Praca The End Timma Ulrichsa wyświetla się wewnątrz mojej głowy, gdy myślę o końcu świata. A ponieważ kilka dni temu udało mi się przeżyć kolejny, obraz zamkniętej powieki artysty z wytatuowanym na niej napisem THE END znów przekonał mnie o swojej enigmatycznej idealności. Miałam kiedyś okazję być współkuratorką małej wystawy, której część stanowiło dzieło artysty – zdjęcie jego zamkniętego oka. Koniec świata jest zawsze indywidualny, wrysowany w jednostkę niewidocznym atramentem. Aby w niego uwierzyć, można słowo-obraz napisać na własnej powiece. Wtedy jednak znów apokalipsę ujrzymy tylko w kontekście własnej egzystencji. Obraz śmierci nie przedstawia czarnego anioła, ale nasze lustrzane odbicie. Wiele dzieł sztuki opowiada o śmierci, ale tylko niektóre potrafią uchwycić istotę końca – zamknięte powieki, pod którymi nie spotkasz spojrzenia przyjaciela. „This is the end. My only friend, the end” – śpiewał Jim Morrison – „I’ll never look into your eyes…again”.

Timm Ulrichs, The End, 1970/16.05.1981

 //

 

DOPÓKI NAS NIE ROZŁĄCZY

 

Konieczność zajęcia określonego stanowiska wobec upływu czasu, wcześniej czy później, dotyka wielu. Możliwość ignorancji nie skutkuje zrozumieniem, może przynosi rodzaj spokoju.

Bywa, że zmagać się z substancją czasu przychodzi nam nieoczekiwanie i bez przygotowania. Innym razem znów chwila poznania jest spodziewana i drobiazgowo planowana. Można w stosunku do czasu usytuować się w drastycznej opozycji. A z drugiej strony możliwe jest także całkowite zespolenie z jego strukturą. Psychofizyczność człowieka zresztą, jako zbudowana z tej samej materii, co wszystko inne, ulega przeobrażeniom wraz z upływem chwili. Jest niczym więcej ponad uosobieniem, trwającej tylko moment, czasoprzestrzennej materii.

W wyniku przypadkowego zdarzenia, działania konkretnej siły lub wyznaczonego losu aktywność życiowa ustaje. Moment zamienia materię żyjącą w umarłą, nadal jednak ulegającą nieskończonym przeobrażeniom i wchłanianiu w ruch tworzywa wszechświata.

Film Alicji Żebrowskiej Śmierć hodowcy motyli (2008) jest rejestracją spaceru po łące, podczas którego artystka niespodziewanie natknęła się na trupa. Autentyczne zdarzenie, wprowadzone w obręb sztuki, zaskakuje dosadnością, realnością i jednocześnie niezgodą na nią. Miły spacer, banalne rejestrowanie uginających się pod wpływem wiatru traw i kwiatów oraz odgłosów przyrody, zamienia się w obraz odrażającego procesu rozkładu ludzkiego ciała. Hodowca motyli obrócił się w ruchomą substancję: materię ulegającą gniciu i pożywienie robactwa. Wszystko, co ma kształt rozpadnie się – mówi mądrość buddyjska. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – chrześcijańska. Całość uderza prostotą, która wręcz trudna jest do akceptacji. Śmierć ukazana tylko z perspektywy fizyczności człowieka, nie zezwala na prowadzenie innej opowieści, ponad tę, o znikomości i marności, o nieodwołalnym momencie, na który natrafia ostatecznie każdy. O chwili, która nastąpi na pewno, nie wiadomo tylko, kiedy. I ta niejasność, co do usytuowania momentu w czasie, pozwala na jego bagatelizowanie, na stwarzanie iluzji faktycznego niezaistnienia. Imaginację wiecznego życia udaje się podtrzymać czasem dzięki wierze w wyzwolenie się z ciężaru ciała, z więzienia fizyczności, w wieczne trwanie ducha. Motyw motyla, który symbolizuje duszę, metamorfozę i piękno, wprowadza w przedstawiony przez artystkę świat nadzieję. Przemiana umożliwia przekroczenie granicy. Zrealizowana transformacja otwiera drogę ucieczki z wytyczonej prosto do celu – jakim jest śmierć – drogi. Odrobina symboliki okazuje się niezbędna, aby wytrzymać prostotę realności i bezduszność przypadku. Na szczęście, w dzisiejszym świecie zdarza się, że ktoś jeszcze hoduje motyle…

