Wielość szarości

0
1612

W sferach wysokiej kultury przyjęło się określać ludzi nie interesujących się życiem artystycznym „zwykłymi zjadaczami chleba” czyli „szarą masą”. Nie zgadzałem się z tą pogardliwą dyskryminacją kondycji duchowej zwyczajnych ludzi. Artysta nie odwołuje się do MAS, lecz do OSOBY, spotkanie z dziełem sztuki jest zawsze przeżyciem osobistym. Dlatego sztuka – adresowana do jednostki– skuteczniej niż policja rozprasza tłumy. To, co mam twórczością do powiedzenia, dotyczy CZŁOWIEKA, a nie KRYTYKI czy HANDLU sztuką.

 W latach 60. wybuchła zażarta dyskusja na temat zejścia sztuki z przysłowiowej wieży z kości słoniowej wmieszania się w codzienne życie. Pewnego razu jeden z obrońców fałszywie pojmowanej autonomii sztuki zadał mi w kawiarni pytanie: Co wybrałby robotnik, chłop czy fryzjer, gdybyś im zaproponował swój obraz albo parę butów? – i sam sobie odpowiedział, że wybrałby buty!

 Bardzo mnie to pytanie zaniepokoiło, a odpowiedź zmartwiła. Zacząłem się zastanawiać nad życiem duchowym owych zwykłych zjadaczy chleba: czy człowiek, pogardliwie nazywany SZARYM,  jest naprawdę niewrażliwy na wartości estetyczne, na idee? Czy nie jest zdolny do głębszego przeżywania życia? Czy bywalcy wystaw, teatrów i filharmonii są niejako automatycznie LEPSI, duchowo bogatsi od chłopa, robotnika, urzędnika, fryzjera, kucharki? Czy niewolnik był z góry skazany na duchowe zero? Są różne rodzaje i formy zniewolenia– także zaślepionym poczuciem wyższości. Są też różne głębie przeżyć i każdy inaczej doświadcza duchową osobność, jeśli się swojej NIEPOWTARZALNOŚCI sam nie wyrzekł…

Tamte refleksje o bogactwie szarości zapisałem w niewielkim eseju „Zraniony lew”, który ukazał się w„Tygodniku Powszechnym“. Po czterdziestu latach praktykowania reguł życia w smudze cienia, znowu poruszyło mnie pytanie o wielorakie odcienie szarości, między mentalną nijakością a duchową samodzielnością i byciem sobą w unifikującym się świecie.

*

Można podziwiać tajemnicze znaki hieroglifów, których się nie rozumie i wyobrazić sobiekrzyk poganiaczy, którego się nie słyszy. Niewolnik z egipskiego reliefu wytrzeszcza oczy: można w tym spojrzeniu domyślić się głębi międzyludzkiej przepaści i lęku trwania przemieszanego z ciekawością życia. Jego wargi przywykły do milczenia.

Rzeźbiarz nie dał mu kształtów godnych alabastru, procedury kanonu nie przewidują też złoceń dla niewolników. Jego surowa postać przypomina turystom cierpki smak wzgardy, jeżeli go osobiście poznali. Wyrzeźbiony w pospolitym kamieniu przetrwał wieki krzywd w grobowcu faraona, dawno temu okradzionym.

Jest szary jak ten kamień, który go więzi, by dawał świadectwo NIEWAŻNOŚCI, która do niego przyległa jak cecha wypalona na bydlęcym zadzie. Nawet gdy jest sam, sprawia wrażenie tłumu. Twarz przypomina zadeptany gościniec, którym go pędzono. Zawsze był jednostką miary zniewolenia, jego szarość stała się barwą ochronną biedaków poniżonych.

Mówi się o mądrości sfinksa, bo taki donikąd zapatrzony i niedostępny w zamyśleniu. Wiadomo, sfinksy rozważają sprawy ponadczasowe zapomnianych bogów i zmumifikowanych władców. Ich symboliczna tajemniczość podnieca badawczą wyobraźnię naukowców i ciekawość „zwykłych zjadaczy chleba”. Milczą, bo przemijające porządki świata nie muszą się tłumaczyć turystom. Nikt nie powie, że zaciśnięte wargi niewolnika są symbolem mądrości, choć jego milczenie jest bardziej wymowne niż zakuta w kamieniu NIEMOWA nadętych sfinksów.

