Bliskość i emocje. O autobiografii Mikołaja Trzaski Wrzeszcz!

0
1213

Zasiadając do pisania niniejszego tekstu zacząłem zastanawiać się, kiedy muzyka Mikołaja Trzaski do mnie trafiła. Ale nie w znaczeniu poznania nagrań Miłości, Łoskotu czy NRD, choć owszem, przeżyłem dużą fascynację twórczością yassowców (i do dziś chętnie i z przyjemnością do niej wracam). Mam raczej na myśli bardzo bezpośrednie oddziaływanie na emocje, pewien intymny rodzaj poruszenia, który od czasu do czasu pojawia się – nie wiedzieć czemu – podczas obcowania z tymi, a nie innymi dźwiękami.

Dokładnie pamiętam tamten moment. Koncert Mikołaja Trzaski w nieistniejącym już klubie Bomba przy placu Szczepańskim w Krakowie. Występ, na którym nie mogłem być obecny. Na szczęście był na nim mój tata, z którym spotkałem się późnym wieczorem, już po koncercie, i który trochę na pocieszenie pożyczył mi świeżo zakupione płyty. Były to albumy Inner Ear Breathing Steam i Reed Trio Last Train to The First Station – zawierające dźwięki, które zawładnęły mną na dłuższy czas. Oczywiście oba te krążki to propozycje zdecydowanie odmienne od muzyki, którą saksofonista grał w epoce yassowej, wtedy już dość gruntownie przeze mnie poznanej.

Przywołuje to wspomnienie w kontekście niedawno wydanego wywiadu-rzeki, który z Mikołajem Trzaską przeprowadzili Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński (swoją drogą – bardzo wiele w moim muzycznym „wychowaniu” zawdzięczam prowadzonym przez nich na antenie radiowej Dwójki „Rozmowom improwizowanym”). Tamten błysk, owo poruszenie i głęboka fascynacja usłyszanymi dźwiękami, wróciły do mnie podczas lektury książki Wrzeszcz!, choć przyznaję, że mój stosunek do muzyki głównego bohatera nie jest jednoznaczny. Trzaska jest muzykiem, który swoją grą potrafi mnie zaciekawić, wzruszyć, niejednokrotnie wywołać ekscytację, ale i mocno poirytować. Niewielu jest artystów, którzy swoją twórczością uwalniają we mnie taki wachlarz odczuć, bo jeśli muzyka Trzaski mnie fascynuje – to naprawdę głęboko, jeśli zaś irytuje – to na całego. Nie piszę tego, by dowodzić, że gdańszczanin jest twórcą nierównym, lecz by pokazać jaką siłę ma jego granie, jak mocno oddziałuje na emocje.

Bo mam nieodparte wrażenie, że muzyka Mikołaja Trzaski właśnie z emocji powstaje i w nie jest wycelowana. Emocje przebijają też ze stron tej książki, imponującej pod względem objętości, ale przede wszystkim gęsto wypełnionej treścią i bardzo dobrze napisanej. Początek co prawda jest dość przewidywalny – wycieczka po drzewie genealogicznym bohatera, która jednak ma znaczenie, bo bez niej opowieść o odszukiwaniu i oswajaniu żydowskiej tożsamości saksofonisty byłaby niepełna. To tylko jeden z wielu wątków poruszonych w wywiadzie. Trzaska w porządku chronologicznym opowiada o swoim życiu, wyborach (nie tylko muzycznych, często podejmowanych pod wpływem impulsów), powraca do zespołów i muzyków, na których natknął się na artystycznych ścieżkach.

Co bardzo cenne, autorom udało oddać się nastroje towarzyszące rozmowie, bezbłędnie można odczytać nostalgię, wzruszenie czy poirytowanie towarzyszące poruszanym tematom. Wrzeszcz! pokazuje też Mikołaja Trzaskę jako człowieka, który nie ma gotowej „jedynej i obowiązującej” opowieści na swój temat (co przecież innym artystom zdarza się nie tak znów rzadko). Wiele refleksji zdaje się rodzić podczas prowadzenia rozmowy, zdania wypowiedziane kilka lub kilkanaście lat temu podlegają weryfikacji, pojawiają się też nowe odpowiedzi czy nowy sposób postrzegania wydarzeń z przeszłości. Bardzo ciekawe są fragmenty poświęcone warsztatowi twórczemu – odmiennemu za czasów Miłości, Łoskotu, grania z braćmi Olesiami, podczas wychodzenia na scenę z improwizatorami czy prac nad muzyką filmową.

Zaletą książki jest wyczuwalna bliskość, która w trakcie jej powstawania wytworzyła się między pytającymi a opowiadającym. Dzięki niej nie czytamy stenogramu stworzonego według formularza „pytanie – odpowiedź”, a zapis prawdziwej, żywej rozmowy, interesującej, czasem zabawnej, czasem poważnej, a momentami – bardzo intymnej. Przy okazji autorom udało się uchwycić gawędziarski talent Trzaski. Dzięki temu lektura wciąga i przebrnięcie przez ponad 600 stron tekstu nie stanowi wyzwania.

W gruncie rzeczy Wrzeszcz! w jakimś sensie jest przeniesieniem na papier tego, co Mikołaj Trzaska praktykuje na scenie. Słuchania i odpowiadania partnerom o tym, co zobaczył, przeżył, usłyszał. O tym, co w postaci przeżyć i doświadczeń nosi w sobie i wyrzuca na zewnątrz – poddając refleksji, ale nie odcinając emocji.

Rafał Zbrzeski (Jazzowy bazar/Radio Kraków)
Wrzeszcz! Mikołaj Trzaska. Autobiografia. Rozmawiają Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński, Wydawnictwo Literackie 2020

Fragile – nowa odsłona

Dodaj odpowiedź