„Zagadać, zagłuszyć, zapisać/ śmierć”. O nowej książce Łukasza Jarosza
Wiem mianowicie, że w tym, co piszę, pisałem i co jeszcze napiszę, do końca, do ostatniego zdania, będzie mi towarzyszyć męczące przekonanie, że nie powiedziałem wszystkiego, co o sobie i świecie powiedzieć chciałem. Że pozostanie jakaś niepokojąca reszta, o której nie potrafiłem ani nie będę umiał nigdy nic powiedzieć.
Kornel Filipowicz, Opowieść niedokończona
Wiersze Łukasza Jarosza od zawsze są zanurzone w codzienności i śmierci. Opisy rytuałów, prostych czynności i bliskich osób konfrontowane są w tej poezji z czymś, co wykracza poza tu i teraz. Pamiętam pierwsze poruszające spotkanie z jego poezją. Biały tydzień (2007), wiersz Mgła przesuwa się pod latarniami. Prosty obraz: syn czeka w samochodzie na ojca, który wchodzi do sklepu i przebiera w kawałkach surowego mięsa. Dziewczyny wychodzą ze sklepu, dzielą się słodyczami. Prozaiczna sytuacja. Pada pytanie: „ile jeszcze pożyjemy?/ może wystarczy robić to co do tej pory/ i nic się nie stanie? może wystarczy/ póki co odwracam głowę w stronę szyby/ by płakać”. Od wydania Białego tygodnia minęło osiem lat, a Jarosz nadal z wielką wrażliwością i czujnością rejestruje najmniejsze sprawy. Niezmiennie wychodzi od pozornie błahej sceny, mikroobrazu, by odsłonić to, co znajduje się za nim lub pod nim. Jego wiersze stoją po stronie rzeczywistości, lecz jednocześnie są przepełnione przeczuciem tajemnicy. W tej poezji zachowana zostaje łączność pomiędzy czasem utraconym a zastanym. Autor Somy przywołuje odległe wspomnienia, zdarzenia, osoby nieżyjące lub zapomniane, jakby istnienie bez cienia przeszłości nie było możliwe. Bo nie jest.
Przywołany we wstępie cytat z Filipowicza to fragment większej całości, którą poeta otwiera Świat fizyczny (2014). Przytaczam go, gdyż towarzyszy mi przekonanie, że Jarosz – biorąc pod uwagę także częstotliwość wydawania książek – nieustannie mierzy się z „niewypowiedzianą resztą”. Z każdym kolejnym tomem coraz intensywniej pragnie „Zagadać, zagłuszyć, zapisać,/ śmierć”. Ważniejsze jest jednak to, o czym powiedzieć się nie zdoła, co stoi poza granicą języka. Poeta jest przekonujący wtedy, gdy jego wiedza jest mniejsza, a nie większa. Wiersze Jarosza rodzą się nie z pewności, lecz z wątpliwości. Wszystko, co doświadczone, sprawdzone bądź oswojone, można podważyć jednym granicznym doświadczeniem: śmiercią. Wówczas traci się status „wiedzącego” (a może też wierzącego?). Nie sposób patrzeć na świat bez świadomości śmiertelności człowieka. Pojawiające się w utworach postaci (żony, córki, matki, ojca) wydają się skierowane w stronę życia. Jednakże skoro „Nie ma innego świata/ niż ten” (Świat fizyczny, s. 45), to również bliskich obserwuje się jak „narażonych” na śmierć i niezmartwychwstanie. To bolesne przeświadczenie z przedostatniej książki jeszcze mocniej wybrzmiewa w Kardonii i Faberze (2015).
Najnowsza książka Łukasza Jarosza rozpoczyna się od motta z Małej syreny H. Ch. Andersena. W baśni stara syrena zapewnia, że istnienie bez duszy daje więcej szczęścia niż jej posiadanie. Może dlatego, że żyje się tylko raz i nie ma żadnego napięcia, które wynika z niepewności? Skoro dusza nie istnieje – nie ma życia po śmierci, powtórnych narodzin, wcieleń, szamotania się pomiędzy wiarą a niewiarą. Istnieje jedynie ciało, które umiera, lecz mała syrena jest dzieckiem, można więc ją okłamać, by nie sprawić jej cierpienia – takie zasady obowiązują w świecie dorosłych. Pamiętać również należy, że Andersen był człowiekiem z łaską wiary (w przedostatnim tomie córeczka poety pyta: „co to znacy bez łaski?”). Czy zatem stara syrena mogłaby powiedzieć: będziesz jedynie ciałem, które zostanie złożone do grobu i sczeźnie? Akwarela autorstwa Mieczysława Jarosza – ojca poety – która widnieje na okładce Kardonii…, przedstawia szkielet ryby z ludzką czaszką; spoczywa on w ziemi. Świat fizyczny był zapowiedzią zmian, które nastąpiły w poezji Łukasza Jarosza – ale nie w języku (co najwyżej przybierał inny ton), ani nie w sposobie obrazowania. Jego głos wciąż jest autonomiczny i rozpoznawalny od pierwszych fraz. W Świecie… zapisał: „Jutro skończę 35 lat. Jeszcze trzy, dwa lata temu/ myślałem, że istnieją Inne Światy”. W najnowszej publikacji wyraźnie kieruje się w stronę braku.