Alicja Żebrowska, Śmierć hodowcy motyli, 2008

Każdy człowiek ma prawdopodobnie do wykorzystania kawałek czasu, od narodzin do śmierci. Zdarza się, w zależności od kręgu kulturowego, że ten kawałek przypada mu jeszcze raz i jeszcze raz. Marzenie o nieśmiertelności, życzenie sobie życia wiecznego staje się naturalnym odruchem, który pozwala zaczarować rzeczywistość. O losie człowieka, życiu rozpiętym pomiędzy młodością a starością, opowiada praca Natalii LL Transfiguracja Odyna (2009). Artystka sięga po wątki z mitologii germańskiej i konfrontuje je z kondycją współczesnego człowieka. W centrum rozważań sytuuje samą siebie. Bo właśnie z perspektywy indywidualnej czas przedstawia się dramatycznie. Tytułowy Odyn jest bogiem wojny, magii, poezji i mądrości oraz współtwórcą świata. Co ważne: posiada umiejętność przemieniania się. W dziele ukazany jest jako muskularny młodzieniec i wyraźnie zmęczony starzec. Pomiędzy nimi lokalizuje się artystka – jest jedna, niepodzielona, niewzruszona i pewna siebie, stanowi centrum. Jakby nie dotyczyły jej namiętności, które targają jej towarzyszami, jakby poznała sposób na spokój. Czy jest nim poddanie się zmiennym kolejom losu, przeznaczeniu, bez strachu? Czy zgoda na starość, która przyjdzie, pociąga za sobą wiarę w celowość śmierci, w możliwość nieśmiertelności? Odyn posiadł zdolność transformacji, która nie chroni go przed śmiercią, zupełnie jak człowiek, który dzięki tej przypadłości wpisuje się w nieskończony ruch życia i śmierci, bytu i niebytu. Natalia LL, w tekście Tajemnica i drżenie. Transfiguracja Odyna, pisze: „w każdym z nas jest szczypta trwogi i nadziei, rozpaczy i radości, i transfigurującego się Odyna”[1]. Te słowa mówią coś o kondycji człowieka, który żywi nadzieję na transfigurację i jednocześnie na jej ostateczny kiedyś koniec.

Natalia LL, Transfiguracja Odyna I, 2008

Natalia LL, Transfiguracja Odyna I, 2008

Natalia LL, Transfiguracja Odyna I, 2008

Wszystko się zmienia a wraz z wszystkim każdy. Wiara w to, że po przekroczeniu granicy coś pozostanie po nas po stronie życia zdaje się iluzją utrwalaną z potrzeby zachowania jakiejkolwiek trwałości. Artysta tworzy, aby żyła jego sztuka. Ta także podlega działaniu czasu a jej nie-wieczna trwałość przeraża kolekcjonerów. Wszystko, co ma kształt rozpadnie się.

Wincenty Dunikowski-Duniko w 1972 roku ogłosił: „I am always changing”. Slogan ten obecny jest na ustach artysty do dzisiaj. Wyznanie brzmi jak manifest postawy życiowej i artystycznej. Co jednak, ponad to, może być równie sensownie brzmieć w obliczu substancji czasu i wymogów zmieniających się trendów współczesności? Zdaje się, że nic. Wszystko bowiem jest tylko materią, która w konkretnych punktach czasu przybiera określone formy, tylko po to by je zaraz zagubić, zniweczyć ich sens, ich ciało.  Artysta nieustannie się zmienia, wraz z nim jego dzieła i ogół sztuki. Tworzenie jest częścią aktywności, która pozwala poczuć momenty czasu i przestrzeni. Odczuć w konkretnej formie, namacalnie. Zrozumieć jako wytwór aktywności, która wchłonąć może, choć na chwilę, określoną ideę. Zanim ta ulegnie zmianie. Po za tym Duniko podąża za tym, co aktualne, chcąc być modnym artystą i na bieżąco z płynnością gustów publiczności.

