Rozmowy z ginącym światem
Zima i wiosna roku pandemicznego 2021 upływały mi na rozmowach z ginącym światem. Prowadziłam je w głowie, na marginesach książek, w telefonicznym notatniku. W tym dziwnym czasie, kiedy pandemia nie była jeszcze przeszłością, w klaustrofobicznych miesiącach już nie całkowitego, ale jednak zamknięcia, jedną z nielicznych rozrywek, na jakie sobie pozwalałam, były spacery. Chodziłam najczęściej do parku w Lugano – bardzo włoskim mieście na południu Szwajcarii – gdzie mieszkałam.
Z dzisiejszej perspektywy oceniam mój ówczesny stan jako coś między depresją a depresją klimatyczną. Wtedy jednak był to po prostu kolejny powód do niepokoju. Kiedy świat chwieje się w posadach, depresja wydaje się fanaberią, na którą lepiej sobie nie pozwalać. Zamiast tego pozwalałam sobie na spacery. A w ich trakcie rozmyślałam o katastrofie.
Przyczynkiem do tych rozmyślań była wystawa Conversations with a changing world autorstwa Giacomo „Jacka” Braglii, młodego fotografa i artysty z Lugano, na którą wciąż się natykałam. Bo choć muzea (podobnie jak kina, restauracje i kawiarnie) były zamknięte, mogłam do woli przyglądać się eksponatom rozmieszczonym w przestrzeni publicznej. A dokładnie w Parco Ciani, dużym parku usytuowanym na końcu promenady biegnącej wokół jeziora. Do tego majestatycznego obrazka, rodem z wygaszacza ekranu, należy jeszcze dodać palmy i ośnieżone górskie szczyty w oddali.
Wystawa, która znajdowała się na trasie moich pandemicznych spacerów, składała się z kilku rzeźb i instalacji z aluminium. Naklejono na nich zdjęcia. Na jednej z nich fotografia morza, kawałka plaży i majaczących w oddali zabudowań przemysłowych została naniesione na aluminiową powierzchnię wyprofilowaną w kształcie wydatnych ust. Całość przywoływała na myśl ekologiczną czytankę albo kreskówkę, na której kulista Ziemia-Globus przemawia własnym głosem.
W mojej głowie nieraz przemawiała też wierszem Tomasza Różyckiego Niepojęta kula:
Kapitan Iks spogląda na świat z góry.
Jak to się stało, że jest tak odległą,
tak pociągniętą nieustanną mgiełką,
piękną, spokojną, niepojętą kulą?
Stąd zdaje się wciąż niezamieszkana.
Trudno uwierzyć w to, co się tam stało.
(z tomu Kapitan X)
Trudność uwierzenia w to, co się dzieje, była powracającym motywem spacerowych rozmyślań.
Z aż czterech rzeźb w kształcie ust, które w moim odczuciu nadmiarowo znalazły się na wystawie, najbardziej lubiłam te zielone. Na aluminiowych wargach umieszczono zdjęcie przedstawiające fragmenty zielonych plastikowych butelek z białymi nakrętkami, które unoszą się w niebiesko-zielonej przestrzeni, ni to w wodzie, ni to w kosmosie.
Usta do opowiadania, szeptania, całowania. A może do krzyku?
„Człowiek nie rozumie liczb i wykresów, ale rozumie opowieści”, notuje Islandczyk Andri Snær Magnason na pierwszych stronach swojej eseistycznej książki O czasie i wodzie. I zaprasza czytających do swojej kuchni, gdzie przy stole i naleśnikach opowiada o swoich dziadkach i babciach, o zamarzniętej krowie, która jest symbolem życiodajnych lodowców, o Dalajlamie i o wujku, który ratował zagrożone gatunki krokodyli. A snując te historie, przypomina o tym, co mamy i co możemy utracić. W jednym z wywiadów Magnason podkreśla, że słowa się zużywają. Nabyliśmy pewną odporność na hasło „zmiana klimatu”. Dlatego „zadaniem pisarza jest znaleźć nowy sposób mówienia o ważnych sprawach, doprowadzić do tego, aby ożył język, którego używa się, żeby o nich opowiadać”.
