Wybudowałem pomnik…, czyli przygotowania do własnego pogrzebu po polsku

0
2199

Któż z nas nie spotkał się z anegdotami dotyczącymi starszych osób przechowujących latami odświętny ubiór, w którym pragną być pochowane, lub odkładających większą sumę, by rodzina mogła wyprawić im wystawny pogrzeb? Któż spacerując po cmentarzu, nie natknął się na okazałą płytę nagrobną z pustym miejscem jedynie na datę zgonu? Czy w XXI wieku jesień życia wciąż kojarzy się li tylko z nieuchronnym przemijaniem, dniami wypełnionymi przygotowaniami do śmierci? Czy to kwestia zdroworozsądkowego podejścia i troski o najbliższych, czy raczej kaprysów zamożnych seniorów, którzy pragną zaimponować sąsiadom i znajomym? A może drobiazgowe planowanie ceremonii pogrzebowej i wybór pomnika to tylko próba oswojenia się z nieuchronnie zbliżającym się kresem ziemskiej egzystencji?

Temat przygotowań do własnego pogrzebu podjął Wiesław Myśliwski. Bohater-narrator powieści Kamień na kamieniu, Szymon Pietruszka, raz po raz wspomina o budowie grobu dla swojej rodziny, czyniąc z tego zagadnienia nieustannie powracający motyw swego monologu. Co ciekawe, tak mu zależy na okazałym pochówku, że przeznacza na ten cel niemal wszystkie swoje oszczędności, a nawet sprzedaje kilka cennych przedmiotów. Warto odnotować, że większość potencjalnych „lokatorów” wymarzonego grobowca jeszcze żyje, a rodzice Szymka zostali pochowani w innym miejscu wiele lat temu. Mimo to mężczyzna czuje się w obowiązku zadbać o miejsce spoczynku dla siebie i swoich najbliższych, wybiera odpowiednią lokalizację, zatrudnia najlepszego kamieniarza, godzinami spaceruje po cmentarzu, oglądając inne pomniki. Powieściowa nekropolia jest poniekąd polem rywalizacji mieszkańców wsi, którzy prześcigają się w przykuwającym wzrok zagospodarowaniu kawałka przestrzeni należącego do ich zmarłych krewnych: niektórzy umieszczają na płytach złote litery, stawiają ogromne krzyże, figury Chrystusa, jednemu zmarłemu, który był lotnikiem, wybudowano nawet nagrobek z okazałym śmigłem. „Choć grób, mówią, też dom, tylko że na tamto życie”[1], konstatuje filozoficznie Szymon. Wydaje się, że bohater powieści – reprezentant chylącej się już ku upadkowi kultury tradycyjnej – rozpatruje zagospodarowanie miejsca spoczynku w kategoriach ostatniej powinności względem rodziny i własnego sumienia. Wokół podobnej problematyki oscyluje także powieść Olgi Tokarczuk Prawiek i inne czasy, której kanwą również stają się plany budowy rodzinnego grobowca:

 

Ponieważ grobowiec wciąż nie był gotowy, Paweł pochował Misię przy Genowefie i Michale. Pomyślał, że powinno jej się to spodobać. Sam był całkowicie zajęty budową grobowca i wydawał robotnikom coraz bardziej skomplikowane polecenia, więc prace przeciągały się. W ten sposób Paweł Boski, inspektor, odsuwał w czasie swoją śmierć[2].

 

Nie tylko zresztą bohaterowie literaccy zwykli rozpatrywać swoją ostatnią podróż w kategoriach wydarzenia, do którego należy się odpowiednio przygotować, również w tym najbardziej dosłownym, stricte materialnym wymiarze, pozwalającym zachować pewien komfort psychiczny w samej chwili konania – niezmąconej troską chociażby o pośmiertny los swej doczesnej powłoki. Bowiem nawet współcześnie pokutuje przekonanie, iż „dobra śmierć” to taka, która nie zaskakuje człowieka, lecz następuje w momencie, gdy jest on na nią gotowy. Nie dotyczy to zresztą jedynie uprzedniego zabezpieczenia w postaci samodzielnie wybranego pomnika czy lokalizacji grobu.

