Nasze domy w czasie zarazy

W marcu 2020 roku oficjalnie dotarła do Polski epidemia koronawirusa. Zaraz na początku pierwszego lockdownu w grupie koleżanek, pracowniczek Muzeum Etnograficznego w Krakowie[1], rozpoczęłyśmy badania „Nasze życie w czasach zarazy”. Działałyśmy w pośpiechu, przekonane, że nie wolno nam przegapić momentu zakwestionowania niemal wszystkich nawyków, zwyczajów i codziennych praktyk. Przygotowałyśmy i udostępniłyśmy w internecie kwestionariusz, w którym pytałyśmy o to, jak się zmieniło się życie z powodu pandemii. Interesowały nas warunki pracy, zawartość lodówki, emocje, lęki i marzenia. Chciałyśmy pochwycić na gorącym uczynku powstającą właśnie opowieść o wykolejonej, pandemicznej rzeczywistości. Przeczuwałyśmy, że ten gest jest potrzebny, ale nie spodziewałyśmy się, że aż tak – do końca czerwca 2020 na nasz internetowy kwestionariusz, składający się z 46 pytań odpowiedziały 1524 osoby z całej Polski, także z zagranicy[2].

Powstało niezwykłe archiwum dziwnego czasu. Konstrukcja badań pozwalała ich uczestniczkom i uczestnikom na zachowanie anonimowości, a mimo to czytanie odpowiedzi, nawet po latach, wymaga przezwyciężenia oporu przed wtargnięciem w czyjąś intymność. Bywają odpowiedzi zdawkowe, a nawet wskazujące na irytację. Zaangażowanie większości osób odpowiadających na nasze pytania wskazywało jednak, że możliwość opowiedzenia o swoich doświadczeniach była ważną częścią strategii przetrwania.

Przeżywaliśmy ten czas na różne sposoby. W naszych badaniach wzięły udział przede wszystkim osoby, które mogły wygospodarować dłuższą chwilę na autorefleksję i wypełnienie ankiety. Ale już na przykład o doświadczeniach lekarzy czy pielęgniarek dowiadujemy się z drugiej ręki, dzięki wypowiedziom członków ich rodzin. Głosy te zdradzają lęk o bliskich, którzy na co dzień mają do czynienia z chorymi. Wydawałoby się, że to ryzyko jest wpisane w uprawianie zawodów medycznych, tym razem jednak stało się aż nadto realne. I wreszcie: mieliśmy do czynienia z czymś nieznanym, nieobliczalnym – trudnym do zrozumienia. I baliśmy się bardziej. Tym bardziej że strach przeżywaliśmy często w odosobnieniu, w oddaleniu od bliskich.

W ślad za ogłoszeniem pandemii pojawił się zakaz opuszczania miejsca zamieszkania. W związku z taką strategią powstrzymania wirusa (przyjętą w Polsce i w innych krajach) scenerię większości doznań i przeżyć stanowiły przestrzenie naszych domów. Aby chronić siebie i innych, mieliśmy się izolować. Wyjść na zewnątrz można było tylko w określonym celu: po niezbędne zakupy, na spacer z psem, do pracy (co dotyczyło tylko niektórych zawodów). Przestrzeń prywatna przyjęła nowe funkcje: miejsca pracy, szkoły, przedszkola. Stawała się miejscem odosobnienia lub wręcz przeciwnie – zagęszczenia, robienia wszystkiego przez wszystkich – naraz. Dom w tej sytuacji spełniał podwójną rolę: schronienia i przymusowego zamknięcia.

Przeżyliśmy trzy lockdowny (od połowy marca do końca maja 2020; od października 2020 do stycznia 2021; od kwietnia do maja 2021). Odkrywaliśmy na nowo nasze miejsca zamieszkania, punktując ich braki lub doceniając niedostrzegany dotychczas komfort życia. Czy dowiedzieliśmy się więcej o tym, czym właściwie jest dom?

