Ach, ci okropni młodzi ludzie!

0
1616

Piętnastoletni Jayden Foytlina, siedemnastoletni Lynn Butler, jedenastoletni Levi Draheim oraz Miko Vergun i Nathan Baring w 2011 roku pozywają rząd USA o zanieczyszczanie środowiska i pojawienie się zjawiska globalnego ocieplenia. W 2008 roku dziesięcioletnia Nujood Ali rozpoczyna walkę o godność dzieci poniżanych i zmuszanych do małżeństwa. W 2009 roku Malala Yousafzai pod pseudonimem Gul Makai zaczyna pisać blog poświęcony między innym dyskryminacji dziewczynek w Pakistanie. W 2013 roku Nada Al-Ahdal z pomocą wujka umieszczana YouTube nagranie, w którym przemawia w obronie dzieci przymuszanych do małżeństw.

Zmitologizowana młodość

Dookoła młodości narosło wiele mitów, a to że jest niedojrzała, a to że jest okresem szczęśliwości. Niejeden człowiek nie raz, nie dwa wzdychał tęsknie do młodości jako do świata otwierających się możliwości, niezrealizowanych marzeń, ale i zdrowia, witalności. Młodość zaczyna doświadczać życia, eksperymentować. Mit młodości gloryfikuje jej doświadczenia, traktując pierwsze doznania jako najpiękniejsze: pierwsze wakacje poza domem, pierwsze samodzielne decyzje, pierwsza miłość, pierwsze nadzieje, pierwsze zwycięstwa i sukcesy. W tym micie wszystko wydaje się takie świeże, bez cierpienia, rozczarowania, bez zmęczenia codziennością.Życie otwiera się przed młodym człowiekiem i daje mu wszystko, co najlepsze. Taka jest przynajmniej mitologia, pokutująca zwłaszcza w kulturze Zachodu.

Dookoła młodości narosło też wiele stereotypów. Niektórzy uwielbiają narzekać w myśl prostej formuły: młodzież jest inna. Inna czyli jaka? W domyśle oczywiście gorsza. Już nie rozumie tego, co my, starsi; nie czyta tego, co poprzednie pokolenia, nie śmieje się w taki sam sposób, inaczej się bawi, ma inne cele i inne priorytety, rzecz jasna gorsze, złe. Wypaczone. Takie wartościowanie stało się przyczyną myślenia o młodych jak o wyrzutkach z prawdziwego kulturowego świata. Prz okazji ten stereotyp niebezpiecznie dzieli pokolenia, buduje nieufność. Skoro młodzi są inni, dziwni, nie poddają się naszym standardom, to nie można im zaufać. Stereotyp złej, innej młodzieży nieraz powoduje jej wykluczenie czy negatywne reakcje wobec niej. Problem ze stereotypami polega jednak na tym, że zbyt łatwo dzielą świat na czarno-biały i zafałszowują wieloaspektowość ludzkiej rzeczywistości.

Dlatego zapytajmy, czy chcielibyśmy jeszcze raz być młodzi? Nie wiem, jak państwo – ale ja zdecydowanie NIE. Nie chciałabym jeszcze raz przechodzić tego nieustającego niepokoju, świadomości, że teraz się wybiera swoje dorosłe życie, teraz właśnie ważą się losy przyszłości. Nie chciałabym jeszcze raz uczyć się dystansu do życia, jaki daje dojrzałość, dystansu do siebie, jaki dają porażki, nie chciałabym jeszcze raz zmierzyć się z tymi wszystkim problemami, które z perspektywy czasu oceniam jako błahostki, ale wówczas, w wieku 15, 18 lat, miały dla mnie charakter doniosły i przytłaczający. Młodość ma „nerwy” na wierzchu, jeszcze nie wypracowała systemu ochronnego, jaki ma człowiek dojrzały. Dystans do siebie, dystans do świata – cudowne zrozumienie, że czasami po prostu trzeba odpuścić lub poszukać innej drogi realizacji celu.

