Uciec, zagrzebać się pod liśćmi
Przynajmniej dwie autorki: Anna Bolavá i Julia Fiedorczuk, podjęły próbę opowiedzenia o roślinach z perspektywy, która zakłada podmiotowość roślin, ich samodzielną formę istnienia – bez nadającego im znaczenia człowieka.
Rośliny zazwyczaj nie odgrywają roli bohaterów literackich. Bez względu na to, jak wiele już o nich wiemy, trudno nam sobie wyobrazić ich samodzielne istnienie – to, że żyją dla samych siebie, a nie dla naszej użyteczności. Patrzymy na ich nieruchome trwanie i zachwyca nas ich piękno. Znajdujemy dla nich miliony zastosowań – od pierwotnych (gdy wykorzystujemy je jako pokarm i lekarstwo) przez dekoracyjne po naukowe. Zdarza się nawet, że traktujemy je jako niemych świadków historii, którzy mają nam do opowiedzenia jej własną wersję. Trudno nam z nimi empatyzować, bo są od nas znacząco inne. Nie znajdziemy tu cech wspólnych, które ułatwiają nam – przynajmniej pozorne – rozumienie zwierząt. Wszystko, czego nie pojmujemy, staramy się uczłowieczyć, bo nie umiemy wyjść poza własny, ludzki, sposób myślenia. Znam jednak dwie autorki, które podjęły próbę przezwyciężenia tej trudności i opowiedzenia o roślinach z innej perspektywy. Oczywiście to spojrzenie nadal ludzkie i odwołujące się do kategorii przydatności, zakłada jednak podmiotowość roślin, ich samodzielną formę istnienia, nadaje im autonomiczną moc, która sprawia, że istnieją także bez nadającego im znaczenie człowieka.
Mowa tu o roślinach opisywanych przez Czeszkę Annę Bolavą w powieści W ciemność oraz Julię
Fiedorczuk w opowiadaniu Medulla ze zbioru Poranek Marii i inne opowiadania. Obie traktują
o kobietach, które całe swoje życie podporządkowują roślinom. W przyjmowanych przez nie
strategiach snucia narracji o roślinach można wyróżnić dwa typy władzy, jaką sprawuje nad nimi
przyroda – u Bolavej jest to zachłanność zbierania ziół, a u Fiedorczuk mania zasiewania ziaren
i pielęgnowania nowych pędów w przestrzeni miejskiej. Spotykają się jednak we wspólnym miejscu – w pragnieniu ucieczki przed ludźmi i dosłownego „zagrzebania się pod liśćmi”, całkowitego zniknięcia w roślinach. Tę samą dążność odnajdujemy również w powieści E.E. Olgi Tokarczuk. Czy dla każdej z bohaterek taka ucieczka oznacza to samo – odpowiedź nie jest oczywista.
Zacznijmy od Fiedorczuk i jej bohaterki Ledy. Młoda mieszkanka dużego miasta bardzo niewiele
mówi o sobie. Co o niej wiemy? Mieszka sama, pracuje w barze wegetariańskim, z którego zostaje zwolniona za to, że często w pracy jest zamyślona i ubrudzona ziemią. Ziemia za paznokciami Ledy bierze się z jej partyzanckiego ogrodnictwa, które na Zachodzie określa się mianem guerilla gardening – w opowiadaniu jednak ta nazwa nigdy nie pada. Idąc do pracy i z niej wracając, Leda nielegalnie wysiewa nasiona i pielęgnuje nowe pędy w miejscach publicznych, na przykład na oszklonym dachu jednego z budynków. Zajęcie stopniowo pochłania ją tak bardzo, że bohaterka coraz częściej zaczyna istnieć w czasie roślin, a porzuca czas ludzki. Staje się nieobecna i niewidzialna dla otaczających ją osób. Funkcjonuje, jakby jej nie było. Gdy traci pracę, przyjmuje to właściwie z ulgą i w pełni poświęca się swojemu najważniejszemu zajęciu.
