Wystawę Wojna i pokój w Galerii Labirynt w Lublinie otwiera praca grupy Twożywo Kiedy wreszcie będzie wojna (2001). Bardzo konkretnie sytuuje się na samym początku prowadzonej przez zespół kuratorów refleksji: oto widzimy mężczyznę, który leży na łące. Pogrążony być może w egzystencjalnej refleksji, nudzi się i oczekuje czegokolwiek, co mogłoby się zdarzyć i od tego stanu bezczynności go uwolnić. Znamienna jest historia tego dzieła, które jako bilbord stało w Warszawie niedaleko ambasady amerykańskiej na trzy dni przed 11 września 2001 roku – daty, która zmieniła formułę wojen światowych po raz kolejny w historii ludzkości.
Struktura wystawy jest wyraźnie uwikłana w oczekiwany, lecz nie urzeczywistniony, rozpad na dwie części. Mamy z jednej strony wojnę, z drugiej pokój – podział oczywisty i poszukiwany w warstwie merytorycznej. Do tego wyeksponowaną erotykę, która nie chce usytuować się w opozycji do etosu bohaterstwa, zaangażowania czy powagi. Erotyka nachalnie wciska się w obszary wojenne i zespala z gwałtem, nie tracąc swoich przewrotnych konotacji. Mamy więc śmierć i życie zespolone w tańcu. Pewne pękniecie w pół ustanowili kuratorzy wystawy już na poziomie jej aranżacji – ekspozycji narzucony został podział na dwie części: jasną i ciemną. Tak jakby na samym początku pracy ujawnił się pociąg do podzielenia świata na ogarnięty chaosem i zanurzony w błogim spokoju. W rezultacie jednak dzieła nie zgodziły się na podobny, zbyt prosty schemat podziału. Zaczęły obalać zasadność dotychczasowych ujęć bohaterstwa, heroizmu, męskości, kobiecości i pokoju, przemieszczać się ze swoimi myślami na teren przeciwny, infekować refleksją obszar pierwotnie im nie przynależny. Przyjemności ciała wprowadziły w obszar naznaczony pokojem grozę, komentując wojnę, urzekały formalnym pięknem. Nawzajem wojna i pokój zaczęły od siebie zależeć, zespalać się i w końcowym rozrachunku coraz więcej ujawniło się grozy, strachu i niepokoju, a niewielu artystów utrzymało się po tej jasnej stronie, gdzie można by wypowiadać się bez strachu, mądrze i z ufnością w sprawie pokoju.
Do udziału w wystawie zaproszono wielu artystów w różnym wieku. Jak podkreślił Paweł Leszkowicz w pierwszym zdaniu tekstu wprowadzającego, opublikowanego w wydanym katalogu wystawy, militaryzm i wojenna tematyka to bardzo popularne fascynacje artystów: „W polskiej sztuce współczesnej w XXI wieku rozkwita nowa ikonografia militarna i twórczość artystyczna poświęcona szeroko rozumianej wojnie, zarówno w perspektywie historycznej, jak i aktualnej”[1].
I rzeczywiście tak się dzieje, często z bardzo ciekawymi rezultatami, bo zaprezentowani artyści i artystki podchodzą do tematyki krytycznie, może nie zawsze odrzucając gloryfikacje bohaterskości czy podziw męskości, ale na pewno przepracowując je z podejrzliwością. Zabawy w wojnę to już nigdy nie będą niewinne igraszki dzieci, na które dorośli pobłażliwie przymykają oczy. Na zdjęciach Anny Kutery z cyklu Morfologia aktualnej rzeczywistości widzimy dziewczynkę przebraną za terrorystkę z ładunkiem wybuchowym w dłoni, z karabinem z zasłoniętą twarzą czy nożem, którym wyciąga wnętrzności z misia. Dzieci lubią bawić się bronią i strzelać do siebie. Czy, skoro zabawki są sztuczne, to może nas to nie niepokoić? Czy przypadkiem nie w ten sposób kształtujemy przyszłą rzeczywistość, dając dzieciom w ręce narzędzia do zabijania i torturowania? Mechanizm jest prosty: zabawa w mordowanie może pozostać zabawą, nawet jeśli realnie będzie pozbawiać jakąś istotę/kogoś innego życia. Bohaterką Kutery jest dziewczynka, nie chłopiec, którego z przyzwyczajenia sytuowalibyśmy w pozycji dziecka bawiącego się w wojnę. Ale nie bądźmy naiwni, jeśli damy dziewczynkom atrakcyjne gry i pochwalimy je za osiągnięte wyniki, przyjmą konkretne role społeczne równie chętnie jak chłopcy. Hubert Czerepok jest autorem instalacji Little Boy. Jest to model bomby atomowej do składania inspirowany tą zrzuconą na Hiroszimę – budząca grozę zabawka, która ostatecznie jest tym samym, co wręczane dzieciom pistolety czy samochodziki bojowe, przedmiotem uczącym, jak wyglądają i jak posługiwać się narzędziami do zabijania.