Zmitologizowana świeżość młodości, jej pierwsze doświadczenia są w rzeczywistości bardzo często źródłem porażek i niepewności, stresu. Młodość to nieustanne wybory, nie takie łatwe i nie takie przyjemne, to nieustanne poszukiwanie. Ile osób źle wybrało, kończąc w przykrej i żmudnej pracy lub latami nie potrafiąc znaleźć swego miejsca w świecie? Ile osób z młodzieńczej miłości rozwinęło traumatyczne związki, po których zostały tylko siniaki i blizny? Ile osób zgubiło się gdzieś po drodze, resztę życia spędzając w cugu lub na odwyku? Beztroskie dzieciństwo? Pytanie pozostaje, czyje? Dzieci pracujących nielegalnie w fabrykach? Dzieci sprzedawanych w niewolę? Dzieci porywanych i wcielanych do wojska? Dzieci wychowywanych w patologicznych środowiskach? Szczęśliwe dzieciństwo? Dzieci chorych i od urodzenia zmagających się z dysfunkcją własnego ciała? Dzieci transseksualnych? Młodość pełna możliwości? Osoby, która w wieku 11 lat została wydana za mąż i w wieku 18 lat ma już dzieci i obowiązki rodzica? Osoby, która musiała się zmagać od dziecka z ubóstwem i nie mogła skończyć szkoły, nie odebrała edukacji?

Szczęśliwe wydają się tylko uogólnienia mówiące o tym, jaka to młodość jest wspaniała. Statystyki nie są już takie radosne. Pełne nadziei wydają się tylko same marzenia, w rzeczywistości wiele osób nawet nie odważy się marzyć, walcząc od urodzenia o każdy krok (gdy porażenie mózgowe zrobiło swoje), o godność (gdy rodzice uprzedmiotowili i wykorzystali) lub po prostu o chwilę spokoju (gdy dorastało się w patologicznym środowisku).

Zmitologizowanie dzieciństwa i młodości jako okresu szczęśliwości idzie w parze z mitem niedojrzałości. Dziecko traktowane jest jak istota, która nie potrafi wielu rzeczy pojąć. Tymczasem małe dzieci szybko się orientują, co się dzieje w domu. Nieszczęście rodziców, choroba, śmierć są tym, co dziecko rozumie niemalże podskórnie, tak samo jak zagrożenie i wojnę – jeszcze nie wiedząc, co się dzieje, potrafi zrozumieć powagę i grozę. Potem dorośli dziwią się dojrzałości małych pacjentów, powadze małych uchodźców czy dzieci wspierających rodziców. Wierzy się w młodzieńczą niedojrzałość, tak jak by była ona założona w życiu człowieka, nie doceniając wrażliwości rozwijającej się w nim od urodzenia.

Rewolucja dzieci

Za każdym razem młodość oznacza coś innego, gdyż czerpie lub jest blokowana przez kulturowe uwarunkowania. Współcześnie młodość jest o wiele dojrzalsza i o wiele bardziej zaangażowana niż we wcześniejszych pokoleniach. Właśnie dzięki kulturze, przez zmiany, jakie ona przyniosła. Dlatego mówiąc o współczesnej młodości, przede wszystkim powiedziałabym o czymś, co można nazwać rewolucją dzieci.

W latach 70. XX wieku kontrkultura rozwinęła mit młodzieńczego buntu. Młody ma prawo się buntować z racji samej swojej młodości. Buntownik, buntowniczka stali się modelowymi przykładami z jednej strony niedojrzałości młodości (bunt nieraz przeradzał się w drastyczną i niepolityczną formę działań dzieci kwiatów), z drugiej zaś strony szczęścia, jakie uosabia młodość (kolorowe, bawiące się i wolne dzieci kwiaty). Zbuntowani przeciwko konwenansom tak samo jak przeciwko niesprawiedliwości świata. Kolorowe dzieci kwiaty walczyły o wolność i równość dla każdego, równość etniczną, genderową, wolność myśli i bycia sobą. Pokój i miłość były hasłem kontrkultury.

Istota tamtego buntu – zmieniającego kulturę Zachodu – opiera się na odkryciu, że świat jest koszmarnym miejscem dla wielu osób. Ówcześni młodzi ludzie, kwestionujący zastaną kulturę, protestowali w istocie przeciwko znieczulicy, normom kulturowym dzielącym ludzi na tych, którzy są dobrzy, właściwi, i na tych, którym prawa nie przysługują. Walka o równouprawnienia kobiet, środowisk homoseksualnych, walka z segregacją rasową czy początek świadomości zielonej, pacyfizm – to konsekwentne odrzucenie zastanych regulacji społecznych i dyskryminacyjnych wzorców.