Conversations with a changing world nie była ani najpiękniejszą, ani najbardziej wstrząsającą wystawą, jaką widziałam w życiu. Mimo że temat jest dla mnie ważny, a tytuł pozostał ze mną do dziś. W istocie miałam tej ekspozycji sporo do zarzucenia. Rzeźby, choć przyciągały uwagę w miejskim parku, były za mało różnorodne. Zdjęciom wytykałam zbytnią zachowawczość. Tytuły prac, szczególnie te zapisywane hasztagami (#FromManToSea, #PollutionSuppliers), wydawały się zbyt dosłowne i naiwne.
Czasem z powodu nadmiaru instalacji w kształcie ust oraz miejsca, w którym je umieszczono i w którym sama się znajdowałam – spokojnej, zasobnej Szwajcarii – nazywałam wystawę i moje z nią rozmowy „negocjacjami z pełnymi ustami”.
Pandemiczne przechadzki, krótkie wypady do świata, były pretekstem do wyjścia z samotni czterech ścian. Ale rozmowy z ginącym światem prowadziłam również za pośrednictwem książek, które wtedy czytałam. Większość dotyczyła klimatu, kryzysu klimatycznego, klimatycznej katastrofy.
Przywołany islandzki pisarz Andri Snær Magnason jest szerzej znany jako autor epitafium dla lodowca. Islandzki Okjökull zniknął z powierzchni Ziemi w roku 2019. Pożegnaniu mogły towarzyszyć oda albo lament. Stanęło jednak na depeszy do przyszłości: „Oto pierwszy z wielu lodowców, które utracimy. Wiemy, co się dzieje. Wiemy też, co powinno zostać zrobione, ale tylko ty wiesz, czy tak się stało”.
Epitafium okazało się najczęściej czytanym i cytowanym tekstem pisarza. A więc jeśli nie książki i nie wystawy, to może tweety nas ocalą? Tweety i memy. A może trzeba próbować i tak, i tak? Atakować temat z różnych stron. Tych oczywistych (jak hasztagi z wystawy Braglii) i tych mniej.
„Jedyny sposób, aby o tym pisać, to podejść od tyłu, z boku, od dołu, wędrować w czasie do przodu i wstecz, studiować z osobistego i naukowego punktu widzenia, a także wykorzystać język mitologii”, podpowiada Magnason za pośrednictwem książki O czasie i wodzie, która o wodzie i o czasie opowiada tylko z pozoru.
Tuż obok islandzkiego autora stoją inni. Pisarze i poeci. Oni też opowiadają mi na ucho katastrofę. Wypierany i zagłuszany głos naukowców, apokaliptyczny język aktywistów, drętwy prawniczy żargon paktów klimatycznych i międzynarodowych porozumień zmieniają w język poezji, metafor i emocji.
„Na zbudowanie naszej arki mamy znacznie mniej niż sto lat – być może dziesięć. W tym czasie musimy wprowadzić zmiany, choć dotąd nie znaleźliśmy nawet sposobu, aby uczciwie dyskutować o nich z innymi czy ze sobą” – zauważa Jonathan Safran Foer w książce Klimat to my. Po czym dorzuca: „To my jesteśmy potopem i to my jesteśmy arką”.