Fiedorczuk opisując kolejne wydarzenia z życia Ledy, przeplata je opisami wydarzeń z życia jej
podopiecznych. Czas roślin płynie inaczej – to czas pęcznienia ziarna, kiełkowania pędów i fotosyntezy:
Czas nasion płynął tak powoli, że gdyby ktoś chciał zmierzyć go za pomocą zegarka, wskazówki
musiałyby kręcić się w kółko jak szalone. Całymi miesiącami, a nieraz latami, nasiona czekały
na właściwy moment, żywiąc się tylko tym, co miały w sobie, martwe na pozór i nieruchome
jak małe kamyki. Wystarczyła jednak odrobina wilgoci i ciepła, a ziarno zaczynało pęcznieć chłonąc wodę.
(…) Korzenie stawały się tak mocne, że mogły rozsadzić beton. I rozsadzały1.
Leda jest bezinteresowna, zatraca się w swojej misji, odwraca od ludzi. Wspólnie z roślinami
prowadzi dywersję na tyłach cywilizacji – zasiane przez nią nasiona kiełkują i rozsadzają tkankę
miejską, swoją cierpliwą, niewidoczną pracą kruszą beton i tynk. Narracja prowadzona przez
Fiedorczuk w podobny sposób opisuje zarówno dziewczynę, jak i jej rośliny – wiemy o nich
mniej więcej tyle, ile można zobaczyć z zewnątrz. Kiełkujące nasiona przypominają zwierzęta – widzimy ich narodziny, wzrastanie i ruch. Dziewczyna przypomina dziwną roślinę – wymyka się
naszemu rozumieniu, jest nieuchwytna tak samo jak paproć rosnąca w czyimś ogrodzie; podobnie nie jesteśmy w stanie rozgryźć jej istoty. Jak mówi Leda w opowiadaniu Wiersz dla Matyldy, ostatnim z jej udziałem:
Nie można poznać Ledy tak jak nie można poznać nikogo innego. (…) Żadna z nas, ani
ja, ani Matylda, nie chciałaby być motylem przyszpilonym do kawałka styropianu dla zaspokojenia czyjejś ciekawości2.
Człowiek, motyl czy paproć – każde istnienie jest osobne i niepojęte, nie jest zrozumiane, a może
nawet nie chce takie być.
W opowiadaniu Medulla historia Ledy kończy się ucieczką z miasta. Bohaterka wysiada z pociągu na środku pola. Ma przed sobą przestrzeń i rośliny. Co zamierza zrobić? Tego nie wiemy, ale możemy podejrzewać, że kieruje nią potrzeba podobna do tej, jaką odczuwa inna z bohaterek zbioru Poranek Marii i inne opowiadania. Pogrążona w depresji J. pewnego dnia wychodzi z domu, by pobiegać, i trafia do lasu. Wysiłek i wewnętrzna niemoc sprawiają, że kładzie się na ziemi, a wtedy:
Widzi skrawki nieba między gałęziami drzew. Zmierzch. Mech, igliwie, zeszłoroczne liście.
Zapach ziemi, piwnicy, sprawia jej ulgę. (…) Potem zamyka oczy. I wtedy przychodzi jeż: „Jeśli
masz spać to lepiej schowaj się w jałowcach” – mówi. „Już nie mam siły wstać” – szepcze.
Wtedy jeż łapie pyszczkiem brzeg kaptura od jej bluzy i powolutku ciągnie ją w miejsce, które
jest dobrze osłonięte przez kępę pachnących jałowców. „Dziękuję” – mówi J. i ziewa. Potem
zasypia. I śpi, śpi, śpi, twardym snem, bez snów3.
Rośliny dają schronienie. Pragnienie, by zatopić się w roślinach, zakopać pod liśćmi, odpocząć
lub zniknąć na zawsze, łączy historie bohaterek Fiedorczuk z Anną – bohaterką
powieści W ciemność. Odmienne historie i motywacje doprowadzają te trzy kobiety
w to samo miejsce – do momentu, w którym szukają w roślinach obrony, wytchnienia,
ucieczki. Podobna zresztą sytuacja przydarza się Ernie Eltzner – bohaterce
E.E. Olgi Tokarczuk, nastolatce uznawanej za medium, która w dniu swojej pierwszej
miesiączki, nie potrafiąc znaleźć ukojenia w normatywnych sposobach przekazanych
jej przez kobiety z jej rodziny, ucieka w świat przyrody:
Pobiegła więc jeszcze dalej, aż do zagajnika z czarnego bzu (…). Położyła się na wznak.