Dorota Simonides, pisząc o śląskich zwyczajach, zwraca uwagę, że w XX wieku nie jest niczym niecodziennym posiadanie – zakupionego z pewnym wyprzedzeniem –śmiertelnego stroju. Pragmatyczne podejście towarzyszyło również nabywaniu trumny: „Kupowano ją dużo wcześniej na jakimś jarmarku i bywało, że trzymano ją na strychu w domu, używając jako skrzyni na zboże czy na stare, zbędne rzeczy”[3]. Gromadzenie funeralnych „akcesoriów” z czasem zaczęło nabierać anegdotycznego wydźwięku, a na łamach prasy pojawiały się zabawne historyjki o kobietach, które – chcąc się przekonać, jak będą wyglądały w dniu pogrzebu – ubierały się odświętnie i kładły „na próbę” do otoczonej świecami trumny[4]. Bywa, że również obecnie osoby starsze kompletują odpowiednią garderobę, buty i dodatki, by w chwili śmierci rodzina nie musiała dodatkowo martwić się o to, w co ubrać zmarłą osobę. Wytyczne w sprawie pośmiertnego wyglądu rodziców czy dziadków są traktowane jako element ich ostatniej woli i zazwyczaj skrupulatnie wypełniane. Nie ukrywajmy, że dla pozostałych przy życiu najbliższych jest to bardzo dogodne rozwiązanie – zgon członka rodziny, organizacja pogrzebu i stypy wymagają sporego nakładu czasu i zadań do wykonania, dlatego swoista „wyprawka” naszykowana przez zmarłego rozwiązuje część problemów związanych z przygotowaniem zwłok do trumny. Ta ostatnia – chociaż niekupowana za życia nieboszczyka – również może odpowiadać jego preferencjom, podobnie jak oprawa wizualna czy muzyczna mszy żałobnej. Tego typu decyzje stanowią asumpt do obustronnych korzyści, osoba umierająca ma bowiem pewność, że uroczystość pogrzebowa będzie odpowiadać jej życzeniom i zamysłom, a rodzina zostanie uwolniona od obowiązku sprostania wielu decyzjom i formalnościom, zakłócającym nastrój żałoby i zadumy.

W filmie Volver Pedro Almodóvara temat specyficznego stosunku do miejsca własnego pochówku potraktowany zostaje w kategoriach nieszkodliwego dziwactwa, które oddaje lokalny koloryt rodzinnej wsi bohaterki: „Mamo, Augustina naprawdę przychodzi na własny grób? To tutejszy zwyczaj. Kupują sobie grób za życia i dbają o niego jak o domek letniskowy”[5]. Do dzisiaj na polskich wsiach istnieje zwyczaj nieformalnego „zaklepywania” sobie miejsca wiecznego spoczynku w pobliżu grobu kogoś z rodziny lub ze względu na malowniczy krajobraz konkretnej części cmentarza. Zamożne osoby natomiast chętnie inwestują w okazałe pomniki. Może to budzić nasze wątpliwości natury moralnej – czy nie jest to niepotrzebna manifestacja swojego statusu majątkowego albo, co gorsza, „kuszenie losu”? Warto jednak zauważyć, że takie praktyki zdają się zyskiwać aprobatę władz kościelnych. Dobitnie świadczy o tym fragment homilii księdza Roberta Klemensa:

 

Przy żadnym z imion nie było daty śmierci. Kiedy nadarzyła się okazja zapytałem księdza proboszcza, który administrował tą nekropolią, co oznacza ten zaskakujący „brak”. A on odpowiedział, że daty zgonów nie mogą być wpisane, ponieważ wszyscy wypisani na nagrobku żyją i dobrze się mają a grobowiec zbudowali, ponieważ chcą być pochowani w jednym miejscu, wszyscy razem i najlepiej zabezpieczyć to samemu. Proboszcz opowiadał jak to przed „Wszystkimi Świętymi” „właściciele” przychodzą i sprzątają swój grób, a nawet, żeby nie wyróżniał się od innych, zapalają świeczki. Trochę to dziwne – pomyślałem, ale potem dotarło do mojej świadomości, że jest w takim podejściu do sprawy jakaś mądrość. Pomijam oczywiście pragmatyczny wymiar przedsięwzięcia, jakim jest inwestowanie w swój nagrobek. Ale jest ono też doskonałą ilustracją troski o swoje życie w wymiarze duchowym[6].

