Zaklinanie czasu. W rytm „Oberków do końca świata”
Zdarzają się książki, które zapadają głęboko w pamięć, zapisują się w podświadomości. Mało tego – wracają w najmniej odpowiednich momentach, o coś pytają i oczekują odpowiedzi. Takiej przygody jestem uczestnikiem, bowiem po lekturze Oberków do końca świata autorstwa Wita Szostaka z wielką siłą powrócił do mnie temat ludowości, folkloru. Temat od zawsze mi bliski. Książka Szostaka uświadamia, jak niewiele w literaturze współczesnej jest „ludowych” tropów, a jeśli się pojawiają to delikatnie zarysowane, raczej jako tła dziejących się opowieści. Są oczywiście znakomite wyjątki: Tadeusz Nowak, Zygmunt Trziszka, Marian Pilot, Edward Redliński, Wiesław Myśliwski. Jednak Wit Szostak, rocznik 1976, na tle swojego pokolenia wydaje się mówić o sprawach ludowych osobnym głosem. Jest to głos obserwatora, czuć, że opowieści są zasłyszane, podsłuchane, a niektóre wykreowane. Jakimś sobie tylko znanym sposobem autor potrafi wciągnąć czytelnika w sam środek akcji. W przeciwieństwie do wymienionych wyżej pisarzy, Szostak nie czerpie z doświadczeń autobiograficznych, może dlatego jego ludowość jest tak uporządkowana, bo stworzona z opowieści. Nie ma tu miejsca na parodię, ukazywanie wsi w krzywym zwierciadle, dystans, na jaki mogą pozwolić sobie autorzy wywodzący się z chłopów, którzy przeżyli to, o czym piszą. Należy zwrócić uwagę, że powieść ta jest przykładem tego, jak treść folklorystyczna wchodzi do literatury na zasadzie stylizacji, czyli zostaje poddana interpretacji i przekładowi, a więc stanowi treść wtórną. Jesteśmy tu świadkami połączenia potencjału literackiego, jaki kryje w sobie kultura wiejska, z tropami mitologicznymi. Mitologiczne myślenie, mity, religijne odniesienie do świata to część rzeczywistości bohaterów Oberków…, a przez to, że są to ludzie przeżywający miłość, ból, tak jak my, a nie fantastyczni bohaterowie, stają się nam bliscy. W Oberkach… zostaje ukazana harmonijnie i z wielkim rozmachem wiejska rzeczywistość od wybuchu II wojny światowej aż po teraźniejszość. Świat wiejskich muzykantów rodu Wichrów. Historia prowadzi czytelnika przez codzienność, której uczestnikami są Wichrowie, przy czym jest to codzienność w jakiś sposób magiczna. Moim celem nie jest napisanie recenzji tejże książki, chcę dotknąć kilku delikatnych strun, dzięki którym autorowi udało się stworzyć osobną i przejmującą pieśń na cześć zanikającej kultury ludowej.
Rytm i język
W powieści Oberki do końca świata autor zastosował specyficzny zabieg: książka napisana jest w rytm oberków. Stąd niezwykła harmonia, którą nasycony jest tekst, bowiem
wszystko tu współgra ze sobą, kompozycja oddaje treść, rytm narracji dostrojony jest do rymów muzycznych. Oberki zarówno te oryginalne, jak i „improwizacje na temat” – pełnią funkcje refrenu, są punktem zapalnym historii zwyczajnych i okraszonych cudownością, wyznaczają rytm gęstej prozy, przywodzą na myśl obrazy Jana Jakuba Kolskiego[1].
