Pocztówka z Galicji. O filmowym Krakowie

0
969

Wojciech Jerzy Has powiedział kiedyś o Krakowie: „To nie jest zwyczajne miasto”. W swoich filmach porównywał je do labiryntu ze snów, w którym zgubić się to żadna hańba. Kraków – jako przestrzeń filmowa – z pewnością nie jest tak łatwy do zlokalizowania i opisania, jak Kraków rozumiany czysto geograficznie. To stolica wyobrażonej krainy mitów, Galicji, a jednocześnie pocztówkowa dekoracja dla wielu mniej lub bardziej błahych historii, które oglądaliśmy w kinach w ciągu kilkunastu ostatnich lat. Jednak największe miasto Małopolski to także jeden z wiodących ośrodków regionalnej produkcji, której serce stanowi Krakow Film Comission.

 

Kraków nierzeczywisty

Kraków zawsze stanowił ważne miejsce na mapie filmowych lokacji. Może dlatego, że najważniejsze atrakcje turystyczne (Wawel, kościół Mariacki) stanowiły zarazem wizualne emblematy, z łatwością przekładane przez reżyserów na język filmowego opowiadania. Tak było chociażby z wczesnymi filmami wspomnianego już Wojciecha Jerzego Hasa.

Mistrz kina poetyckiego pierwsze nauki w zawodzie pobierał podczas Kursu Przysposobienia Filmowego w Krakowie, który ukończył w roku 1946 (warto wspomnień, że wówczas intencją pomysłodawcy kursu, Antoniego Bohdziewicza było, aby pod Wawelem mieściło się powojenne centrum edukacji filmowców). Has po wyjeździe do Łodzi powrócił jednak z kamerą do krakowskich kamienic i podwórek, gdzie zrealizował nostalgiczny dokument – Moje miasto (1950). W tej na poły dokumentalnej krótkometrażówce powołał do życia magiczne miasto, daleko bardziej malownicze od szarej powojennej rzeczywistości. Stworzył je za pomocą impresjonistycznych filtrów i miękkiego oświetlenia, budując przestrzeń odrealnioną i zanurzoną w bliżej nieokreślonej przeszłości.

Podobnie w późniejszym filmie fabularnym tego reżysera, nawiązujących do tematyki Szkoły Polskiej Szyfrach (1966), przestrzeń, która jest poniekąd wymiarem czasu, odgrywa zasadniczą rolę, o wiele ważniejszą niż tylko tło dla akcji. Kiedy Tadeusz (Jan Kreczmar) wraca po wojnie z Francji do Krakowa, znajduje się w świecie obcym, rządzonym przez niezrozumiałe mechanizmy polityczne i nierozpoznane relacje międzyludzkie. Błądzi po powojennej Polsce, szukając odpowiedzi na pytanie o tajemniczą przeszłość swojego syna. Tło dla tych poszukiwań stanowi właśnie Kraków, znakomicie sfotografowany przez Mieczysława Jahodę. Jego ekspresjonistyczne spojrzenie wydobywało jednak nie tylko dziwność krakowskiego Rynku czy najbardziej rozpoznawalnych miejsc, jak złowieszczy kościół Na Skałce. Wyjątkowe w filmach Hasa było również ujęcie mieszczańskiego wnętrza, zagraconego pamiątkami galicyjskiej przeszłości. Ten sposób obrazowania przestrzeni stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych chwytów reżysera z Krakowa.

 

Kraków: jeden z jedenastu

Spojrzenie autora Sanatorium pod Klepsydrą wydaje się cenne właśnie dlatego, że przechowuje pamięć o tej części materialnego dziedzictwa, która dziś już jest nieco zapomniana. Kultura sztetli, przedwojennych mieszczan czy wielokulturowość Galicji – wszystkie te elementy wydają się mieć wpływ na krajobraz Krakowa, zrekonstruowany przez Hasa. Przytoczyłem te przykłady także dlatego, by pokazać, że wizerunek ten poddany jest stałym transformacjom i w kinie zmienia się najwidoczniej o wiele szybciej niż odrapane z tynku kamienice na krakowskim Kazimierzu.