Bywa, że upływ czasu staje się obsesją a poszukiwanie sposobu na nieśmiertelność sztuki i życia obłędem. Zdarza się też przymus notacji czasu, racjonalizacji, badania jego struktury, poszukiwania sensu. Aby stanąć w bezpiecznej odległości od jego kleistości, od jego wpływu na stan umysłu i ciała, i pamięci. Aby zapamiętać to, co było a zmieniło się i przestało być. Z obawy przed zanikiem, rozpłynięciem się.

Takim postawom sprzyja działanie artystyczne lub kolekcjonowanie czegokolwiek – rzeczy, które mają związek z danym punktem czasu, słów wypowiedzianych w określonym miejscu. Kolekcja pozwala zachować, zatrzymać, przywłaszczyć czas, który miał odejść, upłynąć. Zapamiętać. Zbierać można także przedmioty nowe, wciąż nowsze, aby zapomnieć o starszych, o starych, aby nie widzieć, że coś może mieć związek z czasem minionym. Aby nie poczuć zapachu kurzu. Sztuka bliższa jest metodzie zachowywania tego, co minęło, starannego dokumentowania, budowania kolekcji. Wiele zdarzyło się zerwań z przeszłością, jednak z perspektywy artysty, czas, spędzony na wytwarzaniu artefaktów i one same, jest nim samym. Jestem artystą, który stworzył to i to i tamto. A moje życie, jako artysty będzie końcem działania, ale nie końcem mojej sztuki, bo to i to i tamto jeszcze zostanie – jeszcze choć chwilę. Bo chyba nie zawsze? A oto, co mówi człowiek – nie artysta: zbuduję dom, zasadzę drzewo, spłodzę syna. Kupię telewizor kolorowy, kupię jeszcze to i to i tamto, zanim dotrę do punktu na skraju świata nie-do-pojęcia. Ale tak na marginesie to raczej tam nie dotrę, nigdy, bo nie mam czasu, się zatrzymać, więc nawet jeśli, to nie zauważę. Może i lepiej.

Rafał Piekarz od stycznia 2006 roku do końca życia wykonuje Dzienniki (z cyklu 0,11,2006). Jedna fiolka wypełniona rachunkami to jest jeden dzień, jedna gablota zaś – jeden miesiąc. Artysta starannie zbiera rachunki – pokwitowania własnych wydatków. W sumie będzie można na ich podstawie wyliczyć koszt jego życia. Ocenić aktywność konsumencką. Sam artysta będzie mógł poddać się samoocenie. Zrobić rachunek sumienia. Odpowiedzieć na pytanie: jak przyczyniłem się do wzrostu gospodarczego kraju? Ile wydałem pieniędzy i na co? Artystyczne Dzienniki Piekarza są w dużym stopniu także kpiną z prób dokumentowania życia. Bo w dziennikach zapisujemy to, co najważniejsze, do czego warto wracać, co buduje poczucie tożsamości człowieka. Pamiętnik jest zapisem myśli i przeżyć, stanowi most, łączący teraźniejszość z przeszłością, albo przyszłością. Dzienniki są wyrazem zmagania z czasem, próbą zapanowania nad nim. Kolekcja rachunków fiskalnych zamkniętych w fiolkach – lekarstwo na konieczność przemijalności, staje się opus temporis. Dziennik wydatków, jako artystyczny sposób zapanowania nad charakterem współczesności.