I taki charakter ma cała książka, czytelnik wpada w jej żywe tempo i skoczną melodię narracji. „Ej, za las, chłopcy, za las, bo za lasem grają./ Ej, bo mi się za lasem panny podobają”[2]. Tym refrenem rozpoczyna autor przygodę z rodziną wichrów. Refreny tego typu pojawiają się w początkach nowych opowieści, sygnalizują zbliżanie się do kolejnych historii, które najczęściej popychają akcję do przodu. Taki typ narracji koresponduje z treścią, która wydaje się zapisywana na żywo, czytelnik znajduje się w centrum zdarzeń, ma tylko jedno prawo i obowiązek – obserwować. Nie ma tu miejsca na moralne oceny poczynań bohaterów. Wszystko dzieje się w swoim rytmie, trudno wyobrazić sobie inny bieg akcji. Jakaś wielka siła (Bóg?) czuwa nad kolejnymi stronicami. o samym języku książki mówił Szostak w jednym z wywiadów:
Chciałem opowiedzieć o tym świecie jego językiem. Ale nie językiem opowieści samych muzykantów, tylko językiem muzyki – przeplatających się oberków, powracających tematów, wariantów, granych przy różnych okazjach, przez różnych muzykantów. Uznałem, że ten szkielet będzie dobrym wehikułem dla rodzących się opowieści. Naturalną konsekwencją był sam język – silnie zrytmizowany, pełen refrenicznych, powtarzających się fraz, podporządkowanie języka muzyce i melodii. Gdyby z Oberków… wyrzucić wszystkie zdania, które nie są pierwszymi zdaniami kolejnych akapitów, mielibyśmy rymowane, zrytmizowane ballady na zadany temat. A każda z nich podporządkowana jest prawdziwemu, granemu na radomskich równinach oberkowi. Reszta to tylko rozwinięcie podsuwanych przez te strofy intuicji i idei. Muzyka, na oczach czytelnika, przechodzi w prozę[3].
Dotykamy tu ważnego aspektu psychospołecznego obiegu tekstu folklorystycznego: autor staje się opowiadaczem, a rola ta wiąże się z podporządkowaniem sobie innych (tu czytelników, odbiorców) i wyróżnieniem siebie jako przekaźnika treści[4]. Autor staje się surogatem starca, który przekazuje z pokolenia na pokolenie (tu z czytelnika na czytelnika) zasłyszane prawdy.
Mit
Wątki Oberków… prowadzą nas po czasie „Przed” i „Po”, w które wplecione są historie opowiadane na nutę oberków, mazurków, polek. Nie bez znaczenia jest podział książki na części „Przed” i „Po”. Odnoszę wrażenie, że w pierwszej części opowieści toczą się torem zakorzenionych w historii mitów, obrazy tworzą całość, domykają się, druga cześć to wyzbycie się mityczności, historie gubią swój rytm tak jak muzykanci: „Oj, nie pójdziemy za las, choć za lasem grają./Muzykanci rytm gubią, kiepsko się starają”[5]. Książka przesiąknięta jest mitami, a one rodzą się przecież z potrzeby uzyskania odpowiedzi na pytania kluczowe dla naszego bytu. Mity budowano w oparciu o potrzebę dostrzeżenia czynnika niezmiennego i trwałego, na którym można by się oprzeć. Bo czymże jest mit? Z jakiej potrzeby wynika?
Pierwszą potrzebą jest odnalezienie ładu w potoku doświadczenia. Mit klaruje rozchwianą rzeczywistość, zagłusza poczucie absurdalności świata, pomaga ogarnąć rozpływający się byt, usensowić człowieczeństwo. Porządek mityczny nie przekłada się na płaszczyznę argumentacji, należy bowiem do innej sfery międzyludzkiej realności[6]
– pisze Olga Nadskakuła, opierając się na pogłębionej analizie myśli Leszka Kołakowskiego na temat mitu. Z uwagi, że nie codziennie czytelnik może poznać motywy, jakimi kieruje się autor książki, przytoczę tu ważne w moim odczuciu słowa Wita Szostaka, bowiem jego projekt pracy nad powieścią opierał się na tym, by
poszperać w „małych mitologiach”, w pokruszonej, ale żywej tradycji kultury ludowej, folkloru. Tam, wedle mojej wiedzy, jeszcze do niedawna funkcjonowało coś, co stanowi glebę dla każdego mitu: myślenie mitologiczne, mitologiczne i religijne odniesienie do świata. I uznałem, że może warto spróbować sprowadzić wielki mitotwórczy projekt Tolkiena „pod strzechy” – porzucić świat królów, herosów i bogów, i zejść na ziemię, utkać opowieści zakorzenione w ludowości. Ale cel był ten sam: sprawdzić, na ile mity mogą sensownie organizować dzisiaj nasze myślenie o świecie. Tyle [7].
