Na początku, niejako w celu zagajenia, opiszę dosyć popularny wśród moich znajomych na FB mem, dotyczący tematu niniejszej opowieści. Na obrazku, w sielskim, domowym otoczeniu, przedstawiony jest mały chłopiec z mamusią. I tenże chłopiec mówi: „Mamo, gdy dorosnę, chciałbym zostać muzykiem”. Mamusia, oczywiście z wyrozumiałym uśmiechem, odpowiada: „Cóż, mój skarbie, tak się nie da, trzeba wybrać, albo jedno, albo drugie”.
Tak już jest, że większość tych, którzy przestali być młodzi, zazdrości młodym. I co tu ukrywać, zazdrości im po prostu młodości. Oczywiście, zapewne gdyby zapytać, każdy miałby przeróżne rzeczy do opowiedzenia w kwestii tego, czym jest, z czym się kojarzy i czego konkretnie żal, jeśli chodzi o przemi- jającą właśnie albo już dawno temu minioną młodość. Opowieści poszczególnych osób mogą być niezwykle barwne i różnorodne, ale zasadniczo sprowadzą się do kilku podstawowych kwestii, z których, w moim przekonaniu, wyróżniają się dwie: po pierwsze, gdy się rano budzimy, to nic nie boli (chyba że czasem głowa), a po drugie, to „młodość musi się wyszumieć”. Oba te aspekty popularnego rozumienia, czym jest młodość, są istotne w kontekście tematu niniejszego tekstu, a każdy w inny sposób. Ale po kolei. Albo nie, właśnie nie po kolei, bez uprzedniego uporządkowania, bądźmy elastyczni.
Tęsknota za przemijającą młodością jest de facto związana z marzeniem o nieśmiertelności. Gdy nasz organizm regeneruje się w szybkim tempie, gdy nie dostrzegamy w jego działaniu przemijania i gdy pewne jego funkcje i umiejętności z nimi związane nie znikają bezpowrotnie, wielu ludzi traktuje siebie samych jako niezmiennych. Mało kto myśli o pewnej granicy, gdy regeneracja przestaje już być tak spektakularna, że dostrzegamy skutki jej opieszałości; raczej nie zastanawiamy się, co będzie, gdy ten moment nadejdzie. A tym bardziej co będzie dalej. Czy dlatego właśnie mamy pewien rodzaj tolerancji dla „szumienia” młodych, gdyż już sami w pewnym wieku na takie „szumienie” w miarę bezkarnie nie możemy sobie pozwolić? Nota bene, ciekawe jest zupełnie odmienne w tej kwestii podejście w tradycyjnej kulturze chińskiej, w której zabraniano młodzieży „szumieć”, gdyż „szumienie” wiązało się z nieproduktywnym i marnotrawnym wydatkowaniem energii i siły życiowej, przez co starość była również słaba i nieaktywna. W konfucjańskich Chinach to staruszkowie byli tymi, którzy „mogli się wyszumieć” przy pełnej aprobacie społecznej, jako że ich zasoby energii potrzebnej do życia były już tylko ich własnością, gdyż w młodości odegrali swoje role społeczne (czyli nie zmarnowali sił życiowych) i to, co pozostało na starość (a pozostało tego sporo, przy tego typu podejściu do tematu), można było spokojnie „roztrwonić” na różnego rodzaju przyjemności.
Człowiek stanie się dorosły, gdy się ustatkuje, gdy zacznie postrzegać świat, myśleć o nim i działać w nim zgodnie z pewnymi wzorcami obowiązującymi w danej kulturze.
