Rozjechany kopiec – zagłuszony świat. Refleksje ze słuchania Nowej Huty

0
419

Niegdyś, gdy go odwiedziłem po raz pierwszy, jakieś trzydzieści kilka lat temu, był to zakątek mocno zapuszczony, co paradoksalnie doskonale konweniowało z jego charakterem i ówczesnym miejscem w kulturze. W świadomości większości krakowian oraz odwiedzających miasto gości istniały w zasadzie dwa kopce: Kościuszki i Piłsudskiego. Czasem do wspomnianej świadomości przedzierał się jeszcze ten, któremu patronował Krak. Co ciekawe i istotne w kontekście naszej opowieści, tylko ten ostatni był starożytny i prawdopodobnie celtyckiego pochodzenia. Dwa pozostałe to nowożytne pomniki patriotyzmu, pełniące w mitologii narodowej zupełnie inną rolę i mające całkowicie odmienną historię.

Kopiec Wandy, miejsce od którego wspomnienia rozpoczynam ten tekst, zawsze był praktycznie zapomniany, mniej lub bardziej celowo pomijany, zarówno jeśli chodzi o uwagę, jak i fizyczne odwiedziny. Po prostu był w Nowej Hucie, która dopiero ostatnimi laty zyskuje na znaczeniu jako wartościowy byt, przyciągając wielu nowych mieszkańców, interesujących się historią miejsca, w tym i przednowohuckimi dziejami okolicy. A i lokalsi, którzy skolonizowali robotniczo tereny dawnych wsi w okolicy Mogiły, Bieńczyc, Czyżyn i Pleszowa, wydają się jakby na nowo odkrywać historię. Nie jest to pierwszy raz, gdy okolica, a wraz z nią sam kopiec wzbudzają zainteresowanie, możemy nawet mówić o okresach wydobywania przeszłości z zapomnienia i ponownego zapadania w niepamięć. Obecnie kopiec Wandy delikatnie i powoli, podobnie jak całe przednowohuckie, a może i nawet przedchrześcijańskie, starosłowiańskie dziedzictwo, wyłania się z pomroku dziejów.

Koncert Głębokiego Słuchania, Kopiec Wandy, Nowa Huta, fot. Dawid Ścigalski. Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Domu Utopii.

„Wyłania się” to dobre określenie na opisanie tego, co się w ostatnim czasie dzieje wokół kopca, albowiem kieruje naszą uwagę na fenomeny wizualne, percypowane wzrokiem, podczas gdy zjawiska doświadczane pozostałymi zmysłami… no cóż, powiedzmy, że to, co się dzieje, jest symptomatyczne i charakterystyczne dla kultury okulocentrycznej, której częścią bez wątpienia jesteśmy. Kopiec Wandy, szczególnie gdy stanie się plecami do bezpośrednio z nim sąsiadującego kombinatu, wygląda okazale, a nawet niezwykle: jak pradawne, poświęcone sakralizowanej Naturze, starosłowiańskie uroczysko. Wzniesienie i jego najbliższą okolicę porasta wyrastająca na mniej więcej pół metra wiotka, falująca na wietrze trawa, a całość otacza krąg rosłych, dostojnie wyglądających drzew, których granica tworzy rodzaj enklawy, specjalnej strefy wyodrębniającej się z zamieszania codzienności.