Żeby zrozumieć młodość, bez uprzedzeń i stereotypowych założeń, trzeba popatrzeć na jej kulturowy rozwój. Bardzo długo w kulturze Zachodu dzieciństwo w zasadzie nie istniało. Dzieciom często też nadawano imiona i zaczynano się nimi przejmować dopiero wtedy, gdy przeszły pierwszy okres niemowlęctwa, najbardziej niebezpieczny, z najwyższą śmiertelnością. Macierzyństwo jako kon­cepcja też mogło się rozwinąć dopiero w momencie, kiedy medycyna zmniejszyła liczbę zgonów przy porodzie. Zaangażowane ojcostwo i jego konsekwencje są tak późne, że można spokojnie powiedzieć w tym wypadku o rewolucji XXI wieku. Dzieciństwo praktycznie nie istniało, a w wielu kulturach świata dziecko bardzo szybko stawało się tanią siłą roboczą. W XX wieku zmienia się sytuacja i na okres adolescencji spogląda się naukowym okiem. Dziecko doczekało się też swoich praw oraz własnej tożsamości. Problem z tym, że koncepcja dzieciństwa, jaka wyłania się w XX wieku, wiąże je z infantylizacją samego dziecka. Z małego dorosłego dziecko zostaje przekształcone w małego niedojrzałego, jeszcze nie w pełni ukształtowanego człowieka. Dlatego młodości albo nie ma, albo się jej nie docenia. Aranżowane małżeństwa, wskazywanie dziecku zawodu, wpisywanie go w zależności społeczne i instytucje – co długo utrzymywało się w kulturach świata – wskazuje na traktowanie młodego człowieka jako istoty uprzedmiotowionej, należącej do rodziny czy danej instytucji, za którą cią-
gle muszą decydować inni (ci którzy wiedzą i są kompetentni, a tym samym ją/jego posiadają).

Problem z tym, że koncepcja dzieciństwa, jaka wyłania się w XX wieku, wiąże je z infantylizacją samego dziecka. Z małego dorosłego dziecko zostaje przekształcone w małego niedojrzałego, jeszcze nie w pełni ukształtowanego człowieka. Dlatego młodości albo nie ma, albo się jej nie docenia.

Dwudziestowieczne koncepcje czynią z dzieciństwa specjalny okres, podczas którego trzeba pozwolić dziecku, „by było dzieckiem”. Bezstresowe wychowanie, szkoły waldorfskie odpowiadają na infantylizacje dziecka, przedstawiające ten okres w życiu jako okres podatności na wpływy, które mogą niszczyć to, co cenne w człowieku. Wahadełko kulturowych norm odbiło w drugą stronę –w miejsce dziecka-posiadanego pojawiło się dziecko-dzidzia, której wolno wszystko. Infantylizacja zakłada też, że w naszej naturze leży i dobro, i możliwości, które same mogą się rozwijać. Równocześnie jednak dziecko pozostaje sprowadzone do istoty, która powinna się bawić i która przeznaczona jest do odczuwania radości (radości, której surowe wychowanie nie może odbierać). To z kolei przyznaje młodości nieograniczone prawo do szczęśliwości, która niekoniecznie będzie dana człowiekowi w życiu dorosłym (a więc w okresie powagi). Juwenalia stają się obowiązkiem każdej uczelni, która ma zadbać, aby student mógł realizować swoją potrzebę radości i rozrywki. To „zabawienie się na śmierć”, radosne uniesienie i niczym nieograniczona swoboda – nie tyle oddaje ducha młodości, ile raczej jest tęsknotą dojrzałości za tym, co sobie wyobraża jako młodość. Oczywiście mówię w tym miejscu nie o faktach, ale o stereotypach, w jakich postrzega się młodość. Ona sama jest bowiem o wiele bardziej skomplikowana. Stereotypowe ujęcie młodości jest jednak na tyle ważne, że czasami nawet nie zauważamy, kiedy przenika do naszego myślenia i działania. W XX wieku pojawia się też silne napięcie między młodością a dojrzałością i starością. Młodego postrzega się jako trzpiota, idiotę, istotę, która tylko chce się bawić i nie ma poważnego podejścia do życia. Lub jeszcze gorzej – młody zostaje postawiony w roli niebezpiecznego wywrotowca, abnegata, dekonstruktora prawdziwych wartości. „Za moich czasów”, „kiedyś młodzież był inna”, to stwierdzenia zaczynające całą litanię zażaleń: młodzi mają być inni, nieczuli, niewrażliwi, konsumpcjonistyczni, egoistyczni i oczywiście rozrywkowi. To utyskiwanie niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, a jest tylko cichą zawiścią dojrzałości, której już nie stać na trzpiotowatość czy beztroskę (czasami jest po prostu budowaniem raz jeszcze własnej historii, konstruowaniem wspomnień o własnej młodości).

