Wolne żarty, czyli o żartobliwych gatunkach literackich
Andre Jolles, niemiecki badacz literatury zajmujący się morfologią gatunków literackich, wśród archeform literatury (czyli form pierwotnych, wyłaniających się bezpośrednio z języka, z których powstały gatunki literackie) wymienia między innymi: legendę, sagę, mit, przypowieść, baśń i żart[1]. Jeśli się przyjrzeć tradycyjnym gatunkom literackim, okaże się, że żart jest „ojcem” zadziwiającej ich liczby, wystarczy wymienić takie gatunki, jak: anegdota, abecedariusz, akrostych, bajka, bigos literacki, centon, facecja, fraszka, figlik, makaron, palinodia, pamflet, parodia, pastisz, paszkwil, satyra. W żartobliwych gatunkach literackich jak w krzywym zwierciadle przeglądają się gatunki poważne: epopeja w heroikomice, panegiryk w pamflecie, tragedia w komedii. Do tego trzeba by dodać, że literatura potrafi każdą formę obrócić w żart (są i żartobliwe epitafia).
Pisanie o gatunkach żartobliwych może się wydać zupełnie nie na miejscu, jeśli się weźmie pod uwagę kondycję gatunkową dzisiejszej literatury – po upadku tradycyjnych poetyk normatywnych. Kto dziś pisze wymienione wyżej akrostychy, centony, burleski, nie mówiąc już o poematach heroikomicznych? Gatunki żartobliwe wymarły, podobnie jak te zupełnie poważne, uległy „zagładzie”, jak to określił Stanisław Balbus: „od romantyzmu przynajmniej poczynając, trwa i konsekwentnie natęża się »zagłada« wszystkich tradycyjnych gatunków (…) literackich, które przestały się mieścić w kręgu aktualnych światopoglądów i potrzeb estetycznych. (…) Nie ma opisowych ani epickich poematów; ody, hymny, elegie, ballady, sonety pojawiają się już najwyżej w ramach stylizacji”[2]. Problem gatunków żartobliwych polega na tym, że nie za bardzo nadają się na wzorzec stylizacji, bo same często polegają na przedrzeźnianiu. Żart jednak radzi sobie inaczej – zamiast wykorzystywać stare formy, tworzy nowe.
Dowodem na to jest chociażby niepoważna – a może tylko mniej poważna – twórczość Stanisława Barańczaka, który skwapliwie wykorzystał gatunkotwórcze możliwości żartu. Książka Pegaz dęba. Poezja nonsensowna a życie codzienne: wprowadzenie w prywatną teorię gatunków jest podwójnie dowcipna: w tworzeniu nowych, autorskich gatunków literackich i w quasi naukowym opisie tych gatunków. Pomysły Barańczaka odznaczają się niezwykłą inwencyjnością nazewniczą i definicyjną. Na przykład obleśnik to „obleśna gra słów przypominająca nieodpracie naleśnik. Przypomina go mianowicie nieodparcie tym, że (…) ma również dwie strony”[3]. Albo poliględźba: „ględźba poliglotycznego ględzenia (…) produkt literacki makaronopodobny, tj. mający coś wspólnego ze staropolską poezją makaroniczną”[4]. Poliględźby są tworami szczególnie frapującymi i trudnymi, ponieważ wielojęzycznymi. Polegają na przetłumaczeniu tekstu z jednego języka na drugi tylko na podstawie podobieństwa fonicznego, tzn. tak żeby tłumaczenie brzmiało podobnie do oryginału, a niekoniecznie znaczyło to, co oryginał. W takim tłumaczeniu pierwsze słowa arii z Don Giovaniego „Dalla sua pace” brzmią: „W Dallas siepacze” lub „W Dallas Apacze”[5]. Wyrazy mają brzmieć jak obcy język, ale inaczej niż w Słowopieniach Tuwima, również powinny znaczyć. Zestawienie poszczególnych sensów, wymuszone brzemieniem obcego języka, przenosi powstałą poliględźbę na wyższy poziom absurdu. A jaki cel ma ta zabawa słowna? Pokazanie, jak zapewnia autor, że „wszystkie języki są siebie warte i żaden nie powinien zadzierać nosa”. Pokazanie, jak można sobie żartować z języka i w jaki sposób język sobie z nas żartuje. Po prostu pokazanie języka językowi. A takie ludyczne testowanie możliwości języka wcale nie jest niewinne, bo obnaża czającą się w języku absurdalność, pokazuje „ile nonsensu zawiera się w języku, który powinien światu nadawać sens”[6].