Niezwykłości miejsca dopełnia szeroki, daleki widok ze szczytu w kierunku południowo-zachodnim, z otwartą perspektywą na leżące wyraźnie poniżej miasto Kraków, daleki Garb Tenczyński i wyłaniające się z niego przy przejrzystym powietrzu wieże klasztoru Kamedułów. Przy dobrej widoczności horyzont zamykają pasma Beskidów, z dominującą Babią Górą, oraz skalistych Tatr w dalekim tle. I nawet gdy zmienimy kierunek obserwacji, czyli obrócimy się na wschód, gdzie wciąż stoi „pomnik” minionej przeszłości, czyli pozostałości po kombinacie metalurgicznym, widok, choć inny, wciąż jest niezwykły. Wiosną i latem mamy przed oczami ścianę zazielenionych drzew, jesienią i zimą natomiast możemy podglądać prześwitujący przez plątaninę nagich gałęzi, ukrywany zazwyczaj przed wzrokiem ciekawskich teren kombinatu, co samo w sobie, choć całkowicie odbiegające od skojarzeń z prasłowiańskim uroczyskiem, jest również swego rodzaju wglądem w tajemnicę i rzeczy niecodzienne. Krótko mówiąc, „na oko” wszystko wygląda dobrze, albo nawet jeszcze lepiej.

Gdy w 2022 roku wraz z Domem Utopii rozpocząłem serię Koncertów Głębokiego Słuchania, kopiec Wandy był, obok kilku innych punktów charakterystycznych dla dzielnicy, dosyć oczywistym celem odwiedzin. Koncerty to seria wydarzeń służących poszerzeniu percepcji i pogłębieniu doświadczania świata poprzez aktywne, uważne i głębokie słuchanie. Zgodnie z samą nazwą nawiązują do działalności i koncepcji Pauline Oliveros, ale raczej ideowo niż wprost. Nie stosuję podczas koncertów ćwiczeń proponowanych przez Oliveros i nie jestem bynajmniej certyfikowanym instruktorem Deep Listening, aczkolwiek w ciągu już trzyletniej historii koncertów akcent Oliveros jest przy każdej edycji podkreślany i mniej lub bardziej obecny (np. w roku 2024 Filip Szałasek poprowadził dla nas warsztat pt. Głębokie słuchanie jako praktyka siebie, w ramach którego nawiązał do praktyki amerykańskiej kompozytorki; również jedna z artystek, Kiku Day, mistrzyni shakuhachi była studentką amerykańskiej kompozytorki). Niemniej traktuję głębokie słuchanie jako pewnego rodzaju drogowskaz i szeroko rozumianą, wychodzącą poza ramy wyznaczone przez Oliveros, praktykę.

Koncert Głębokiego Słuchania, Skarpa przy osiedlu Centrum E, Nowa Huta, fot. Dominik Stanisławski.

W pierwszej edycji koncertów, co kontynuujemy w trochę innych wariantach, aby pogłębić słuchanie, korzystaliśmy z techniki „słuchania bliskiego”, czyli używaliśmy mikrofonów i słuchawek. O różnych porach, w różnych lokalizacjach oddawaliśmy się uważnemu słuchaniu, zarówno w słuchawkach, jak i bez nich, starając się zanurzyć w tkance dźwiękowej wybranych miejsc. W ten sposób uczestnicy usłyszeli świat w bogatszej i „bliższej” perspektywie akustycznej, głównie zdając sobie sprawę, jak dużą ilość dźwięków zazwyczaj, podczas swojej codziennej aktywności ignorują. Oraz w jak bardzo głośnym środowisku żyją. Ale o tym szerzej za chwilę.

Przy wyborze miejsc do słuchania kierowaliśmy się m.in. ideą „wydostania” się z obrębu antroposfery. Bernie Krause, którego można nazwać ojcem chrzestnym nagrań terenowych, zaproponował typologię środowisk dźwiękowych, dzieląc je na geosferę, obejmującą dźwięki natury „nieożywionej”, typu wiatr, kamienie, piasek itp., biosferę, na którą się składają dźwięki żywej przyrody: zwierzęta, rośliny itp., a wreszcie antroposferę z antropogenicznymi dźwiękami, generowanymi przez aktywność człowieka. Nowa Huta została zaprojektowana jako miasto ogród i w związku z tym wiele w niej terenów zielonych. Ponadto miasto nie zostało ukończone, przez co do tej pory i w wielu lokalizacjach tkanka typowo miejska „urywa się” w obszarach bujnej (przynajmniej na visus) aktywności przyrodniczej, często gwałtownie przechodząc w środowisko w zasadzie wiejskie, ewentualnie bardzo małomiasteczkowe. W związku z tym w niedalekiej do siebie odległości istnieją bardzo różne pejzaże dźwiękowe: od typowo miejskiego, wypełnionego urbanistycznym hałasem rezonującym w betonowych przestrzeniach wysokich budynków, przez rodzaj przestrzeni pośrednich, gdzie „końcówka” miasta przechodzi w pejzaż całkowicie pod- i pozamiejski, do miejsc, które z perspektywy miejskiej przynajmniej zdają się dzikie, zdominowane przez żywioł pozaludzki, przyrodniczy.