Foerowi, który jest Amerykaninem, bardzo zależy na znalezieniu choć jednego solidnego rozwiązania. I znajduje: rezygnacja z jedzenia mięsa przed kolacją (czyli wyeliminowanie go ze śniadań i lunchów). Stąd podtytuł książki Ratowanie planety zaczyna się przy śniadaniu. Propozycja ta kierowana jest do pojedynczych obywateli z krajów rozwiniętych. Autor podkreśla przy tym, że przeciętny mieszkaniec Bangladeszu zjada rocznie około 4 kilogramów mięsa, podczas gdy w 2018 roku przeciętny mieszkaniec Finlandii konsumował taką ilość w ciągu 18 dni – nie wliczając w to owoców morza. Po czym wtrąca obrazowe porównanie: „Gdyby wszyscy chcieli żyć tak jak Amerykanie, potrzebowalibyśmy czterech globów”.
Do osiemdziesiątej strony książki Klimat to my Foer w zasadzie nie zdradza, jakiż to pomysł uratuje świat (a przynajmniej przyczyni się do jego ratowania). Zamiast tego opowiada historię swojej rodziny (jego polska babcia w czasie wojny uciekła z rodzinnej wsi przed nazistami). Przywołuje zaciemnienia stosowane podczas II wojny światowej na całym terytorium Stanów (choć strategiczne znaczenie miały tylko światła na terenach przybrzeżnych) i jego rolę w mobilizacji ludności cywilnej do wojennych poświęceń (nazywa rezygnację z jedzenia mięsa przed kolacją „poświęceniem na froncie domowym”). Opowiada o meksykańskiej fali, o zwalczeniu polio i o Janie Karskim, który podczas wojny przywiózł żydowskiemu kongresmanowi w USA wiadomości o tym, co dzieje się w gettach i obozach zagłady na terenie Europy, a ten nie był w stanie mu uwierzyć (motyw niedowierzania i niemożności dopuszczenia do świadomości tego, o czym donoszą naukowcy, przewija się przez cały tekst).
Poetycki język i metafory, które sprawiają, że skomplikowane naukowe pojęcia stają się możliwe do wyobrażenia, zbliżają Klimat to my do książki Magnasona. Więcej tu jednak niezbitej pewności, a mniej czułości. I choć trafia do mnie większość argumentów Foera za rezygnacją z jedzenia mięsa, złości mnie jego przywiązanie do indywidualizmu, wiara w jednostkowe działania, głosowanie portfelem. Złości mnie, że zamiast dążyć do systemowych rozwiązań problemów, które przerastają jednostki, mimo podkreślania wagi wysiłku zbiorowego autor zdaje się przerzucać ostateczną odpowiedzialność na konsumenckie wybory pojedynczych ludzi.
Nieraz, spierając się w myślach z Foerem, przechodziłam obok parkowej instalacji #PollutionSuppliers, której szczególnie nie lubiłam. Giacomo „Jack” Braglia ustawił obok siebie prostokątne aluminiowe bryły, niczym miniaturowe osiedle upiornych wieżowców. Z każdej strony przestrzennej instalacji umieścił inne zdjęcie – pokawałkowane i rozciągnięte na aluminiowych słupach. Fabryczny krajobraz nad rzeką. Stocznia budująca wielkie statki pasażerskie. Betonowe wieżowce wznoszone za pomocą ogromnych dźwigów. Komin, który pompuje do atmosfery szary dym. Irytował mnie średni poziom zdjęć, rozpiętych na drogim materiale, przez co produkcja instalacji kosztowała krocie. Irytowała mnie też naiwność, z jaką dostawcy zanieczyszczeń zostali wskazani palcem migawki i nazwani z imienia (oraz hasztagiem).
Ale może właśnie o to chodzi, żeby się zżymać i dyskutować? Może nie musimy się we wszystkim zgadzać, żeby działać na rzecz jednego celu. O ile można w ogóle mówić o czymś takim, jak jeden cel. O ile można ten szereg koniecznych zmian, działań i zaniechań sprowadzić do kilku haseł i liczb (półtora stopnia, poniżej dwóch stopni, zero emisji). Z konsensusów musi nam na razie wystarczyć ten naukowy, choć i z jego przyjęciem mamy wyraźny kłopot. Pozostaje więc działanie na wielu polach i na wiele różnych sposobów jednocześnie.