Egipski niewolnik nie spacerował Aleją Sfinksów w poczuciu swojej dostojnej bezużyteczności, lecz jak dobry samarytanin pochylał się nad poranioną ziemią i osłaniał ją przed krzywdami, które czynili życiu spragnieni sławy i blasku. Pogardzani znajdują przyjaciół wśród innych poniżonych gatunków. Można sobie wyobrazić, że odpoczywający wieczorem pod drzewem niewolnik opowiadał ptakom, jak jemu minął dzień. A one wszystkie naraz dzieliły się przygodami zdobywania pożywienia. Niewolnikowi łatwo zrozumieć, że każde stworzenie ma coś do powiedzenia i potrzebuje słuchacza. Więc słucha i gada do tych ptaków w przekonaniu, że o to w życiu chodzi. Ciekawe, że bezpańskie psy chadzają samotnie i rzadko szczekają, że nie lubią otwartych przestrzeni i że od razu rozpoznają ludzi poniżonych, których najpierw obwąchują, a potem przy nich siadają. Pewnie zazdroszczą niewolnikom, że mają swoich panów…

*

Człowiek szary przystosowuje się do każdego otoczenia, bo się swoimi przeżyciami nie obnosi i nie wyróżnia zewnętrznymi dekoracjami. Wpisany w społeczny krajobraz spełnia rolę wypełniacza przestrzeni między świętościami, uprawnieniami, dominacjami. Szary człowiek JEST, jak jest drzewo w lesie, jak jest liść w listowiu. A przecież wszystko, co ma kształt, pragnie być zobaczone, dlatego nie ma dwóch identycznych liści…

Rzeźby etruskie czy romańskie robią na mnie duże wrażenie prawdziwością wyrazu postaci: czuje się indywidualną naturalność człowieka, w jego ruchach i mimice ujawniają się osobiste emocje, namiętności, nastrój – jakby się go znało z widzenia. Podobnie fascynujące są malarskie opowieści Piotra Breugla o zwyczajnej codzienności, które przenoszą widza w daleką przeszłość, gotowego do wczuwania się w sytuację, do rozumienia kreowanego zdarzenia, jakby był jego uczestnikiem.

W czasach, kiedy nienawiść jak huragan krąży po ziemi, depcząc i łamiąc wszystko, co ludzkie – szary człowiek przechowuje w swojej zwyczajności NORMALNOŚĆ, w jego oczach tli się iskierka naturalnego optymizmu trwania: po zimie nastaje wiosna i trzeba orać i siać. Zimę od razu się zapomina – wiosną wszystko gwałtownie ożywa. Kiedy dookoła wybuchały krzyki zabijanych, Colas Breugnon z przyzwyczajenia figlował ze swoją kobietą. Nawet gdy obcy palą, biją i tną, trzeba nakarmić dzieci, kury i świnie, wydoić krowy, wyprać bieliznę, a wieczorem trzeba napić się wina z sąsiadem – dla uczczenia mijającego dnia. Szary człowiek wie, że nie ma wpływu na los ludzkości i bez konfliktowych obciążeń zajmuje się swoimi sprawami, oczywistymi jak oddychanie. Pogodzeni z losem, cieszą się codziennością, która każdego dnia jest tak samo inna. Więc dobrze jest być, skoro się jest…

Tym, którzy zwiedzają świat ogniem i mieczem, buduje się łuki tryumfalne. Dla nich widnokrąg „zwyczajnych zjadaczy chleba” jest tylko umowną granicą przestrzeni do zdobycia. Gdy po skończeniu dzieła niszczenia wspinają się w złoconych szatach na szczyt Olimpu, grają im wiekopomne marsze. Zdobywcy nie umierają, tylko odchodzą w chwale i na koszt „zwykłych zjadaczy chleba”, pozostawiając po sobie sieroty i pomniki.

Szary człowiek Corota umiera w samotności, w ciszy zgasłych upokorzeń, tuląc się do przyjaznej ziemi-matki, z którą był tak zżyty.