 

Przygotowanie dla siebie godnego miejsca spoczynku wydaje się tu rozpatrywane w kategoriach chrześcijańskiego memento mori.

O sporym dysonansie w kwestii postrzegania spraw ostatecznych przez przedstawicieli różnych pokoleń informuje nas między innymi zamieszczona w Internecie (i najprawdopodobniej autentyczna) historia: „Wczoraj były moje 18-ste urodziny. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie prezent od moich najukochańszych dziadków. Otóż wykupili mi miejsce na cmentarzu. Na 60 lat dla mnie i dla mojego »męża«”[7]. Na marginesie zwróćmy uwagę, że wybór preferowanej lokalizacji jeszcze za życia jest dużo droższy niż w przypadku osoby zmarłej, a mimo to ubiegających się o rezerwację wybranego fragmentu cmentarza nie brakuje[8].

Wśród ludzi starszych, często samotnych lub całkowicie zależnych od krewnych, nadal istnieje – w większości przypadków absolutnie nieuzasadniona – obawa, że po śmierci ich ciało zostanie wydane na poniewierkę. Dla takiego rozumowania możemy odnaleźć pewien odległy kontekst kulturowy („praktyki uśmiercania lub porzucania starych i chorych znane były prawie wszystkim ludom indoeuropejskim”[9]), połączony z równie archaicznym lękiem, iż przez brak odpowiedniego pochówku dusza nie zazna spokoju (przypominają nam o tym m.in. IliadaAntygona). Pozostałości strachu przed niedbałym lub niegodnym pogrzebem mogą się wydawać całkowicie pozbawione sensu, jednak można  zasygnalizowany problem poddać głębszej analizie z perspektywy swoistego rytuału przejścia:

 

Podstawowym obowiązkiem rodziny i grupy społecznej jest realizacja obrzędu zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi zasadami. Towarzyszy temu przekonanie, że nie powinno zdarzyć się coś nieprzewidzianego, że nic nie może zakłócić toku obrzędu. To przekonanie działa uspokajająco i przywraca równowagę[10].

 

W dzisiejszych czasach seniorzy odczuwają potrzebę przejęcia inicjatywy w kwestii planowania tegoż obrzędu, wynikającą czy to z braku zaufania do najbliższych, czy to chęci dopilnowania wszystkiego osobiście, bez niepotrzebnego angażowania „młodych”, którzy mają przecież „swoje sprawy”. Warto sobie uświadomić, że osoba w podeszłym wieku ma już za sobą większość ceremonii, podczas których odgrywała główną rolę, takich jak chociażby ślub czy narodziny dziecka. Niejednokrotnie leciwy krewny jest również – ze względów zdrowotnych, finansowych lub społeczno-kulturowych – pozbawiony możliwości podejmowania ważniejszych decyzji dotyczących swojej rodziny czy najbliższego otoczenia, często wręcz spychany na margines i w pewnym stopniu ubezwłasnowolniany. Nic zatem dziwnego, że starsze osoby pragną aktywnie partycypować w przygotowaniach do nieuchronnie zbliżającej się ceremonii ich własnego pogrzebu. Z ich perspektywy może to być ostatnia kwestia, na którą mają jeszcze jakikolwiek wpływ. Jak już zostało powiedziane, młodsze generacje wypierają myśl o śmierci, zwłaszcza w kontekście osób najbliższych, rodziców czy dziadków. Ci natomiast starają się oswoić z myślą o swym odejściu, żyjąc przygotowaniami do pogrzebu, tak jakby – nie przymierzając – czekali na swój ślub czy inną uroczystość, której planowanie samo w sobie jest przyjemne i daje poczucie bezpieczeństwa.

