Poszukiwanie zielonego echa

0
63

 

Zanurzając się w głębokie warstwy wspomnień z dziecięcych lat, odnoszę wrażenie, że zewsząd otacza mnie bujna roślinność. Poprzez mgłę upływającego czasu i zatartych szczegółów dostrzegam silnie tętniącą wokół mnie zieleń. Wyrasta ona spod mych stóp, góruje nad moją głową i wrasta w moje wnętrze. Sypki piach w mych dłoniach wydaje się nieustannie rozwarstwiać na miliony drobnych części, szybko rozsypując się z powrotem na powierzchnię, z której został przeze mnie poderwany. Promienie słońca wpijają się w moją skórę. Trawa pod moimi stopami swym chłodem odświeża, a nierówności podłoża koją zmysły. Szumiące drzewa opowiadają historie, które wzrastają we mnie przez lata. Opuszkami palców wertuję zakamarki kory i badam jej różnorodne tekstury. Wiatr podkreśla moje rysy i otula moje ciało. Zapach nadciągającej burzy elektryzuje i pobudza – z niecierpliwością czekam na pierwszy grzmot.

Pisząc to, spoglądam przez okno galerii sztuki, w której odbywam staż. Żar rozgrzanego ulicznego asfaltu aż parzy oczy. Ciągły stukot kół tramwajów linii 7 i 15 otacza mnie z każdej strony. Ziemia drży przy każdym przejeździe. Jedyna zieleń, którą dostrzegam w tym krajobrazie ściśniętych cegieł i rozlanego betonu, to ta, która wyrosła pod koszem na śmieci. Nieśmiało przebiła się przez kostkę brukową. Nikt nie zakłóca jej rozwoju. Może dlatego, że pojawiła się obok rzeczy niechcianych, tam gdzie jej miejsce widzi człowiek antropocenu[1]?

Często rozmyślam nad relacją człowieka z przyrodą, tak naturalną i podstawową. O tym, jak istota ludzka wręcz wymaga kontaktu z naturą, by dbać o swoje zdrowie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. A przy tym nieustannie odrzuca od siebie wszystko, co z nią związane, a przyciąga to, co sztuczne i wytworzone. Pragnie kontroli nad kreacją świata, który poprzez pryzmat swej dominacji postrzega jako ludzki. Pomijając przez to potrzeby oraz istotę współistniejących w nim bytów. Wielorakość ludzkich podejść do kwestii przyrody wydaje się mnie czasem przerastać. Mam potrzebę krzyczeć i wyrażać całą sobą potrzebę metamorfozy i zjednoczenia z bytami tak nam bliskimi i potrzebnymi. Odczuwam jednak zastój. Pomimo ciągle deklarowanych chęci zmian obserwuję i doświadczam braku realnych działań.

W tym wszystkim odnajduję siebie samą pochłoniętą przez falę miejsko-ludzkiej rutyny. Większość dnia spędzam w zamkniętych pomieszczeniach. Niezależnie od tego, czy pięknych, czy też podupadających – miejscach odciętych od natury. Nie zliczę na palcach dłoni, ile dni zdarzyło mi się jedynie „kursować” z domu do pracy i z pracy do domu. W takich chwilach jedyny kontakt ze światem zewnętrznym, z nieprzetworzoną zielenią, miewałam w trakcie szybko upływających minut oczekiwania na tramwajowym przystanku. Ile roślin w moim pokoju stało się dla mnie w pewnym momencie udręką, bo nie byłam w stanie zrozumieć ich potrzeb, a może nie znajdowałam w sobie cierpliwości, żeby się w nie wysłuchać? W którym momencie mojego życia pochłonęła mnie antropocentryczna fala, a kontakt z przyrodą stał się wyzwaniem? Czy może zawsze byłam jej częścią? Od kiedy muszę z trudem znajdować w swej codzienności moment, aby wyjść na spacer? Dlaczego nie patrzę już tak często w górę, na czubki drzew, by się zachwycać migającymi na niebie niepowtarzalnymi układami liści? Dlaczego nie patrzę już w chmury godzinami?