Wokół czaił się wirus. „#zostań w domu”, pouczano nas nieustannie. Domowej izolacji poddawano także osoby chore lub mające z nimi kontakt. Odpowiedzi uczestników badań, którzy drobiazgowo opisują procedury zabezpieczania prywatnej strefy życia od świata zewnętrznego, z którym zmuszeni byliśmy się stykać choćby przy okazji robienia zakupów (z rozmysłem i tylko raz na jakiś czas) są charakterystyczne dla relacji z początku pandemii[3].

Zdejmuję buty i kurtkę, odstawiam w przedpokoju torbę/plecak, idę do łazienki wrzucam do umywalki klucze i myję ręce, myję klucze i je wycieram, znowu myję ręce. Spryskuję zakupy środkiem odkażającym i odkładam na odpowiednie miejsce w kuchni. [3]

Zdejmuję ubrania, zostawiam je w „zakażonej” strefie, myję dokładnie ręce, jeżeli miałam ze sobą – czyszczę telefon. [34]

Trudno nie dostrzec w tych działaniach znamion rytuału – nie tylko w jego potocznym rozumieniu, opartym na powtarzalności. Także w sensie antropologicznym, w odniesieniu do symbolicznych praktyk zabezpieczających przestrzeń wydzieloną spod wpływu nieoczywistych, zewnętrznych sił. W kulturze tradycyjnej próg wyznaczał granicę domu i symbolicznie stał na jej straży[4].

Oczywiście, że na antycovidowe procedury przechodzenia ze strefy zagrożenia (na zewnątrz) do strefy bezpieczeństwa (w domu) składały się zalecenia lekarzy, weryfikowalny skład środków czystości, racjonalna dbałość o higienę. A jednak dbałość o te gesty (podobnie jak potwierdzające sprawczość sukcesy na polu zaopatrzenia, żywność o długim terminie przydatności do spożycia starannie posegregowana w szafkach i lodówkach – o tym też pisali uczestnicy badań[5]) zapewniała poczucie bezpieczeństwa w sposób daleki od dosłowności. Pozwalała wierzyć, że jesteśmy w stanie ochronić siebie i swoich bliskich, że nie jesteśmy bezsilni. Miała utwierdzać nas w przekonaniu, że panujemy nad sytuacją. Bo przecież panujemy, prawda?

Częściej sprzątam, pilnuję odkładania na miejsce, bałagan w tej sytuacji źle na mnie działa (choć wcześniej mi nie przeszkadzał). [2]

Utrzymuję porządek wokół siebie. [25]

Zreorganizowałam biurko, żeby było odpowiednią przestrzenią do pracy. Kiedy większość dnia spędzamy w domu, łatwiej utrzymać porządek i rzadziej musimy robić pełne sprzątanie. [24]

Częściej sprzątam i wietrzę. Zauważyłam, jak strasznie brudne mam szyby! [13]

Ciągle sprzątam, wciąż za mało. Wietrzymy nieustannie. [87]

Sprzątania tyle samo, więcej wietrzenia – otwierania okien, pusto dookoła – martwa przestrzeń, a potrzeba ludzi. [89]

Albo:

Nic nie widzę, bo na nic nie mam czasu, usiłuję pracować, bo mam mnóstwo pracy, ale muszę się równocześnie zajmować dziećmi. Nie sprzątam, nie gotuję, nie dbam o przestrzeń. Ale otwieram okno. [32]

 

Wydawałoby się, że epidemia nie wybiera, jak śmierć w wyobrażeniach danse macabre, dotyka tak samo bogatych i biednych, tych, którzy szczycą się wysoką pozycją społeczną, i wykluczonych. Szybko się okazało, że chociaż zachorować mogą wszyscy, nie wszystkich tak samo dotykają zakazy i nakazy zmierzające do powstrzymania wirusa. Zamknięcie w domu inaczej przeżywali właściciele willi z ogrodem, inaczej mieszkańcy blokowisk.