 *

 Osoby zajęte byciem ponad i poza pospolitością myślą, że duchowość ludzi prostych też jest prosta, czyli pustawa. Nie wiedzą, że o każdej porze dziejów dusze maluczkich mieniły się kolorami bujnej, nieufryzowanej fantazji. Frasobliwość pierwszego lepszego wiejskiego Chrystusika jest na pewno prawdziwsza od akademickiej radości korowodu pląsających panien w alegorycznej „Jutrzence” Guido Reni: w baroku zaklinano pospolitość pudrem, iluzją, pozorami. Nie mam pretensji do „zwykłych zjadaczy chleba”, że nie interesują się taką sztuką. Myślę, że zwyczajne dobieranie krawata do garnituru jest także estetycznym wyborem. Życie szarych ludzi biegnie niespiesznie i bez rozgłosu. Czy zagoniony sposób bycia światowców nie jest bardziej powierzchowny niż dreptanie po ziemi, które sprzyja obserwacji i rozmyślaniu? Albo szarość hedonistyczna uzależnionych od rozrywki, którzy bawią się w życie: czy kult gwiazd i idoli nie jest wypełnianiem duchowej atrofii? Wystarczy porównać naturalność zabawy w dawnej tancbudzie na przedmieściu z dzisiejszą usztucznioną laserami, jazgotem i ekstazą dyskoteką.

 Pospolity szarak rzadko awansuje, więc nie ma kompleksu drabiny i nie potyka się o jej szczeble, nie spada. Nie ma władzy nad nikim, więc może spokojnie robić swoje, bo tylko za siebie odpowiada. Z lekcji historii jednak wiadomo, że jeśli taki zwykły zjadacz chleba zamarzy o wielkiej władzy, to poruszy lawinę. Wiadomo, że nie byłoby opętanych władzą dyktatorów i zbrodniczych systemów, gdyby nie było żądnych krwi szarych mas. Szarość fanów jest tłumna, zarażona zbiorowym zauroczeniem kimś albo czymś…

Szarość nieważnych jest indywidualna. Życie niezauważanych wydaje się jednostajne i pospolite. Los obdarzył ich jednak niespożytym GŁODEM życia, dzięki czemu potrafią cieszyć się drobiazgami, o których urodzie syci barw nie mają pojęcia. Kto przyglądał się ukradkiem przez okno wieczerzy licznej rodziny zwykłych ludzi, mógł się przekonać, jak wesoła może być atmosfera przy stole, mimo braku pieczonych gołąbków na złoconej porcelanie. Ile miłości kryje się w chęci wzajemnego dokuczania sobie! Dla zabawy. Te wieczorne posiłki są też naturalnym oczyszczaniem się rodziny z napięć bezbarwnego dnia. Mają swoje przyjaźnie, swoje środowisko znajomych, kolegów, swoje kluby, knajpy, rozrywki i sposoby świętowania, mają swoje pasje i zainteresowania, na które w finansowo wyższych sferach brak czasu, albo duchowej potrzeby. Ich współżycie sąsiedzkie bywa bardziej intensywne i życzliwe niż tych, co stoją samotnie na świeczniku.

 Zwykli ludzie miewają niezwykłą wyobraźnię. Wyobrażenia nie zastąpią podróże, ale brak wyobraźni zmarnuje najciekawszą wyprawę. Byle kąt może być domem dla pozbawionych własnego kąta, jeżeli mają w sobie tyle ciepła, że potrafią się byle gdzie zadomowić. Nie zapomina się radości z gotowanych w łupinie ziemniaków w wojenną wigilię…

 Szarość nie jest synonimem biedy, lecz postawą akceptacji swojego życia i czynienia go najlepszym. Zewnętrzne ograniczenia, które nie zależą od człowieka, nie muszą prowadzić do moralnego dyskomfortu – mogą też zachęcać do odkrywania i rozwoju wewnętrznych walorów: do pełnego korzystania z możliwości ZALEŻNYCH od człowieka. Piękna nie można ważyć na kilogramy, ani mierzyć w gabarytach, a tym bardziej kupić, bo jest ono wartością osobistego odczucia. Spontaniczna radość z niezwykłości znalezionego w lesie korzenia albo zachwyt pięknem widoku karmiącej matki zależą od uważnego i wrażliwego sposobu bycia. Piękno jest SYTUACJĄ, zdarzeniem wywołującym przeżycie, doznanie, wzruszenie, a nie produktem, towarem.