Wyraźnie podział na męską i kobiecą stronę wojny pokazały na wystawie dwie prace Zofii Kulig. Te z serii Kolumny to realizacje charakterystyczne dla artystki – ukazują strukturę batalistycznych, fallicznych ikonografii, świat przynależny mężczyznom zakochanym w wojennym rzemiośle. Ornamenty zbudowane z męskich, nagich ciał, czaszek, pocisków. Nagie ciało mężczyzny może być postrzegane jako bezbronne, ale nie dajmy się oszukać – wizualność militarystycznej scenografii jest skonstruowana tak, aby znalazło się odpowiednie i zasłużone miejsce dla mężczyzny-bohatera. Zupełnie inaczej przedstawia się obraz kobiety na wojnie – jej statut ofiary narzuca się nam zbyt ewidentnie, aby łatwo go przepracować, mimo że już wiemy, że kobiety nie są tylko niewinne. Na wszelki wypadek w celach ideowych czy politycznych kobiety lepiej z przestrzeni militarnej usunąć, bo zbyt często na wojnach są gwałcone i mordowane, a na ogół nieprzygotowane do jakiejkolwiek obrony (patriarchalne kultury nie cenią sobie kobiet, które potrafią się bronić), lub nadać im funkcje bezpieczne: pocieszycielek, płaczek, karmicielek, pielęgniarek. W końcu nie bez przyczyny staramy się częściej dziewczynce wciskać do rączki butelkę dla misia i odbierać nóż, którym można kaleczyć. Mówi o tym druga praca Kulig zatytułowana Wojny etniczne, która przedstawia czaszkę ludzką usytuowaną na tle, w centralnym punkcie wzorzystych, barwnych chust.
Na szczęście artyści potrafią, czasem dosłownie, zedrzeć z męskich bohaterów-żołnierzy ubranie i pozostawić ich nagich. Pod całym kamuflażem historyczno-patriotyczno-wzniosłym mamy do czynienia z ciałem, które jest podatne na zranienia. Widać to na dobrze już znanym filmie Artura Żmijewskiego KRWP. Maszerujący, nadzy żołnierze mają broń, czasem jeszcze buty i nakrycia głowy. Można by pokusić się o porównanie z antycznym nagim herosem zdolnym do rzucenia włócznią. Można by, gdyby nie to, że ci żołnierze są absurdalnie wyeksponowani. Są śmieszni w tej swojej komicznej formalności odgrywania określonych czynności wymaganych podczas musztry. To nie jest akceptowalny wizerunek bohatera i żołnierza. To obraz, który męskość przeformułowuje. Podobnie jak prace Bogusława Bachorczyka, które męski akt sytuują w perspektywie wojenno-historycznej niepozbawionej wątków homoseksualnego pożądania. Przecież status armii i cała ta wojenna fascynacja musi opierać się na pragnieniu doświadczenia wspaniałości męskiego, walecznego ducha.
