Irenka Kalicka: 19 lutego otwarto w galerii F.A.I.T. pod wieloma względami niezwykłą wystawę Marty Antoniak. Jej kuratorem jesteś ty – Tomek Baran – artysta. Skąd taki pomysł?
Tomek Baran: To było tak: siedzieliśmy na balkonie, paliliśmy…
Marta Antoniak: Ale nie możemy tego napisać w wywiadzie.
IK: Może być, że piliście herbatę.
MA: O! Piliśmy herbatę.
TB: No dobrze, ja paliłem, Marta piła herbatę. Przez okno balkonowe patrzyliśmy na jej pokój, będący jednocześnie pracownią, i stwierdziliśmy, że chcemy zrobić wystawę, która rozwija to, co działo się wtedy w tamtej przestrzeni. Popracować z przestrzenią właśnie i ze skalą, wymieszać wszystkie media. Marta w swoim pokoju ma ograniczone pole działania ze względu na jego wielkość. Wszystkie materiały, z których powstają jej prace, meble i drobne przedmioty codziennego użytku mieszają się z sobą. Z tego powstał pomysł na wystawę.
MA: Był to spontaniczny pomysł, ale zapaliliśmy się do niego. Później pojawiła się kwestia szukania miejsca.
TB: Myśleliśmy początkowo, aby wynająć jakiś lokal, w którym Marta mogłaby miesiąc pracować, pobyć w takiej przestrzeni, ponawarstwiać w niej swoje działania, tak jak robi to u siebie.
MA: Tu pojawił się problem. Zazwyczaj na realizację wystawy nie ma się więcej czasu niż tydzień. Dla mnie to jest trochę za mało, aby przenieść faktycznie atmosferę tego pokoju, a nie stworzyć jedynie wizualną atrapę.
TB: Pomysł wystawy polegał na tym, by Marta mogła się zmierzyć z dużą skalą. Do tej pory trudno było o warunki na wyjście z prostokątnego płótna, mimo iż jej prace anektują przecież trzeci wymiar. Chodziło o to, aby sposób, w jaki zaczęło się zagęszczać w pokoju Marty, poprzez zawieszanie, nawarstwianie, nakupowanie tego wszystkiego i naznoszenie, wykorzystać jako świadomy proces budowania przestrzeni. No i wtedy się zaczęło.
IK: A czyj to był pomysł, żeby Tomek został kuratorem wystawy?
TB: Mój.
MA: Mój. To był mój pomysł! Ja cię zaproponowałam.
IK: Jeśli to był Marty pomysł, to dlaczego się na to zgodziłeś? I co cię motywuje, żeby być kuratorem?
TB: Jeżeli to był Marty pomysł, to nie mam pojęcia (śmiech). Ale wydaje mi się, że był mój, ponieważ zobaczyłem prace, które robiła w tamtym czasie, całą tę różnorodność, i uświadomiłem sobie, że do tej pory nie widziałem jej prac właściwie pokazanych. W sposób, który wynika ze współpracy, a nie tylko selekcji gotowych obrazów i powieszenia ich na ścianie. Odwiedzając Martę w pracowni, wyciągałem rzeczy, których ona się wstydziła, uważała za pomyłki, błędy. Ja się nad nimi rozpływałem, uważałem je za świetne. Z tego też wyniknęła ta współpraca.
MA: Faktycznie tak jest. Z Tomkiem znamy się jak łyse konie. Odwiedzamy się nawzajem w pracowniach, rozmawiamy o tym, co się komu podoba, co kto robi i dlaczego. Nie mamy oporu przed krytykowaniem się.
TB: Nikt nikomu nie słodzi. Nasza współpraca też nie polega na tym, że ja jako kurator robię laurkę dla Marty Antoniak. To jest praca, dużo kłótni. Nie jest słodko i przyjemnie. Marta jest perfekcjonistką i pedantką.
IK: A ty nie?
TB: A ja zupełnie nie jestem. Uwielbiam zacieki, błędy, pomyłki, brudy, smrody. Takie rzeczy, które są na pograniczu.
MA: Tomek, też jesteś perfekcjonistą.
TB: Chodzi mi o plastyczne elementy, które dla mnie mają wielkie znaczenie, a czasem są na pograniczu obrazu. Są jakimś trzecim, czwartym światem, który lubię i jest dla mnie ważny.