Przebłyski wspomnień zieleni z dzieciństwa rozlewają się po moim ciele. Wrażenie otwartości i wolności od zaburzeń spowodowanych środowiskiem sztucznie wytworzonym przez ludzkość budzi we mnie ogromną tęsknotę. Myślę o mojej i naszej relacji z przyrodą. Czy nadal z nią współbrzmimy? Odpowiedzi na to pytanie szukam w sztuce, jedynej ludzkiej aktywności, która daje mi poczucie pocieszenia i swoistej nadziei.

 

WYMUSZONE UCZŁOWIECZENIE

Postrzegam człowieka jako istotę zależną. Istotę uwikłaną w wiele wzajemnych, nieuświadomionych powiązań, a jednak mającą tendencję do negacji owych współzależności, za wszelką cenę chcącą wierzyć w swą wszechmoc i siłę. Takie traktowanie rzeczywistości wiązać się może z destrukcyjną władzą, która w konsekwencji oddziałuje również w sposób negatywny na jednostki siejące to spustoszenie. Ludzkość pragnie kreować i dostosowywać do swoich oczekiwań i wyobrażeń wszystko, co napotka, szukając w tym zysków, między innymi ekonomicznych.

W swej instalacji Shapes of Destruction (2020 – obecnie) Andrea Garcia Vasquez przedstawia serie wielowymiarowych dywanów, których kształty reprezentują nieludzką perspektywę zdjęć satelitarnych obrazujących przestrzenie nielegalnie wylesiane na terenach Puszczy Amazońskiej. Zestroje kolorów uzyskiwane metodą tuftingu inspirowane są mapami topograficznymi oraz satelitarnymi, które ukazują obszary karczowań przetransformowanych w wysypiska śmieci, elektrownie, farmy czy też obszary kopalniane[2]. Antropogeniczne zmiany terenu skrupulatnie przedstawiane w formie przedmiotu codziennego użytku przenikają w sferę domową, powszechnie uznawaną za bezpieczną i dla wielu oddzieloną od zewnętrznych zmartwień, w tym problemów ekologicznych. Vasquez wspomina, jakoby to właśnie wybór dywanu jako medium jej działalności artystycznej miał symbolizować zakorzenienie bądź uziemienie[3]. W uniwersum prac Vasques, wyobrażony domownik dotyka stopami unicestwionych terenów, jakby milcząco przyczyniając się do istniejącego kryzysu.

Obszary zniszczeń, kiedy się pojawiają w przestrzeni domowej, przestają być tematem tabu, albo przynajmniej burzą jego granice. Zaprezentowane w centralnej części pomieszczenia stają się jego rdzeniem, przez co i rozmowa wokół nich wydaje się nieunikniona. Brutalnie uderza prawda, że wiele z prac artystki przedstawia obrazy przeszłości. Po zeskanowaniu prezentowanych obok nich kodów QR widz jest w stanie doświadczyć teraźniejszości. Rzeczywistość szokuje. Obszar ludzkiej ingerencji łapczywie poszerza swoje granice. Dywany w różnym tempie, ale konsekwentnie dążą do tego, aby swą formą pokryć całe pomieszczenia.

W mojej ocenie konfrontacyjne prace Vasquez w paradoksalny sposób wyrażają nie tylko aktywistyczną chęć działań czy sprowokowania dyskusji. Przedstawiają również potrzebę ludzkiego udomowienia. Sfery kolektywnie zamieszkiwane przez różnorodne nieludzkie stworzenia zostają przez człowieka agresywnie rozdarte i dostosowane do jego własnych wymyślnych potrzeb. Nie ma przy tym żadnej próby ugody z otoczeniem, dzieje się tak, jak zarządzi człowiek. Teren podporządkowany ludzkim zachciankom staje się dywanem, jednym z wielu przedmiotów w domu agresora.

Konfrontacyjne prace Vasquez w paradoksalny sposób wyrażają nie tylko aktywistyczną chęć działań czy sprowokowania dyskusji. Przedstawiają również potrzebę ludzkiego udomowienia. Sfery kolektywnie zamieszkiwane przez różnorodne nieludzkie stworzenia zostają przez człowieka agresywnie rozdarte i dostosowane do jego własnych wymyślnych potrzeb. Nie ma przy tym żadnej próby ugody z otoczeniem, dzieje się tak, jak zarządzi człowiek. Teren podporządkowany ludzkim zachciankom staje się dywanem, jednym z wielu przedmiotów w domu agresora.