Dbam teraz bardziej o swoje mieszkanie, bo jestem tu niemal cały czas. Doceniam to, że mam wygodne łóżko, ładny fotel, umytą podłogę, miły widok z okna etc. [68]

Mam szczęście, że mieszkam w domu z ogrodem. Wolny czas spędzam na pielęgnacji otoczenia domu. [96]

Bardzo lubię być w domu. Z naszych okien widać pola, drzewa, w oddali las, więc mimo zamknięcia czuć przestrzeń. Mieszkanie jest przestronne. [93]

Świetnie, mam słoneczne mieszkanie, balkon, uciążliwi lokatorzy się wyprowadzili… [98]

Oswoiliśmy początkowo obco brzmiące słowo lockdown. Do nieopuszczania domu nawoływali eksperci zabierający głos w mediach i znajomi na portalach społecznościowych. Problem w tym, że nie dla wszystkich dom był bezpieczną enklawą lub choćby w miarę wygodnym więzieniem. Bywało, że cztery ściany wyznaczały obręb pułapki, w której ofiara utknęła ze swoim oprawcą. „Zapamiętam przemoc mojego męża”, napisała jedna z uczestniczek badań[6].

„#zostań w domu”, powtarzaliśmy. Łatwo powiedzieć.

Na zewnątrz, za drzwiami była wiosna, jak na polskie warunki niezwykle słoneczna i ciepła. Za oknem śpiewały ptaki, których nie zagłuszały samochody i samoloty.

Okna, balkony, prywatne podwórka w pandemicznych warunkach stały się dozwoloną strefą kontaktu ze światem zewnętrznym: z innymi ludźmi (na odległość, ale jednak), z przyrodą, z powietrzem – dosłownie. I w odniesieniu do tajemniczej choroby, która atakowała płuca, i w kontekście zamknięcia – potrzebowaliśmy oddechu.

Jak się czujesz w domu? – pytałyśmy w kwestionariuszu[7].

Klaustrofobicznie. Codziennie otwieram okno, niezależnie od temperatury. [25]

Raczej dobrze, ale czasem mam wrażenie, że się duszę. [40]

Wietrzenie to czynność najczęściej wspominana przez uczestników naszych badań w kontekście dbałości o dobrostan własny i innych domowników.

Okna staram się otwierać rano i wieczorem, gdy było cieplej, były dni, że balkon był otwarty dłużej. [6]

Dużo wietrzenia. [95]

Otwieram drzwi na balkon kilka razy dziennie i jeśli nie jest bardzo zimno, trzymam drzwi otwarte przez jakiś czas. [77]

Pracuję praktycznie cały czas przy otwartym balkonie. [24]

Zauważyłam, że okna już należy umyć po zimie, wyprać firanki, wymienić osłonki dla kwiatów doniczkowych. Wykorzystuję też pogodę i powoli ogarniam ogródek wokół domu – sieję warzywa i kwiaty w doniczki (przy okazji bawię się z psem na zewnątrz). W normalnym trybie pewnie miałabym na to czas tylko w weekend. [31]

Czytając te relacje składające się na opowieść o pandemicznej rzeczywistości, co i rusz przekonujemy się, na jak wiele (nieskończenie wiele) sposobów ją przeżywaliśmy. A jednak kilka wątków objawiło się z podobną siłą w wypowiedziach wielu uczestników badań. Jednym z nich była potrzeba patrzenia na zieleń, utrzymywania kontaktu z przyrodą. Swoją terapeutyczną moc przypomniały przydomowe grządki, ogródki działkowe czy choćby doniczki[8]. Najbardziej oprotestowanym ograniczeniem przebywania we wspólnej przestrzeni był zakaz wstępu do lasu. Brakowało nam towarzystwa, to prawda. Ale wygląda na to, że jeszcze bardziej potrzebowaliśmy widoku nieba i drzew.

Niektórym zerwanie ze światem zewnętrznym przyniosło ukojenie. Przynajmniej przez jakiś czas. Konieczność odłożenia na później planów podróży, wizyt, wyjścia do kina, teatru, muzeów dla wielu osób okazała się wyzwoleniem z opresji oczekiwań pracodawców, rodziny, otoczenia. Z dnia na dzień przekonaliśmy się, że nie trzeba codziennie dojeżdżać do pracy, nadążać za ofertą kulturalną i tempem życia towarzyskiego. W domu można było sobie pozwolić nie tylko na chodzenie w dresie i obywanie się bez makijażu, ale też na podążanie za własnym, indywidulanego rytmem.