W pierwszej kolejności należy uświadomić sobie, że współczesna kinematografia nie istnieje w próżni, lecz – czy tego chcemy, czy nie – odpowiada na współczesne potrzeby rynkowe oraz polityczne. Niezależnie od tego, czy bardziej podlega kategorii narodowego brandingu, czy polityki historycznej, kino musi się  liczyć z rozmaitymi oczekiwaniami, również dotyczącymi sposobu przedstawiania przestrzeni. Można się spodziewać , że filmowe lokacje będą nabierały znaczenia podobnego do tego, jakie dziś wiążemy z lokowaniem produktów: miasto staje się powoli marką, a to wiąże się z budowaniem wokół niej specyficznego i spójnego przekazu.

Poniekąd w odpowiedzi na zmieniającą się rzeczywistość powstawał nowy porządek polskiej kinematografii, której instytucjonalnym centrum od 2005 roku stał się Polski Instytut Sztuki Filmowej. Projektowany podług wzorców niemieckich oraz francuskich, określał on cele państwowego mecenatu nad produkcją filmową. Z zachodnich rozwiązań korzystano także powołując Regionalne Fundusze Filmowe – instytucje z ramienia samorządów wiążące produkcje z określonym miejscem, lokalnymi „zasobami ludzkimi” czy tematami, które są dla danej społeczności istotne.

Krakowski Fundusz Filmowy powstał w 2009 roku z inicjatywy prezydenta miasta (dziś jest jednym z jedenastu działających w całym kraju), zaś jego zadania określono w następujący sposób: „Podstawowym kryterium wyboru wspieranych produkcji filmowych jest ich powiązanie z Krakowem i Małopolską, które może przyczynić się do turystycznej i gospodarczej promocji regionu, a także do budowania jego pozytywnego wizerunku. Ważne jest zarówno umiejscowienie w regionie akcji czy samych planów zdjęciowych, jak i tematyka filmu oraz tworzący go artyści”. Z powyższego opisu w sposób oczywisty wynika hierarchia celów: priorytetem jest promocja, artystyczne walory filmu mogą ją ewentualnie wspierać. Tak przynajmniej działają Regionalne Fundusze Filmowe w teorii. Jaka jest jednak praktyka? Czy te motywacje muszą się wykluczać?

 

Kadr z filmu „Czerwony pająk”, reż. Marcin Koszałka, fot. Adam Golec; dzięki uprzejmości dystrybutora

 

Kraków z kroniki kryminalnej

Jedną z głośniejszych produkcji realizowanych obecnie w Polsce jest amerykański film True Crimes, w którego obsadzie znajdują się między innymi Jim Carrey, Agata Kulesza, Zbigniew Zamachowski oraz Robert Więckiewicz. Kryminał oparty na reportażu z „New Yorkera” opowiada historię Krystiana Bali i morderstwa, które wstrząsnęło Wrocławiem w roku 2000. I chociaż stolica Dolnego Śląska często gości na stronach powieści z dreszczykiem, to właśnie Kraków został wybrany jako miejsce realizacji filmu Alexandrosa Avranasa. Czyżby więc stolica Małopolski miała się stać również stolicą kryminału?

Przyglądając się wizerunkom Krakowa w polskim kinie ostatnich 10 lat, dostrzeżemy, że filmy kryminalne stanowią wśród nich znaczącą część. W tym sensie więc „krakowski kryminał” mógłby stanowić osobny, rozpoznawalny typ regionalnej produkcji, związany zarówno z historyczną specyfiką miejsca, jak i walorami krajobrazowymi. Realizowałby także – w mniej lub bardziej świadomy sposób – strategię budowania spójnego przekazu.

Chociaż wydaje się, że w tym wypadku mamy do czynienia raczej z dziełem przypadku, niż z konsekwentnie realizowaną strategią, należy ocenić ten zbieg okoliczności jako szczęśliwy. Kryminał bowiem jest gatunkiem, który daje filmowej przestrzeni miejsce pierwszoplanowe. „Budowanie aury miejsca oparte jest na wrogości i tajemniczości otoczenia: zagrożenie może być wszędzie – jak w przypadku bagien Luizjany z serialu True Detective czy skrywającego seryjnego mordercę San Francisco z filmu Zodiak”.