Czym zatem jest młodość? We współczesnych nam czasach młodość wyrwała się spod swojej mitologii i kulturowych stereotypów, zrobiła kolejną woltę, przeobrażając dzieciństwo i młodość w okres szczególnej uważności.
Można powiedzieć, że wiek XX sformułował teorie dotyczące dzieciństwa, pokazał istotę młodości, w działaniu społeczników, w rewolucji dzieci kwiatów nauczył nas młodzieńczego buntu – rewolucja stała się młodością. Jednakże moim zdaniem dopiero wiek XXI przyniesie prawdziwe oblicze młodości jako rewolucji, formułując tym samym nowe zasady rozumienia dzieciństwa. Współczesna rewolucja dzieci zmienia wszystko – pokazuje, że dojrzałość to stan świadomości, to podejście do drugiego człowieka i świata, ukazuje, że działanie wspólnotowe i na rzecz innych to podstawa naszej społecznej egzystencji. Rewolucja dzieci zmienia świat. Robi to już dziś, nie czekając na dorosłych.

Świadomi, zaangażowani, odważni

„Ciężko pracuję na rzecz ochrony zwierząt i środowiska w otoczeniu mojego domu. Pragnę, aby mój rząd pracował ciężko na rzecz ochrony mojej przyszłości i przyszłości zwierząt, ekosystemu w naszym kraju”1. Jedenastoletni Levi Draheim razem z koleżankami i kolegami właśnie wygrał kolejną rozprawę. Od 2011 roku, czyli od momentu, kiedy z innymi dziecięcymi aktywistami i aktywistkami złożył pozew przeciwko rządowi Stanów Zjednoczonych, najpierw administracja Baracka Obamy, a obecnie Donalda Trumpa starała się nie dopuścić do rozprawy. Sąd stanowy nie ugiął się jednak naciskom rządowym i wyznaczył jej datę. Sytuacja bezprecedensowa i pod względem prawnym (dzieci skarżące rząd państwa!), i kulturowym (dzieci samodzielnie walczące o prawa do życia wszystkich istot, zaangażowane i świadome sytuacji, jaką mamy w świecie). Dzieci i młodzi ludzie (najstarsza osoba ma 21 lat) postanowili skarżyć rząd, że nic nie robi dla ratowania środowiska. W pozwie pojawiają się takie argumenty jak ten, iż rządzący znają stan zanieczyszczenia ekosystemu, dysponują raportami ekologów, a mimo to nie korzystają z możliwości ochrony środowiska i zatrzymania degradacji natury. Patrząc na działalność Leviego Draheima, z jednej strony możemy się skonfrontować ze stereotypem niedojrzałości dziecięcej, infantylności, z drugiej możemy
sformułować nowe rozumienie dzieciństwa i młodzieńczości. Levi Draheim oraz jego koleżanki i koledzy niewątpliwie należą do grupy wyjątkowej: osób zaangażowanych. Na pewno za ich postawą stoją albo mądrzy rodzice, albo pedagodzy budujący w dziecku od najmłodszych lat świadomość i wrażliwość. Nie zmienia to jednak faktu, że samodzielnie wyciągają wnioski i angażują się w działalność na rzecz świata. Każdy z nas potrzebuje odpowiedniego warunkowania kulturowego, by stać się osobą świadomą i etyczną. Równocześnie działanie Draheima pokazuje, w jaki sposób powstaje człowiek obywatelski. Najpierw mamy zaangażowanie, na poziomie lokalnym, od wczesnego dzieciństwa, potem działanie i kooperację. Co najważniejsze, Draheim i pozostali członkowie grupy dokonali czegoś niemożliwego: zaskarżyli rząd USA o niepodjęcie walki ekologicznej. Tym młodym ludziom przyszło do głowy, żeby ruszyć na jedną z solidniejszych instytucji państwowych. Dla niejednego z nas ruszyli już nie na księżyc, ale na słońce.