Widziała nad sobą ciemnozielone sklepienie z liści. Było tuż nad nią i zapragnęła nagle,
żeby opadło na nią swoim wilgotnym ciężarem, przydusiło ją, odebrało oddech. (…) Wyciągnęła
ręce i zaczęła zrywać wiszące nad nią liście. Gniotła je, wkładała między nogi jak kompres,
zamiast tych pasków, pętelek i poduszeczek. Ogarnął ją cierpki, duszący zapach żywych
roślin, dotykały jej ciała delikatnie i brutalnie, głaskały ją i przygniatały. Kładła liście na
nagi brzuch, piersi i ramiona, obsypywała nimi twarz, aż w końcu zupełnie straciła oddech4.
Natura jako oczywisty sojusznik kobiety, bliższy jej istocie niż kultura to niemożliwie ograny i zużyty koncept, a jednak wciąż powraca. Trudno znaleźć męską postać, która nawiązywałaby z roślinami tak nietypowe relacje jak opisywane tutaj bohaterki. Erna szuka ukojenia zgodnego ze swoją zwierzęcą naturą – schronienia, odpowiedniego rytmu oddechu, dotyku liści. J. podobnie, choć daje jej to również szansę, aby zniknąć, zatopić się. Leda jest od nich bardziej bezinteresowna, lecz i dla niej poświęcenie życia roślinom jest formą ucieczki, odsunięcia od siebie niepokojących, ludzkich spraw.
Gdy zaczyna się lekturę powieści W ciemność, na początku wydaje się, że Anna jest od tych bohaterek inna. Jej splątane motywacje są trudne do rozszyfrowania. Jest samotną kobietą w średnim wieku mieszkającą w małej czeskiej miejscowości daleko od stolicy, pracuje zdalnie jako tłumaczka i dorabia, sprzedając w lokalnym skupie zebrane i zasuszone zioła. Stopniowo odkrywamy, że rozstała się z mężem, a w okolicy uważa się ją za dziwaczkę. Jest również poważnie chora, narrator nie zdradzi nam jednak do końca, o jakiego rodzaju dolegliwość chodzi. Najbardziej wyeksponowaną cechą Anny jest gorączkowa zachłanność,z którą oddaje się zbieraniu i suszeniu ziół. Nic nie jest dla niej ważniejsze. Z jednej strony nawiązuje z roślinami dużo głębszą relację emocjonalną niż z jakimkolwiek człowiekiem (np. przeżywa żałobę po ścięciu lipy – to dla niej jak śmierć bliskiej osoby), z drugiej – całe jej życie koncentruje się wokół metodycznego zbierania ziół i ich sprzedawania w skupie. Każda wyprawa zdaje się emocjonalną potyczką, kwestią osobistej dumy i drobiazgową kalkulacją zysków i strat. Nietypowa to miłość do natury, bo obserwujemy Annę, która nie może znieść faktu, że nie jest w stanie zerwać i sprzedać wszystkiego, co bujnie rozkwita wokół niej.
Jasne, cieszę się, ale nie opuszcza mnie obawa, że nie zdołam zerwać tyle, ile bym chciała. Nie
nadążam w tym roku. Winne są także takie jak ta aleje: po co chodzę w miejsca, gdzie
kwitnie po dwadzieścia drzew! Wystarczyłoby jedno, nie byłabym teraz taka nieszczęśliwa.
Niepokój podchodzi mi do gardła, z trudem łapię oddech. Próbuję się uspokoić, ale nijak mi
to nie wychodzi. Ogarnia mnie jednocześnie radość i strach; nie dzieje się nic niezwykłego,
ale czuję, że jestem na granicy szaleństwa5.
