W książce Nowa moda polska Marcin Różyc przekonuje, że „istotą mody jest zawsze pewna elitarność” (s. 82). I nie byłoby w tym stwierdzeniu nic szczególnie kontrowersyjnego (jeśli założyć, że poprzez ubiór manifestują swoją odrębność różne grupy społeczne), gdyby nie fakt, że Różyc tendencyjnie utożsamił elitarność z luksusem i „autorskimi markami z najwyższej półki” (s. 81). „Pierwsze kompendium na temat współczesnej mody polskiej” czyta się chwilami jak podręcznik ogłady. Nie znać się na modzie, to przecież nie wypada, gdy chce się uchodzić za człowieka kulturalnego. Nawet artyści garną się do mody. Kolekcję MARIOS DIK Karola Radziszewskiego zauważył magazyn „Exklusiv”!
Ekskluzywne ulice i „starchitekci”
Autor Nowej mody polskiej wie doskonale, że moda zaczyna się wtedy, kiedy człowiek ubiera się nie tylko po to, żeby ochronić się przed zimnem, ale kiedy jednocześnie zaczyna kierować się zmysłem estetycznym. Utożsamia on jednak błędnie dobry styl z wyrównywaniem do grupy odniesienia, jaką jest finansowa elita i jej sposób „noszenia się” (ostatecznie przecież zróżnicowany). Dołączając do wizjonerów neoliberalizmu, wyobraża sobie prężnie rozwijające się miasto, gdzie konsumpcja w najlepsze udaje kulturę. Zabiera nawet czytelnika w podróż po warszawskiej „osi luksusu” (zwanej też „zagłębiem luksusu”), gdzie natknąć się można czy to na Dodę, czy to Annę Muchę. Ambitnie szuka alternatywy dla celebryckiej narracji o modzie, ale nie umie porzucić maniery lajfstajlowego dziennikarza, przedkładającego ciekawostki i nowinki towarzyskie nad analizę zjawiska uwzględniającą całokształt praktyk społecznych.
Autor służy radą, gdzie i co można kupić. Najważniejsze polskie metropolie mody to rozdział pisany w konwencji przewodnika turystycznego. Nie dość powtarzać, że „moda potrzebuje (…) ekskluzywnych ulic, estetycznej architektury oraz modnych dzielnic” (s. 83), „eleganckiego i intrygującego otoczenia” (s. 83). Polska wprawdzie pozostaje w tym względzie zapóźniona (tutaj „geografia mody dopiero się kształtuje”, s. 81), ale wszystko wskazuje na to, że idziemy w dobrym kierunku. Udając się z autorem do modnej dzielnicy pod modne adresy – co trudno zaprzeczyć, samo w sobie ma dużą wartość poznawczą – zagłębiamy się równocześnie w świat wielkiej sztuki i architektury. W Warszawie na Brackiej odwiedzamy luksusowy dom handlowy vitkAc. Wchodzimy do środka, robimy zakupy i podziwiamy wysokiej klasy architekturę Stefana Kuryłowicza. Na Moliera wpadamy do stylowego butiku mieszczącego się w budynku zaprojektowanym przez Bohdana Pniewskiego. W końcu trafiamy na plac Piłsudskiego. Przed nami – wybudowany z betonu i szkła biurowiec Metropolitan Sir Normana Fostera. „Mimo swojej masywności, gmach jest lekki, »unosi się« nad ziemią” (s. 91).
I na tym nie koniec uniesień, bowiem Różyc znalazł niezawodny patent na to, jak rozhuśtać polską kulturę. W połączeniu sztuki z biznesem, „w tym autorskiej mody”, widzi on nie tylko skuteczny sposób finansowania, ale także „przetrwania współczesnej kultury” (s. 100). Nie wiedzieć czemu wydawca, czyli Stowarzyszenie 40 000 Malarzy, zwrócił się z prośbą o dofinansowanie książki do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a nie do hołubionej przez autora Grażyny Kulczyk. Wspomnieć o niej należy nie tylko ze względu na jej zasługi poniesione dla kultury, ale i dlatego, że poznański Stary Browar znalazł się na wytyczonym przez Marcina Różyca szlaku polskiej mody na sukces.
Niechby nawet Różyc skupił się na modzie luksusowej – na zasadzie studium przypadku. Kwestia oprawy architektonicznej mody wydaje się niewątpliwie ciekawa. Gdyby tylko odpuścił sobie pouczenia typu: „ambitną modę musi otaczać ambitna architektura” (s. 81) i przez chwilę zastanowił się, do czego moda potrzebuje „ambitnej” architektury – jakiego rodzaju jakości wydobywa architektoniczne opakowanie, a jakie symuluje, kto na tym realnie zyskuje, a kto traci?