Czym zatem jest młodość? We współczesnych nam czasach młodość wyrwała się spod swojej mitologii i kulturowych stereotypów, zrobiła kolejną woltę, przeobrażając dzieciństwo i młodość w okres szczególnej uważności.

To, co dla wielu jest nie do pomyślenia, we współczesnej rewolucji dzieci staje się przestrzenią działania. Wyzwaniem, któremu trzeba sprostać. Bo jak nie ja, to kto?

Levi Draheim na co dzień obserwuje degradację środowiska wyspy, na której mieszka– powodzie i burze związane ze zmianami klimatu niszczą niemiłosiernie przestrzeń do życia ludzi i zwierząt. Siedemnastoletnia Miko Verdun, koleżanka z grupy, podkreśla:

„jako nastolatka mogę powiedzieć, tutaj chodzi o naszą przyszłość, o niej właśnie mówimy. Musimy przestać traktować naszą przyszłość jako coś, co nie jest ważne, z czym można się nie liczyć”2.

Jest to wypowiedź młodego człowieka, który zarzuca rządowi USA, że nic nie robi, aby ocalić życie obywateli i świata. Uleganie naftowemu lobby, hamowanie rozpowszechniania na masową skalę energii odnawialnej, brak szacunku do ekosystemu – to najważniejsze zarzuty. Odpowiedzialność za przyszłość, myślenie równościowe (jednakowa troska o człowieka i o ekosystem), aktywizm oparty na głębokim szacunku do wszystkich istot żyjących charakteryzuje Miko Verdun i pozostałych członków grupy. Co najważniejsze jednak, robią oni coś, co wydaje się niemożliwe – żądają i stawiają warunki potężnej instytucji, chcą zmienić jej działanie, tym samym walczą nie tylko z rządem USA, ale z całym aparatem państwowym, dążą do przebudowy jego funkcjonowania.

Ilu dorosłych zdecydowałoby się na takie działania? Kto z nas sądzi, że można zmienić stałe polityczne instytucje, kto z nas zaangażuje się w taki proces? Stajemy w obliczu rewolucji, którą dokonują za nas dzieci i młodzież. Ta rewolucja już trwa, toczy się podskórnie w różnych regionach świata, w różnych odsłonach, ale jest faktem. Coraz więcej dzieci i młodzieży podejmuje działania nie tylko na rzecz innych, ale przede wszystkim niezwykle świadome
i oparte na równościowych wartościach.

Rachel Mwanza jako mała dziewczynka została wygnana przez rodzinę z domu jako czarownica. Żyła na ulicach Kinszasy, żebrała, spała na ulicy, wielokrotnie doświadczyła przemocy i była jej świadkiem. Jej życie zmienia się, kiedy zostaje dostrzeżona na ulicy przez producenta filmowego i trafia na plan filmu War Witch, emigruje do Kanady, zostaje aktorką, idzie na studia, zostaje aktywistką, pisze książkę o swoim życiu Mała czarownica
nominowana do Oskara. Jeszcze jako dziecko doświadcza bezdomności i samotności, jeszcze jako nastolatka zaczyna nie tylko układać swoje życie, ale także aktywnie działać. W swojej książce pisze o swoich przeżyciach, oskarża zachodni system o znieczulicę, brak uwagi wobec najsłabszych. Jak pisał Piter Singer, problem polega na tym, że dobrzy ludzie czasami dokonują złych wyborów. Mwanza uświadamia nam, że dobrzy ludzie, którzy przyjeżdżają do Kongo na wakacje, nie robią nic, żeby zauważyć dramat masowej bezdomności dzieci. Rząd Kongo także nie robi nic, żeby przeciwstawić się zabobonom, a organizacje pomocowe często jedynie przechodzą obok wystraszonych i błąkających się dzieci, zwykle niewidocznych dla ludzi z zachodniego świata. Wedle Mwanzy dobrzy dorośli ludzie nie tyle dokonują złych wyborów, ile nie chcą zobaczyć problemu, nawet nie próbują dostrzec, że mają jakiś wybór. Mała czarownica, bezdomna dziewczynka, zmienia swoje życie i walczy, by zmienić je dla innych, próbuje nam wszystkim uzmysłowić, że niewidoczni istnieją, cierpią i potrzebują zmiany systemu społecznego, by zaistnieć w naszej świadomości.