Aczkolwiek w tym wykreowanym uniwersum nie wszystko jest mile widziane. Niektóre istoty od początku są skazane na eksterminację. Zaburzają bowiem wizję tego, co kulturowo uznano za piękne i pożądane. Czasem dzięki ich niskiemu usytuowaniu w hierarchii wartości, wykreowanej przez człowieka, udaje im się ukryć i pozostać niezauważonymi. Porastają wówczas obszary zapomniane oraz te, które z założenia nie są warte poświęcania im czasu i uwagi. Co się jednak dzieje, gdy odsunięte na margines obszary zostają wystylizowane i dostosowane do oczekiwanych wizualnych standardów?

Przyglądając się wybranym fotografiom serii Plantae Malum (2021; wybrany element pracy: fotografie) Anny Kędziory, zdaję sobie sprawę, że mój odbiór dzieła podyktowany jest jego wcześniej zasłyszanym opisem. Wiem, wokół czego oscylują przemyślenia i wybory artystki, przez co moje spojrzenie traci swą „czystość” i potencjalną obiektywność. Pomimo że to mój pierwszy raz obcowania z tą pracą, mam już pewną opinię na jej temat. Chcę ją lubić, bowiem tematyka, jakiej dotyka, wydaje mi się fascynująca, a przede wszystkim istotna. Według mnie koncentruje się ona na zauważaniu małych elementów świata natury, zewsząd otaczającego człowieka, redefiniowania jego rozumienia i związanych z tym aspektów poznawczych.

Obserwuję wyeksponowane na białym tle chwasty i zastanawiam się, czy gdyby nie to, że wiedziałam już wcześniej, że Kędziora prezentuje w swej pracy „rośliny niechciane”, czy zorientowałabym się, że one nimi są. Zdjęcie, które najsilniej przykuwa moją uwagę, przedstawia sterczącą prosto łodygę, kwiat będący w pełni swego kwitnienia leży obok – odcięty. Fotografia w pewien sposób wydaje mi się dramatyczna. Odczuwam utrwalony w niej niemy zawód. Dlaczego żywot bytu tak delikatnego, oraz w pewien sposób prostego, musi zostać zakończony w tak drastyczny i nagły sposób? Co zadecydowało o tym, że daną roślinę uznaje się za niepożądaną i kto pozwolił sobie na „odebranie jej tchu”?

Łapię się w wolnych chwilach na tym, że myślę o owej pracy; na przykład ostatnio wspominałam komuś odwiedzającemu mój balkon, że nie przejmuję się tym, co wyrasta z moich doniczek. Najważniejsze, że owa przestrzeń pozostaje zielona i pełna życia. Jednakże dziś rano podczas śniadania, które jadłam na tym samym balkonie, bez namysłu wyrwałam z wiszącej obok mnie doniczki wyrastający ponad inne rośliny „chwast”. Wyrwałam, ponieważ zakłócał mi swą innością formy pewną kompozycję. Ale czy na pewno tylko z tego powodu? Czy próbuję się jedynie usprawiedliwić? Czy nie wyrwałam tej rośliny jedynie dlatego, że „to się właśnie robi z chwastami”? Kiedy to sobie uświadomiłam, było już za późno. Bezmyślnie zgnieciona roślina tkwiła w mojej zaciśniętej dłoni. A prace Kędziory wibrowały w mojej głowie. Jakie gesty, jaką siłę, jakie emocje istota ludzka przekłada na byty, których nie pragnie? Jak definiuje się żywot istot innych niż ludzkie?

Próbuję samodzielnie zrozumieć tytuł. Malum – co oznacza? Wpisuję hasło w przeglądarkę. Najpierw pojawia się tłumaczenie Google: wykryto język turecki. Tłumaczenie na język polski: „nieunikniony”. Inna strona podaje, że słowo pochodzi z łaciny. Pierwsze tłumaczenie jest niewinne: owoc, jabłko, drzewo owocowe. Każde następne jednak pogrąża mnie w swego rodzaju otchłani: zło, nieszczęście, niedola, licho, zniewaga, grzech. Plantae Malum, czy to roślinne królestwo nieszczęścia, a może flora zniewagi?