Różyc daje odpowiedzi tam, gdzie problem dopiero zaczyna się wyłaniać. A przy tym ostentacyjnie boleje nad brakiem myślenia teoretycznego o modzie. Wbrew temu, co sugeruje, tej rzekomo dojmującej luki nie wypełnia magazyn „Exklusiv” ani jemu podobne. Jeśli idzie o zaplecze teoretyczne, to zdecydowanie lepiej sięgnąć po książki i teksty wydane w ubiegłym wieku, jak Potęga i urok mody Renè Königa albo Filozofia mody Georga Simmla.
Wilhelm Sasnal w domu mody Marc Jacobs
Największą bolączką Różyca jest nieobecność współczesnej mody w galeriach sztuki. Na szczęście dzięki niemu – kuratorowi projektu Krzyk mody – świat sztuki miał nie tak dawno okazję nadrobić zaległości.
„Sklepy z ubraniami często przypominają dziś galeryjny white cube albo ekskluzywne przestrzenie wypełnione nie tylko ubraniami, ale również wyszukanymi meblami i instalacjami” (s. 29). Klient ma się poczuć w sklepie jak znawca sztuki w galerii. Nobliwa galeria też może się zmienić w sklep. „Sprzedawanie mody w państwowej galerii jest możliwe, a nawet atrakcyjne – i dla mody, i dla sztuki” (s. 26). To o projekcie MARIOS DIK Radziszewskiego. Wszystkim ośmielającym się wątpić, że modzie ze sztuką po drodze, Różyc podsuwa pod nos umazanego tuszem Wilhelma Sasnala z reklamy domu mody Marc Jacobs (fot. Juergen Teller).
„Fotografie Tellera wskazują na wyjątkowy charakter marki Marc Jacobs, której ubrania łączone są z osobami artystów oraz symbolami popkultury. Reklama staje się również pretekstem do stworzenia dzieła sztuki, które komentuje współczesność – każdy z modeli i modelek to jednocześnie nazwisko zaliczane aktualnie do najgorętszych” (s. 16; podkreślanie moje).
Różyc uważa, że „reklama i sztuka nie muszą się odwracać do siebie plecami” (s. 32). Zapewniam go, że reklama przenigdy się od sztuki nie odwracała. Odniesienia do arcydzieł malarskich są typowe dla przekazów reklamowych. Twórcy reklam nie tworzą jednak dzieł sztuki, lecz wykorzystują dzieła sztuki (albo nazwiska znanych artystów) „w procesie fabrykowania blichtru”, o czym już dawno temu pisał John Berger. Czy Różycowi nie przyszło do głowy, że może Sasnal poszukuje klientów wśród bogatych klientów domu mody Marc Jacobs? Zapewne jest on zbyt obyty towarzysko, żeby coś takiego chlapnąć. Polecam mu teksty Bergera (Sposoby widzenia), a przy okazji także Naomi Klein (No logo). Z bajką Hansa Christiana Andersena Nowe szaty cesarza i filmem Roberta Altmana Prêt-à-Porter również mógłby się zapoznać. Wielka szkoda, że autor nie przeczytał uważniej książki System mody Rolanda Barthes’a, choć się na nią powołuje. Nie tyko aurę sztuki można sfabrykować, podpierając się znanymi nazwiskami…
Ciekawe, jak Różyc ustosunkowałby się do następującego stwierdzenia Bergera:
„Reklama zmienia konsumpcję w substytut demokracji. Wybór tego, co jemy, w co się ubieramy, czym jeździmy, zajmuje miejsce właściwego wyboru politycznego. Reklama umożliwia zamaskowanie i zarazem kompensację braku pełnej demokracji w społeczeństwie. Przysłania również wszystko, co dzieje się w innych częściach świata”[2].
Bo że Różyc ustosunkować się do Bergera powinien, co do tego nie mam wątpliwości. Przecież zajmuje go oderwana od rzeczywistości bajka, w którą dzięki modzie i reklamie łatwowiernie wkraczamy, żeby dać się skonsumować. Jak sam pisze, „w butiku musimy w tę bajkę uwierzyć i skonfrontować ją z widniejącą za szybą ulicą” (s. 29). Niestety, na taką konfrontację nie potrafi się zdobyć. Nie dostrzega pogłębiających się podziałów społecznych ani nie obchodzi go kryzys ekonomiczny. Zostawia niewygodne pytania przed drzwiami butiku. Jako bywalec galerii nie tylko handlowych z zadowoleniem uprawia salonowe dywagacje o sztuce, urbanistyce i najgorętszym polskim malarzu Sasnalu. Bo niestety, najbardziej interesuje go to, jak modowej operze mydlanej mogą przysłużyć się artyści. Nawet krytyczny wobec świata mody holenderski twórca Gwen van den Eijnde okazuje się tworzyć co najwyżej modną sztukę o modzie. Na szczęście ostatnia część książki, na którą składają się rozmowy z artystami, projektantami i teoretykami mody, prostuje nieporozumienie.