Pierwsza edycja Koncertów Głębokiego Słuchania była poświęcona ekologii akustycznej i kierowała uwagę uczestników w kierunku problemu „ciszy”, o której rozmawialiśmy na wieńczącym wydarzenie spotkaniu z udziałem zaproszonych gości – aktywistów, artystów i badaczy zajmujących się problemem hałasu i ciszy w mieście – oraz czynnie zaangażowanej publiczności. Ale zanim do tego doszło, spotkaliśmy się na… koncertach, podczas których słuchaliśmy uważnie i głęboko, używając techniki bliskiego słuchania, w wybranych, nowohuckich lokalizacjach. Zaprojektowałem cykl w taki sposób, abyśmy w kolejnych wydarzeniach przenosili się, począwszy od najgłośniejszych, całkowicie industrialnie brzmiących miejsc, w kierunku tego, co zielone, by postarać się przekroczyć granicę miasta i niemiasta, wydostać z objęć antroposfery.

Koncert Głębokiego Słuchania, Skarpa przy osiedlu Centrum E, Nowa Huta, fot. Dominik Stanisławski

Podstawowe pytanie brzmiało: czy uda się w granicach Nowej Huty posłuchać pejzażu dźwiękowego o pozamiejskiej charakterystyce, albo chociaż takiego, w którym odgłosy miasta nie będą zakłócać innych dźwięków? Wyżej wspomniana specyfika Nowej Huty (miasto ogród, mnogość zaplanowanych i niezaplanowanych terenów zielonych) pozwalała mieć nadzieję, że to się powinno udać. Z przykrością jednak donoszę, że się nie udało. Aczkolwiek nie było to tak oczywiste, szczególnie gdy myśleliśmy o wybranych lokalizacjach przez pryzmat widzenia, wnioskując z wyglądu otoczenia, jak mogłoby ono brzmieć.

Jak już wspomniałem, Nowa Huta jest pod względem stref niemiejskich całkiem ciekawa i wygląd wielu miejsc wskazuje na całkowicie nieurbanistyczny pejzaż dźwiękowy. Przykładem są Łąki Nowohuckie, pośrodku których zakończyliśmy pierwszą edycję naszych koncertów. To spory obszar, liczący ponad 51 hektarów, więc rozkładając mikrofony na jego środku, nie spodziewałem się tak głośnej obecności antroposfery. Rzecz jasna, można o tej ostatniej powiedzieć, że jest delikatna w porównaniu z niezbyt odległym placem Centralnym (nota bene wcale nieleżącym w centrum – kolejny nowohucki paradoks!), niemniej słychać na Łąkach, szczególnie gdy się usiądzie w trawie plecami do miasta, dźwięki wdzierające się dysonansem w krajobraz starego łęgu wiślanego.