Piękno dzieła sztuki zawiera się w sile działania artystycznej refleksji. Po deprymującym przykładzie z obrazem i butami, zdarza mi się, że pracując nad kompozycją, mimo woli myślę, co wybrałby robotnik, chłop, fryzjer: tę moją grafikę czy buty? To zawsze daje kopa!

Artysta musi CZUĆ człowieka, do którego pragnie dotrzeć swoim artystycznym przekazem: tak, jak się czuje każdym nerwem adresata swojego listu miłosnego. Trzeba wyobraźnią przeniknąć do jego wyobraźni i ją pobudzić, trzeba dotknąć wrażliwością jego wrażliwość i ją poruszyć – żeby nie zbłądzić wśród pustych gestów, nie potknąć się na grymasach, nie utknąć pod ślepą ścianą pozorów. Nie ma wdzięczniejszych odbiorców artystycznej idei niż ci zwykli zjadacze chleba, którzy potrafi ą się prawdziwie wzruszać i przeżywać, którzy cenią każdą chwilę zwyczajnego życia. Trzeba tylko mieć im coś od siebie do powiedzenia…

*

 Czasy prawnego i obyczajowego dyskryminowania maluczkich minęły wraz z cywilizacyjnymi i kulturowymi motywacjami tradycyjnych podziałów społecznych. Atomizacja ról społecznych podzieliła człowieka na różne odmienne funkcje. Konieczność ciągłego duchowego przebierania się utrudnia zachowanie poczucia tożsamości. W międzyludzkiej hierarchii uprawnień i znaczenia liczy się kryterium PIENIĄDZA. Teraz, gdy pieniądze czynią chciejstwo cnotą, trudno oprzeć się ich siłom przyciągania. Zbudowana z własnych wyobrażeń nisza na marginesie zatłoczonej rzeczywistości już nie chroni przed pokusami rezygnacji z niezależności. Teraz bieda boli, bo przyczyną socjalnej dyskryminacji nie jest urodzenie, lecz po prostu brak pieniędzy. Szarość bezrobotnego stała się barwą człowieka pozbawionego warunków egzystencji. W przeciwieństwie do zajętych czerpaniem z dobrobytu, u ludzi bez pracy gwałtownie wzrasta poczucie nagłego wyłączenia czasu, kiedy wewnątrz wszystko staje w miejscu, a na zewnątrz przyspiesza.

Szarości bezrobotnego i niewolnika różnią się charakterami: niewolnik jest skazany na pracę, jego szarość ukrywa wartościowe cechy duchowości, bezrobotny został pozbawiony pracy, jego szarość jest wyrazem duchowej blokady z poczucia swojej niepotrzebności.

Tych, którym przyszło patrzeć na świat przez szare okulary beznadziei, nie spotyka się na targowiskach możliwości. W ich pustych kalendarzach daty nie mają znaczenia. Jutro też będą siedzieć na swoich ławkach w parku i przyglądać się, jak trawa rośnie. Póki postęp nie położy plastikowych trawników.

Rynek szacuje wartości wedle popytu, weryfikuje społeczną pozycję i reguluje tożsamość człowieka wedle jego siły nabywczej. Szarość dorobkiewiczów wynika z przekonania, że już samo posiadanie pieniędzy czyni człowieka bardziej wartościowym i nadaje jego życiu sens. Duchowość, zajęta robieniem interesów, przeżywa konflikty wyborów i stresy decydowania. Również nauka i sztuka uległy rynkowej filozofii, że wszystko jest na sprzedaż i ma swoją cenę. Kult ZYSKU nie liczy się z nie notowanymi na giełdach wartościami duchowymi: bezduszna twórczość artystyczna i interesowna nauka są trendy…

Szarość żyjących w strefie dobrobytu zwyczajnych zjadaczy fast foodów jest otyła, nadziana przeszczepami i rozleniwiona automatami, stąd ta kulturowa zadyszka wobec postępu cywilizacji. Od nadmiaru błyskotliwych bodźców ślepnie wrażliwość, z braku idei marnieje umysł, a rzadko używana wyobraźnia tępieje, bo jej się nie chce wysilać, skoro wyręczają ją media. Oczy bezwolnych z braku pieniędzy i zniewolonych skutkami ich nadmiaru są tak samo zapatrzone na zewnątrz, że już nie można przez nie zajrzeć w głąb…