Zana Muhsen miała 17 lat, gdy razem z młodszą o rok siostrą została sprzedana przez własnego ojca mężczyźnie, który zmusił ją do poślubienia swego syna. Z Anglii trafiła do Jemenu, gdzie całe lata była pozbawiona jakichkolwiek praw, regularnie gwałcona przez człowieka będącego jej „mężem”, wykorzystywana przez jego rodzinę jako niewolnica do najcięższych prac fizycznych. Nie poddała się jednak, od samego początku walczyła. Gdy wreszcie udało jej się uciec, zaczęła walkę o swoją siostrę i inne dziewczyny tak jak ona sprzedawane przez rodzinę i pozbawione praw człowieka. Jej książka Sprzedane przez ojca stanowi nie tylko raport z wykorzystania człowieka, sprowadzenia go do bycia rzeczą, ale jest również opowieścią o niezdarności działania organizacji pomocowych, a także historią o znieczulicy wszystkich tych dorosłych, którzy nic nie zrobili, żeby choćby zapytać przerażoną dziewczynkę na lotnisku, co się z nią dzieje, nie zainteresowali się, dlaczego nastolatka wchodzi do hotelu w otoczeniu mężczyzn. Muhsen pokazuje bezradność prawników, którzy nie potrafili pomóc ani jej,ani jej matce, by uzyskać ekstradycję do Anglii więzionych dziewczyn, jak również znieczulicę ludzi, którzy nawet jeżeli widzą coś w ich mniemaniu drastycznego, wolą nie reagować. Jest to kolejna rewolucjonistka, która walczy nie tylko z naszymi nawykami, ale również z systemem państwowym i niewydolnością prawa międzynarodowego.

Anna Maria Scarfò miała 13 lat, gdy zaczęły się na niej zbiorowe gwałty; 16 lat, gdy poszła na policję i zaczęła walczyć ze swoimi oprawcami. Równocześnie musiała walczyć z całą społecznością miasteczka, w którym mieszkała ona i jej gwałciciele. Ludzie z San Marti w Kalabrii uznali, że to ona jest winna, że to ona skazuje na więzienie niewinnych chłopców, którzy przecież chcieli się jedynie zabawić. Książka Scarfò Napiętnowana to nie tylko opowieść o przerażającej krzywdzie, to również walka o zmianę świadomości społecznej, walka z kulturą gwałtu i przyzwolenia na uprzedmiotowienie kobiety. Scarfò odważyła się opowiedzieć o największej traumie swojego życia – gwałtach, równocześnie ukazując zakłamany świat, w którym sąsiedzi mogą się odwrócić od człowieka w potrzebie tylko po to, żeby utrzymać dobry nastrój, status quo, żeby się nie narazić innym. Równocześnie w swej walce o godność ofiar seksualnej przemocy Scarfò uświadamia nam, czym jest kultura gwałtu. To nieme i bierne przyzwolenie, by już małe dziewczynki seksualizować, by traktować kobietę jako obiekt seksualny, by sprowadzać ją do roli ładnego i użytecznego przedmiotu. Scarfò wychodzi poza krąg milczenia i zmowy, przerywa traktowanie ofiary jako przedmiotu, uświadamia nam podmiotowość ofiary i zło naszego milczenia.