Jak się czujesz?

Dobrze, mam dom i jestem u siebie. [53]

Po raz pierwszy od bardzo dawna nie muszę się tłumaczyć, dlaczego gdzieś nie idę, nie spotykam się, nie wychodzę z domu. Od 2–3 lat po prostu wolę siedzieć w domu, tu czuję największy spokój i bezpieczeństwo. [26]

Uregulował się rytm. Wcześniej było różnorodnie. Posiłki wszystkie w domu, gotowane, zdrowsze. Więcej czasu poświęcam na przygotowanie posiłków. [95]

Ponieważ mało pracuję i spędzam dużo czasu w domu, mój rytm dnia jest bardziej regularny. [33]

Albo:

Wstaję trochę później niż normalnie, około 8, i rozpoczynam funkcjonowanie w chaosie. Próbuję pracować przy przeszkadzających dzieciach, odbieram tysiąc telefonów i maili, pomagam dzieciom w nauce, bo nauczyciele zawalają ich ogromem materiału. Nie jem regularnie, wszystko jest w biegu. […] W moich życiu jest teraz koszmarny chaos. [32]

 

Jak się czujesz?

Dobrze, ale bardzo samotnie. [3]

Boję się tego, że nie wiem, co będzie, boję się, że zachoruje moja babcia, moja siostra, moi rodzice. Boję się czasem, że sama zachoruję i się uduszę w nocy, i nikt mi nie pomoże, bo nikogo nie będzie. Brakuje mi bliskości, człowieka obok. [3]

Co zrobisz, kiedy to wszystko się skończy?

Będę się ocierać o ludzi. [89]

 

Zadekretowany na czas zarazy społeczny dystans (pamiętacie ludzi ustawiających się w kolejce w dwumetrowych odstępach?) wywołał tęsknotę za kontaktem z innymi ludźmi. Za dotykiem. Różnicę w doznawaniu domowej przestrzeni wyznaczał przecież nie tylko status majątkowy czy lokalizacja miejsca pobytu (na wsi, w mieście, w bliźniaku, w wieżowcu). Dom, w szerszym sensie, to przecież nie tylko budynek, metraż, cztery ściany i ustawione pomiędzy nimi meble. To także przestrzeń wspólnoty, wzajemnej troski. W wyobrażeniach przywoływanych w eseju Gastona Bachelarda dom to bezpieczna przystań, którą rozpoznajmy (jak błądzący po lesie Tomcio Paluch), szukając w mroku rozświetlonego okna. To przywołujące do środka światło przypomina, że ktoś tam na nas czeka. W jego cieple zasiadają członkowie szczególnej społeczności: „Osoby zgromadzone pod lampą mają poczucie, że tworzą gromadkę podobną do ludzi, którzy schowali się do jakiegoś dołu czy na wyspie: czują się sprzymierzeni przeciwko zewnętrznej płynności”[9].

Jesteśmy wszyscy w domu. [2]

Moje dzieci są szczęśliwe, że jesteśmy wszyscy w domu. Czytamy, uczymy się razem, układamy puzzle, razem robimy ćwiczenia fizyczne, raz na czas organizujemy spacer, ze starszakiem oglądamy filmy. [93]

Staram się znaleźć radość w zwykłej codzienności, wspólny czas po południu, dobra książka, zapisujemy z dziećmi przyjemne rzeczy, które nas cieszą każdego dnia. [2]

Mój mąż pracuje teraz w domu. Teraz razem jemy wszystkie posiłki, nie rozstajemy się na większość dnia, jak do tej pory. [55]

Moja pieska jest zadowolona, bo jestem w domu, a ona nie lubi zostawać sama. Częściej wychodzimy na spacery. [26]

Dom to terytorium dzielone z innymi – domownikami i gośćmi, tymi, którzy przekraczają newralgiczną granicę progu. Wspólne przebywanie w zamkniętej przestrzeni, nawet jeśli dzielące ją osoby są sobie bliskie, nie zawsze oznacza harmonijne bycie razem. Bywa tłoczno, rodzą się napięcia, które nie mogą znaleźć ujścia – nie da się po prostu wyjść, żeby nabrać dystansu.