*

Ludzie różnymi drogami wchodzili do nowoczesnej cywilizacji. Kiedy po wojnie mieszkańcy przeludnionych wsi przenosili się za robotą do miast, wyśmiewano ich, że w blokowych łazienkach chowają kury, kaczki, króliki. Jednak największym zagrożeniem kultury mieszczańskiej czy proletariackiej obyczajowości stał się masowy napływ młodzieży wiejskiej, którą przyciągał szybko rozwijający się w miastach przemysł.

Byle jaka szarość już-nie-wieśniaków i jeszcze-nie-miastowych brała się z kulturowej deklasacji: z utraty wartości do szanowania na rzecz zdolności przystosowawczych. Była szarością szpanerskich ignorantów, którzy lekceważyli tradycje i normy zachowań. Dopiero dalsze pokolenia wiejskich imigrantów przychodziły na świat z mieszczańskimi genami.

Na kulturową schizofrenię są mniej narażeni gastarbeiterzy i azylanci, którzy chronią swoich duchowych odrębności. Ale za bycie INNYM płaci się na Zachodzie byciem obcym, przed którym zamyka się drzwi i wznosi mury oblepione hasłami nawołującymi do tolerancji. Takie zawieszenie w społecznej dezintegracji skazuje na przyglądanie się nowej ojczyźnie z dystansu: widać obficie zastawiony stół, tylko strach cokolwiek skosztować…

Dosłownie szare bywają kobiety Wschodu, których urodę obrzydza religijno-obyczajowe maskowanie cielesności. Ich szarość zewnętrzna jest pewnie wyrazem wewnętrznego spopielenia, bo z dumą obnoszą swoje szaty retro z epoki feudalizmu, kiedy wszechmogący SEKSIZM dał mężczyznom prawo panowania nad kobietami i kamieniowania niepokornych córek, sióstr i żon dla ratowania honoru rodziny mężczyzn. Szarość mentalna bierze się ze zniewolenia ideologią, dlatego jest odporna na osobiste refleksje i lubi się uniformizować.

W przeciwieństwie do wszędobylskich Turków czy przedsiębiorczych Włochów, wielu nadwołżańskich Niemców wykorzystuje bezrobocie, by nic nie robić. Nawiedzeni szarością nostalgiczną przybysze z Rosji najlepiej czują się w kolektywie, żyjąc wspomnieniami.

Asymilacja jest złem, bo każde przefarbowanie niszczy oryginał, odstawanie i izolowanie się w gettach też jest głupie: po co przenosić Turcję czy Chiny do Niemiec? Zachodnia Europa przypomina przesiadkowy dworzec kolejowy, zatłoczony życiowymi podróżnikami ze wszystkich stron świata. Ostentacyjna separacja jak i bycie bardziej tubylcem niż tubylcy, sprawiają żałosne wrażenie CZEGOŚ nie na SWOIM MIEJSCU. Przekonałem się z własnego doświadczenia, że najlepiej by ludzie, którzy z różnych względów utracili swoje tradycyjne miejsce na ziemi, zostawili też kostiumy kulturowe i otworzyli się na własną duchową naturalność. Bo kto potrafi być prawdziwie sobą, bez psychicznej charakteryzacji, wszędzie czuje się u siebie i może się realizować! Cenniejszą postawą w spełnianiu się człowieka jest otwartość dzielenia się sobą ze współ-ludźmi niż zamykanie się w sobie wobec obcych i życie obok swoich. Wielość jest nową duchową jakością: akceptowane współżycie przemieszanych narodowo, etnicznie, religijnie i kulturowo społeczności jest wyrazem ducha czasu globalizacji skłóconej rodziny człowieczej.