Nada al.-Ahdal miała 11 lat, gdy nagrała wstrząsającą wypowiedź, którą jej wuj umieścił na YouTube3. Mówi tam o wykorzystaniu dzieci, wydawaniu ich wbrew ich woli za mąż, mówi o odbieraniu dzieciństwa i możliwości, jakie daje nauka. Obecnie jest aktywistką, jej działanie zaczęło się od ucieczki. Wyjątkowe w postawie al.-Ahdal jest to, że jako mała, wystraszona, uciekająca dziewczynka zaczęła przemawiać w obronie tych wszystkich, którzy głosu nie mają. Al.-Ahdal nie mówiła tylko o sobie w swoim sławetnym nagraniu, ona mówiła o wszystkich dzieciach. Niemalże automatycznie weszła w rolę rzeczniczki.Robi to też w swojej książce Jedenastoletnia żona, gdzie z jednej strony opowiada swoją historię, a z drugiej uświadamia nam, że nie jest odosobnionym przypadkiem, że łamanie praw dziecka jest nagminne, co gorsza dzieje się na oczach świata. Zdecydowanie takie dzieci jak Nada al.-Ahdal, tacy młodzi ludzie jak Anna Maria Scarfò psują nam dobry humor. Uświadamiają nam, że prawa człowieka są łamane, że moralność zostaje zawieszona w imię nicnierobienia i świętego spokoju. Ci młodzi ludzie są bez skrupułów, jeszcze nie wiedzą, że w życiu dorosłym potrzeba kompromisów, oni ich nie znają, dlatego zaczynają walczyć z całym systemem kulturowym, porywają się na niemożliwe, zaczynają krzyczeć do nas ze swoich nagrań i książek, zaczynają nam na stronach swoich blogów uświadamiać, że kultura się zmienia, a przyspieszanie zmian w imię dobra drugiego człowieka jest naszym moralnym obowiązkiem. Nicnierobienie, przymykanie oczu, wyćwiczone w życiu dorosłego człowieka, jest największym oskarżeniem dziecięcej rewolucji. Staje się też naszym zadaniem. Bodajże najsilniejsze wyzwanie rzucają blogerzy i vlogerzy. Ich wypowiedzi dostępne w każdej chwili w każdym miejscu świata mają największe oddziaływanie. Rewolucja dzieci toczy się też w sieci. Do najgłośniejszych buntowniczek niewątpliwie należy kultowa już postać rewolucji dziecięcej – Malala Yousafzai. W wieku 11 lat zaczęła pisać blog,
w którym analizowała sytuację w Pakistanie zajętym przez talibów. Malala upominała się o prawo do edukacji, broniła prawa do edukacji dziewcząt, dzieci, krytykowała fanatyzm talibów i okrucieństwo ich rządów. Gdy miała 14 lat, przeżyła zamach na własne życie. Nie zmieniło to jej postawy. Ranna, chora dziewczynka, gdy znalazła się w Anglii, nie zmieniła ani swojego zaangażowania, ani swojej działalności. To, z czym przyszło walczyć Malali, jest kolejnym systemem instytucjonalnym. We współczesnej rewolucji dzieci najważniejszy jest fakt, że bez wahania stają do walki z instytucjami państwowymi, z kulturowymi wzorcami, które dorosłym wydają się stałe i niemożliwe do zmiany. Malala w swej działalności, za którą została uhonorowana Nagrodą Nobla, bezkompromisowo obnaża absurd dzielenia ludzi ze względu na płeć, a przez to dyskryminowania dziewczynek i kobiet. Ukazuje też, że ze złymi rządami trzeba walczyć. Bierność i niereagowanie na złe przyzwyczajenia, złe paradygmaty myślowe utrwalają zło i pozwalają na bezkarne niszczenie jednostek. Malala jest jeszcze jednym dzieckiem (obecnie już młodą kobietą), które konsekwentnie mówi NIE – sprzeciwia się złu, nie zwracając uwagi na to, skąd to zło pochodzi (z religii, prawa, porządku tradycji) – nieważne, krzywda zostaje zawsze taka sama.

***

Od czasu do czasu wdaję się w dziwne rozmowy, wysłuchując następujących zarzutów: „jaki ten rocznik jest nieciekawy, nic nie myślą, siedzą biernie, nieoczytani, niezainteresowani, ledwo się uczą, nic się nie uczą”. Co można odpowiedzieć na taką litanię wątpliwości i niechęci do studentów? Jasne, co roku pojawiają się inni ludzie, pokolenie osób urodzonych po 1989 roku, po 2000 roku weszło do uniwersyteckich sal. Osoby inne niż moi rówieśnicy czy rówieśnicy moich starszych kolegów.