Gatunkowe propozycje Barańczaka nie doczekały się kolejnych realizacji, które zapewniłyby im wejście we współczesną świadomość gatunkową – pozostały żartobliwym eksperymentem. Inaczej rzecz się ma z zabawami literackimi Wisławy Szymborskiej, których popularność jest niezbitym dowodem na wciąż żywą potencjalność gatunkową żartu w czasach po „zagładzie gatunków”, zwłaszcza tych ściśle skodyfikowanych. A to za sprawą małej książeczki wydanej w 2003 roku Rymowanki dla dużych dzieci, w której znalazły się takie utwory, jak lepieje, odwódki, altruitki, moskaliki[7]. Cechą tych form, obok lapidarności, jest ścisła normatywność: każda z nich jest tworzona wedle określonych reguł. I właśnie te żartobliwe gatuneczki spotkały się z niesamowitym zainteresowaniem czytelników, którzy sami zaczęli je uprawiać. Doniosłość tego zjawiska obrazują liczne strony internetowe z humorystyczną twórczością internautów. Co więcej, gatunki te w realizacjach kontynuatorów ulegają modyfikacjom, przybierają różne warianty, przez co powstają kolejne podgatunki. Najbardziej spektakularne są pod tym względem lepieje. Są to
dwuwersowe utwory rymowane zaczynające się od wyrazu „lepiej”. Kodyfikatorka gatunku narzuciła również tematykę lepiejów – mają to być wierszyki, które są komentarzem w menu do niesmacznych potraw. Oto wzorcowy lepiej:
„Lepiej mieć horyzont wąski,
niż zamawiać tu zakąski[8].”
Kontynuatorzy gatunku nie przestrzegają jednak wymogu restauracyjności lepiejów, zapewne dlatego, że forma ta nadaje się do wyrażenia dezaprobaty w każdej dziedzinie, od polityki:
„Lepiej śmierć pod walcem przeżyć,
Niż Gronkiewicz-Waltz uwierzyć[9].
Lepiej w pole iść z motyką
niż się zająć polityką[10].
po refleksje metaliterackie:
Lepiej dostać w gębę wałkiem
niźli wiersze pisać miałkie[11].”
Pojawiły się dwie dodatkowe wersje nazwy tego gatunku: lepiuchy[12] oraz lepiejki[13], co świadczy o zadomowieniu tej formy wśród jej użytkowników i chęci dodania czegoś od siebie. Można by również poeksperymentować z wprowadzeniem innych przysłówków rozpoczynających. Na przykład „więcej” (Więcej cenię kocie żarcie, niż to marne jadło czarcie). Albo „szybciej” (Szybciej stracę kilo osiem, niż ze smakiem zjem to prosię). Powstałyby więc więcieje i szybcieje jako odmiany lepiejów.
Równie interesujące są odwódki – krótkie formy rymowane zbudowane według schematu popularnego powiedzenia: „od wódki rozum krótki”. Wbrew pozorom odwódki nie mają charakteru antyalkoholowego (nie mają nic wspólnego z PRL-owskimi hasłami propagandowymi „Przestań pić, chodź z nami budować szczęśliwe jutro”). Ich jedynym celem dydaktycznym jest, jak zaznacza Szymborska, ostrzeżenie przed jednym kieliszkiem za dużo.
„Od wina wszędzie łysina
Od whisky iloraz niski[14]”
Odwódki nie spotkały się z takim powszechnym przyjęciem jak lepieje, być może dlatego, że po prostu ilość nazw trunków jest ograniczona, a większość z nich już została wykorzystana przez noblistkę, z którą przecież nikt nie odważy się konkurować. (Chociaż to dziwne, że nikt nie pomyślał o możliwości poszerzenia „baru” o trunki bezalkoholowe i utworzeniu odwódek typu: Od kawy człowiek kulawy, Od kakao się zostaje Mao). Za to na bazie odwódek powstał zupełnie nowy podgatunek: chorobnik naukowy.
