Tomasz Gregorczyk: W programie tej edycji Sacrum Profanum jest kilka powrotów: Julius Eastman, Éliane Radigue, Pauline Oliveros…
Krzysztof Pietraszewski: W przypadku Radigue i Oliveros staram się, żeby nie były to powroty, tylko stała obecność. Sam chyba najbardziej odnajduję się w minimalizmie oraz postminimalizmie i wydaje mi się, że to bardzo dobry punkt startowy w muzyce współczesnej dla kogoś niewprawionego. A ja ciągle myślę o tym festiwalu jako o miejscu, w którym można rozpocząć słuchanie nowej muzyki komponowanej. Dlatego staram się, żeby w programie było kilka mniej lub bardziej uchylonych furtek. Jednocześnie traktuję te wyciszone koncerty jako formę odświeżenia percepcji dla kogoś, kto bierze udział w całym festiwalowym maratonie i potrzebuje chwili wytchnienia.
Eastman rzeczywiście wraca. Pomyślałem, że szkoda było by go tylko „odhaczyć”, stwierdzić, że skoro był już na festiwalu w 2017 roku, to nie wypada grać go ponownie. Zwłaszcza że wtedy mocno zainwestowaliśmy, żeby to nazwisko zarezonowało w Polsce. A katalog Eastmana jest pełen utworów, które warto zaprezentować. W tegorocznym programie znajdzie się Evil Nigger , czyli utwór napisany na nieokreślony skład instrumentów melodycznych, dwa lata temu zaprezentowany w aranżacji na trzy kwartety smyczkowe, a zazwyczaj wykonywany na cztery fortepiany. W tym roku przedstawimy go w opracowaniu na cztery akordeony i będzie to pierwsze w historii wykonanie tego utworu na taki skład. To ważne, bo ta kompozycja w zależności od instrumentu nabiera bardzo różnego charakteru – na fortepian brzmi dynamicznie i agresywnie, w wersji smyczkowej jest zmiękczona, zaokrąglona, ma jakby mniej krawędzi, choć nabiera pewnej siły w masie. Uważam, że skoro kompozytor dał nam możliwość takiej zabawy tym utworem, żal byłoby z niej nie skorzystać.
Drugim powrotem jest The Holy Presence of Joan d’Arc, utwór na 10 wiolonczel. Przy okazji właśnie tego utworu Mary Jane Leach, czyli główna restauratorka spuścizny Eastmana, odkryła, że jego twórca nie żyje, a jego dzieła zaginęły. Prowadząc w Akademii Muzycznej klasę wiolonczeli, chciała wykorzystać tę kompozycję jako utwór szkolny, treningowy, do czego według niej świetnie się nadaje, bo każda z partii osobno jest stosunkowo mało wymagająca, ale wykonanie ich w całości jest bardzo angażujące i daje możliwość pracy nad wytrzymałością. Okazało się jednak, że nigdzie nie jest go w stanie znaleźć. Te poszukiwanie doprowadziły ją to odkrywania kolejnych informacji o tym, co się stało z Eastmanem i jego utworami. A w związku z tym, że utkwił mi w pamięci edukacyjny walor tego utworu, wykonany zostanie przez dziewięciu młodych muzyków po krakowskiej Akademii Muzycznej, zaczynających dopiero profesjonalną karierę, pod kierownictwem artystycznym Antona Lukoszevieze.
A propos odkryć z przeszłości… Skąd w programie obecność Lucii Dlugoszewski – szalenie ciekawej kompozytorki, ale mimo polskiego pochodzenia w Polsce właściwie nie znanej? A jej historia jest przecież niezwykła.
Historia jest niezwykła i to pod wieloma względami. Dlugoszewski była córką polskich imigrantów, więc można by przypuszczać, że powinno pojawić się choćby minimalne zainteresowanie jej twórczością w Polsce – ale tak nie było. W samych Stanach Zjednoczonych udało jej się zaistnieć, choć była twórczynią osobną, a jej muzyka nie dała się klasyfikować i podpinać pod znane nurty.