Nie chodzę do pracy, home office. Dzieci wszędzie… nie ma opcji być choć chwilę z własną głową. [63]

Non stop jestem z moim partnerem, więc czasem denerwuje mnie, nawet jak kichnie. Chciałabym pobyć sama! [56]

Albo:

Jest mi trudno, gdy słyszę różnego rodzaju komunikaty dotyczące tego czasu, który mamy „wreszcie” dla siebie i swoich domowników, by robić różne rzeczy razem, spędzać czas w gronie rodzinnym. Dla mnie ta sytuacja oznacza odcięcie od bliskich mi osób. [6]

 

Zamykając się w mieszkaniach, przekonywaliśmy się, nawet w samotności, że nie jesteśmy definitywnie odgraniczeni od innych – czy tego chcemy, czy nie. Chociaż dom miał się stać przestrzenią izolacji, właśnie w stanie permanentnego w nim przebywania można było sobie uzmysłowić, że ściany nie oddzielają nas szczelnie od innych. Przenikanie się sąsiadujących ze sobą mikroświatów naszych mieszkań bardzo często dokonywało się w audiosferze[10]. Zdarzało się, że pandemiczną ciszę przerywały odgłosy remontu sąsiedniego mieszkania, dobiegające zza ściany dźwięki muzyki (np. piosenki włączanej codziennie o tej samej porze), przyprawiające o zgrozę komunikaty emitowane z przejeżdżających ulicami radiowozów. Świat na zewnątrz i zamieszkujący go bliźni przypominali o sobie na różne sposoby.

Sąsiad strasznie kopci, więc ścigam się z nim: albo ja pierwsza wywietrzę mieszkanie, albo on mnie zadymi… i wtedy muszę czekać do popołudnia. [31]

Sąsiedzi, choć nie zawsze było to przyjemne, przełamywali doświadczenie izolacji. Dostrzeżenie tych, którzy potrzebują pomocy, było szansą na pozbycie się poczucia bezsilności.

Ludzie organizują się w sieci, żeby sobie wzajemnie pomagać. To mnie potrafi czasem wzruszyć do łez. [3]

To, że nie zostaliśmy pozostawieni sami sobie, obserwowanie wywołanego przez katastrofę odruchu solidarności, dawało nadzieję na przyszłość. I przygotowywało na kolejne kryzysy, które miały nadejść[11].

Pandemia dotknęła nasze domy na różne sposoby. Czy wymóg izolacji i zachowania dystansu społecznego sprawiły, że postrzegaliśmy dom jako bezpieczny azyl? A może był dla nas więzieniem?

Czy patrzysz teraz na swój dom inaczej?

Patrzę tak samo, choć częściej z tęsknotą za wolnością, możliwością podjęcia własnych decyzji i ruchem… tego brak najbardziej. [63]

Jak się czujesz?

Dziwnie tak cały dzień w domu, coś strasznego tak w czterech ścianach. [76]

Duszno, bo brakuje powietrza, brakuje wolności. Dom staje się więzieniem.

Coraz gorzej, jest trudno wytrzymać, nie wiedząc, jak długo to potrwa. [39]

Brakuje mi wolności. [42]

Jak więzień. [43]

Do dupy. [57]

Z domu, nawet jeśli ma być bezpiecznym schronieniem, kiedyś przecież trzeba wyjść. Żeby poczuć się naprawdę u siebie, konieczne jest poczucie zgody ze sobą, sprawczości i wolności. By ustanowić dom, nie wystarczy znaleźć miejsca, gdzie możemy się ukryć przed innymi, potrzeba też przestrzeni, gdzie możemy kogoś zaprosić, ugościć.

