Ten Obcy. O Honorowym obywatelu Gastóna Duprata i Mariana Cohna

0
964

W pierwszej scenie Honorowego obywatela argentyńskich reżyserów – Gastóna Duprata i Mariano Cohna – wpatrzony w podłogę mężczyzna na coś oczekuje, obok niego stoi kobieta ubrana w elegancką suknię. Tym mężczyzną jest Daniel Mantovani (Oscar Martínez), który za chwilę wejdzie na scenę, by odebrać literacką Nagrodę Nobla. Dla laureata wyróżnienie okaże się nie nobilitacją, lecz porażką. Osiągnąć niemal wszystko w dziedzinie literatury to jak przedwcześnie położyć się do grobu, zaspokoić gust kilku krytyków to jak pójść do łóżka z kimś, kto nieszczególnie się podoba. Pisanie bowiem domaga się wiecznego niezaspokojenia. Po przemówieniu kamera kieruje obiektyw na publiczność, która niechętnie, potem z coraz większym entuzjazmem bije brawo. Oślepiony światłem Mantovani obserwuje zamazane sylwetki. Stoi sam wobec tych, dla których na zawsze pozostanie nieprzenikniony.

O życiu prywatnym pisarza widz nie dowie się zbyt wiele. W początkowych sekwencjach w ogromnym, wytwornym domu znudzony Mantovani odrzuca kolejne propozycje spotkań i wykładów, które przedstawia mu asystentka (Nora Navas). Dopiero kiedy pada nazwa miejscowości Salas, nieznacznie się ożywia i po namyśle przyjmuje zaproszenie. To niewielkie miasteczko, z którego wyjechał jako dwudziestolatek. Miejsce, które z jednej strony jest mu bliskie (wszystkie jego powieści są inspirowane Salas), z drugiej zaś na tyle obce, że nigdy do niego nie powrócił. Argentyński filmowy duet nie udziela odpowiedzi, co spowodowało podjęcie takiej decyzji. Można jedynie wnioskować, że o ile w życiu zawodowym Mantovaniemu wiedzie się dobrze, o tyle w prywatnym już niekoniecznie. Po takiej historii należałoby spodziewać się sentymentalnej podróży w przeszłość, pełnej niezaleczonych traum. Jednakże Duprat i Cohn inaczej rozkładają akcenty. Po pierwsze, film sprawia wrażenie dokumentu kręconego z ręki. Ten sposób uwydatnia realizm przestrzeni: brzydotę, kicz, małomiasteczkowy klimat. Sprawia również wrażenie nieustannego towarzyszenia bohaterowi, „zaglądania mu przez ramię”, jakby chciano pytać: co czujesz, patrząc na to, co cię ukształtowało? Jakie obrazy i emocje nosisz w sobie? Po drugie, reżyserzy umiejętnie żonglują farsą, ironią, wzruszeniem, a w końcu również grozą.

Już sama droga przyniesie nieoczekiwane wydarzenia. Po pisarza przyjedzie robotnik starym, brudnym autem, które się zepsuje. Po wspólnie spędzonej nocy na rubieżach „szofer” podetrze się kartkami wyrwanymi z książki noblisty – literatura zawsze przegrywa z życiem. Ale to dopiero początek. Daniel Mantovani zostanie przyjęty z honorami. Odbędą się wszystkie ceremonie, które można wyobrazić sobie w małej miejscowości: płomienne wystąpienia burmistrza, przejazd wozem strażackim przez miasto, znoszenie kiczowatych prezentów do pokoju hotelowego, konkurs plastyczny dla niedzielnych malarzy, a nawet odsłonięcie pomnika pisarza, który przypomina rozczochranego, bliżej nieokreślonego mężczyznę w okularach, ale na pewno nie Daniela Mantovaniego. Brzmi znajomo? Mimo że wszystko wydarza się w odległej kulturowo Argentynie, to reżyserom udaje się stworzyć uniwersalny mikroświat. To miejsce jest wszędzie, gdzie życie toczy się leniwie, przewidywalnie, a jedyną rozrywką jest wypicie kilku piw w pobliskim, obskurnym barze. Ale w Salas wydarza się cud. Daniel Mantovani – człowiek stąd – zaszczyca chodniki sportowym obuwiem; wszak noblista porusza się tylko w adidasach. Jest niczym widmo, któremu mieszkańcy przyglądają się z zaciekawieniem, robią zdjęcia komórkami, nagrywają, żeby empirycznie potwierdzić jego istnienie. Jest jak gwiazda rocka, do której po wyczerpującym koncercie schodzą się nieletnie panienki, jak świnka skarbonka, z której można wytrząsnąć kilka miedziaków. Pisarz początkowo, choć z dystansem, przyjmuje wielką rolę honorowego obywatela. Pozwala się nawet przytulać, klepać po plecach, choć nie lubi fizycznego kontaktu z obcymi. Wszystko do czasu.