Wojna w czasach pokoju funkcjonuje jako obraz medialny, który nauczyliśmy się dobrze tolerować i pochłaniać przy wieczornym posiłku. Jest to też często obraz zmanipulowany politycznie. „Marzenia się spełniają. Amerykanie wdarli się do Bagdadu, gdzie owacyjnie powitała ich miejscowa ludność” – to cytat z pracy Zbigniewa Libery, fotografii zatytułowanej Ostateczne wyzwolenie I (2004), która naśladuje fotoreportaż z prasy codziennej. Na zdjęciu uchwycono moment przywitania amerykańskich żołnierzy przez szczęśliwe irackie kobiety. Atak na Afganistan i Irak był przedstawiany w kategoriach wojny sprawiedliwej, obrony praw człowieka czy obrony cywilizacji Zachodu przed terroryzmem. Teraz częściej pozwalamy sobie na słuszną krytykę tamtej sytuacji.
Obrazy medialne, popkulturowe, społeczne przyzwolenia i historycznie utrwalone przekonania, często wynikające z czystej głupoty, to materiał dla sztuki współczesnej, której rolę w odkłamywaniu rzeczywistości należy docenić oraz uznać jej społeczną wartość w przynależnym artystom i artystkom krytycyzmie. W wojnie faktycznie biorą udział konkretni ludzie, zindywidualizowani, których warto wysłuchać, aby wojnę urealnić. Zrobił tak między innymi Krzysztof Wodiczko w znanym projekcie Hiroszima (1998). Krytycznie przepracowuje odbiór rzeczywistości Mariusz Tarkawian w cyklu rysunków 366 obrotów (2013–2014). Artysta wykonywał codziennie przez rok jeden rysunek na podstawie codziennych zdarzeń lub medialnych doniesień. Na rysunkach pojawiają się ludzie, na przykład ranny chłopiec po eksplozji bomby – bohaterzy tych pojedynczych opowieści, nad których bytem i sytuacją Tarkawian musiał się zastanawiać, wykonując prace.
Osobiste, traumatyczne historie to obszar eksploracji artystki Krystiany Robb-Narbutt. Jej cykl Fuga pamięci (2006) odnosi się do bolesnych wspomnień i wyobrażeń o losach zmarłych członków rodziny artystki, którzy ucierpieli z powodu Holocaustu. Tego typu indywidualne, intymne opowieści i przeżycia nie zamieniają się w inscenizację, nie pozwalają też ich artyści zawłaszczać popkulturowo ani medialnie. Pozostają autentyczne. Zupełnie inaczej niż inscenizacje wydarzeń historycznych, które mają potencjał polityczny i mitotwórczy. „Tak, w Polsce są na przykład te straszliwe inscenizacje… Rozumiem jeszcze, jeśli dotyczą one bitwy pod Grunwaldem, bo to trochę zabawa. Ale kiedy inscenizuje się makabryczne sceny z powstania warszawskiego, zaczyna być to dosyć dziwne. Albo kiedy jedni przebierają się za opozycjonistów, drudzy za zomowców i przedstawiają scenę, w której ktoś ginie. Z jednej strony niby prezentujemy to, aby pokazać, że ludzie stosujący przemoc byli źli. Ale z drugiej – jest w tym jakaś fascynacja przemocą!” – mówił Tomasz Żuradzki[2]. Na wystawie w Labiryncie wprowadzono, niby pokątnie, przypadkiem i na marginesie, ale jednak wymownie, ten ciekawy wątek tego typu inscenizacji w postaci zdjęć Piotra Ślaskiego, które dokumentują rekonstrukcje sławnych bitew, mających oczywiście patriotyczną wymowę.
Trochę inaczej i mocno przewrotnie do tematu historii polskiego oręża podszedł Edward Krasiński, sytuując się niemal w centrum Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki po wycięciu w niej drzwi i umieszczeniu w nich swojej fotografii. To bardzo dobry punkt wystawy – prosty gest artysty wprowadza w nadęte historyczne konstrukcje militaryzmu obecnego w malarstwie polskim powiew świeżego powietrza. Oto w 1997 roku Krasiński postanowił oszczędzić widzom katuszy podczas oglądania znów obrazu o chwale i zamienił ten kawał historycznego płótna w wypowiedź o sobie wobec tej chwały. Co właściwie my na to? Przecież nie chcemy przebierać się w rycerzy i biegać z szabelką u pasa. Przecież te wszystkie wizualizowane, ideologiczne walki o Polskę w czasach pokoju to absurd. Przecież wiemy, że broń lepiej schować i nie dawać jej dzieciom, że fascynacje zabijaniem są dalece chore. Mówi o tym instalacja Katarzyny Kozyry Kara i zbrodnia. Przyznam, że przebywanie w galeryjnej piwnicy, gdzie ją zaprezentowano, było szczególnie niekomfortowe, więc nie wiem, czy w trakcie zabawy prawdziwymi narzędziami walki ktoś realnie zginął. Bo chyba nie da się tego podczas gry w śmierć i życie, gdzie założeniem jest nieodróżnianie realności od fikcji, wykluczyć?