Rzecz jasna można z przestrzeni zrobić gorszy lub lepszy użytek. Kraków był zresztą świadkiem obu sytuacji w ciągu kilku ostatnich lat.

Pierwszym z nich jest Uwikłanie (2011) Jacka Bromskiego na podstawie kryminału Zygmunta Miłoszewskiego. Film, który nie mógł zostać nakręcony w Warszawie, trafił do Krakowa niejako przypadkowo. Udział Krakowskiego Biura Festiwalowego może dla kompetentnego widza wydać się oczywisty – nawet bez znajomości napisów końcowych. Kraków „doczepiany” jest tutaj do akcji w każdym możliwym miejscu (rozpoznajemy charakterystyczne plenery: Rynek Główny, ulicę Szeroką czy bulwar Wołyński w okolicach budynku hotelu Forum). Związek tych miejsc ze stylistyką i tematem filmu jest na tyle luźny, że ich obecność może się wydać nachalnym i bezceremonialnym realizowaniem funkcji promocyjnej. Tym bardziej, że Kraków jest tu oświetlony toskańskim słońcem i wypełniony po brzegi turystami – co w sumie tworzy dość pocztówkową wizję. Uwikłanie zatem można określić, parafrazując przedwojennego krytyka, jako kryminał z doczepionym tłem.

 

Kadr z filmu „Czerwony pająk”, reż. Marcin Koszałka, fot. Adam Golec; dzięki uprzejmości dystrybutora

 

Zupełnie inny wymiar ma obecność miasta w goszczącym obecnie na ekranach kin Czerwonym pająku. Kryminał Marcina Koszałki (który odpowiedzialny jest również za zdjęcia do Uwikłania) eksploatuje najmroczniejsze zakątki miasta, z powodzeniem kreując krajobraz Krakowa z lat 60. ubiegłego wieku. Oglądamy tu odrapane ściany basenów, obskurny gabinet weterynarza, odrażające pętle autobusowe oraz zaplute speluny. W Czerwonym pająku brakuje co prawda pocztówkowego oblicza miasta, wciąż jednak obcujemy z topografią Krakowa i zdjęcia Koszałki nie pozwalają o tym zapomnieć, ponieważ przestrzeń z każdą minutą seansu klaustrofobicznie się zamyka. Odkrywając mniej znaną, ciemną stronę miasta, mamy również przekonanie, że pracuje ona na korzyść filmu, buduje napięcie, wypełniające nie tylko sceny morderstw, ale także pozornie „niegroźne” ujęcia rodzinnej kolacji.

 

Legenda na krakowskim bruku

Film Koszałki można także docenić nie tylko z technicznego punktu widzenia. Wizja estetyczna służy tutaj bowiem adaptacji na potrzeby kina miejskiej legendy (Czerwony Pająk jest pseudonimem nieistniejącego mordercy, którego wymyślił pewien brytyjski literat). Legenda i genius loci to elementy często pomijane przy pocztówkowym, powierzchownym wykorzystywaniu miejskich lokacji w roli tła. Jak pokazuje chociażby film Tomasza Bagińskiego Smok (z cyklu Legendy polskie) – tego rodzaju opowieści dają się również aktualizować i wpisywać we współczesny krajobraz miasta.

Nie chciałbym snuć w tym miejscu przesadnie idealistycznych wniosków w stylu postępowej wizji dziejów, jednak dwa kryminały przytoczone przeze mnie świadczą mimo wszystko o zmieniającym się podejściu do wykorzystywania miasta jako tła wydarzeń. Regionalne Fundusze Filmowe mogą obciążać twórców uwierającymi obowiązkami o marketingowym charakterze, mogą także jednak stanowić zachętę, by udać się z kamerą do zapomnianych, ale wciąż inspirujących przestrzeni. Może więc Galicja wciąż czeka na odkrycie?

 

Kadr z filmu „Czerwony pająk”, reż. Marcin Koszałka, fot. Adam Golec; dzięki uprzejmości dystrybutora

Dodaj odpowiedź