Praca: alienacja i kreacja. List od Redakcji
Najwyżej co czwarty Polak jest zaangażowany w swoją pracę (badania Sedlak & Sedlak), coraz więcej osób, obecnie 36% zatrudnionych, obawia się zwolnienia (badania Randstad), stopa bezrobocia wynosi 13%, kobiety wciąż zarabiają mniej niż mężczyźni pracujący na tych samych stanowiskach, w hierarchii wartości praca zajmuje obecnie niższą niż kilka lat temu, czwartą pozycję (badanie CBOS).
Tych kilka danych mąci wyobrażenie pracy jako miejsca kreacji. Kreacji, czyli procesu, który jest czymś więcej niż zarobkową działalnością produktywną, gdyż ważniejsze staje się w nim uaktywnienie potencjału twórczego człowieka, gdyż możliwa staje się realizacja jakiejś koncepcji, gdyż powstaje dzieło… którym możemy być my sami. Skoro bowiem praca wypełnia tak dużą część naszej codziennej aktywności, to przecież musi tworzyć też nas: odcisnąć swoje piętno na naszej osobowości czy stylu życia. Może dlatego w pytaniu: „czym się zajmujesz, kim jesteś?” absurdalnie chodzi zazwyczaj o to, gdzie pracujesz i jaki jest twój zawód. I w porządku, o ile praca ta jest czymś więcej niż drobną czynnością posiadającą sens dopiero w kontekście działania całego konsorcjum. O ile pracownik jest w stanie w jakimkolwiek stopniu utożsamiać się z tym, co robi. W innym przypadku wymuszamy definiowanie człowieka, które go upraszcza, wykoślawia jego obraz, sprawiając, że niechciane Ja uzyskuje status dominujący – czy tylko w oczach innych?
Niestety pytanie o autoteliczny wymiar pracy musi ustąpić refleksji o warunkach ekonomiczno-społeczno-politycznych i kulturowych. Czy w obecnej rzeczywistości praca, w której człowiek się samorealizuje, jest luksusem? Paradoksalnie łączącym się z gorszą płacą, lękiem o jutro, poczuciem niedopasowania do świata konsumpcjonizmu? Dobrze, gdy te niedogodności wyrównane są prestiżem zawodu, docenionymi dokonaniami. Możliwe, że żyjemy w iluzji, iż sztuka, postęp w humanistyce są potrzebne i domagamy się stworzenia im godnych warunków rozwoju (pracy, płacy). Możliwe, że społeczeństwo nie powinno płacić za naiwne kaprysy twórców. Humaniści i artyści potrzebni są bowiem raczej od święta. W szarej codzienności zaś króluje niby-praca sfrustrowanych wykształconych i z aspiracjami, które musiały rozbić się w drobny mak w zderzeniu z owym tajemniczym rynkiem pracy, mającym twarz bezlitosnego strażnika dobrobytu dla nielicznych. Z niby-pracy czerpią parę groszy i garść goryczy, poczucie upokorzenia przez… system?
Ale czy można coś zmienić w funkcjonowaniu świata, by praca była obszarem wolności, z której skorzysta większość? Dziś coraz śmielej realizowane są oryginalne scenariusze, w których menadżerowie opuszczają korporacje, by iść mniej standardową ścieżką wymyśloną dla siebie przez siebie. Kolejne pokolenia inaczej wartościują pracę i jej miejsce w swoim życiu. Intryguje mnie w tym kontekście pokolenie Z, dopiero wkraczające na rynek pracy, (podobno) powoli wychodzący z kryzysu. Jeżeli wymagające pokolenie Y stało się wyzwaniem dla przyzwyczajeń pracodawców, którzy musieli zmienić warunki pracy, by uwzględnić jego chęć rozwoju, obowiązki zgodne z zainteresowaniami, to czy „zetki” przyniosą jakąś rewolucję? A przede wszystkim, jak zdefiniują pracę, czy w niej, czy poza nią będą szukać spełnienia?