Koncepcja „chwastów” zależy od ludzkiego osądu dotyczącego użyteczności roślin. Praca artystki prezentuje swoisty zielnik roślin pomijanych, starając się zmienić sposób, w jaki postrzegamy gatunki uznawane za „niepożądane”. Zwraca uwagę na konsekwencje związane z dążeniem do utrzymania krajobrazu, który jest perfekcyjny, zorganizowany i całkowicie kontrolowany[4]. Zostawia we mnie wiele pytań: która zieleń nas oczyszcza, a która truje? Może owo trucie jest jedynie wyobrażone, a człowiek powinien się zmierzyć z faktem, że świat wokół niego nie powstał po to, aby go w określony sposób zadowalać. Po co dostosowywać, wyrywać, niszczyć, gdy można współistnieć?

rysunek Autorki zainspirowany analizowanymi dziełami

PODOBIEŃSTWO

W swej środowiskowej ekspansji byt ludzki napotyka wiele ograniczeń i często próbuje je zwalczać, decydując się na rozwiązania siłowe. W tej międzygatunkowej relacji Homo sapiens ma tendencję do stawiania siebie na pierwszym miejscu, myśląc jedynie o swoich, a nie wzajemnych korzyściach. Przekształcając naturalny krajobraz oraz siląc się na to, co nieludzkie, konieczność dostosowania się bądź poddania unicestwieniu, człowiek paradoksalnie wciąż czerpie z natury wiele inspiracji. Zauważyć to można między innymi w różnych dziedzinach projektowania, na przykład w modzie, architekturze, a nawet w projektowaniu samochodów. Przyroda niesie za sobą również bogatą symbolikę, w ramach skomplikowanej relacji z nią stanowi swego rodzaju bazę, do której ludzka kreatywność nieustannie sięga. Dekonstruując potrzebę kontroli nad otaczającym człowieka światem, rozważam kwestię tego, czy owe inspiracje niosą za sobą szansę na uświadomienie potrzeby wzajemnej, równoważnej zależności, a na ile jedynie otwierają drzwi do wykorzystania i zapomnienia.

Na osuszonych terenach dawnego bagna w Okkenbroek w Holandii znajduje się praca autorstwa Lóy Sunnudóttir. Cztery cienkie warstwy drewna, sklejone z białą, przezroczystą tkaniną artystka pokryła żywicą epoksydową. Fakturą przypominają tarczę. Połączyła je z pięcioma odnogami, wysokimi na jakieś dwa metry i wykonanymi z wbitych w grunt pali, które stanowią podporę. Drewniane powłoki rozciągnęła na szerokość około czterech metrów. Mocno naprężone i zakrzywione w centralnej części nieco opadają. Wings of Water (2023) powstało w ramach projektu studenckiego, którego głównym celem było wyrażenie, a zarazem przedstawienie własnego „bezpiecznego miejsca”. Praca została umieszczona na małym cyplu. Otaczająca ją woda i roślinność pozostają azylem dla istot, które zainspirowały Sunnudóttir – ważek.

Ważki należą do owadów, które najwcześniej rozwinęły skrzydła, wyprzedziły w tym nawet dinozaury. Co ciekawe, prehistoryczne okazy mogły się pochwalić rozpiętością skrzydeł sięgającą nawet do 60 cm[5]. Ten intrygujący fakt urzekł Sunnudóttir, która podkreśla, że stworzenia te wykraczają daleko poza sferę jej wyobrażeń i fantazji. Artystka osadza je również w rzeczywistości historycznej. Inspirują ją do refleksji nad skalą, czasem i wielością ewolucyjnych przemian[6].