Wejście chińskiego motywu nie jest oczywiście przypadkowe, gdyż na chińskim elemencie (aczkolwiek nie konfucjańskim) chciałbym oprzeć niniejszy wywód. I teraz wrócimy do pierwszego aspektu, z tych dwóch, które wiązane są z tęsknotą za młodością. Do tego, że nie boli, gdy się już budzimy. O tym, że będę za tym tęsknił, poinformował mnie lata temu znajomy, gdy zbliżałem się do trzydziestki. Powiedział mianowicie (starszy kolega to był): „Wiesz, po czym poznać, że masz już 30 lat? Budzisz się i coś zawsze boli”. No cóż, po latach przyznaję mu rację. Innymi słowy, moje ciało straciło już pewną elastyczność, której nie mogę przywrócić nawet regularnymi ćwiczeniami i rano zawsze coś boli. Nie chcę narzekać, potrzebny mi ten fragment opowieści, abyście, drodzy czytelnicy, zrozumieli, o co chodzi ze wzmiankowaną elastycznością. Gdy nie ma elastyczności, zaczyna się sztywność, i to musi boleć. W daoistycznym traktacie Daodejing możemy przeczytać: „To, co jest twarde i krzepkie, kieruje się ku śmierci; To, co jest delikatne i wrażliwe, zmierza ku życiu.”[1]
Chciałbym, aby kwestia dotycząca cielesności, elastyczności ciała wprowadziła nas w meritum tego tekstu, mianowicie w problematykę umysłu. Podobnie jak chińscy filozofowie i coraz znaczniejsza liczba współczesnych filozofów zachodnich, szczególnie tych ukierunkowanych kognitywnie, uważam, iż problem dualizmu ciało-umysł jest problemem sztucznym, wytworzonym na specyficznym, religijno-teologicznym gruncie charakterystycznym dla kultury śródziemnomorskiej. Innymi słowy, nie widzę problemu z przechodzeniem od cielesności do umysłu, jako że de facto nie jest to przechodzenie, a kontynuacja tematu.Ale wróćmy do naszych baranów, jak mówią Francuzi, czyli do umysłu. Chcę bowiem powiedzieć, że umysły też się starzeją. I chociaż bez wątpienia wpływ na ich starzenie się mają odpowiednie reakcje chemiczne zachodzące w mózgu i całym organizmie, równie silnym czynnikiem „postarzającym” je są kulturowe struktury poznawcze, czyli różnego rodzaju wzorce percepcji i działania. Odczytuję ten proces „strukturyzowania umysłu” zgodnie z kulturowymi wzorcami jako proces doroślenia, czyli przechodzenia z młodości w dorosłość. Człowiek stanie się dorosły, gdy się ustatkuje, gdy zacznie postrzegać świat, myśleć o nim i działać w nim zgodnie z pewnymi wzorcami obowiązującymi w danej kulturze. Posługiwanie się nimi jest wyznacznikiem dorosłości. Są one jasne, konkretne, solidne i powtarzalne, czyli bezpieczne i pewne, „twarde i krzepkie”, w odróżnieniu od umysłu „szumiącego”, nieokreślonego, nieprzewidywalnego zasadniczo, niezbyt godnego zaufania.
Innymi słowy, stwierdzam, że doroślenie umysłu (i człowieka w ogóle) to proces krzepnięcia, twardnienia, usztywniania się, stopniowej utraty elastyczności. Niewątpliwie kultura w swym obecnym kształcie promuje takie procesy, gdyż umysły dorosłe, czyli sztywne i twarde w swych procesach i aktywnościach, są przewidywalne i, co za tym idzie, łatwo sterowne. Zatem wzorzec kulturowy, zgodnie z którym „młodość musi się wyszumieć”, jest zorientowany na osiągnięcie „wyszumionych” umysłów jako podstawowego modelu członka społeczności. Kłopot jedynie polega na tym, że wraz z tą dorosłością kończy się to, co na przykład z mojego punktu widzenia najistotniejsze i nadające faktyczny „smak” istnieniu – kreatywne i spontaniczne reagowanie na wciąż przemieniającą się postać świata. Umysł młody, który jest na etapie „wyszumiania się”, rozgląda się wokół z niesłabnącym zainteresowaniem, jest ciekaw wszystkich nowych, obcych rzeczy i spraw, zamiast zamykać się w znanej już mu dobrze strefie komfortu i identyfikować otaczającą go rzeczywistość według gotowych i nieruchomych wzorców postrzegania. W zasadzie,jeśli wnikliwie się zastanowić, to można mieć duże kłopoty ze zidentyfikowaniem korzyści płynących z faktu dorośnięcia, oprócz łatwej sterowności i wysokiej przewidywalności działania osobnika dorosłego, ale przecież te „zalety” coraz bardziej tracą na znaczeniu, stając się wręcz ostatnio passé, a ich miejsce zajmują kreatywność i spontaniczność. Być może głównie dlatego, że powoli orientujemy się, iż osobnikom schematycznym, działającym mechanicznie według ścisłych i wyraźnie określonych wzorców, „wyrasta” poważna konkurencja w postaci coraz bardziej autonomicznych robotów, z którymi prawdopodobnie, w precyzji wykonywania zaprogramowanych działań, ciężko będzie konkurować.
Umysł młody, który wciąż jest na etapie „wyszumiania się”, rozgląda się wokół z niesłabnącym zainteresowaniem, jest ciekaw wszystkich nowych, obcych rzeczy i spraw, zamiast zamykać się w znanej już mu dobrze strefie komfortu i identyfikować otaczającą go rzeczywistość według gotowych i nieruchomych wzorców postrzegania.