Największą niespodziankę pod tym względem (tzn. harmonii – właściwie jej braku – między wizualną a akustyczną reprezentacją miejsca) sprawił bohater tegoż artykułu, czyli kopiec Wandy. Wrażenia wizualne już opisałem, dźwiękowo… no cóż, już podczas pierwszej wizyty, przy okazji wybierania miejsc i sprawdzania możliwości zorganizowania koncertu w danym miejscu zorientowałem się, że będzie „ciekawie”. Niemniej bliskie słuchanie przyniosło sporo nieoczekiwanych dźwięków, a przynajmniej niesłyszalnych podczas słuchania naturalnego, aczkolwiek takich, których istnienia pozostajemy boleśnie świadomi po zdjęciu słuchawek. Podczas Koncertów Głębokiego Słuchania proponowałem uczestnikom trzyetapową metodę zanurzania się w pejzaż dźwiękowy. W pierwszym kroku starali się uważnie słuchać, używając swego „normalnego”, naturalnego modelu słuchania, tak jak to robią zazwyczaj, tylko trochę bardziej uważnie. W drugim kroku zakładaliśmy słuchawki i słuchaliśmy przez mikrofony. Tutaj nagle świat zaczynał brzmieć inaczej, a pejzaż dźwiękowy okazywał się zdecydowanie bogatszy. Ale kluczowy w moim zamyśle był krok trzeci, w którym prosiłem słuchaczy, aby słuchawki zdjęli, wrócili do swojego naturalnego słuchania i spróbowali, tyle że już bez użycia mikrofonów, odnaleźć któryś z wysłyszanych dzięki nim dźwięków, którego wcześniej, na pierwszym etapie, nie uchwycili. Każdy słuchający odnajdywał taki dźwięk, co oznacza, że wcześniej był on nie tyle niesłyszalny (tzn. zbyt cichy, by go odebrać naturalną drogą), ile aktywnie ignorowany, odsyłany jako zbędny w dalekie tło poznawcze bądź zupełnie „wycinany” przez struktury poznawcze odpowiedzialne za organizację materiału zmysłowego, który niejako „dociera” do naszego umysłu. I tego typu dźwięków na kopcu Wandy usłyszeliśmy niespodziewanie dużo, i były one wybitnie niemiłe.

Słuchanie to poważna sprawa. Nie mam tu na myśli tylko walorów, które ze sobą niesie uczestnictwo w kulturze muzycznej stworzonej przecież przez człowieka na bazie rozwijanej i pogłębianej umiejętności słuchania i których, rzecz jasna, nie da się pominąć, lecz słuchanie jako sposób doświadczania rzeczywistości, determinujący budowanie naszego „obrazu świata” i tworzenie strategii działania w nim. Jako że żyjemy w rozwijanej od ponad dwóch tysiącleci kulturze okulocentrycznej, możemy nie zdawać sobie do końca sprawy z wagi tego faktu. Mimo że już w XX wieku doszło w kulturze do audiocentrycznego zwrotu, korzenie dziedzictwa „widzenia” bardzo głęboko się zapuszczają w nasze wzorce percepcji i działania, szczególnie zaś w okulocentrycznie ufundowanym systemie myślowym.

W tym miejscu szybkie wyjaśnienie: kultura okulocentryczna nie polega tylko i wyłącznie na tym, że preferujemy wrażenia i sygnały wizualne, co mogłoby oznaczać, że lepiej widzimy, niż słyszymy, choć takie zjawisko w niej obserwujemy (przy okazji warto zaznaczyć różnicę pomiędzy słyszeniem a słuchaniem: pierwsze to bierna aktywność fizjologiczna, podczas gdy drugie to mogąca ulegać doskonaleniu skomplikowana aktywność psychologiczna), lecz głównie chodzi o wspomniany „system myślenia”, który został niejako skonstruowany wedle sposobu funkcjonowania zmysłu wzroku.