Praca, choć stabilnie zamontowana, wydaje się lekka. Nie zakłóca swą strukturą środowiska, w którym została umieszczona, ani nie ingeruje drastycznie w podłoże. Wyobrażam ją sobie wraz z ważką, obie równocześnie wydają się zmieniać i adaptować swe formy. Artystka pracowała z wodoodpornym materiałem, aby stworzyć swoistą ochronę przed deszczem, słońcem, a symbolicznie również przed własnymi myślami. Jeden z najbardziej urzekających aspektów zależności pokazanych w tej instalacji wynika z inspiracją specyficzną zdolnością ważek do układnia skrzydeł i ciał w pozycję „obelisku” chroniącego je przed przegrzaniem. Niezależnie od tego czy ma się do czynienia z żywą ważką czy sztucznie wytworzoną wizją Sunnudóttir – skrzydła służą jako ochrona. Zastanawiam się, jak człowiek, który kreuje własne zabezpieczenia, biorąc za wzór anatomię lub doświadczenia innych stworzeń, zagraża bezpieczeństwu tychże istot. Dlaczego wytwarzając nasze bezpieczne siedziby, odbieramy tym stworzeniem prawo do tego samego?

Inspiracja otaczającymi ludzkość organizmami, zarówno zwierzęcymi, jak i roślinnymi, oraz nieustająca potrzeba ich adaptacji wywołuje we mnie wizję świata pełnego zapożyczeń. Czy wszechobecny brak równowagi i szacunku wobec pozaludzkich form życia skutkować będzie ich całkowitym zanikiem? Różnego typu działa budzą we mnie pytanie czy  twory sztuczne mogą stać się swoistym zamiennikiem dla naturalnych? Projekt artystyczny Going down from the land (2020) autorstwa Michel Fuchs może być jednym z głosów istotnych dla tej problematyki.

W poindustrialnych pomieszczeniach Fuchs symbolicznie zaprezentowała dwa typy roślin; trzykrotkę purpurową, zwaną również Tradescantia pallida albo też wędrownym Żydem, oraz opuncję figową, przedstawicielkę rodziny kaktusowatych. Podział zaprezentowanych rodzajów roślinności jest jednak bardziej złożony, niżby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Oprócz trzech, odciętych, pojedynczych liści kaktusa umocowanych do ściany całą opuncję oraz trzykrotkę odlano z metalu, odpowiednio z aluminium i żelaza. Powstały więc tak naprawdę trzy osobne typy, jednakże tylko jeden z nich jest żywym bytem – a przynajmniej był, bowiem odseparowane od pełnej całości części podlegają powolnemu, aczkolwiek nieuniknionemu procesowi rozkładu. Oddziela je to od reszty nieorganicznej roślinności, która w kontraście do obumierających fragmentów wydaje się stała i zimna. Jej stabilność zostaje w pewnym stopniu zakłócona przez wodę, która cieknie po rozwieszonych w pomieszczeniu opuncjach, wydrążając pod nimi małe kałuże. Zostawia również ślady brunatnej rdzy. Spływając głównie wzdłuż brzegów liści, wytwarza rdzawe opływowe kształty, które otulają dzieło. Żelazne trzykrotki natomiast zostały rozproszone w kwadratowych i prostokątnych basenikach z wodą, wysokich jedynie na 3 centymetry. Wyglądają, jakby wyrastały z owych zbiorników, a po ich zakrzywionych łodygach pnie się ku górze rdzawa transformacja.

Praca artystki kryje w sobie wiele etniczno-symbolicznych znaczeń, które jedynie utwierdzają mnie w przekonaniu o istotności elementów nieludzkich w kreowaniu tożsamości kulturowej. Skoncentruję się jednak tylko na aspekcie zmian zachodzących w obrębie całości dzieła i w poszczególnych jego częściach. Obecne są one w ramach każdego prezentowanego typu „roślin”, lecz tylko w materii biologicznej dochodzi do radykalnej przemiany. Roślinność odlana mimo metamorfoz tkwi w zamrożeniu[7]. Zmiany nie ograniczają jej możliwości, w tym samego jej istnienia. Prężnie odpychają przeszłość, przyjmują teraźniejszość i oczekują przyszłości, podczas gdy gnijące komponenty popadają w niepamięć. Czy to, co wytworzone ludzką ręką, gwarantuje wieczne istnienie – wieczne istnienie człowiek? Próba osiągnięcia nieskończoności oraz wydłużenia, albo wręcz przerwania naturalnego cyku starzenia się i umierania wydaje się jedną z ludzkich przypadłości. Ale to w zjednaniu z naturą, uznaniu jej praw odnajduję nadzieję na pełną akceptację naszej przynależności. Czy dzięki temu będziemy jednak w stanie zwrócić się ku aktualnym potrzebom ekologicznym i zredefiniować nasze własne?