„Problem polega na tym, że nie wystarczy raz powiedzieć o zmianie klimatu, trzeba o tym mówić codziennie przez następne trzydzieści lat” – podsumuje Magnason w jednym z wywiadów.
Na końcu swojej książki Klimat to my Foer umieszcza List antysamobójczy. Notuje w nim: „Nie wystarczy powiedzieć, że pragniemy więcej życia; musimy powiedzieć, że nie przestaniemy tego mówić. List samobójczy pisze się raz; listy antysamobójcze trzeba pisać nieustannie – poprzez uczciwe rozmowy, poprzez przerzucanie pomostów między tym, co nieznane, a tym, co znajome, poprzez wysyłanie wiadomości w przyszłość, poprzez odkopywanie wiadomości z przeszłości, poprzez spieranie się z naszymi duszami i poprzez odmowę zamilknięcia”.
Wiadomością dla przyszłości i odmową zamilknięcia jest z pewnością zbiór wierszy Tomasza Różyckiego Kapitan X. Poeta z Opola wydanym w 2020 roku tomikiem wysyła człowieka w kosmos. Pobrzmiewają tu echa kosmicznych popkulturowych nawiązań spod znaku Space Oddity Davida Bowiego (piosenka otwarcie towarzyszyła konstruowania tego pojazdu ze słów). Są niepokoje egzystencji i nasz byt wobec śmierci. Ale całość można też czytać w kontekście katastrofy klimatycznej. I ja tak właśnie ją czytam. Jako kolejny głos w rozmowie ze światem, który zmienia się, rozpada, ginie. Czytam te wiersze przez pryzmat pomysłów ewakuacji ludzkości w kosmos i przenosin na inną planetę (projekt Elona Muska o nazwie – nomen omen – SpaceX). A także jako zapis nieudanej misji człowieka na Ziemi. I jako requiem dla ludzkości.
W czasie spacerów, w pandemicznym odosobnieniu, szczególnie długo rozmawiał ze mną wiersz O rozlanym mleku:
Jeśli to rzeczywiście kwestia skali,
to wielki wybuch był tylko rozlanym
mlekiem w naszej kuchni przez nieuwagę.
Kałuża na podłodze się rozszerza,
tak jak obserwowany z wnętrza wszechświat
rozszerza się także, siłą bezwładu,
póki nie straci energii. Planeta
Ziemia jest więc tylko drobinką mleka,
neutrino pływające w Mlecznej Drodze
przez całą wieczność z perspektywy drobin.
Piszę to wszystko, żebyś zrozumiała,
w jaki obłędny sposób cię kochałem.
Ilekroć przechodziłam przez park, obserwowałam, jak prowadzi on swój własny dialog z wystawą.
Po dłużącej się, choć łagodnej, zimie pierwsze zakwitły magnolie. Tuż po nich na krzakach róż wybuchły czerwone pąki. Chwilę później jabłonie wystroiły się na biało, a wiśnie na różowo. Nie minęły dwa tygodnie, a z wysokich kasztanowców, tuż nad jeziorem, zaczęły zwisać obłędnie pachnące białe kiście. A gdy się wydawało, że to już, że tyle, że nic więcej nie zakwitnie, bo zostały tylko jakieś krzaczory, liche takie żywopłoty, nagle i one pokryły się kwiatami. Wszystkie. We wszystkich kolorach, w tym w trzech odcieniach różowego.
„Będziemy musieli nauczyć się tracić”. To Foer. Nieraz obracałam w głowie to zdanie jak pocisk. „Nie zdołamy zachować raf koralowych” – znów Foer. „Nie uda nam się ocalić Amazonii. Jest mało prawdopodobne, abyśmy byli w stanie ochronić nadmorskie miasta”.