Mantovani spotyka ludzi z przeszłości: kobietę, którą nagle porzucił, jej męża (a swojego dawnego kolegę) oraz wiele innych postaci, które – choć nieznane – pragną się z nim spotykać, zapraszają go na obiad. Żeby nie było nader sielsko – pojawiają się także antagoniści. Ciągle jest śmiesznie, ale też coraz bardziej gorzko i strasznie. Artysta przechadza się opustoszałymi ulicami, ogląda budynki, które kiedyś były dla niego ważne, a teraz są zniszczone, niezamieszkałe lub przerobione na lokale użytkowe. Wciąż jednak jego przeszłość pozostaje tajemnicą, a emocje nieujawnione. Poza może jednym momentem, gdy ogląda tandetny pokaz slajdów przedstawiających jego biografię, przygotowany przez miejscowego dziennikarza amatora. Bo – co wydaje się kluczowe w Honorowym obywatelu – Mantovani twierdzi, że biografia pisarza nie jest ważna dla odbioru jego twórczości. Tak samo jak czytelnika nie powinno zajmować dociekanie, co w literaturze jest fikcją, a co prawdą. Postawiona w ten sposób teza zawsze będzie ochraniać tego, który pisze. Zbliżanie do samego siebie poprzez literaturę jest czymś innym niż sesją w gabinecie terapeutycznym lub zwierzeniem się najlepszej koleżance. Jeżeli zaś zwierzeniem czytelnikowi, to tylko na własnych warunkach. Salas to miejsce, z którego Mantovani w rzeczywistości nigdy nie wyjechał. Choć fizycznie nieobecny, ciągle tam był. Wszystkie jego powieści inspirowane są miasteczkiem, pojawiają się w nich postaci, które  łatwo można rozpoznać. Z drugiej strony jest to miejsce głęboko intymne, osobiste, bolesne, niemożliwe do opowiedzenia poza literaturą.

Honorowym obywatelu mieszkańcy Salas wydają się niezbyt elokwentni, wręcz prostaccy. Czasami są pokazani w taki sposób, aby przypominali zwierzęta (jeden z mieszkańców dla żartu naśladuje odgłosy świni; przy tym nie wypowiada w filmie żadnego słowa). Przyjemność czerpią z polowań i podrywów w miejscowych dyskotekach. Czy tak widzi ich Daniel Mantovani? Jako głupców przepełnionych atawistycznymi skłonnościami? A może jako tych, którzy urodzili się tylko po to, aby żyć i umrzeć w Salas, w którym nikt przy zdrowych zmysłach nie spędziłby nawet doby? Reżyserzy stawiają najważniejsze pytania dotyczące literatury i samych pisarzy: na ile można wykorzystać w swojej twórczości historie autentycznych postaci, które same nie mogą się obronić. Pojawienie się noblisty nic nie zmieni w mentalności mieszkańców. Ich życie pozostanie tak samo gnuśne i straszne. A oni będą tacy, jakich stworzy ich w powieściach. Mantovani natomiast zawsze pozostanie nieprzenikniony i nierozpoznany. Obcy. Fikcją literacką i prawdą nadal będzie mógł swobodnie żonglować. Literatura bowiem – jak zdaje się mówić bohater – nie jest zeznaniem sądowym pod przysięgą albo pamiętniczkiem nastolatki. Lepiej może jednak poprzez literaturę od czasu do czasu trafiać też w samego siebie. Pozostaje wiara, że pisarzowi się to zdarza. Blizna na klatce piersiowej, którą pokazuje podczas konferencji prasowej, nie jest przecież namalowana markerem. Pewnie bolało.

 

Honorowy obywatel (El ciudadano ilustre), reż. Gastón Duprat, Mariano Cohn, scen. Andrés Duprat, zdj. Mariano Cohn, muz. Toni M. Mir, wyst.: Oscar Martínez, Dady Brieva, Andrea Frigerio, Nora Navas, prod. Arco Libre, Televisión Abierta, Magma Cine, Argentyna / Hiszpania 2016, 120 min.

Dodaj odpowiedź