Podobno Dlugoszewski była nazywana Pendereckim w spódnicy i była w Stanach przedstawiana jako przedstawicielka polskiej szkoły kompozytorskiej (chodziło o zamiłowanie do sonoryzmu, choć jej sonoryzm i poszukiwania w zakresie barwy czy modyfikacji fortepianu były absolutnie unikalne). Ale to raczej pogłoski, tym bardziej, że nie da się jej przypisać jakiejś inspiracji muzyką polską – ani w zasadzie jakąkolwiek inną. Najbezpieczniej jest ulokować ją koło Harry’ego Partcha czy Pauline Oliveros, czyli osób wymykającym się klasyfikacjom i po prostu tworzącym autorską muzykę.
Właściwie Dlugoszewski była już w programie z 2018 roku. Jej utwór miał wykonywać Arditti Quartett, znaleźliśmy źródło nut, dotarliśmy do instytucji, która przejęła prywatne archiwum po Lucii Długoszewski, ale nie udało się na czas dopełnić wszystkich formalności. W tym roku wykonane zostaną trzy jej kompozycje przez: Arditti Quartet, Hashtag Ensemble i solowy utwór na fortepian w wykonaniu Reinholda Friedla. Natomiast historia pozyskiwania tych utworów nadaje się na dobry tekst.
Bardzo proszę!
Poszukiwania zacząłem od kwartetu smyczkowego Disparate Stairway Radical Other, napisanego do choreografii Ericka Hawkinsa, męża Dlugoszewski. Ich partnerstwo artystyczne było bardzo trwałe i prawdopodobnie było dla Lucii świetną platformą do swobodnej pracy nad nowymi dźwiękami, bo miała stały dopływ zamówień. Jednocześnie było ono też w jakimś sensie jej przekleństwem. Z uwagi na to, że pisała dla swojego męża, zdecydowała nie publikować partytur, żeby Hawkins mógł je wykonywać bez dodatkowych opłat dla wydawcy, przez co Dlugoszewski poniekąd skazała samą siebie na zapomnienie.
Utwór Disparate Stairway Radical Other wykonał zespół projektowy, który nigdy nie zaistniał jako osobny byt. Udało mi się namierzyć każdego członka tego kwartetu z osobna. Oni z kolei szukali tych nut w domowych archiwach, jeden ze skrzypków jest Włochem i akurat był na wakacjach we Włoszech, a nuty miał mieć w domu i musiałem poczekać, aż wróci do Stanów… To były maniakalne poszukiwania, a im trudniej było je znaleźć, tym bardziej chciałem to zrobić.
W końcu udało mi się trafić na przyjaciółkę Lucii i Ericka – oboje już nieżyjących, żeby było jasne – która prowadzi szkołę tańca im. Ericka Hawkinsa. Pomogła mi ustalić, co mogło się z tymi nutami stać i odesłała mnie do Biblioteki Kongresu. Tam przedarcie się przez struktury tej instytucji i dotarcie do osób, które mogą kojarzyć Lucię Dlugoszewski było o tyle trudne, że okazało się, że wszystko, co jej dotyczy, znajduje się w departamencie Performing Arts, czyli ona sama pojawia się tam w kontekście męża choreografa. To doprowadziło nas do ustalenia, że zbiór Biblioteki Kongresu jest mocno niekompletny, a sporą część kartonów z pozostałościami po Ericku i Lucii posiada stan Nowy Jork. Małżeństwo nie miało żadnych spadkobierców, w związku z czym ich majątek przepadł, więc kiedy Lucia zmarła, majątek z ich mieszkania przejęły władze stanowe i przechowywały w jakimś magazynie.
I w poszukiwaniu partytury musiałeś się skontaktować ze stanem Nowy Jork.
To się na szczęście udało za pośrednictwem Biblioteki Kongresu. Skoro pojawiło się bowiem jakieś zainteresowanie z Polski – a więc kraju związanego z kompozytorką – Biblioteka potraktowała to poważnie. Dostałem zdjęcia dokumentujące, jak te materiały były przechowywane – w zwykłych przeprowadzkowych pudłach, nieopisane, z losowo powrzucanymi papierami. Te kartony w końcu przejęto i zaczęto mozolnie katalogować. To był rok 2018.