*

Dawna szarość była czymś naturalnym w tradycji międzyludzkiej niesprawiedliwości i nie budziła ostrego bólu duszy, poczucia krzywdy czy niespełnienia. Ludzie urodzeni do życia w ubóstwie, ciężkiej pracy i w poniżaniu zagospodarowywali swój los najlepiej, jak potrafili. Wobec siłowego czy światopoglądowego zniewolenia, obyczajowego skrępowania i ubóstwa ograniczającego możliwości – właśnie duchowość była ich przestrzenią tożsamości i szansą samorealizacji. Stąd skłonność tradycyjnego, tak barwnie szarego ludu, do emocjonalnego postrzegania, subiektywnego myślenia i fantazyjnego marzenia, do zauważania niezwykłości w zwykłych sprawach, rzeczach, zajęciach. Przemierzając w kółko przypisaną im przestrzeń życia, rozglądali się uważnie na boki, starannie zapamiętywali najmniejsze zmiany, dzielili się drobnymi wieściami i opiniami ze spotkanymi, i choć dobrze się znali, to każde spotkanie miało swój rytuał i kontynuację w rozmyślaniach o tym samym, nie tak samo. Powtarzalność dawała poczucie bezpieczeństwa, a świeżość postrzegania codzienności odnawiała trwanie. Mieszkańcy traktowali swoją wieś jak wspólne dobro i z gospodarską ciekawością podpatrywali, JAK się dzieje normalność w innych zagrodach. Z uważnej obserwacji życia i nazbieranych doświadczeń snuli zabawne skojarzenia i zaskakujące wnioski, które nadal cytuje się powszechnie jako ludowe mądrości.

Czuli się częścią krajobrazu swojej przestrzeni bytowania. Stabilność życia, szanowanie powtarzalnych obowiązków i dobrosąsiedzkie więzi sprzyjały zawiązywaniu się tradycji miejscowych obyczajów. Z bujnych wierzeń i refleksyjnych rozmyślań powstawały baśnie, legendy i poezje, piosenki i tańce, rzeźby i malunki – swoiste interpretacje ich świata i komentarze ich życia. Oswajali szarą rzeczywistość swoimi wyobrażeniami.

Kto musi codziennie pokonywać przeciwności wie, że ŻYĆ znaczy TRWAĆ – wycierpieć głód, chorobę, burzę i gradobicie, srogą zimę, pożary, powodzie i nieurodzaj – wszystko jest życiem! Gdy każdy dzień ma swoją cenę, szarość nabiera głębi wielorakich tonacji wrażeń, walorów przeżyć i odcieni doznań. Barwy szarości bukowińskiej wsi z dzieciństwa zamazały się już w pamięci, ale czasem w letnie wieczory wiatr przywieje wspomnienie ukraińskiej dumki, która odwiedzała mnie przez otwarte okno sypialni i tuliła do snu.

Doświadczenia z wrażliwego postrzegania świata przekazywałem niemieckim studentom architektury. Moje seminaria nazywano „otwieraniem” oczu. Również swoim dzieciom starałem się pootwierać oczy. Dobrą okazją były nasze wspólne spacery, kiedy wybierając się rano do pracowni, odprowadzałem córkę i syna do przedszkola.

Po wyjściu z domu najpierw witaliśmy słońce: dzień dobry, słoneczko! Pewnie ci tam smutno za tymi chmurami. Przywitanie słońca uczy pokory i przypomina o zależności życia od przyrody. Potem pozdrawialiśmy szpaka Pipka, który już na nas czekał na ulicznej latarni, a o którego niezwykłych przygodach opowiadałem dzieciom na dobranoc. Chodząc różnymi uliczkami i przejściami między blokami, sprawdzaliśmy, co dzieje się z kwiatami na trawnikach: niektóre maki już zwiędły, inne właśnie rozkwitają, a stokrotki i mlecze coraz gęściej rozpychają się w trawie. Los kwiatów był pretekstem do rozmowy o pięknie życia i przemijaniu. Z lewej strony słychać pomruk wielkomiejskiego ruchu. Właśnie zawyła syrena pogotowia. Pewnie ktoś nagle zachorował. Pisk hamulców świadczy, że zatrzymują się samochody na skrzyżowaniu, po chwili słychać warkot ruszających z miejsca pojazdów, co znaczy, że zmieniły się światła. Rozmawiamy o tym, że bodźce słuchowe pozwalają zobaczyć to, czego nie widać. Jesteśmy ciekawi, skąd rozlegną się dzisiaj radosne trele ptaszka Plotkarza, który zwykle o tej porze okrutnie zagaduje swoich towarzyszy. Przyglądamy się mijającym nas ludziom, zgadując, dokąd idą: wiadomo, że ci z torbami na zakupy szli do osiedlowych sklepów, a odświętnie ubrane panie wybierają się pewnie do pobliskiej przychodni. Przechodząc pod otwartym oknem kuchennym, dotknęła nas smuga charakterystycznego zapachu smażonej jajecznicy i poczuliśmy jej smak. Jesteśmy też ciekawi, kto dzisiaj myje okna, a kto maluje mieszkanie. Tam ktoś w domu majstruje, bo słychać buczenie wiertarki. Z balkonów i okien na różnych piętrach wychylają się kobiety, trzepią pościel, ścierki do kurzu. Niektóre coś do siebie wykrzykują. Pani z trzeciego piętra wypadła z rąk nocna koszula, a ona wychyla się z balkonu i patrzy, jak ta koszula powoli opada na trawnik. Wygląda to dość zabawnie, ale mówimy sobie, że tą panią mogła być mama albo babcia, więc jej współczujemy, że musi teraz zejść na dół…

