym pomiędzy tymi skrajnościami: obietnicą odpustu i jednoczesnym warunkiem jego niemożliwości. Dlatego też wokół tyle zamętu, tyle niepewności: „Ile można/ eksponować bałagan w sobie, jeśli jest/ ktoś, kto czuwa nad nim, a następnie likwiduje/ w przeciągu kilku minut?” (Tworzywo ludzkie).

Tworzywo ludzkie

Stoi pod zlewozmywakiem,
otwarty na wszystko i wszystkich. Ile można
eksponować bałagan w sobie, jeśli jest
ktoś, kto czuwa nad nim, a następnie likwiduje
w przeciągu kilku minut? Wystarczy spojrzeć.

Świeżo założony worek jeszcze nie wylądował,
uczyni to po kolacji. To teoria wiecznego powrotu
w praktyce, choć powoływanie się
na teorie w kontekście kosza nie brzmi za dobrze.

W przeciwieństwie do sztućców jest sam.
Otoczony przez gąbki oraz wszelkiej maści
płyny może jedynie obcować z butlą,
której zdarza się wyjść z siebie.

Dlatego czasami stawia opór, wtedy
zahacza o rurę odpływową,
jakby, mimo wszystko, chciał zostać
na starych śmieciach. Ale to nie śmieci są
najgorsze ani zapach – zwykła kolej rzeczy.

Poetycka wyobraźnia nie jest w stanie dojść do istoty rzeczy (może nie ma żadnej ostatniej instancji), lecz niewątpliwie zbliża się do granic jej królestwa: wywołuje poznawczą konsternację, pozwala na chwilowe wyabstrahowanie się z banalnego, egzystencjalnego kontekstu. W tym sensie debiut Rafała Różewicza stanowi coś w rodzaju szerszego manifestu: liryczna wypowiedź nie oferuje może całkowitego ocalenia, lecz z pewnością dysponuje mocą, dzięki której można „podjąć” to, co po tym ocaleniu pozostaje. Ślady te odbijają się w rzeczach, to z nich mówiący czerpie poczucie sprawczości, chociaż i w tym miejscu autor Product placement stawia na czytelnika niebezpieczną pułapkę, ponieważ – jak ciągle utrzymuje – pomiędzy mną (mówiącym) a nimi (rzeczami) istnieje jakaś konstytutywna, symboliczna przepaść, wyrasta wysoki, nieprzekraczalny mur. Przedmioty posiadają więc nieoczywisty status: określają człowieka, są jednak dla niego radykalnie obce. Nic dziwnego, że przy takim poglądzie Różewicz do pewnego stopnia podejmuje wyzwanie Białoszewskiego, który w jego debiutanckiej książce pełni rolę patrona, duchowego mistrza.

Jest w tym zbiorze dużo wątków nieoczywistych, uchylających się taniemu zawłaszczeniu. Z każdą następną lekturą – poprzez liczne, a jednak zamaskowane filozoficzne inspiracje – debiut Różewicza odsłania nieco inne, coraz bardziej niespodziewane oblicze.

Niedawno ogłoszono, że Product placement został nominowany do nagrody literackiej Silesius. Trzymam kciuki.

 

Dodaj odpowiedź