Po drodze pojawił się Hashtag Ensemble, zainteresowany tymi nutami. Ania Karpowicz pomogła mi skontaktować się z attaché kulturalną polskiej ambasady w Waszyngtonie, która poszła na spotkanie z paniami z Biblioteki Kongresu, żeby uwiarygodnić nasze starania, pokazać, że jesteśmy poważnym partnerem i cała ta praca nie pójdzie na marne, że można przekazać nam nuty, zapłacimy licencje itd. Dla Libby Smigel z Biblioteki sprawa też zaczęła robić się osobista, bo sama ma polskich przodków.
Nasze starania – rozumiem, że zupełnie jednostkowe – wzbudziło z kolei zainteresowanie jednego z poważnych amerykańskich wydawców i być może te nuty zostaną ostatecznie opublikowane… Na razie pozyskujemy je bezpośrednio od Biblioteki, licencje za utwory opłacamy zaś szkole tańca im. Ericka Hawkinsa, która – jak ustalono – ma do nich tytuł prawny, jako osoba prawna kontynuująca historię tej pierwszej szkoły tańca, będącej głównym zamawiającym.
A żeby było jeszcze ciekawiej, źródło tego wszystkiego leży w jakimś sensie na Litwie. Bo to Anton Lukoszevieze trafił przypadkowo na muzykę Dlugoszewski i wysłał ją Michałowi Mendykowi, Michał od razu tym nagraniem podzielił się ze mną – i wszyscy, jak tylko posłuchaliśmy tej muzyki, poczuliśmy, że to jest temat, którym należy się zająć. Dwa lata temu rozmawiałem z Irvine’em Ardittim o tym, żeby wykonać kilka ważnych, polskich kompozycji takich twórczyń jak Barbara Buczek, czy Hanna Kulenty. Kiedy Irvine zobaczył partyturę Buczek, to powiedział, że w tej muzyce jest „coś”, co wywołuje w nim ekscytację, co go angażuje i pobudza do pracy. I co jest go w stanie zaskoczyć – a mówimy o kimś, kto ma 40 lat doświadczenia i jego domeną jest wykonywanie utworów wirtuozerskich. Przy czym jest to niezwykle szczery człowiek i kiedy mówi, że w nutach nie ma nic – a to też od niego usłyszałem („Krzysztof, czy ty na pewno chcesz zagrać ten utwór?”) – to wiem, że mówi to poważnie. I kiedy usłyszał nagranie kwartetu Lucii Dlugoszewski, powiedział, że to muzyka, która powinna być grana, muzyka, której dzisiaj brakuje, wymagająca od muzyka warsztatu i wirtuozerii. Kiedy w końcu zobaczył partyturę, utwierdził się w przekonaniu, że to kawał dobrej literatury muzycznej. Piekielnie trudnej, niemal niewykonalnej, ale wartej zaangażowania.
Te utwory – tak Buczek, jak Dlugoszewski – miały swój czas, ale w nim nie zaistniały. Buczek trochę w Polsce – ale w nieznacznym stopniu, Długoszewski w Ameryce – ale właściwie nigdzie poza. Może wreszcie nadejdzie ich czas.
Ważny blok w programie stanowi muzyka litewska. To niezwykły fenomen estetyczny, ale i polityczno-społeczny. Świetnie się wpisuje w założenia o muzyce nadającej się na punkt startowy, a jednocześnie jest na tyle złożona i (w ten czy inny sposób) wyrafinowana, że znawcy też mogą być zadowoleni.
Mam dokładnie takie samo wrażenie. Kiedy mówię, że to muzyka, przez którą łatwo wejść do tego świata, to jednocześnie mam przekonanie, że to nie jest muzyka, którą ktoś poruszający się już po tym świecie sprawnie, potraktuje jako mniej istotną. Wręcz przeciwnie – ta muzyka daje dużą satysfakcję komuś, kto siedzi w niej głęboko, a jednocześnie dopiero zaczyna. Wydaje mi się, że dla kogoś, kto na gruncie muzyki alternatywnej spotkał się z ambientem, dronem i poradził sobie z tymi estetykami, to na gruncie post-minimalizmu też się odnajdzie.
Litewska muzyka nie jest nieobecna w Polsce, zwłaszcza po litewskim numerze Glissanda z 2009 roku, ale nie jestem pewien, czy tak obszerna jej prezentacja miała już w nas miejsce.