Zabieg ten udał się doskonale. Co ciekawe, mitologia, jakiej tu doświadczamy, jest zarezerwowana dla tych ludzi, muzyków i ich świata. Szostak bohaterami swojej powieści czyni wiejskich muzyków, nie pojawiają się tu chłopi, tak często nieodłącznie wiązani z folklorem ludowym. Autor, podobnie jak w romantyzmie Mickiewicz czy Krasicki, sięga do ludowości, analizuje mity i baśnie, obdarza magicznością swoich bohaterów. Dostrzegam tu jeszcze jeden istotny wątek, autor z rozdziału na rozdział oswaja nas z utratą, odchodzeniem, wygasaniem mitu. Bowiem początek rodowi Wichrów w Rokocinach daje Maciej, którego pojawienie się na tamtych ziemiach osnute jest tajemnicą: „przybył Maciej Wicher znikąd, spoza horyzontu, od wiosek nieznanych./ Przybył do Rokocin drogich, do Rokocin błogich, z wiosek nienazwanych./ Przybył Maciej spoza czasu, przybył w same żniwa, w czas zbierania plonów”[8]. Przybył „spoza czasu”, od niego rozpoczyna się historia Jakuba i jego synów Józefa i Franciszka. I jest w tej opowieści miłość, namiętność, ból i śmierć. Wydaje się, że z każdym pokoleniem magiczne moce rodu nikną. Jakub, ojciec Józefa i Franciszka, zdolny był do zatrzymania czasu, a wszystko za pomocą skrzypek:
tak dotarł do kapliczki świętego Antoniego, która zamyka Rokociny od północy. I tam zaczął grać tego samego oberka, oberka prastarego, oberka z czasów Maciejowych. (…) A potem Jakub wrócił, wrócił spocony i wyczerpany. Siadł przy stole, położył na nim skrzypce i powiedział Józefowi, że zatrzymał czas. Że zakazał historii wstępu do Rokocin. Że odtąd historia ma omijać Rokociny szerokim łukiem, bo dość szkód już wyrządziła w tej spokojnej wiosce. I tak też się stało. od tamtej pory historia zaczęła Wichrową wioskę oszczędzać, zaczęła się jej bać i krążyła po opłotkach, nie zaglądając do domostw i uciekając przed szczekaniem rokocińskich psów [9].
Po jego śmierci historia na nowo dotyka Wichrów, synowie Józefa nie pielęgnują tradycji, coraz mocniej akcentowany jest schyłek „czasu magicznego”.
Autor spokojnym głosem doprowadza historię do końca, wygasa ją i wycisza. Opowieść się kończy, ale pozostaje myśl: „Wichry wszystkie grają i wszystkie śpiewają./ Co z nami dalej będzie, gdy poumierają?”[10].
Powieść Szostaka jest udaną próbą wzbogacenia współczesnej literatury o elementy folklorystyczne związane z ludowością, tu ze szczególnym zwróceniem uwagi na muzykantów. Chociaż na tle dorobku autora Oberków… książka ta jawi się jako precedens, to jest to precedens ważny i wart odczytania.
Przypisy:
[1] http://piw.pl/fragmenty/oberki.htm
[2] W. Szostak, Oberki do końca świata, Warszawa 2007, s. 9.
[3] http://katedra.nast.pl/artykul/3673/Wywiad-z-Witem-Szostakiem/
[4] Por. http://otworzksiazke.pl/images/ksiazki/folklor_i_literatura/folklor_i_literatura.pdf
[5] W. Szostak, dz. cyt., s. 98.
[6] http://www.tygielkultury.eu/7_9_2007/aktual/d05.htm
[7] http://katedra.nast.pl/artykul/3673/Wywiad-z-Witem-Szostakiem/
[8] W. Szostak, dz. cyt., s. 31.
[9] Tamże, s. 28.
[10] Tamże, s. 30.