MA: Podoba mi się w tej współpracy to, że jest obustronnym poszerzeniem pola widzenia. Tomek mi coś pokazuje, potem ja jemu. To zaczyna żyć.
IK: Artyści zazwyczaj nie lubią, gdy kurator za bardzo ingeruje w ich pracę. Mamy wszyscy doświadczenia tego typu. Czy ta sytuacja się zmienia, gdy kuratorem jest artysta?
TB: Jeżeli przyjdzie ktoś, kto naprawdę jest zainteresowany i potrafi zgłębić to, co robisz, zrozumieć twoją pracę, rozmawiać i współpraca nie polega tylko na informowaniu, że wystawa jest za miesiąc itp., to nie ważne, czy to jest kurator, czy nie. Spotkałem niewielu kuratorów, którzy mają taką wrażliwość widzenia jak artyści. Nie mają gdzie tego nabyć albo nie mają czasu. Kilka razy spotkałem się z pytaniem: – A masz fotki? To wyślij fotki. – Więc wolisz fotkę niż dotknąć, polizać, posiedzieć obok tego? Jasne, jak całe życie ktoś widzi reprodukcje w książce lub na ekranie monitora, to taki obrazek zastępuje z czasem dzieło sztuki.
IK: Artystycznie i wizualnie poruszacie się w zupełnie innych światach: prace Tomka są antynarracyjne, używają form czystych i wyabstrahowanych, unikają kontekstualizmu. Marta flirtuje z estetyką kiczu, pracuje z nadmiarem, bujnością form graniczącą z szaleństwem, jednocześnie przywołuje ogromną ilość kontekstów kulturowych. Jakie znaczenie w pracy nad tą wystawą mają te różnice między wami?
TB: Ja jako kurator starałem się odpowiadać za przestrzeń, również dlatego, że sam jako artysta z przestrzenią pracuję. Być pomocą dla Marty. Zasugerować coś. Podpowiedzieć. Zwłaszcza w rejonach, w których mam większe doświadczenie, czyli w realizacji wielkoformatowych prac.
MA: Mnie się podoba w pracy z Tomkiem to, że znamy się od dawna i wielu rzeczy nie musimy sobie nawzajem tłumaczyć, ponieważ są dla nas obojga oczywiste.
IK: Odwróciliście też sytuację i wzięliście sprawy w swoje ręce. Nie czekaliście na zaproszenie z galerii czy instytucji.
TB: To prawda. Jeżeli trafiają się jakieś zaproszenia, to zazwyczaj sprowadzają się do pokazania pięciu obrazków gdzieś tam. W takiej sytuacji ciężko stworzyć coś nowego. Prowadzi to do powielania schematu, a nie o to przecież chodzi. Pracując razem, nie musimy się w niczym ograniczać.
IK: I taką sytuację zaproponowaliście galerii F.A.I.T.?
TB: Zapytaliśmy, czy nie byliby zainteresowani taką wystawą, w której Marta jest artystką, a ja, jako ich dawny artysta, jestem kuratorem. Długo starali się zorganizować tak czas wystaw i galerii, aby umożliwić nam dogodną sytuację. Zgodzili się zamknąć galerię na miesiąc, ale na dobry moment trzeba było poczekać ze względu na różne zobowiązania i deadline’y. Zaistniała jednak idealna sytuacja – znalazł się czas i można było pracować na miejscu.
IK: Co się tutaj w galerii dzieje przez ostatnie tygodnie?
TB: Marta wychodzi w duży format. Budujemy przestrzeń. Bardzo odpowiada nam to, że galeria jest mieszkaniem.
IK: Nawiązując do tego, co mówiliście – oglądając prace Marty pomiędzy innymi, na przykład na wystawach zbiorowych, trudno jest wyobrazić sobie, czym jest to, co ona robi.
TB: Zależało mi właśnie na tym, aby pokazać te prace w zupełnie nowym świetle, nowym znaczeniu. Jej obrazy powieszone na białej ścianie gubią swoją intensywność. Wydaje mi się, że do prac Marty bardzo potrzebny jest kontekst.