Moda stała się modna
„Ale to ta zglobalizowana i zbanalizowana kultura wydaje na świat fantastyczną Lady Gagę i modnych londyńczyków, którzy prześcigają się w wymyślnych stylizacjach” – wtrąca Różyc.
„To nie ma nic wspólnego z fantazją – odpowiada van den Eijnde. – To nie są indywidualne wybory. Etno, hip-hop, punk – wszystko jest dziś marketingiem. Jeśli chodzi o Lady Gagę – jej niezwykłość to jeden z elementów sprzedających produkt z metką Lady Gaga. Wątpię w jej talent i fantazję” (s. 221).
Różyc nie będzie przecież jednak roztrząsał kwestii sztucznie stymulowanego przez kolorowe magazyny popytu i pod sobą dołków kopał.
Niemniej, wywiady to zdecydowanie najciekawsza część książki. Gwen van den Eijnde mówi o dziewiętnastowiecznej modzie polskich chłopów. Warto zwrócić uwagę na rozmowę z Karoliną Sulej o modzie w getcie żydowskim (czyta się świetnie, ale problematyka ma się jednak nijak do przyjętych na wstępie ram czasowych i tematycznych). Polecam wywiad z Magdaleną Komar, która opowiada o pracy kostiumografa i projektanta tkanin, a także rozmowę z Arkadiusem o rozczarowaniu blichtrem świata mody i w jakimś sensie złamanej karierze. Może gdyby autor odniósł się do rozważań swoich rozmówców, to nie napisałby bajki o luksusie z modą w głównej roli, tylko pokazał jej strukturę. Dlaczego pozostał głuchy na uwagi Joanny Klimas, która modnym projektantom wytyka brak kompetencji? Dlaczego kwestia rzemiosła krawieckiego w ogóle nie została przez niego sproblematyzowana? Joanna Klimas mówi:
„W Polsce na sukces, również ten finansowy, nie wpływa jedynie jakość dizajnu, ona jest dopiero na którymś tam miejscu (…). To jest proste jak konstrukcja cepa: jesteś w popularnych mediach, noszą cię gwiazdy i pojawiasz się w kronikach towarzyskich, to znaczy, że jesteś dobry” (s. 292).
Jak w świetle wypowiedzi Klimas należałoby zdefiniować markę? Nie wystarczy zajrzeć na „najwyższą półkę” – czasem trzeba uważnie przyjrzeć się maszynie do szycia, w przeciwnym razie powiela się mity, co modzie się raczej nie przysłuży.
O niebezpieczeństwach traktowania mody jako rezerwatu luksusu i rozrywki mówi Janusz Noniewicz z Katedry Mody na Wydziale Wzornictwa ASP w Warszawie (wywiad przeprowadzony wspólnie z Karoliną Sulej):
„Moda stała się w pewnym momencie atrakcyjnym terenem działań PR-owych – zauważa Noniewicz. – Moda stała się modna. (…) Komunikowano, że „tutaj jest moda”, ale w istocie istniała tylko szopka, show na potrzeby klienta, który wyrzucił modę bez żalu, kiedy stała się niemodna” (s. 266).
Do napisania poprawnej syntezy Różycowi brakuje intuicji i warsztatu antropologa kultury. A może po prostu – dystansu. On chce zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko. Chce pozostać człowiekiem nade wszystko modnym. Szkoda, że wydawcy nie pomyśleli o książce złożonej z samych wywiadów. Bo z ogarnięciem szerokiej panoramy współczesnej mody, a przede wszystkim uporządkowaniem towarzyszących jej narracji, czego oczekuje się od autora z ambicjami teoretycznymi, Marcin Różyc zwyczajnie sobie nie poradził.
M. Różyc, Nowa moda polska, Stowarzyszenie 40 000 Malarzy, wydanie I, Warszawa 2012, ss. 333
Artykuł ukazał się w piśmie kulturalnym „Fragile” nr 1 (23) 2014.
Przypisy:
1 J. Berger, Sposoby widzenia, przeł. M. Bryl, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 1997, s. 140.
2 Tamże, s. 149.