Chorobnik ma taką samą konstrukcję jak odwódka, ale żeby go utworzyć, jak podają pomysłodawcy tego gatunku: „zamiast alkoholu wstawiamy jakieś pojęcie naukowe. W drugim wersie jest rozwinięcie akcji, czyli stwierdzenie, jaka przykrość nas czeka, gdy będziemy mieli do czynienia z pojęciem wymienionym w wersie pierwszym”[15]. Jako że pojęcia naukowe mogą być różnego rodzaju, twórcy gatunku dokonali wstępnej klasyfikacji chorobników pod względem tematycznym, przy czym podział ten uwzględnia nie tylko poszczególne dziedziny naukowe, ale wszelkie działania z nauką związane. I tak są: chorobniki komputerowe, zajęciowe, matematyczne, fizyczne, stopniowo-naukowe, publiczno-wystapieniowe, teorio-grafowe. W podziale tym dominują kategorie związane z naukami ścisłymi, ponieważ twórcy chorobników działają przy Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej. A gdyby przenieść chorobniki na inne wydziały? Jakże interesujące mogą być chorobniki polonistyczne, historyczne, metalurgiczne, ujotowskie, awueficzne, aghowskie, albo nawet prostsze: sesyjne, poprawkowe, dziekańskie (moje propozycje: od ujotu brak polotu, od poprawki rosną brodawki).
Skąd taka popularność tych form wśród twórców nieprofesjonalnych? Gatunki te pozwalają w ramach zabawy i żartu uczestniczyć w literaturze tym, którzy zazwyczaj w niej nie uczestniczą, przez co płatają figla samej literaturze i powszechnemu przekonaniu o jej niedostępności dla amatorów. Po drugie miniaturowość i powtarzalny schemat chorobników pozwala na popis inwencyjności w ramach określonych reguł i dobrą zabawę językiem. I wreszcie lepiej czy odwódki wciągają – jak opowiadanie żartów jeden po drugim, najlepiej w dobrym towarzystwie.
Na koniec chciałabym rozpropagować żartobliwy gatunek prozatorski, zupełnie świeżutki i niepewny jeszcze swej przyszłości, a stworzony przez dwóch krakowskich artystów (literata i grafika) Jerzego Franczaka i PIOtra Kalińskiego. Chodzi o pacynkę – „krótki utwór prozą, zwykle nakładany na palec przez czytelnika. Pacynki często łączą się w serie dwunastu utworów, po sześć na każdą rękę”[16] – jak podają autorzy za, nieistniejącym najprawdopodobniej, Słownikiem terminów literackich. Każda pacynka ma tytuł zbudowany według schematu: o kimś, który coś zrobił, lub: o kimś, któremu coś się stało, ewentualnie: o kimś, kto jest jakiś, np. O pięknej królewnie, która straciła głowę, O Aleksandrze, który straszył dzieci płaskostopiem, O kotku z wielką dziurą w brzuszku. Taka forma tytułów nawiązuje oczywiście do tytułów bajek. Bajkowych wyznaczników jest w pacynkach więcej: bohaterowie to często królowie lub księżniczki albo zwierzęta bądź dziwolągi (kotek z wielką dziurą w brzuszku, długonosy król bez rączek, strasznie brzydka królowa), wiele w nich elementów makabrycznych jak w prawdziwych baśniach. Co więcej wiele pacynek zaczyna się od baśniowego „dawno, dawno temu”. Sam Jerzy Franczak przyznał, że Pacynki to zbiór „malutkich opowiastek utrzymanych w konwencji bajkowej”[17]. Nie są to jednak bajki z morałem ani bajeczki do czytania dzieciom przed snem. Tworzenie pacynki, o ile mogę się pokusić o jedno z pierwszych opisów tego gatunku, polega na tym, by znane bajkowe schematy i dziecięcą prostotę opowiadania okrasić elementami ze świata dorosłych, przez co obydwie te sfery odkrywają swoją dziwność, nonsensowność i drwią z siebie nawzajem. I jeszcze tak to zrobić, by zbudować nastawienie czytelnika na jakiś morał, jakąś naukę, a potem pokazać mu figę. Bo pacynka powinna się wydawać opowiastką „pozbawioną drugiego dna i głębszego sensu”[18]. Powtarzalność, a zarazem nieograniczona wymienialność elementów pacynek sprawia, że i one stwarzają możliwość twórczych kontynuacji. Czy tak się stanie, nie wiadomo – to zależy od tego, na ile taki literacki żart zostanie uznany za trafiony.