Kilkanaście lat przed doświadczeniem pandemicznego zamknięcia Jan Gondowicz w eseju wychodzącym od obsesyjnie zabezpieczającego swoje schronienie bohatera opowiadania Franza Kafki pisał: „Żeby przemyśleć dom, trzeba być może rozważyć schron, bo w ostatecznej redukcji dom jest schronem. Pytanie brzmi, czy schron jest domem”[12].

No właśnie.

 

[1] Olga Błaszczyńska, Dorota Majkowska-Szajer, Agnieszka Marczak, Karolina Pachla-Wojciechowska, Katarzyna Piszczkiewicz. Reakcja na pojawienie się w sieci naszego kwestionariusza przekonała nas, jak ważne jest dzielenie się tym, co wszyscy przeżywamy – każda i każdy na swój sposób. Dlatego zdecydowałyśmy się na publikowanie na bieżąco pierwszych podsumowań docierających do nas odpowiedzi. Cykl tych spisywanych na gorąco interpretacji, pt. „Wyjątki z badań”, wciąż jest dostępny na stronie internetowej Muzeum Etnograficznego w Krakowie. W dalszej części tekstu będę odsyłała w przypisach do poszczególnych wątków podejmowanych przez badaczki.
[2] Cytaty zamieszczone w tym tekście pochodzą ze 100 pierwszych wypełnionych kwestionariuszy. Podaję je w pisowni oryginalnej, jedynie z poprawioną interpunkcją, i każdy opatruję numerem zarejestrowanej odpowiedzi (w nawiasie kwadratowym).
[3] Katarzyna Piszczkiewicz, Strategie dezynfekcji, https://etnomuzeum.eu/projekty-badawcze-artykul/strategie-dezynfekcji (dostęp 1.10.2024).
[4] W szczególnych sytuacjach, np. w trosce o noworodka, wyjątkowo narażonego na wpływ sił zewnętrznych, pilnie strzeżoną granicą były także okna, por. Jan Stanisław Bystroń, Słowiańskie obrzędy rodzinne. Obrzędy związane z narodzeniem dziecka, Kraków 1916.
[5] Dorota Majkowska-Szajer, Wszystko, czego potrzebuję. Na zapas, https://etnomuzeum.eu/projekty-badawcze-artykul/wszystko-czego-potrzebuje-na-zapas (dostęp 1.10.2024).
[6] Reakcją na ten dręczący nas temat był wycinek Olgi Błaszczyńskiej, Przemoc, opublikowany 28 kwietnia 2020 r, https://etnomuzeum.eu/projekty-badawcze-artykul/przemoc. To wyznanie skłoniło nas do podania adresów i wskazówek, gdzie można szukać pomocy w przypadku przemocy domowej (dostęp 1.10.2024).
[7] Agnieszka Marczak, W czterech ścianach, https://etnomuzeum.eu/projekty-badawcze-artykul/w-czterech-scianach (dostęp 1.10.2024).
[8] Agnieszka Marczak, Koronarośliny, https://etnomuzeum.eu/projekty-badawcze-artykul/koronarosliny.
[9] Gaston Bachelard, Wyobraźnia poetycka, przeł. H. Chudak, A. Tatarkiewicz, Warszawa 1975, s. 317.[10] Dorota Majkowska-Szajer, Co słychać?, https://etnomuzeum.eu/projekty-badawcze-artykul/co-slychac (dostęp 1.10.2024).
[11] Nikt wtedy jeszcze się nie spodziewał, że zanim na dobre pożegnamy się z obawą przed zarazą, będziemy mieć do czynienia z kryzysem uchodźczym, spowodowanym pełnowymiarową agresją Rosji w Ukrainie.
[12] Jan Gondowicz, Schron, „Polska Sztuka Ludowa – Konteksty” 2004, nr 1–2, s. 37.

 

Tekst ukazał się w numerze „Fragile. Dom 1-2/2024>>

Dodaj odpowiedź