Pierwszy wiersz zatytułowany 11 wersów zapowiada podporządkowanie całej przestrzeni śmierci: „Umarła miłość, umarł przyjaciel/ i kilku znajomych. Na oczach żałobników/ kobieta całowała w usta martwego kochanka”. Figury nieobecnych są raz po raz przywoływane w kolejnych wierszach. Łączą się one bowiem z przeszłością autora, są – w różnym stopniu emocjonalnym – z nim związane. Ważne są powroty do przeszłości, przywoływanie tych, którzy umarli, odeszli, a może zostali zapomniani. Ten, kto przemawia w wierszach – nie ma wątpliwości, że jest to autor – poprzez pracę pamięci ponownie przywołuje ich do siebie, ale nigdy do życia. To, co przechowywane w pamięci, może jednak ujawnić się dzięki kontaktowi z miejscami, które kiedyś były istotne. I choć jej/jego fizycznie nigdy już w tych miejscach nie będzie – przetrwa ślad, jak np. w wierszu Szczęt: „Zimna góra, chłopak z rzeźbioną ciupagą./ Byłem tu kiedyś. Kochałem jej dłonie i brzuch./ Zachłystywała się śmiechem wśród świerków”. Minione może przybrać formę cienia, nigdy zaś ciała: „Byłem tam kiedyś. Teraz wychodzę na balkon,/ widzę cienie: jak tężeje dopołudnie,/ jak na tle ściany miesza się/ zimne i ciepłe powietrze”. Wypowiedzenie formuły „byłem” nie unieważni doświadczenia bliskości, gdyż pamięć – bywa, że staje się przekleństwem – ujawnia niepodważalne fakty: „Jej blizna po operacji, słone, spocone, czoło”. Przeszłość w tych wierszach koresponduje z teraźniejszością. Jest to kontakt intensywny, doświadczany niemal cieleśnie, jak np. w wierszu „[w cienkiej sukience byłaś biała…]”. Autor przywołuje odległe wspomnienia z dzieciństwa oraz wczesnej młodości – wszystkie są znaczone rozstaniem. Miłość mogła zostać unieważniona, lecz nie zapomniana. Nie sposób wymazać pierwszej przyczyny, która zaprowadziła ku pisaniu wierszy: „I ona – przez nią musiałem pisać,/ przez musiałem płynąć”.
W nowym tomie autor mocno trzyma się rzeczywistości: własnej, wiejskiej przestrzeni, domu, codziennych obowiązków, obcowania z bliskimi (Juwenilia, Gaszelnik, Kwadra, Miary i wagi). Wyostrza konkret, czasami skraca wiersze. Muszą być blisko rzeczywistości, rejestrować każdy ruch, przyglądać się temu, co wydaje się pewne i stałe. Skoro istnieje tylko jeden świat (rzeczywisty), to na nim należy skupić całą uwagę. Z drugiej strony u Jarosza, mimo deklaracji o nieistnieniu innych światów, często przestrzeń jest wyimaginowana, oniryczna. Może dlatego poeta przywołuje sny (np. w wierszach Purgatorium, Inkrustacja), które są – kto wie – ekwiwalentem owych „innych światów”. Świat, który się ogląda – bo Jarosz jest przede wszystkim poetą obrazu, który pozwala czytelnikowi patrzeć wraz z nim – spowija ciemność. Zrodziła się ona z głębokiego doświadczania/przeżywania śmierci. Autor Wolnego ognia już niemal od debiutu kierował się w stronę niewyrażalnego. Zmieniło się natomiast postrzeganie śmierci: w przedostatnim tomie jej metafizyczny wymiar został podany w wątpliwość. Zmarli mogą przetrwać jedynie w pamięci lub snach. A sama śmierć odbiera wartość życiu: „I jeszcze coś,/ co miało tak wiele znaczyć;/ uczyliśmy się to pielęgnować, leczyć./ Ratować, ugniatając klatkę piersiową fantoma,/ dmuchając w jego odkażone spirytusem usta” (Górne światło III). Życie i śmierć okazały się nieudanym Bożym planem. Mimo że Bóg pojawia się w Kardonii i Faberze, to trudno przypisać mu dobrą wolę. Nie wiadomo, w jakiej formie może się objawiać. Skierowane do niego w przerażeniu pytania sprawiają, że człowiek naraża się na śmieszność. Trudno bowiem rozmawiać z kimś, kto milczy, lub kogo w ogóle nie ma. Pozostaje, jak podpowiada poeta w wierszu Niewidy, spojrzeć na świat z Bożej perspektywy: „A teraz spójrz na to z góry. Jeszcze wyżej”. Ujawni ona, że istnieje tylko to, co zobaczone i doświadczone – maleńkie, „kulawe” życie. Czy jednak jest to poezja niewiary? Raczej niepokojącej reszty.
Łukasz Jarosz, Kardonia i Faber, Biuro Literackie, Wrocław 2015.