Może się wydać komuś podejrzane, że tak nonszalancko zestawiłam twórczość uznanych i wielkich literatów z tymi dużo mniej znanymi, a nawet z twórczością internetową. Jednak właśnie to, że do powstawania nowych gatunków przyczyniają się nie tylko literaci, ale i amatorzy, świadczy o sile żartu w tworzeniu nowych form. Co więcej, żart zawiesza zwyczajowe kryteria estetyczne, „społeczna wspólnota śmiechu” sprawia, że w gatunkach tych nie chodzi o wielkość przesłania, ale o celność dowcipu, nie o kunsztowność, choć gatunki te często są bardzo kunsztowne, ale o to, by było zabawnie. Żart przecież nierozerwalnie łączy się z wywoływaniem efektów komicznych. Żartobliwe gatunki literackie śmieją się nie tylko ze świata i z ludzi, ale przede wszystkim rozbrajają powagę samej literatury i płatają figle językowi. A najważniejsze w nich jest to, by uśmiechający się przy lekturze odbiorca poczuł satysfakcję z uczestnictwa w dobrej zabawie. Zabawa ta może się okazać nie do końca beztroska i przez żart zaprowadzić go w rejony jak najbardziej poważne.
[1] Zob. R. Syndyka, W stronę kulturowej teorii gatunków [w:] M. P. Markowski, R. Nycz (red.) Kulturowa teoria literatury, Kraków 2006, s. 257.
[2] S. Balbus, Zagłada gatunków [w:] D. Ostaszewska, R. Cudak (red.) Polska genologia literacka, Warszawa 2007, s. 156.
[3] S. Barańczak, Pegaz dęba. Poezja nonsensowna a życie codzienne: wprowadzenie w prywatną teorię gatunków, Warszawa 2009, s. 61.
[4] Tamże, s. 96.
[5] Tamże, s. 104.
[6] K. Biedrzycki, Gra sensu i nonsensu, „Dekada literacka” 2009, nr 5/6, s. 19.
[7] O moskalikach jako nowo powstałym gatunku „powstającym na naszych oczach” pisał E. Balcerzan w artykule W stronę genologii multimedialnej [w:] D. Ostaszewska, R. Cudak (red.) Polska genologia literacka, dz. cyt., s. 272–274.
[8] W. Szymborska, Rymowanki dla dużych dzieci, Kraków 2003, s. 22.
[9] http://www.sadurski.com/satyra/tekst40.htm.
[10] http://lepiuchy.pl/dodane/polityczne/najnowsze/2.
[11] http://www.goldenline.pl/forum/zabawa/176666/s/2. O niezwykłej popularności lepiejów świadczy niewątpliwie forum GoldenLine.pl poświęcone lepiejom, z którego pochodzi zacytowany utwór. Forum ma aż 500 podstron, a na każdej znajduję się 20 wpisów, co w sumie daje 10 000 lepiejów! A nie jest to jedyne miejsce w wirtualnej rzeczywistości, w którym udzielają się lepiejotwórcy.
[12] http://lepiuchy.pl/
[13] Zob. http://kurzynski.bloog.pl/kat,542287,index.html?_ticrsn=5&ticaid=69a6a
[14] W. Szymborska, Rymowanki…, dz. cyt., s. 28.
[15] http://www.mif.pg.gda.pl/kmd/humor/poezja/chorobnik.pdf.
[16] J. Franczak, P. Kaliński, Pacynki, Kraków 2009, okładka. Nakładanie pacynki na palec sugeruje związek tego gatunku z liberaturą, kolejną niezwykle ciekawą próbą stworzenia nowych form literackich.
[17] Nie stronię od obsceny. Z Jerzym Franczakiem rozmawia Agnieszka Sowińska, „artPapier” 2010, nr 5; http://artpapier.com/ ?pid=2&cid=1&aid=2201.
[18] Z pacynki O dwugłowej kaczce, która chciała zostać królem, ale jej łeb urwali [w:] J. Franczak, P. Kaliński, Pacynki, dz. cyt.