Koncert Głębokiego Słuchania, Skarpa przy osiedlu Centrum E, Nowa Huta, fot. Dominik Stanisławski

To bardzo szeroki temat, obecnie wciąż rozwijany w ramach różnego rodzaju sound studies, które dawno już wykroczyły poza badania i aktywności związane z muzyką, czy też zjawiskami estetycznymi i sposobami percepcji fenomenów dźwiękowych, dla którego poważniejszego omówienia potrzebny byłby osobny artykuł. Dość wspomnieć, że w ramach badań nad możliwym audiocentrycznym systemem myślowym określa się zasadnicze różnice pomiędzy modelami percepcji, na przykład w zakresie wyróżniania, przyznawania wagi cechom rzeczywistości czy też nawet możliwości ich dostrzegania. Powstały nawet różnego rodzaju wersje (jednej jestem również autorem) „litanii audiocentrycznej” (nazwa nieoficjalna), zestawiające ze sobą przeciwstawne atrybuty rzeczywistości, której obraz tworzy się w ramach kultur okulocentrycznej i audiocentrycznej. I wygląda to na przykład w ten sposób (wpierw cecha wyróżniana w okulocentryzmie, a następnie w audiocentryzmie): stałość/niezmienność – zmiana/ruch, odrębność bytów/przedmiotów – continuum, esencjonalizm – brak esencjonalizmu itp. To oczywiście tylko zaznaczenie przeze mnie olbrzymiego obszaru badań i uzyskanej już wiedzy, ale wydaje się, że wyraźnie wskazujące na wyłaniającą się zupełnie nową perspektywę poznawczą fundowaną na słuchaniu.

Najbardziej natomiast istotna w kontekście niniejszego tekstu jest – będąca częścią tzw. zwrotu audytywnego w kulturze, aktywności dźwiękowych/sound activities i obszarem badawczym w ramach sound studies – kwestia ekologii akustycznej wraz z integralnie z nią związanym problemem antropogenicznego zanieczyszczenia hałasem. Możemy bez większych zaskoczeń stwierdzić, że jedną z konsekwencji rozwoju przemysłowego ludzkiej cywilizacji jest mnogość stosunkowo nowych zjawisk dźwiękowych w przestrzeni publicznej, i to w dodatku zjawisk o bardzo wysokim natężeniu dźwięku, czyli po prostu bardzo, a nawet ekstremalnie głośnych. W zasadzie można powiedzieć, że takie stwierdzenie jest truizmem i wszyscy do opisywanej sytuacji się już przyzwyczailiśmy; miasto, transport, przemysł, technologia generują hałas i nie tylko uznajemy to za „naturalne”, lecz wręcz niejednokrotnie dźwięki są wyznacznikami pewnych pożądań, pragnień, jak choćby odgłosy silników sportowych, tuningowanych samochodów, ciężkich motocykli, potężnych systemów nagłośnieniowych na masowych imprezach itd., przykłady można by mnożyć.

Oczywiście wszyscy zdajemy sobie sprawę ze szkodliwości hałasu, wydaje się natomiast, że niewielka mniejszość jest świadoma, w jakim hałasie żyjemy. Trzeba bowiem zdać sobie sprawę z tego, że posiadamy w naszym aparacie poznawczym różnego rodzaju mechanizmy pozwalające nam się adaptować do okoliczności, w których przychodzi nam bytować. Niestety potrafimy się również zaadaptować do życia w hałasie, jednakże koszt takiego zabiegu wydaje się nieproporcjonalnie wysoki do korzyści. Mechanizmy te, mówiąc w dużym uproszczeniu, polegają na ignorowaniu dużego natężenia dźwięków oraz obniżeniu progu czułości na zjawiska akustyczne. W zdecydowanej większości przyszliśmy na świat i wychowaliśmy się w hałasie – pokolenie wzrastające w zasadniczo inaczej brzmiącym pejzażu dźwiękowym obecnie jest już reprezentowane bardzo nielicznie; to pokolenie moich rodziców, ludzi urodzonych w latach 30. XX wieku. Kolejne roczniki od początku żyją w akustycznym cieniu industrializacji i urbanizacji, choć oczywiście związane z nimi zanieczyszczenie hałasem wzrastało stopniowo.

Koncert Głębokiego Słuchania, Skarpa przy osiedlu Centrum E, Nowa Huta, fot. Dominik Stanisławski.