Nie bez powodu posłużyłam się na pierwszy rzut oka dość kontrowersyjnym porównaniem obrzędu weselnego i pogrzebowego. Pamiętajmy bowiem, iż gros wiekowych przedstawicieli naszego społeczeństwa zdążyło już pochować najbliższe sobie osoby – rodziców, przyjaciół, rodzeństwo, a przede wszystkim współmałżonków. Jeżeli weźmiemy pod uwagę wciąż powszechną wiarę w życie pozagrobowe czy nieśmiertelność duszy, chęć rychłego połączenia się z tymi, którzy już odeszli, jawi się nam jako jak najbardziej uzasadniona. Warto zatem zwrócić uwagę na iście konsolacyjny aspekt przygotowań do własnej śmierci: pragnienie spoczęcia przy ukochanym mężu lub na cmentarzu w rodzinnym mieście pozwala ukoić tęsknotę i daje nadzieję na powrót szczęśliwych czasów młodości, choćby tylko w wymiarze symbolicznym.

Wciąż dość powszechnym wśród starszych ludzi zjawiskiem pozostaje również branie na siebie odpowiedzialności za budowę rodzinnego grobowca, w którym miejsce ostatniego spoczynku znajdą również następne pokolenia. Nie da się ukryć, że za taką inicjatywą przemawiają głównie względy praktyczne. Niestety, poczucie obowiązku charakteryzujące nestorów rodu bywa sprytnie wykorzystywane przez przedstawicieli nekrobiznesów różnego autoramentu. Tego typu przedsiębiorcy bazują między innymi na naturalnej predylekcji seniorów do przedkładania interesów dzieci i wnuków nad swoje własne. „Nie zostawiaj bliskich z tym zmartwieniem” – poucza głos w telewizyjnej reklamie polisy 4life Direct, informując przy okazji, iż „obecnie koszt pogrzebu to nawet 16 000 złotych”. Niemniej jednak zauważalny staje się popyt na profesjonalne usługi w zakresie planowania i organizacji mszy żałobnej, pożegnania na cmentarzu czy stypy. Seniorzy mogą skorzystać ze specjalnej oferty w ramach funeral planningu, którą wprowadza coraz więcej zakładów pogrzebowych. To wszystko dowodzi, iż oswajanie śmierci zyskało zupełnie nowy, komercyjny wymiar i być może już wkrótce przygotowania do własnego pogrzebu staną się w równym stopniu obowiązkiem, co przywilejem osób wybierających się w ostatnią wędrówkę.

Tekst jest dostępny jedynie w wersji cyfrowej.

[1]W. Myśliwski, Kamień na kamieniu, Szczecin 1986, s. 5.

 

[2]O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy, Warszawa 1996, s. 256.

 

[3]D. Simonides, Od kolebki do grobu. Śląskie wierzenia, zwyczaje i obrzędy rodzinne w XIX wieku, Opole 1988, s. 135.

 

[4]Tamże, s. 136.

 

[5]Volver (2006), reż. P. Almodóvar ; ścieżka dialogowa filmu, lektor polski.

 

[6]http://www.bkaznodziejska.pl/nr/sugestie_homiletyczne/dzien_zaduszny/grobowiec_tu_czy_mieszkanie.html.

 

[7]http://www.yafud.pl/10637.

 

[9]U. Lehr, dz. cyt., s. 77. Wątek wywożenia do lasu i pozostawiania na pewną śmierć krewnych, którzy – w opinii najbliższych – zbyt długo „zwlekali” z naturalnym zgonem, pojawia się w tekstach folkloru (Por. J. Krzyżanowski, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, t. 1, Wrocław 1962), co wskazuje, że takie sytuacje mogły faktycznie się zdarzać. Analogiczny zwyczaj pojawia się także w powieści Maryna z Hrubego Kazimierza Przerwy-Tetmajera.

 

[10]A. Brencz, Polska obrzędowość pogrzebowa jako obrzęd przejścia, „Lud”, t. 71, 1987, s. 220.

 

Dodaj odpowiedź