MA: W moich dotychczasowych wystawach tego brakowało. Tak jest też w MOCAK-u, gdzie na aktualnej wystawie Artyści z Krakowa wisi pięć prac, które mają być moją wizytówką i prezentacją, ale w rzeczywistości…
TB: Na tej wystawie chcemy dać sobie przestrzeń dla nowych możliwości, nowych pomysłów, nowego sposobu patrzenia, nowego sposobu działania. Dlatego robi się wystawy, aby jednak coś przekraczać, wejść na kolejny poziom, coś kolejnego odkryć.
MA: Wystawa nie jest tylko podsumowaniem jakiegoś etapu. Jest wyjściem poza coś, co już było, co już się wie. W moim pokoju, który jest jednocześnie pracownią, mam wolność, która polega na tym, że nie muszę się przejmować tym, że gdzieś nabrudzę, że powieszę coś w niewłaściwym miejscu. Mogę mieszać z sobą różne z pozoru rzeczy, eksperymentować. Czuję się tak tu w galerii i tworzę podobną atmosferę. Zajmuję przestrzeń w taki sposób, aby nie czuć się w niej gościem, aby ją zdominować i pokazać, że ja tutaj rządzę. Zawsze chciałam zaanektować przestrzeń, ale ciągle coś mnie blokowało. Tu sytuacja jest idealna. Gaweł nie ma nic przeciwko temu, że mu zalepię pokój pianką. Dzięki temu w końcu mogę się na to odważyć. Myśląc o wystawie, na ogół kalkuluję realistycznie, co mogę faktycznie zrobić. Często mnie to ogranicza. Ktoś się nie zgodzi. Nie będzie pieniędzy. Tu można zrobić wszystko – to jest ekstra.
IK: Jaki jest tytuł wystawy, jego geneza?
TB: Baccilus. Marta przywołała artykuł, w którym bakterie znajdujące się w jelitach mogą mieć wpływ na umysł człowieka, odpowiadać na przykład za depresję. Wstępnie myśleliśmy nad tytułem bakcyl/bakteria. Słowo bakcyl powstało z błędu drukarskiego w prasie na początku XX wieku. My wróciliśmy do tego błędu. W wystawie Marty też występują błędy i przeinaczenia.
MA: Koncentrujemy się na błędach, chorobach, pomyłce.
IK: Obserwując twoje prace, widzę, jak z drobiazgowych, płaskich obrazków zaczynają wychodzić te wszystkie potwory, stają się coraz bardziej trójwymiarowe, w końcu wyłażą poza ramy obrazu, wylewają się na dywany, a za chwilę infekują ściany i sufit galerii. Opowiedz o procesie, o przełomach. W którym momencie zdecydowałaś się użyć gotowych elementów, topić je, uzyskując materię obrazu?
MA: Rzeczywiście był moment przełomu. Wynikał on z nudy, której doświadczałam, malując kolejny płaski, „wydziergany” obrazek. Znalazłam sobie sposób na tworzenie obrazu i przestało mnie to ekscytować. Nowe pomysły przychodzą dopiero wtedy, kiedy coś mnie zupełnie znudzi. Muszę coś przekroczyć i to jest najciekawszy moment podczas pracy.
IK: No tak, ale ty nie malujesz innego obrazu, tylko wychodzisz poza obraz.
TB: Nazwijmy to wprost! Marta nie jest malarką i nie lubi malarstwa.
MA: Nie spodziewałam się, że będę kiedyś robić coś takiego. Nie lubię obrazów, na które coś się nakleja! Strasznie mnie to denerwuje! Parasolki Kantora. Nienawidzę! (śmiech)
TB: Marta lubi robić rzeczy, których nie lubi.
MA: To wynika z tego, że jeżeli mnie coś drażni, to muszę to przerobić, zawłaszczyć, pogodzić się z tym. Nie wiem, czy podobają mi się moje obrazy. Podoba mi się w nich to, że sama nie wiem, jaki mam do nich stosunek. To często nie daje mi spokoju. Patrzę na któryś swój obraz i z jednej strony wydaje mi się on obrzydliwy, a potem myślę, że w sumie jest fajny. To elektryzujące.
IK: W jakiej relacji pozostają efekty tego, co robisz na płótnie, z tym, co w poszczególnych przestrzeniach robisz na ścianach? W jaki sposób to, co na płótnie, koresponduje z sytuacją w przestrzeni site-specific?