Postrzegając otoczenie wszystkimi zmysłami, dzieci poznają jego osobliwości, jego różne miejsca, ciekawe inicjatywy zagospodarowania przestrzeni międzyblokowej przez mieszkańców, które ożywiają szarość osiedla. Dzieci uczą się interpretować wymowę różnych sytuacji i kojarzyć zdarzenia, zjawiska. Dzięki WIDZENIU i SŁUCHANIU co się dzieje, rozwija się ich umiejętność rozumienia JĘZYKA przestrzeni i utrwala zdolność zwracania uwagi na szczegóły. Obserwacja osiedlowej zieleni i zachowania zwierząt budziła szacunek dla przyrody. Same na to wpadły, że nie można zrywać kwiatów, że zimą trzeba karmić ptaki. Wrażliwa duchowość zapobiega ignorancji, która jest zaczynem intelektualnej szarości, z której bierze się bylejakość życia. To, czego nie postrzegamy, nie zaistnieje w naszej świadomości. Wprawdzie uważny sposób bycia jest absorbujący, kłopotliwy i nie pasuje do pośpiechu, ale za to jest godny życia!

*

Wizerunek niewolnika z egipskiej płaskorzeźby byłby seryjnym produktem surowego kanonu, gdyby nie ta kamienna ŁZA pod jego szeroko otwartym zastygłym okiem. Zobaczona w młodości w jakimś albumie reprodukcja wywarła na mnie nie dające się zapomnieć wrażenie!

Co natchnęło rzeźbiarza, by wykuć ten najczulszy znak CZŁOWIECZEŃSTWA w nieludzkich czasach, kiedy tysiące szarych ludzi posyłano na śmierć ku chwale skorumpowanych bogów i dla mnożenia poddanych władcom – nienasyconych żądzą panowania? Może rozżalił się nad dolą brutalnie wyrwanego z rodzinnej otuliny czyjegoś syna, ojca, męża i dostrzegł w nim czującego i myślącego człowieka? Może zamyślił się nad własnym bytem poddanego i uronił tę kamienną łzę z nagłej potrzeby krzyku? Może w ten niekonwencjonalny sposób pragnął przekazać nam swoją prawdę o CIERPIENIU, które podąża za bogami, faraonami, kapłanami, dworzanami, wojownikami w korowodzie dziejów, by obciążyć naszą pamięć barbarzyńską historią ludzkości? Ale my tę prawdę przecież znamy z własnego doświadczenia w jej zagłuszaniu i ignorowaniu.

Jakże heroicznie cieleśnie pojmuje zniewolenie Michał Anioł: jego wykuci w marmurze atletyczni niewolnicy naprężają muskuły, by zerwać symboliczne pęta, albo umierają z godnością na stojąco. Piękni jak Apollo nie przypominają choćby grymasem losu szarych, ciemiężonych ludzi. Ich przymknięte oczy zdają się mówić, że śmierć jest snem…

Artykuł ukazał się w „Fragile” nr 3 (13) 2011.

Dodaj odpowiedź