Po elementy dokumentujące momenty teraźniejszości / jednocześnie przeszłości sięga Tomasz Dobiszewski. Odnajduje stare negatywy zdjęć, które następnie poddaje obróbce. Naświetla na papierze światłoczułym i nie utrwala. Zrobione w ten sposób zdjęcia, wyłowione z przeszłości, wystawia na ogląd. Wyciąga je dosłownie na światło dzienne – jednak światło je niszczy. Przywrócenie staje się powodem ich unicestwienia, śmierci. Każda kolejna chwila wykazuje ich nietrwałość i nieprzystosowanie do życia. Obrazy, które przedstawiają pamiątkowe zdjęcia turystów z mieszkańcami jakiejś wioski, przebranymi w stroje ludowe, nikną. Pomału, lecz nieustannie blakną, robią się czarne pod wpływem światła, zanikają. Patrząc na te zdjęcia można by opowiedzieć/stworzyć małe historie ludzi zarejestrowanych. Można, ale tylko dopóki nie znikną w niebycie, bo ostatecznie pozostaną zapisem nieczytelnym, nie do odszyfrowania.

Tomasz Dobiszewski, Wspomnienie, 2007/2009

Historia jest opowieścią o czasie, który przeminął, lub raczej zbiorem opowieści i narracji skoncentrowanych wokół określonych punktów w czasie. Podręcznikowa opowieść o dziejach skupia się wokół wojen i rozejmów, okraszonych odrobiną polityki i pogadanek biograficznych. Jest wielką opowieścią o dziejach z punktu widzenia obowiązującej ideologii, która kształtuje obraz świata i wpływa na jego współczesne formowanie. Sama historia ulega wszelkim manipulacjom w sposób absolutnie łatwy. Za wolność Waszą i Naszą (1989) – praca Wincentego Dunikowskiego-Duniko odwołuje się do wyzwoleńczego manifestu braterstwa w imię wolności. Górnolotny frazes towarzyszy fotografii, która przedstawia dwie plastikowe, marnej jakości, wykonane w czasach PRL-u, figurki: żołnierzyka napoleońskiego i husarza, na tle napompowanych kolorowych balonów. Późniejsza praca zatytułowana Tylko nieliczni przetrwali (2008) jest jej kontynuacją: na scenie dziejów pozostały jedynie poprzewracane figurki i popękane balony, tylko kilka ocalało. Zdarzenia z przeszłości, bohaterskie czyny, gromkie okrzyki i wzniosłe idee okazują się zabawką dziejów czasu, nędznym, nadmuchanym, pustym w środku sloganem, przebrzmiałymi, napompowanymi ideałami. Husarz i żołnierz napoleoński – symbole bohaterstwa, walki zbrojnej i agresji jednocześnie, dowolnie wykorzystane, przerobione na nędzne zabaweczki, mogą być zmanipulowane według uznania, mogą okazać się z dzisiejszej perspektywy zbiorem frazesów i wykluczających się ideologii. Nie bronią się przed marną i płytką interpretacją. Żołnierzyk, broń i wojna – bywają sprowadzone do dziecięcej zabawki na równi z balonikami, faktycznie lubiane przez dzieci, wykorzystywane czasem przez dorosłych, ograbione ze skomplikowanej struktury sensów. Pamięć działa wybiórczo, jest zawodna, podobnie jak słowa.

Wincenty Dunikowski-Duniko, Tylko nieliczni przetrwali, 2008

Czy rzeczywiście cokolwiek przetrwa? W obliczu powszechnego rozpadu bardzo wątpliwe. Tylko idee mają szansę dłużej pobyć, problem w tym jednak, że nie pozostają tymi samymi, użytecznymi, atrakcyjnymi i wartościowymi do końca. Złota gałąź (2004, wideo) Alicji Żebrowskiej ukazuje stary dom wypełniony pajęczynami i kurzem, zdechłe owady, zniszczone przedmioty. Film jest rodzajem martwej natury, która ma przypominać: memento mori! Nic pewniejszego, nawet krzyż, stojący w oknie, okazuje się złudną nadzieją. W konstrukcję psychiczną człowieka wpisana jest potrzeba określenia domu, nawet jeżeli stanowi go cały świat, nawet jeżeli powrót do niego jest powrotem w stan nieistnienia, to zdaje się to być motywem łączącym obszar życia symbolicznego i metafizycznego różnych kultur. W filmie powrót okazał się przybyciem do umarłego domu.