Jaka jest między nami realna różnica? Uważam, że taka, jaką stworzymy sobie sami. Można bardzo szybko nauczyć się wspólnego języka. Można zacząć rozmawiać, wejść do tej samej rzeczywistości: sieciowej, do tej samej kawiarni na kawę czy tej samej biblioteki po książkę. Nieważne, pod jaką postacią, nieważne, z jakim kulturowym uposażeniem. Najważniejsze jest niestygmatyzowanie i niewartościowanie – pierwszy grzech dorosłych.

Młodzież jest inna, bo świat jest inny, inne wymagania już od dziecka są przed nią postawione. Równocześnie młodzież ma swoje cele i zadania. Gdy przestaniemy myśleć wypracowanymi schematami, może się okazać, że na naszych oczach wydarza się rewolucja. Rewolucja dzieci, o jakiej pisałam, ma charakter kulturowy. Dziecko współcześnie otoczone jest coraz większą liczbą przekaźników, ma możliwość szybszego i intensywniejszego kontaktu ze światem poza jego domem, poza kulturą, poza grupą interesów. Jak widać, u wielu młodych ludzi budzi to świadomość zieloną, angażują się oni w działalność na rzecz ekologii. Ale nie tylko. Coraz więcej młodych wolontariuszy można spotkać w organizacjach humanitarnych. Coraz więcej można spotkać inicjatyw samych dzieci i młodzieży. W zasadzie moim zdaniem do dorosłych należy jedno zadanie: uczyć świata, uczyć wrażliwości i nie przeszkadzać. Tak, dziecko potrzebuje edukacji. Jestem daleko od zgody na bezstresowe wychowanie – to zła
ścieżka nieprzygotowująca na stresy i trudy dorosłego życia. Zresztą z tego eksperymentu, który rozpoczął się w latach 70. XX wieku w Skandynawii, bardzo szybko się wycofano, widząc, że rodzi to dysfunkcyjnych obywateli. W Polsce jeszcze często widać zamiłowanie do bezstresowości. Wychowanie, ramy obowiązku, przekazanie wiedzy jest jednak naszym zadaniem, jeżeli chcemy, by społeczeństwo było funkcjonalne i obywatelskie. Wychowanie i nauczanie oznacza poszanowanie inności, wydobywanie indywidualności osoby, którą nauczamy. Rolą pedagoga jest uczyć i pomóc, by człowiek mógł się stać sobą.

Rewolucja dzieci pokazuje, że dziecko, które jest uczone i równocześnie szanowane jako podmiot, jako niezależna indywidualność, potrafi bardzo wiele. Malala podkreślała nie raz, że bardzo wiele zawdzięcza rodzicom, uczącym ją i wspierającym w jej działaniach. Młodzi aktywiści z USA działający na rzecz środowiska również odwołują się do swoich edukacyjnych i rodzinnych doświadczeń. Współczesna rewolucja dzieci uczy, że najważniejszy jest szacunek do drugiego człowieka. Zgoda, by na swój sposób dziecko skorzystało z wzorców kulturowych, jakich od nas nabywa, z wiedzy, jaką mu dajemy podczas edukacji. To bowiem, co wyniesie ze szkoły i z domu, powinno być przez nie przepracowane i w swobodny sposób rozwijane. Rewolucja dzieci zaczęła się wraz z tymi osobami, które pomimo wieku i ograniczeń prawnych, społecznych, jakie temu wiekowi są przypisane, robiły swoje – użyły swojego głosu, własnego życia do zmiany świata. Rewolucja dzieci powinna też uświadomić, że dzięki tym nowym pokoleniom nasz świat może się zmienić czy więcej – może przetrwać. I tak, wiem, dzieci są różne, czasami bardzo leniwe i niezainteresowane niczym innym jak tylko wpatrywaniem się w szkiełko monitora. Ważniejsze jest chyba to, że coraz więcej pojawia się osób, które krzyczą.

Przypisy:
1 https://www.ourchildrenstrust.org/levi/ (dostęp: 6.10.2018).
2 https://www.ourchildrenstrust.org/miko/ (dostęp: 6.10.2018).
3 https://www.youtube.com/watch?v=W6rWNCtul_w (dostęp: 13.10.2018).

 

Artykuł ukazał się we Fragile/Młodzi nr 4 (42) 2018

 

 

 

 

Dodaj odpowiedź