 

DROGA DO PONOWNEGO ZJEDNANIA

Przyroda, która jest całościowym, niepodzielnym bytem, posiada niezwykłą moc. Potrafi trwać i walczyć o swoje istnienie. Od zarania dziejów Ziemi klimat i warunki środowiskowe wielokrotnie się zmieniały, jednak pomimo przeróżnych okoliczności oraz przeszkód natura potrafiła znaleźć drogę, aby się odradzać. Kręte ścieżki ewolucji i egzystencji jedynie wzmacniały i wciąż wzmacniają chęć oraz siłę przetrwania. Poczucie przynależności do tej, jakże pięknej i skomplikowanej, całości budzi we mnie spokój. Postrzeganie siebie jako części czegoś większego ugruntowuje mnie w codzienności.

Często rozmyślam nad tym, że rzeczywistość, której mam okazję współcześnie doświadczać, nie jest stała. Ciągle będzie ewoluować i nigdy się w tym procesie nie zatrzyma. Bardzo mnie absorbuje myśl, że każda obecna w świecie jednostka wykształciła się z tak wielu innych. Sposób, w jaki się dostosowujemy i dostosowaliśmy do naszej codzienności, na wskroś mnie porusza. Patrzę na swoje ciało poprzez pryzmat wielości bytów, które były przede mną, i ich historii. I tak je odczuwam. Myślę o przyszłości tych, które ze mnie powstaną bądź się ze mną zjednoczą. Nieustający cykl przeplatających się istnień przyprawia mnie o dreszcz. Zaszczepia też odczucie odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale również – w pewien sposób – za wszystkich i wszystko. Przytłacza mnie myśl, że nie mam kontroli bądź wystarczająco silnej decyzyjności, aby móc zmienić wiele z ludzkich zachowań i czynów wobec otaczającego świata przyrody. Wydawać by się mogło, że człowiek próbuje się jedynie oddzielić i oddalić od tej, jakże różnorodnej całości. Samodzielnie się z niej wyklucza, tak jakby nie chciał do niej przynależeć, być ponad. W swej bezradności obawiam się, że pogrążeni we własnym egocentryzmie realizujemy scenariusz ostatecznej zagłady. Wątpię, czy zanurzeni w przeciętnej ludzkiej codzienności uświadamiamy sobie skalę problemu, którego jesteśmy ważną częścią. Głęboko jednak wierzę, że przyroda – z nami czy bez nas – przetrwa. To od nas zależy, czy wsłuchamy się w owo pierwotne łącze czy będziemy pogrążać się w odrzuceniu.

W ramach udziału w rezydencji artystycznej mam okazję obserwować niezwykły proces, jakiemu podlegają prace autorstwa Anai Salem. W niektórych rzeźbach artystka sieje trawę, jednak jej wzrost nie jest kwestią oczywistą. Seria rzeźb składających się na instalację Don’t step on the Blueberries (2024)[8] przedstawia nietypowy plac zabaw. Nietypowy, bowiem jego materialne elementy zostają poddane intensywnej dekonstrukcji reprezentującej zniszczenia wojenne.

Na stosach kamieni, zebranych do zielonych sieci, ułożono poprzekształcane, przypominające stopy gumowe gryzaki dla psów. Pierwotnie zabawki miały kształty kurczaków, ale zostały rozczłonkowane i zszyte na nowo. Owe aberracje reprezentują wpływ wojny i przemocy, które w bezpośredni sposób dotykają dziecięcej natury – w tym sposobu zabawy i postrzegania rzeczywistości. Z owego “kurczakowego” podłoża wyrastają różnokształtne gipsowe nogi, a następnie splatają się w delikatne węże i zakrzywione drabiny[9]. Wnętrza „stóp” Salem wypełnia ziemią i wysiewa do niej trawę. Następnie powierzchnię ziemi pokrytej nasionami trawy zalewa gipsem, w którym umieszcza szklane kulki do gry. Jednocześnie w powierzchni rozlanego gipsu pozostawia szczeliny, aby móc regularnie podlewać zakryty grunt. Artystka podejmuje ryzyko, pozostawiając decyzję o rozwoju samej roślinie. Może ona podjąć próbę wzrostu albo nigdy nie ujrzeć światła dziennego.

Wraz z upływem dni i godzin w rezydencyjnym studiu artystki zachodziły pewne naturalne zmiany. Cieniutkie źdźbła trawy zaczęły się – powoli, ale konsekwentnie – przebijać przez szarawy gips. Na początku obserwowałam wzrost pojedynczych pasm zieleni. Po tygodniu nieobecności w studiu byłam oszołomiona bujnością roślinności wyrastającej z uformowanych przez artystkę stóp. Wszechobecna siła trawy sprawiała, że patrząc na nią, czułam jej moc – jej wola życia była potężniejsza niż ograniczenia narzucane przez jakiegokolwiek surowiec. Zdarzało się, iż roślina wręcz wypychała gips, przełamując strukturę poszczególnych części rzeźb. Niektóre nasiona jednak nigdy nie wyrosły ponad oplatającą je warstwę sztuczności, mimo że artystka z identyczną dbałością podlewała wszystkie konstrukcje. Wzbudziło to we mnie wiele pytań, między innymi o to, jak Salem postrzega swoją rolę, swoistą współpracę z tą florystyczną istotą. Opowiedziała mi o tym pod ceglaną ścianą pokrytą kwitnącymi pnączami.

Związek izraelsko-francuskiej twórczyni z przyrodą, uwidaczniający się w jej pracach, ma długą historię. Punktem wyjścia jest postrzeganie ziemi jako uniwersalnego punktu, początku i końca wszystkich istot, zaś kolejną płaszczyznę stanowi utrata dominacji i międzygatunkowa kooperacja w definiowaniu kształtów i znaczeń. We wcześniejszych pracach Salem podejmowała już próby wykorzystywania trawy, ograniczała jednak jej obecność – do niemal niewidocznej dla oglądających – i w pełni nadzorowała wzrost. Zasiane nasiona w pełni pokrywała materiałem, który uniemożliwiał zapoczątkowanie cyklu rozwojowego. Ożywienie relacji z roślinnością artystka zawdzięcza samopoznaniu. Tłumaczyła mi to na przykładzie próby rozprężenia ciała i akceptacji natury. Dzięki odnalezieniu wewnętrznego spokoju i dobrostanu dopuściła również możliwość wzrostu trawy w swej twórczości[10]. Rozumiem to jako rezygnację z potrzeby kontroli, oddanie swobody i zyskanie poczucia wolności. Rzeźby niejako same zaczęły się rzeźbić i istnieć poza ingerencjami czy indywidualnymi potrzebami artystki. Praca z nimi staje się de facto współpracą opartą na szacunku i trosce.

Don’t step on the Blueberries opowiada o dziecięcej niewinności i o pokojowym pragnieniu szczęścia. Zasiana trawa reprezentuje nadzieję na lepsze jutro. Ta w dziełach Salem przypomina mi o moim własnym dzieciństwie. O godzinach spędzonych w ogrodzie rodzinnego domu na wsi. Rozważam kwestię współodczuwania z zielenią, w którą ingeruję. Chwytam, dotykam, czuję ją w swoich dłoniach i pod stopami. Kiedy wstaję, widzę kształt własnego ciała odbity na trawiastej łące, który pojawił się pod wpływem mojego ciężaru. Łodygi płynnie, ale niespiesznie powracają do swoich pierwotnych zarysów. Choć styczność pomiędzy nami nie trwała długo, wydaje się nie przemijać, w sposób ciągły na nas oddziałuje.