Alicja Żebrowska, Złota gałąź, 2004

Można trwodze przeciwstawić wiarę w odradzanie się, w wieczny ruch materii. W powrót do życia. Punkt śmierci staje się momentem, od którego rozpoczyna się proces życia. Wszystko od nowa, aż do momentu końca czasu. Każdy należy do struktury świata opartej na powtarzalności. I dlatego koniec wiązać się może z rozkoszą powrotu jeszcze raz do początku. Rzucony bumerang osiąga punkt kategoryczny, po czym wraca do rzucającej nim. Kinga Araya, na podstawie przeprowadzonych studiów kultury Aborygenów, wykonała z lanego szkła Bumerangi (1999). Broń tradycyjnie używana podczas polowań i walki w tym przypadku okazuje się nieprzydatna. Materiał jest zbyt kruchy. Tak bardzo, że wykonane trzy sztuki: Hunter, AlbatrosStandard uległy potłuczeniu. Znikomość materii, z której zostały zrobione przeczy ich użyteczności. Podkreśla za to wymiar symboliczny. Materia, która zostaje wprawiona w ruch, dociera do pewnego punktu w czasoprzestrzeni i powraca do miejsca początku ruchu. I pozostanie tam do momentu ponownego wprawienia w ruch. Chyba, że gdzieś nastąpi zniszczenie jej kruchej struktury. Koniec.

Kinga Araya, Bumerang – Klasyczny, 1999/2009

Manifestacyjnie możliwość końca ogłasza na swojej powiece Timm Ulrichs w permanentnym akcie artystycznym The End (1970/16.05.1981). Zamknięcie powieki ukazuje wytatuowany na niej napis, dokładnie taki, jaki widzimy na ekranach po zakończeniu filmu. Ten bardzo krótki moment jest dość szczególny, taki rodzaj przeciągania się, fizycznego i świadomościowego zawieszenia pomiędzy światem przedstawionym, w którym uczestniczyliśmy (przy założeniu, że film był dobry), a realnością. The End Ulrichsa jest zaskakująco lakoniczny i wyrazisty, przecież odwołuje do końca życia i sztuki. Po opuszczeniu powiek nie można już więcej oglądać sztuki (Ich Kann keine Kunst mehr sehen <<nie mogę już więcej oglądać sztuki>> – deklarował kiedyś artysta). Zamknięcie oczu staje się rozłączeniem artysty z tym, co jest światem odbieranym wzrokowo, symbolicznie i ostatecznie, z tym, co jest dostępne wszystkim zmysłom. Chwilowo artysta może igrać z tym końcem, wielką ilość razy KONIEC ukazuje się i znika. Tyle razy wizualizuje się, ale przecież ciągle nie następuje przekroczenie granicy raz na zawsze. Zabawa z czasem, kpina ze strachu przed KOŃCEM. Banalizacja. Powieka otwarta – jest, powieka zamknięta – nie ma. Doskonałe podkreślenie nieistotności momentu i ścisłe połączenie tej chwili z jednostką. Koniec jest wytatuowany na moim ciele. Jest wpisany w nie nieodwołalnie i bezwzględnie. Wystarczy z tym się zżyć, połączyć, zabawić. Absolutna prostota dzieła decyduje o jego wyjątkowości i co więcej zawiera się w nim coś nie-do-pomyślenia, nie-do-opisania. A jest to koniec sztuki, drogi twórczej i koniec tego-co-do-pojęcia. Tymczasem pozostaje tylko żyć mnóstwem chwil, aż do momentu, który nas rozłączy. Ani metafizyka, ani religia, ani żadna ideologia niczego nie wyjaśni w sposób zadowalający, faktycznie wszystko zawiera się w chwili krótkiej jak zamknięcie oka, w akcie indywidualnego doświadczenia, który mieści się, poprzez swoje zaistnienie, w doświadczeniu materii świata i czasu. Jest, nie ma, jest, nie ma, jest, nie ma…

 

Wystawa Until do Us Part, 27 listopada 2009 – 29 stycznia  2010, Galeria Foto-Medium-Art, kuratorzy: Agnieszka Kwiecień, Krzysztof Siatka.

 



[1] Natalia LL, Tajemnica i drżenie. Transfiguracja Odyna, maszynopis udostępniony autorce.

Dodaj odpowiedź