MA: Podczas aranżacji i montowania prac w jednej z sal w pewnym momencie zaczęłam odczuwać, że staje się ona jednym wielkim podobraziem. Mogę zaanektować wszystko, właściwie wszystko!
IK: Czy każdy plastikowy gadżet jesteś w stanie wykorzystać, czy poszukujesz konkretnych?
MA: To zależy od obrazu. Czasami jest mi wszystko jedno. Korzystam z rzeczy znalezionych na szmatach, tych, które dostałam, przedmiotów ze swojego dzieciństwa. Chodzę pod halę targową. Ostatnio kolekcjoner, który kupuje moje prace, podarował mi sto kilo kinder niespodzianek, aby mnie wesprzeć. Innym razem tworzę obraz z samych Dzieciątek Jezus. Wtedy wybieram się do sklepu z dewocjonaliami.
IK: I mówisz ekspedientce, że je wszystkie…
MK: Stopię? Nie… Ale bywają zdziwione, ostatnio wykupiłam cały zapas.
IK: Czy w twojej pracy, przy tym całym procesie jesteś narażona na więcej wypadków niż standardowy malarz? Ta obróbka plastiku w piecu?
MA: Poparzyłam się opalarką parę razy. Czasem sobie źle wymierzę czas.
IK: Trzy zdrowaśki? Pięć zdrowasiek?
MA: Pięć.
IK: Taki Breaking Bad.
MA: No tak. Ja się właściwie czuję tak, jakbym gotowała te obrazy, a nie malowała.
IK: Czym jest dla Ciebie plastik, którego używasz? Tylko surowcem, czy też ważny jest kontekst – produkcja, masa, kapitalizm, pop?
MA: Sklep z zabawkami to taki mój sklep plastyczny. Te gadżety są dla mnie tworzywem. Wiem, że mają znaczenie kulturowe, i odpowiada mi to. To jest masa do wykorzystania. Nie mam sentymentu do tych rzeczy. Zaczęłam od roztapiania swoich zabawek z dzieciństwa.
IK: Zawahałaś się kiedyś?
MA: Zostawiłam sobie jedną zabawkę.
TB: Masa, którą wykorzystujesz, była wcześniej masą, z której powstały elementy. Zwracasz jej pierwotny kształt bezideowej masy, z której ma coś powstać. Odwracasz cały proces.
MA: To jest nietypowe doświadczenie. Sto kilogramów kinder niespodzianek! Ta ilość mnie przytłoczyła, zalała. Tygodniami sukcesywnie to przebierałam. Jest to zupełnie coś innego, niż kiedy idziesz do sklepu i kupujesz jedną rzecz dla siebie czy dziecka. Kiedy to przerabiasz, zapominasz o konkretnej figurce.
IK: To dasz mi tego nosorożca?
MA: Widzisz, ty masz to, co przytrafia się wielu osobom, kiedy widzą te prace. To są rzeczy z okresu, kiedy byliśmy dziećmi. One wtedy miały ogromne dla nas znaczenie. Moja mama ważyła mi kinder niespodzianki na wadze. To był cały rytuał. Miałyśmy opracowany system. Wiedząc, że w co piątej jest figurka, brałyśmy pięć i ważyłyśmy, bo figurki były cięższe niż składany samochodzik, a ja marzyłam o tych figurkach.
IK: Dokładasz dywan i cofam się w czasie.
TB: I wtedy mama przychodzi i złości się o plastelinę wdeptaną w dywan.
IK: Więc wlepiasz sto kilo.
MA: Ja miałam kilka zestawów Lego i bardzo o nie dbałam. Jak mi się zgubiła szybka od kasku policjanta, a widziałam, że mama odkurza, to potrafiłam się rozpłakać i zmusić ją do przegrzebywania całego worka od odkurzacza.
TB: O! to jest bardzo ciekawa historia! Marta jako dziecko nigdy nie mieszała zestawów Lego. Nie miksowała, nie konstruowała nowych światów. Każdy był oddzielny, pielęgnowany.
MA: Miałam osobne pudełko na te klocki, które nie mieściły się w żadnej kategorii, i je można było mieszać.
TB: Może to jest odpowiedź na to, co się tutaj dzieje?
Marta Antoniak, Baccilus
galeria F.A.I.T., Kraków, Al. Słowackiego 58/5
wystawa czynna do 7 kwietnia 2016 r.