Obsesja wzmaga się wraz z postępującą chorobą. Anna coraz mniej je, przestaje normalnie funkcjonować, ale wciąż wytrwale zbiera zioła, z uporem, jakby zależało od tego jej życie. Im bardziej pogrąża się w fizycznym cierpieniu i zielarskiej gorączce, tym bardziej traci spokój umysłu, narasta w niej wrażenie, że wszyscy są przeciwko niej – chcą, aby przestała zbierać zioła – nie przyjmuje więc niczyjej pomocy. Dni i noce tracą kontury, czas dzieli się tylko na ten, gdy bohaterka ma siłę wyruszyć po kolejne rośliny, i ten, gdy nie jest już w stanie tego robić. Dlaczego tak postępuje? Na przestrzeni powieści pada wiele odpowiedzi: to klątwa rodzinna; to miłość do ziół, które powinny zostać dostrzeżone i docenione; to konieczność wykorzystania ich drogocennych właściwości; to potrzeba zarobienia w ten sposób na życie. Najczęściej w myślach Anny wszystkie te perspektywy się mieszają, jak w tej wypowiedzi:
Właśnie zaczyna się sezon na wiązówkę, a tego nie wolno przegapić. Ten okropny, cudowny
chwast, zapachem przypominający lipę, która dawno wydała już ostatnie tchnienie, da mi
teraz do wiwatu. Rozkwitły w całej krasie, zawładnie moimi zmysłami. Zamąci mi w głowie
i wyssie ze mnie resztki sił. Wybaczam mu to, bo wiem, że i tak nie zdołam się powstrzymać.
Wiązówka błotna, kilo suchych liści za trzydzieści koron. Będę potrzebowała sporo miejsca
na strychu, jeśli mam zmieścić to wszystko6.
Powoli sama staje się dziwną rośliną – tak o sobie mówi monologując nocą, gdy bez siły leży w czasie burzy na łące. Docenia zioła, rozmawia z nimi, poświęca im całe swoje życie, ale jednak jest kolejną bohaterką, która nie potrafi oderwać myśli od ich użyteczności. Jest kolejnym człowiekiem przyjmującym wobec natury postawę pełną oczekiwań. Co chce osiągnąć? Sama mówi o sobie tak:
Po latach osiągnęłam wreszcie swój cel. Nie pozostał przy mnie ani jeden człowiek. Od tygodni
nie ma w moim życiu miłości ani innych uczuć, do działania napędza mnie już tylko jakaś przedziwna chciwość. To nie kwestia pieniędzy, raczej ciążącego nad naszą rodziną przekleństwa7.
Rośliny są zatem jej obsesją, jej przyjaciółmi, jej powiernikami, ale również jej wielką ucieczką przed światem ludzi, który okazał się zbyt wymagający, niezrozumiały, trudny. Ona też, jak wcześniej opisane przeze mnie kobiety, pragnie położyć się, zagrzebać pod liśćmi, oczekuje pomocy. I otrzymuje ją, gdy wycieńczona wczołguje się ostatkiem sił na swój strych pełen ziół:
Tak właśnie miało być. Gałęzie lipy zapuściły korzenie w ciemności i teraz otwierają przede
mną osmalone ramiona. Stosy liści łatwo ustępują pod naporem ciała, zamykają się za
mną ostatni raz. (…) Moje ciało oplątują gałęzie nie z tego świata. Fosforyzujemy w ciemności.
(…) Wreszcie mogę się położyć. Zagrzebać w liściach i zamknąć oczy. Znikam. Teraz8.
Wciąż się zastanawiam, na ile rośliny są w przytaczanych przeze mnie utworach pełnoprawnymi, samodzielnymi bohaterami. Wciąż są opisywane z perspektywy człowieka, który wiążąc z nimi swoje życie, nie pozostaje wolny od oczekiwań bez względu na to, czy zachwyca się ich wzrastaniem, czy ulega ciemnej obsesji, czy też zwyczajnie, instynktownie szuka w nich ukojenia. Strach przed ludźmi popycha kolejne bohaterki w ramiona roślin, świat tych ostatnich nie jest jednak przestrzenią tak prostą i bezpieczną, jakby się mogło wydawać.
Przypisy
1. J. Fiedorczuk, Poranek Marii i inne opowiadania, Wrocław 2010, s. 40.
2. Tamże, s. 97.
3. Tamże, s. 12
4. O. Tokarczuk: E.E., Kraków 2005, s. 152.
5. A. Bolavá, W ciemność, tłum. A. Wróbel, Wrocław 2017, s. 169.
6. Tamże, s. 244.
7. Tamże, s. 286.
8. Tamże, s. 296.
Bibliografia
1. A. Bolavá, W ciemność, tłum. A. Wróbel, Wrocław 2017.
2. J. Fiedorczuk, Poranek Marii i inne opowiadania,Wrocław 2010.
3. O. Tokarczuk, E.E., Kraków 2005.
Artykuł ukazał się w numerze Fragile 1-2 (47-48) 2020