Zatem, zgodnie z tym, co powiedział daoistyczny mędrzec, dopóki zachowujemy miękkość i wrażliwość, dopóty zachowujemy młodość. Gdy zaczynamy twardnieć i sztywnieć, to już koniec młodości, to już początek śmierci. Oczywiście, jest to proces nieodwracalny, chodzi tylko o to, w którym momencie naszego biologicznego życia zestarzejemy się mentalnie. Umysły dorosłe, które już się „wyszumiały”, zastygają w mechanicznym powielaniu wzorców postrzegania i działania. „Szumienie” w młodości wydaje się mieć funkcję na poły terapeutyczną, na poły zaś porządkującą, jest to swoista pomoc w „przywracaniu do pionu” – młody już byłeś i już „szumiałeś”, aż się „wyszumiałeś”, teraz czas się ustatkować i myśleć „poprawnie”. Wraz z ustatkowaniem się wchodzimy w dorosłe, uporządkowane i dobrze zorganizowane życie, które daje poczucie bezpieczeństwa i komfortu.
Można jednakże się zastanowić, czy cena, jaką płacimy za komfort i bezpieczeństwo nie jest zbyt wysoka. Dorosłe umysły, działając schematycznie, skutecznie odcinają nas od niestandardowych, unikalnych, często efemerycznych walorów otaczającej nas rzeczywistości. Usztywniając swoje myślenie, tracimy kreatywność i spontaniczność, niejako kręcimy się wokół kilku zazwyczaj schematów poznawczo-behawioralnych, wciąż przeżywając w ten sam sposób różne przecież, choć wyglądające podobnie zdarzenia. Świat robi się powtarzalny i uregulowany, co oczywiście jest po prostu złudzeniem, a w zamian za komfort schematyczności i powtarzalności tracimy zdolność do zadziwiania się i obcowania z różnorodnością, wręcz w ogóle przestajemy ją dostrzegać. Laozi uważa, że jesteśmy już bardziej martwi niż żywi. Ograniczając swoje „szumienie”, ograniczamy swoje poznanie i w rezultacie ograniczamy swoje kompetencje w kwestii skutecznego działania. Mając uschematyzowaną, „dorosłą” percepcję, nie jesteśmy w stanie reagować na różnorodność pojawiających się fenomenów przemieniającej się rzeczywistości i zamykamy się w mechaniczności powtarzalnych wzorców aktywności. Czy zatem z dorosłym, ustrukturyzowanym umysłem można skutecznie działać?
Buddyjskie przysłowie mówi: „W umyśle początkującego jest wiele możliwości, w umyśle eksperta – parę”. No cóż, umysł początkujący to młody umysł, który wciąż umie spojrzeć na świat niejako „po raz pierwszy”, zachowuje elastyczność poznawczą, jest delikatny i wrażliwy, jak mówił Laozi. A ekspert to ktoś, kto już się „wyszumiał” i następnie, chcąc nie chcąc, ograniczył poznawczo. I teraz już widzi tylko kilka możliwości w ogromie otaczających go zdarzeń. Kwestie zarówno buddyjskiego „pustego umysłu”, jak i postawy poznawczej i „nie-umysłu” w filozofii daoistycznej są oczywiście dużo głębsze i subtelniejsze, w tym miejscu znacznie je upraszczam, dopasowując niejako do wąskiej tematyki tekstu. Niemniej wywód mój ściśle jest związany ze stanami umysłu, którymi zajmują się buddyzm i filozofia daoistyczna, podkreślając, iż świeżość percepcji, związana z młodością i elastycznością, jest warunkiem kreatywnego i spontanicznego działania w świecie. Zatem pozostawajmy jak najdłużej poczatkujący, widzący po raz pierwszy, po prostu niedoj rzali, gdyż jak mówi Laozi: „Wszystko to, co osiąga dojrzałość, starzeje się”[2]. Oczywiście, w końcu się zestarzejemy, ale pośpiech bez wątpienia nie jest wskazany. Przecież, zaraz potem, w momencie gdy staniemy się dorośli, natychmiast zaczniemy tęsknić za młodością. A wracając do przedstawionego we wstępie memu, wybór chyba wydaje się prosty (pod muzyka proszę sobie podłożyć dowolne zajęcie kreatywne): większość seniorów tęskni za młodością, weźmy więc to pod uwagę.
Przypisy:
[1] Laozi, Księga dao i de z komentarzami Wang Bi, tłum. A.I. Wójcik, WUJ, Kraków 2006, s. 142.
[2] Tamże,
Artykuł ukazał się pierwotnie w numerze Fragile 4 (42) 2018
„Młodość nie liczy dni, i słusznie, bo jej dni są policzone.” – Wojciech Pyszczek