Niemniej obecnie, od co najmniej kilku dekad, większość populacji żyje w hałasie i jest to problem już dobrze zbadany i opisany wraz ze skutkami medycznymi i poznawczymi. Innymi słowy: pokolenie obecnych trzydziesto- i dwudziestolatków z tzw. ciszą (jakkolwiek definiowaną, choć w kontekście ekologii akustycznej najczęściej rozumie się ją przez „zróżnicowany i zrównoważony pejzaż dźwiękowym”, podczas gdy „zero decybeli” jest w zasadzie konceptem teoretycznym osiąganym laboratoryjnie i percypowanym instrumentalnie, jako istoty biologiczne nie mamy dostępu do takiego zjawiska) ma możliwość obcowania w sposób incydentalny, lub wręcz (sic!) zjawiskowy.

Pierwsza edycja Koncertów Głębokiego Słuchania uświadomiła uczestnikom w sposób bardzo dobitny, że nawet w obrębie terenów zielonych, często wyglądających na enklawy przyrodnicze, takich jak kopiec Wandy czy Łąki Nowohuckie, antropogeniczny hałas jest wszechobecny i najczęściej po prostu przytłaczający. Urocze, kojarzące się z sielankowo pojmowanymi starosłowiańskimi czasami, zielone uroczysko, obiecujące zanurzenie w żywiole natury, w szumie traw, śpiewie wiatru w koronach drzew, symfonii ptasich świergotów i bzyczenia owadów, zaatakował słuchaczy jednostajnym, falującym, mocno natężonym łomotem silników samochodowych generowanym przez zbudowaną u stóp kopca drogę S7, wzbogacanym przez metalowy jazgot zakręcających na łuku szyn tramwajów. Po dłuższej chwili uważnego słuchania z transportowego hałasu wyłonił się – postrzeżony w momentach chwilowego spadku głośności (mniej samochodów i tramwajów) – jednostajny, wysoki, świdrujący dźwięk dolatujący znad zabudowań pobliskiego kombinatu. Gdy już zawitał do naszej świadomości, został w niej na dobre, słyszalny nawet w momentach ekstremalnego natężenia pejzażu dźwiękowego drogi.

Koncert Głębokiego Słuchania, Kopiec Wandy, Nowa Huta, fot. Dawid Ścigalski.

Było to przedziwne doświadczenie: siedzieliśmy w urokliwym krajobrazie, było wczesne, letnie popołudnie, delikatny wiatr pochylał trawy i falował koronami drzew, niebo było błękitne z delikatnymi, białymi strzępami chmur, a równocześnie byliśmy zanurzeni w głośnym, antropogenicznym hałasie, w który czasem wbijał się dźwięk świerszczy, gdy akurat któryś usiadł w trawie blisko mikrofonu. Co ciekawe, jak wyniknęło z rozmowy z kilkoma uczestnikami, przed założeniem słuchawek nikt w zasadzie nie odczuwał zbyt wielkiej uciążliwości dźwięków dobiegających od strony drogi i kombinatu. Hałas dotarł do świadomości przy słuchaniu bliskim i, niestety, pozostał już po ściągnięciu słuchawek i powrocie do słuchania naturalnego. Mówiąc krótko: nie dało się go od-słyszeć. Ta przedziwna sytuacja wskazuje również, iż przed bliskim słuchaniem nasze struktury poznawcze skutecznie ignorowały antropogeniczne dźwięki okolicy, dopiero ich wzmocnienie sprawiło, że nie można było dłużej „udawać”, że ich nie ma. Okazało się, że pejzaż dźwiękowy kopca Wandy jest przepełniony cywilizacyjnym hałasem, choć przecież, jak można było doświadczyć, zaakomodowanym przez nas i często, szczególnie chyba przy odmiennej jakości bodźcach wizualnych, odesłanym na jak najdalsze tło poznawcze