Myślę również o wszystkich zabawach związanych z pracą w ziemi. Budowie zamku albo wręcz fortecy z piasku. Analizuję brak strachu przed tym, co napotkam pod powierzchnią. Jak kształtowała się ziemia pod moimi dłońmi? Jak ją odczuwałam? Wydaje mi się, że letnią porą pierwsza warstwa czarnej ziemi parzyła mi dłonie i była przerażająco sucha w porównaniu z warstwą leżącą tuż pod nią. Kiedy sięgałam w głąb ziemi, odczuwałam przedziwny, w pewien sposób nieswój, kojący chłód. Wówczas nie rozmyślałam za wiele o wrażeniach, jakie wywołuje we mnie ziemia. Była ona częścią mojej codzienności – moje dzieciństwo właściwie toczyło się w ogrodzie. Kiedy przestałam dotykać ziemi regularnie? Kiedy odsunęłam się od kontaktu z nią? Kiedy zaczęła mi się kojarzyć z brudem i przestała nieść ukojenie? Jak mogę się z nią ponownie zjednać? Tęsknię za ziemią, za naszą relacją – pragnę, byśmy wspólnie odnalazły się na nowo.

 

 

BIBLIOGRAFIA

Bińczyk E., Dyskursy antropocenu a marazm środowiskowy początków XXI wieku, „Zeszyty Naukowe Politechniki Śląskiej” 2017, nr 112, s. 48.

Ciastoń A., Plantae Malum, Galeria Fotografii PF, Poznań 2021, https://annakedziora.com/plantae-malum/?lang=pl (dostęp: 10.06.2024).

Fuchs M., Going down from the land, https://michalfuchs.com/en/going-down-from-the-land/ (dostęp: 10.06.2024).

Rutgers University, Of dragonflies and dinosaurs: Researchers map insect origins, evolution, Rutgers 2014, https://phys.org/news/2014-11-dragonflies-dinosaurs-insect-evolution.html (dostęp: 10.06.2024).

Vasquez A.G., Shapes of Destruction – Information; https://andreagarciavasquez.com/Shapes-of-Destruction (dostęp: 01.06.2024), https://andreagarciavasquez.com/Shapes-of-Destruction-1 (dostęp: 05.06.2024).

 

[1] Antropocen uznawany jest za nową epokę geologiczną, w której wpływ człowieka na naturalne systemy Ziemi jest nieodwracalny i prowadzi, między innymi, do utraty różnorodności biologicznej czy też degradacji środowiska, por. E. Bińczyk, Dyskursy antropocenu a marazm środowiskowy początków XXI wieku, „Zeszyty Naukowe Politechniki Śląskiej” 2017, nr 112, s. 48.

[2] A.G. Vasquez, Shapes of Destruction – Information; https://andreagarciavasquez.com/Shapes-of-Destruction (dostęp: 01.06.2024), https://andreagarciavasquez.com/Shapes-of-Destruction-1 (dostęp: 05.06.2024).

[3] Tamże.

[4] Por. A. Ciastoń, Plantae Malum, Galeria Fotografii PF, Poznań 2021, https://annakedziora.com/plantae-malum/?lang=pl (dostęp: 10.06.2024).

[5] Por. Of dragonflies and dinosaurs: Researchers map insect origins, evolution, Rutgers University, Rutgers 2014, https://phys.org/news/2014-11-dragonflies-dinosaurs-insect-evolution.html (dostęp: 10.06.2024).

[6] Na podstawie rozmowy z Lóa Sunnudóttir (czerwiec 2024).

[7] M. Fuchs, Going down from the land, https://michalfuchs.com/en/going-down-from-the-land/ (dostęp: 10.06.2024).

[8] Obecnie (grudzień 2024) na stronie internetowej Anai Salem praca widnieje pod tytułem Don’t step on the Snake, jednakże ów tytuł odnosi się do końcowej instalacji artystki podczas rezydencji PILOTENKUECHE. Podczas pierwszej wystawy dzieło było jeszcze w fazie rozwoju i istniało pod tytułem, do którego odnoszę się w tekście.

[9] Na podstawie rozmowy z Anai Salem (czerwiec 2024).

[10] Na podstawie rozmowy z Anai Salem (czerwiec 2024).

 

Tekst powstał w ramach programu mentoringowego „Dziewczyny-maszyny”.

Tekst ukazał się w numerze „Fragile. Antropocen 3-4/2024>>

Dodaj odpowiedź