Na profilu Moniki Pasiecznik, po jej wizycie na festiwalu GAIDA w Wilnie, pojawiła się dyskusja na temat tego, jak dużo jest dobrej muzyki na Litwie i jak mało uwagi jest jej poświęcane w Polsce. Z radością pospieszyłem z informacją, że w tym roku spora jej prezentacja odbędzie się na Sacrum Profanum, natomiast nie jest moją motywacją robienie czegoś po raz pierwszy. Myślałem raczej o tym, że nadal mamy tendencję do patrzenia raczej na zachód niż na południe czy wschód. Litwa ma natomiast bardzo sprawnie działającą instytucję promującą muzykę litewską, Music Information Centre Lithuania. Przygotowują na przykład składanki typu: 20 młodych kompozytorów litewskich XXI wieku, albo 10 kompozytorów litewskich działających na emigracji. Zajmują się też elektroniką, alternatywą, muzyką popularną, jazzem. Te ich składanki są świetnie opakowane i przygotowane merytorycznie, zawsze towarzyszy im esej wprowadzający w kontekst, może zresztą też charakterystyczną cechą muzyki litewskiej jest to, że łatwo znaleźć wspólny mianownik u różnych twórców. Na przykład wspólnym mianownikiem koncertu Spółdzielni Muzycznej będzie postminimalizm – ale to nie znaczy, że to będzie koncert jednostajny. Przeciwnie, każdy z tych utworów pokazuje z innej strony to, co ci twórcy wyłapali od swoich starszych kolegów z fali litewskiego minimalizmu.
Osobistym odkryciem dla mnie jest Egidija Medekšaitė. Tworzy bardzo proste strukturalnie utwory, właściwie trudno znaleźć tam coś ciekawego w formie. Ale sposób, w jaki ona pracuje fakturą i barwą, jest absolutnie fascynujący. I przez to, że te utwory są proste w strukturze, a gęste, wręcz barokowe w brzmieniu, przenosi to naszą uwagę w zupełnie inne miejsce.
Chciałbym Cię jeszcze zapytać o utwór Wojtka Blecharza Stimm(i)[u]ung na odwróconą wiolonczelę i 2-4 instrumentów. „Zamówienie festiwalu to szeroko obudowana kontekstem próba włączenia w pisanie muzyki autyka” – to z programu.
Początki tego utworu sięgają właściwie Opery o Polsce i współpracy z Piotrem Stasikiem, który w tej chwili jest w trakcie pracy nad nowym filmem dokumentalnym o autystykach – utalentowanych osobach o niecodziennej wrażliwości lub umiejętnościach w różnych dziedzinach życia czy sztuki. Jedną z tych osób jest bardzo utalentowany muzyk, słyszałem nagrania jego improwizacji na fortepianie i przypominały mi one wrażliwość muzyczną Tomasza Sikorskiego: jest w nich dużo przestrzeni i sporo miejsca na wybrzmienie dźwięków.
Piotr chciał, żeby Wojtek Blecharz popracował z tym pianistą nad kompozycją. Udało się to jednak częściowo – bo nie udało się zgrać kalendarza pracy ośrodka dla osób z autyzmem z Krakowa z kalendarzem Wojtka. Ostatecznie doszło do współpracy online’owej. Piotrek ponagrywał sporo improwizacji tego pianisty, Wojtek na ich bazie stworzył kompozycję dla ICE Ensemble. Zaprosiliśmy na premierę współtwórcę i zarejestrujemy ją, tak aby stała się częścią nowego filmu Piotra.
Przy okazji poprzednich edycji rozmawialiśmy o tym, że festiwal dąży do 50% udziału kompozytorek w programie.
W tym roku doszliśmy do 48% kobiet twórczyń i 52% mężczyzn twórców. I nie boję się tego nazywać parytetem, to świadome działanie. Staram się wciągać w uzyskanie tego rezultatu same zespoły, żeby muzycy też odczuli potrzebę dbania o obecność kompozytorek w programach. Niemal zawsze spotyka się to ze zrozumieniem i aktywną akceptacją, czasem z biciem się w pierś (śmiech). Natomiast o ile jeszcze dwa lata temu wymagało to większej pracy, to z roku na rok jest to prostsze, coraz więcej opcji staje się oczywistych (jeśli chodzi o kompozytorki), a i dla partnerów festiwalu staje się naturalne, że muszą o to zadbać.