Fascynacja wojną przekształca się czasem, może jak każde oczarowanie pozbawione koniecznego dystansu wobec przedmiotu uwielbienia, w uzależnienie, które doprowadza do zamiany miejsc tego, co realne, i tego, co wyobrażone. W nadmiernej admiracji kryje się niebezpieczeństwo popadnięcia w chorobę i obłęd. Żołnierz po powrocie do domu z wojennej wyprawy nie odnajduje już drogi do normalności. Pokój staje się stanem nieznośnym. Na szczęście „niedługo będzie wojna”. Właściwie już teraz widać ją w szczelinach rzeczywistości – wlewa się poprzez szparę między ścianą i podłogą. Co prawda wygląda tymczasem dość abstrakcyjnie, jest do tego wizualnie atrakcyjna i usypia naszą czujność – dokładnie jak w pracy Dominika Lejmana Szpara w podłodze, która spodobała mi się już, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Wideo jest złożone z bardzo wielu filmików pokazujących konflikty zbrojne na świecie: one ciągle są, tętnią życiem i śmiercią, która to życie zamienia w krwawą ziemię i naznacza historię ludzkości kolejnymi tysiącami dramatycznych momentów. Tymczasem jest to postrzegane przez nas w kraju ogarniętym pokojem (nie mylić ze spokojem) jako świetlista, nęcąca forma-kuriozum.
Wyraźnym i złowieszczym akcentem jest prezentowany w Labiryncie film Józefa Robakowskiego Sztuka to potęga!. Artysta defiladę armii radzieckiej zestawił ze śpiewaną w języku niemieckim piosenką grupy Laibach Leben heisst leben, coverem popowego hitu Life is Life. Rytm kompozycji pozostaje w uszach jeszcze po wyjściu z galerii, łącząc się z historycznym wspomnieniem dwóch totalitaryzmów. Nadziei na pokój artyści w ramach wystawy Wojna i pokój nie dali publiczności za dużo. Pozostaje może wierzyć wobec tego w potęgę sztuki współczesnej, jej możliwe działanie propagandowe, które zadziała jako katalizator postaw zdroworozsądkowych, otwierających oczy na sączące się przez szczeliny wypreparowanego przez nas pokoju trwogę, grozę i niebezpieczeństwo. Aby w porę obnażyć żołnierską butę, patriarchalną hardość i odnaleźć siłę, by włożyć kwiat w usta, naśladując gest artystki Anastasii Mikhno – tym razem tego, który bezczelnie nawołuje do zwalczania wypreparowanego wroga.
Autorka tego tekstu nie doświadczyła bezpośrednio wojny, ale nie nudzi się w czasach pokoju. Tym bardziej, że czasy nastały bardzo niespokojne. Nie tęskni za chwałą własnego narodu skąpanego w krwi nieprzyjaciela i oświeconego światłem najwyższego uznania. Z uwagą i atencją obejrzała wystawę Wojna i pokój. Może za dużo napisała, ale zdaje sobie sprawę z tego, że my ludzie zbyt dobrze posiedliśmy umiejętność niesłyszenia, jak zwykle w ważnych chwilach zajęci naszym powszechnym dążeniem do szczęścia, głosów ostrzegających nas przed katastrofą. Tak pomyślała, że ten osobnik leżący na łące potrzebuje zwyczajnie partnera lub partnerki, wtedy mógłby pogrążyć się w śnie i oddać miłości dla pokoju.
Wojna i pokój
Galeria Labirynt, Lublin
Zespół kuratorski: Magdalena Linkowska, Tomasz Kitliński, Paweł Leszkowicz.
Wystawa otwarta w dniach: 11.09.2015-31.10.2015.
Przypisy: