Opiocen – halucynacje, toksyczny związek i pierwsza żelazna fregata

Zestawmy dwa tytuły: „Nemesis” niszczy chińskie dżonki w Zatoce Ansona, rok 1841 oraz Smoke and Ashes: A Writer’s Journey through Opium’s Hidden Histories („Dym i popiół. Podróż pisarza przez ukryte dzieje opium”). Pierwszy mocny i bezpośredni, drugi osobisty i refleksyjny – ale oba sugestywne, oba przywodzące na myśl dalekie przestrzenie i wielkie wydarzenia.

Tytuł pierwszy należy do XIX-wiecznej ryciny autorstwa Edwarda Duncana, który uwiecznił tak jedną z wielu bitew wojen opiumowych oraz biorącą w nich udział brytyjską fregatę „Nemesis”. Drugi widnieje na okładce indyjskiego wydania najnowszej książki Amitava Ghosha (w wersji na inne rynki z tytułu zniknęła owa „podróż pisarza”). Oba dzieła na swój sposób ukazują nam ukryte wymiary jednej z najważniejszych interakcji w najnowszej historii planety: toksycznego związku między gatunkiem ludzkim, substancją psychoaktywną i postępem technologicznym.

Edward Duncan, „Nemesis” niszczy chińskie dżonki w Zatoce Ansona, rok 1841 (Wikipedia)

Piszę ten artykuł w klimatyzowanej bibliotece kampusu uniwersyteckiego wzniesionego w miejscu, gdzie jeszcze kilka lat temu czaple brodziły w płytkich wodach pośród plantacji bananów i trzciny cukrowej. Kilkanaście kilometrów dalej Rzeka Perłowa uchodzi do Morza Południowochińskiego przez cieśninę Humen (Tygrysie Wrota), która była sceną tamtych dramatycznych wydarzeń. W wyobraźni na obecny pejzaż nakładam opis pozostawiony przez brytyjskiego uczestnika bitwy, słowami malujący to, co Duncan oddał wizualnie:

Jedno z najgroźniejszych narzędzi zniszczenia w okrętowym arsenale to raca kongrewska, broń straszliwa, gdy roztropnie użyta, tam zwłaszcza, gdzie nie brak materii łatwopalnych. Pierwsza taka raca wystrzelona z „Nemesis” trafiła w dżonkę nieopodal tej, którą sam admirał dowodził, i wnet z hukiem złowrogim obróciła ją wniwecz, unicestwiając wszystkich na pokładzie i wzniecając pożogę na podobieństwo wybuchu wulkanu. Natychmiastowa zagłada tak dużego okrętu wielkie wrażenie uczyniła na obu stronach. Dym, ogień i grzmot eksplozji, wraz z opadającymi zewsząd szczątkami okrętu i rozdartych ciał ludzkich, sprawiły, że srogi podziw, nieledwie strach, zdjął najmężniejszych, którym dane było to zobaczyć. (tłum. D.B.J.)

 

Na pierwszy rzut oka różnica między tamtą wizją destrukcji i przemocy a dzisiejszym spokojnym krajobrazem wydaje się nie do pogodzenia. Wystukując na klawiaturze te słowa, widzę za oknem jedną z wielu odnóg Rzeki Perłowej, której nurt niósł niegdyś pozostałości dżonek zniszczonych przez brytyjską fregatę „Nemesis”, a dziś niesie kontenerowce oraz barki z węglem i żwirem. W zasięgu mojego wzroku ponad reliktami niedawnych obszarów wiejskich wnoszą się nowe mieszkalne wysokościowce. Promocyjne bilbordy w okolicy zapowiadają powstanie centrum naukowo-technicznego na miarę postępowej wizji przyszłości. Cała delta Rzeki Perłowej to najludniejszy zintegrowany obszar świata, gdzie superszybkie pociągi przemykają po niekończących się betonowych wiaduktach przez zlewające się w jedną konurbację miasta o populacji idącej w grube dziesiątki milionów.

A jednak mimo opisanego kontrastu mamy tu do czynienia z rezultatem działania tych samych sił postępu napędzanych naukowymi i technologicznymi rewolucjami. Jak w książce The Gunpowder Age: China, Military Innovation, and the Rise of the West in World History („Epoka prochu. Chiny, innowacje wojskowe i rola Zachodu w historii świata”), z której pochodzi zacytowany powyżej opis, zwraca uwagę Tonio Andrade, zagłada sprowadzona przez „Nemesis” była możliwa dzięki odkryciom naukowym i innowacjom technologicznym obejmującym maszyny parowe, produkcję przemysłową, modelowanie trajektorii pocisków i standaryzację wytwarzania materiałów wybuchowych. Tradycyjna sztuka wojenna reprezentowana przez drewniane chińskie dżonki nie miała szans. Nie miał szansy dawny sposób życia.

W kontekście współczesnych przeobrażeń delty Rzeki Perłowej na przestrzeni jednego pokolenia nowego znaczenia nabiera rycina Duncana. Malownicza eksplozja w centrum obrazu odciąga wzrok od czającej się w tle żelaznej fregaty, symbolizującej transformacyjne siły kształtujące świat w epoce zwanej – dla wielu kontrowersyjnie – antropocenem.

Spustoszenie, jakie „Nemesis” poczyniła tutaj owego pamiętnego dnia, jest dla mnie symbolem rewolucyjnej nowej epoki, objawiającej się z bezprecedensową agresją – a zarazem, jak sprawca tejże agresji w wizji Duncana, wciąż pozostającej na marginesie pola widzenia. „Nemesis” stanowiła rewolucję samą w sobie: Adrian G. Marshall opisuje ją w książce Nemesis:The First Iron Warship and Her World („Nemesis. Pierwsza żelazna fregata i jej świat”) jako właśnie pierwszy żelazny okręt wojenny napędzany parą i wyposażony w innowacyjne wodoszczelne grodzie, który pruł wody południowych oceanów, umożliwiając ekspansję imperium brytyjskiego i reprezentując esencję rewolucji przemysłowej: żelazo, węgiel i energię parową. Rycina Duncana ów rewolucyjny okręt odsuwa nieco na bok, zacierając jego rolę – i znaczenie dla nowej epoki.

Świat, w którym dziś żyjemy, ukształtował się w następstwie tamtych wydarzeń. Antropocen jako termin na określenie naszych czasów ciągle budzi kontrowersje, a zaczątki obecnego stanu rzeczy są wciąż przedmiotem dyskusji. Nie brakuje tych, którzy widzą w nazwie owej „epoki człowieka” nieuczciwe obarczanie winą za wszystko, co złe – od globalnego ocieplenia przez kryzys bioróżnorodności po toksyczne odpady – całego gatunku ludzkiego, choć przecież nie wszyscy przyczyniliśmy się do tego po równo. Stąd mnożące się wciąż określenia alternatywne, takie jak choćby kapitałocen, mantropocen, plastikocen, pirocen, technocen czy urbanocen, zgromadzone przez Franciszka Chwałczyka w artykule Around the Anthropocene in Eighty Names („W osiemdziesiąt nazw dookoła antropocenu”).

Czy za początek nowej epoki uznamy tzw. wielkie przyspieszenie po II wojnie światowej, rewolucję przemysłową, europejską ekspansję kolonialną, przejście od łowiectwa i zbieractwa do rolnictwa, wytępienie megafauny czy odkrycie ognia, nie możemy udawać, że stało się to bez udziału człowieka jako gatunku właśnie. Pomimo dobrych intencji jest w tym przekonaniu niebezpieczna naiwność. Jak to ujął w książce Being Ecological („Być ekologicznym”) zmagający się z problematycznym zaimkiem „my” Timothy Morton, istoty odpowiedzialne za globalne ocieplenie to przecież ludzie, nie koniki morskie. Lat temu kilka w tekście Antropocen czy kapitałocen? Oto jest odpowiedź wyłuszczyłem rzecz następująco:

(…) żaden inny organizm nie miał od zarania takiego wpływu na całą planetę, jak Homo sapiens. Być może poza cyjanobakteriami, które przed miliardami lat zaczęły napełniać atmosferę Ziemi tlenem – ale na pewno żaden gatunek obdarzony układem nerwowym, nie wspominając już o świadomości czy wręcz zdolności do refleksji i przewidywania. Nawet jeśli wisząca nam teraz nad głowami katastrofa klimatyczna jest rezultatem jednej konkretnej ideologii zrodzonej w jednym konkretnym miejscu i czasie, nie zmienia to faktu, że ideologia ta zrodzić się mogła wyłącznie pośród jednego jedynego gatunku (i że całkiem sprawnie się pośród jego przedstawicieli rozprzestrzeniła). Baczmy, by odrzucenie poczucia gatunkowej winy nie przerodziło się w odrzucenie poczucia gatunkowej odpowiedzialności.

Potencjał drastycznej zmiany warunków planetarnych zawsze tkwił w Homo sapiens. Jesteśmy gatunkiem bez własnego jasno określonego habitatu – naszym naturalnym siedliskiem jest cała Ziemia, którą przemierzaliśmy i przeobrażaliśmy od czasów najdawniejszych. Nasze ingerencje w ekosystem mieściły się w widełkach planetarnej tolerancji do czasu, kiedy to cechujący ludzkość potencjał przekształcania środowiska został turbodoładowany przez paliwa kopalne – czyli do wybuchu rewolucji przemysłowej, której symbolem jest dla mnie eksplozja uwieczniona na rycinie Duncana, z „Nemesis” tylko pozornie w tle. Ten potencjał i te paliwa zawsze były obecne – i w końcu na siebie trafiły.

Bądźmy świadomi naszego potencjału. Wygodne i modne halucynacje, choćby sprawne retorycznie i atrakcyjne ideowo, minimalizując odpowiedzialność gatunkową, tylko utrudniają zmierzenie się z rzeczywistością. Gorzka prawda jest taka, że nawet jeśli uda nam się wykaraskać z obecnego położenia (co jest mało prawdopodobne), by zabezpieczyć się na przyszłość, będziemy musieli zinternalizować fakt, że ten potencjał nieodwołalnie w nas tkwi i że w każdej chwili trafić może na coś, co znów go turbodoładuje. Jeśli w obawie przed rzeczywistością wmówimy sobie, że obecny stan rzeczy to tylko aberracja niemająca nic wspólnego z inherentnymi cechami Homo sapiens – jak to sugerują takie określenia jak „kapitałocen” – prędzej czy później nie unikniemy powtórki. By się przed nią uchronić, musimy w pełni zdać sobie sprawę z ambiwalencji naszego gatunku, który może ekosystem równie dobrze wesprzeć i wzbogacić, co obrócić wniwecz na skalę niedostępną żadnej innej ziemskiej istocie.

Upierać się przy jakimś konkretnym, klarownym „początku” antropocenu to rozmijać się z istotą rzeczy. Mówmy raczej o momencie, gdy antropocen ujawnił nam coś ważnego. Coś, czego nie powinniśmy przeoczyć. Dla mnie owo „coś” to właśnie wojny opiumowe, a konkretnie żelazna furia fregaty „Nemesis” wysadzającej w przesycone wonią prochu powietrze drewniane dżonki. To wtedy właśnie cywilizacje, systemy polityczne, technologie, wartości kulturowe, modele gospodarcze, wizje stosunków międzynarodowych oraz inne wymiary i oblicza ludzkości obwieściły światu swoje zwarcie i zderzenie w sposób, który odbija się echem aż do czasów współczesnych. Słuchajmy tego echa, nie udawajmy, że nie odzywa się do nas.

Dlatego chcę tu zaproponować nowy termin. Nie chodzi mi o zastąpienie określenia „antropocen” określeniem jakoby lepszym, dokładniejszym, sprawiedliwszym. Chodzi o doprecyzowanie, które powie nam coś ważnego o epoce, w której żyjemy, tak samo, jak każdy z proponowanych innych terminów i początków mówi nam coś ważnego o nas samych.

W swojej pisarskiej podróży przez dzieje opium Amitav Ghosh przekonująco wywodzi, że opium to coś więcej niż tylko substancja uwikłana w ciąg krzywd na przestrzeni ostatnich stuleci, od niegdysiejszych wojen opiumowych po obecną epidemię opioidów. Roślina, która dała nam opium, czyli mak lekarski, w wizji Ghosha jest czymś na kształt inteligentnej istoty, której cierpliwość i sprawczość pozwoliły zwrócić kultury i cywilizacje przeciwko sobie. Opium okazuje się bytem autonomicznym, manipulującym najgorszymi tendencjami pojedynczych ludzi i całych społeczności, aby doprowadzić je do wyniszczenia i położyć kres ludzkiej dominacji nad Ziemią. Co ciekawe i straszne zarazem, strategie wykorzystywane przez dawnych handlarzy opium podobne są do strategii dzisiejszych dilerów paliw kopalnych. Patrząc na współczesny świat tak, jak go przedstawia Ghosh, gdzie niezliczone instytucje, fortuny i miasta były, a często nadal są, budowane na opium – ludzki świat oddający się halucynacjom pozwalającym mu wierzyć, że jest niezależny od bytów nie-ludzkich – mam nowy punkt widzenia na planetarny kryzys. Dzisiejsza wszechobecna dewastacja ekosystemów – naturalnych, kulturowych, mentalnych – inspirowana fantastycznymi wizjami i koszmarnymi iluzjami, którym oddają się równie ochoczo słabe jednostki i potężne grupy interesów, aż prosi się o dodanie kolejnej pozycji do stale rosnącej listy określeń czasów, w których żyjemy. Epoka kompulsywnych urojeń niszczących indywidualne życia oraz życie jako takie w skali zarówno globalnej, jak i planetarnej – to opiocen.

Osobista opowieść snuta w Smoke and Ashes splata się na wiele sposobów z moimi własnymi przeżyciami w opisywanych przez Ghosha miejscach i przemyśleniami na zgłębiane przezeń tematy. By je przedstawić, potrzebowałbym całej książki. Tutaj dość stwierdzić, że im więcej punktów początkowych i możliwych nazw obecnej epoki będziemy rozważać, tym lepiej dla naszego rozumienia sytuacji. Ale zarazem niewygodna prawda jest taka, że debata na temat antropocenu jest możliwa tylko dlatego, że zauważywszy już ogrom wpływu człowieka na planetę, nadal jeszcze wielu z nas cieszy się komfortem codziennego funkcjonowania, który pozwala nam spędzać czas na roztrząsaniu kwestii terminologicznych, jak gdyby były one celem samym w sobie zamiast środkiem do celu. Jeśli – kiedy – nasze warunki ekospołeczne wyraźnie się pogorszą, na głowie będziemy mieli znacznie większe problemy niż tworzenie precyzyjnego i sprawiedliwego nazewnictwa.

Wbrew krytykom antropocen nie musi być opowieścią wznoszącą bariery między kulturami, społecznościami i jednostkami – przeciwnie: może je wszystkie pogodzić. Nie musi być opowieścią, która na pierwszym planie stawia ludzką dominację – może ukazać nam także naszą słabość, wrażliwość, podatność. Co najważniejsze, wyposażając nas w coś w rodzaju wieloogniskowej soczewki, może wyraźniej ukazać nam samych siebie w całej naszej różnorodności, jako sprawców i ofiary jednocześnie.

To nie musi, wręcz nie powinno, być przyjemne doświadczenie. O dychotomie, dualizmy i binarności łatwo, ale prawda łatwa ani prosta nie jest. Jak to udokumentował Marshall, żołnierze i marynarze na pokładzie „Nemesis” byli Brytyjczykami, Hindusami, Afrykańczykami i Chińczykami, a sama brytyjska fregata atakująca bez miłosierdzia chińskie dżonki czerpała z wcześniejszych chińskich innowacji, takich jak koła łopatkowe, wodoszczelne grodzie, proch strzelniczy, kompas magnetyczny oraz węgiel jako paliwo. Ghosh z kolei z nieubłaganym obiektywizmem wykazuje, że handlarzami opium byli nie tylko Holendrzy, Brytyjczycy i Amerykanie, ale także Hindusi, Ormianie i bagdadczycy. Historia ludzkości to w ogromnej mierze opowieść o przenikaniu, uwikłaniu i wzajemnym uzależnieniu. Historia związków, także tych toksycznych.

Roślina, która dała nam opium, czyli mak lekarski, w wizji Ghosha jest czymś na kształt inteligentnej istoty, której cierpliwość i sprawczość pozwoliły zwrócić kultury i cywilizacje przeciwko sobie. Opium okazuje się bytem autonomicznym, manipulującym najgorszymi tendencjami pojedynczych ludzi i całych społeczności, aby doprowadzić je do wyniszczenia i położyć kres ludzkiej dominacji nad Ziemią.

W skali życia pojedynczego człowieka antropocen i/lub opiocen to nieomal wieczność, ale dla planety to mgnienie. Analizując w książce Requiem for a Species. Why We Resist the Truth about Climate Change („Requiem dla gatunków. Dlaczego wypieramy prawdę o zmianie klimatu”) technologiczną arogancję nowoczesności, która skończyć się może zabójczym konfliktem tego, co ludzkie, z tym, co pozaludzkie, Clive Hamilton zauważa, że w wyobrażeniu starożytnych Greków w ślad za hybris (arogancją, pychą, zuchwałością) kroczyła Nemezis, bogini zemsty na tych, którzy roją sobie, że są poza zasięgiem bogów lub ponad ludzkim prawem. Nasze dzisiejsze technologiczne zapędy będą godne opiewania w mitach ku przestrodze przyszłych pokoleń – jeśli będzie komu te mity opowiadać. Aroganccy budowniczy „Nemesis”, nadając żelaznemu monstrum taką nazwę, powiedzieli o sobie i o nas więcej, niż zdawali sobie sprawę.


Od autora: Niniejszy artykuł powstał częściowo na bazie tekstu, który utknął przez ponad rok w pewnym anglojęzycznym piśmie naukowym.


Źródła

  • Andrade T., The Gunpowder Age: China, Military Innovation, and the Rise of the West in World History, Princeton 2016.
  • Chwałczyk F., Around the Anthropocene in Eighty Names, „Sustainability” 2020, nr 12, doi: 10.3390/su12114458.
  • Ghosh A., Smoke and Ashes: A Writer’s Journey through Opium’s Hidden Histories, Gurugram (Haryana) 2023.
  • Hamilton C., Requiem for a Species: Why We Resist the Truth about Climate Change, Crows Nest (New South Wales) 2010.
  • Juraszek D., Antropocen czy kapitałocen? Oto jest odpowiedź, „Liberté!” 2021, https://liberte.pl/antropocen-czy-kapitalocen-oto-jest-odpowiedz/ (dostęp: 1.12.2024).
  • Marshall A.G., Nemesis: The First Iron Warship and Her World, Singapur 2016.
  • Morton T., Being Ecological, Cambridge (Massachusetts) 2018.

Dawid Bernard Juraszek

Autor książki Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka (2020) oraz tomików poezji Medea and Other Poems of the Anthropocene (2020) i Carbon Capture and Stories (2024). Absolwent filologii angielskiej, przywództwa w oświacie, zarządzania środowiskiem i stosunków międzynarodowych, obecnie pracuje nad doktoratem z ekokrytyki poznawczej. Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, OKO.press, „Liberté!”, „Krytyce Politycznej”, „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, „Ha!arcie”, „Lampie”, „Focusie Historii”, a także w prasie literackiej w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii, Kanadzie, Irlandii i Nowej Zelandii. Niegdyś autor fantastyki, tłumacz oraz redaktor (m.in. pierwszej w Polsce antologii opowiadań climate fiction pt. Gdy Ziemia miała nas dość). Od kilkunastu lat pracuje w chińskim szkolnictwie wyższym.

 

Tekst ukazał się w numerze „Fragile. Antropocen 3-4/2024>>

Dodaj odpowiedź