Hałas, różnego rodzaju i różnego natężenia, pozostający jednak wciąż hałasem, jest obecnie naszym środowiskiem „naturalnym” i nasz system poznawczy się do niego zaadaptował w sposób wspomniany powyżej (ignorowanie, obniżenie progu czułości). Można by powiedzieć, że w takim razie nie jest źle, skoro potrafimy poradzić sobie z niesprzyjającymi okolicznościami akustycznymi, gdyby nie jedno ale… Nic się nie wydarza – jeśliby się posłużyć ekonomicznym żargonem – bezkosztowo. Na to, co dzieje się w takiej sytuacji, stworzyłem specjalny termin: GŁUPNIEMY. To złożenie słów „głupiejemy” i „głuchniemy”. Albowiem, mówiąc w skrócie, lecz zachowując klarowność, efektem ignorowania istotnego procenta sygnałów percypowanych z otaczającego nas świata jest po prostu wypłaszczenie naszego poznania. Instynktownie, zupełnie naturalnie i w sposób bardzo nieuświadomiony nasz organizm broni się przed hałasem, starając się ochronić przed głęboką percepcją mnogości fenomenów akustycznych o wysokim natężeniu. W jakiś sposób mu się to udaje, ale ignorowanie dźwięków, a w hałaśliwym środowisku ich większości, po prostu zawęża nasz horyzont poznawczy. Obraz świata drastycznie nam się kurczy, przy ratunkowych działaniach ograniczających naszą świadomą percepcję. Co więcej, skutki przebywania w hałasie, szczególnie antropogenicznym hałasie technologicznym, niezależnie od naszej świadomości tegoż, pozostają zgubne. Hałas degraduje nasze zdolności poznawcze, sprawia, że niejako zamykamy się w ciasnej muszli niepostrzegania, starając się jakoś przebrnąć przez gąszcz zbyt głośnych dźwięków wypełniających otaczający nas świat. I w tym starciu zawsze jesteśmy na przegranej pozycji, przed hałasem nie da się uciec i nie da się z nim żyć w dobrostanie. Doświadczanie go w sposób ciągły, nawet jeśli nam się wydaje, że jest akceptowalny i do zniesienia, nieuchronnie sprawia, że „głupniemy”.

Autor podczas Koncertu Głębokiego Słuchania, Kopiec Wandy, Nowa Huta, fot. Dawid Ścigalski.

Takie też były wnioski, albo raczej refleksje, którymi dzielili się ze mną słuchacze po każdym z Koncertów Głębokiego Słuchania, nawet po tym, który zorganizowaliśmy w miejscu, wydawało się, najbardziej od miejskiego hałasu oddalonym, czyli na Łąkach Nowohuckich. Najcichszy okazał się koncert na dachu Domu Utopii, ale tylko dlatego, że odbył się późno w nocy, gdy aktywności miejskie w dużej mierze były wygaszone, a audiosfera przyjemnie wyciszona. A i tak podczas koncertu przejeżdżał nam „przez głowy” pędzący do zajezdni tramwaj. Zaś kopiec Wandy zapisał mi się w świadomości jako symbol pewnego dysonansu poznawczego, dosyć chyba typowego dla kultury okulocentrycznej. Rewitalizacja wzniesienia dotyczyła tylko sfery wizualnej i bez wątpienia się powiodła – kopiec wygląda godnie. Problem hałasu w jego okolicy jak do tej pory nie został dostrzeżony. Nagrania terenowe z okolic kopca Wandy należą do kategorii road traffic sounds i nie kojarzą się z reprezentacją graficzną miejsca. Nie da się usiąść wygodnie w starosłowiańskim uroczysku i, na przykład, oddać się wyobrażeniom, że czas się zatrzymał wieki temu, gdy świat brzmiał inaczej. Pędząca ciężarówka, wymijająca zgrzytliwy tramwaj, szybko nas sprowadza na powrót do teraźniejszości. Do świata zagłuszonego przez nas samych.

 

Tekst ukazał się w numerze „Fragile. Antropocen 3-4/2024>>

Dodaj odpowiedź