„Tak czy inaczej, będziemy musieli żyć na NOWEJ planecie” – podsumowuje nowojorski pisarz. „Ziemia nie będzie takim samym domem dla naszych dzieci i wnuków, jakim była dla nas”.
Jezioro Lugano, do którego przylega park, również zostało zaprzęgnięte do dialogu. Niedaleko brzegu umieszczono instalację złożoną z dwóch ogromnych i na wpół zgniecionych butelek. Jedna zanurzona pionowo, druga poziomo. Gigantyczne butelki dryfujące na wodzie jeziora. Jaką wiadomość wysyłają w świat?
Współautorem wodnej instalacji jest międzynarodowy rzeźbiarz albańskiego pochodzenia Helidon Xhixha. Artyści zatytułowali ją bardzo dosłownie The Twin Bottles. Message in a Bottle. Zanim aluminiowe butle trafiły do Lugano, unosiły się na Canale Grande w Wenecji, przypominając i tam o problemie plastiku w oceanach.
Szwajcaria to bardzo czysty kraj, nawet w tej, nieco bardziej żywiołowej, włoskiej odmianie. Kosze na śmieci są ustawione w równych odstępach i regularnie opróżniane. Mimo tego obok butelek gigantów co jakiś czas przepływały drobne śmieci, papierowe kubeczki, jednorazowe maseczki. W tamtych mrocznych słonecznych miesiącach ja również nabrałam dziwnego zwyczaju omijania leżących na chodniku maseczek szerokim łukiem, jakby były odpadem radioaktywnym. A przecież mogłam znaleźć patyk, nabić maseczkę i wyrzucić do kosza, zanim z podmuchem wiatru wpadnie do wody. A po wszystkim zdezynfekować ręce. Czy to aż tak wiele pracy, żeby uratować jakąś kaczkę czy rybę przed męczarnią? To również były moje rozmowy z ginącym światem. I przypominały niekiedy monologi wewnętrzne Adasia Miauczyńskiego.
Jednym z lekarstw, które aplikowałam sobie w tamtym czasie, była książka Rebekki Solnit Nadzieja w mroku, zbiór esejów przeciwko rozpaczy i zwątpieniu, jakie często towarzyszą rozmyślaniom o antropocenie. Manifest przeciw obojętności. Wezwanie do działania na rzecz zmiany. Zdecydowanie najbardziej aktywistyczna z cytowanych tu książek.
Solnit przywołuje przykłady przedsięwzięć dużych i małych grup ludzi, które zmieniły bieg historii. Opowiada o ledwie iskrach, które zapoczątkowały lawinę zmian. Podkreśla moc działania wspólnotowego: „Wspólnie jesteśmy nad wyraz potężne i potężni i mamy za sobą rzadko wspominaną, rzadko pamiętaną historię zwycięstw i przeobrażeń, która może dodać nam otuchy i wiary w siebie”. Eseistka zauważa przytomnie, iż „to, co po fakcie wydaje się rzeczą zupełnie zwyczajną, często uważane było za cud, póki się nie ziściło”.
Dlatego działanie samo w sobie ma moc, nawet gdy nie ma pewności, czy nas do czegoś doprowadzi. Nadzieja tkwi również w założeniu, że przyszłości nie sposób przewidzieć i że właśnie „w tej szczelinie niepewności powstaje przestrzeń do działania”. Tak rozumiana nadzieja jest przeciwieństwem bierności, lęku i rozpaczy, dlatego „domaga się działania” i jest jednocześnie niezbędna do tego, by działać.
Poszukiwanie nadziei w mroku zakłada, że można się gubić i na nowo odnajdować. Dlatego co pewien czas wracam do książki Solnit. Wracam też do zbioru esejów O czasie i wodzie Magnasona, który stał się moim ulubionym sposobem opowiadania katastrofy i szukania dla niej języka. A w ramach puenty zostawiam sobie to zdanie: „Powinniśmy się panicznie bać i jednocześnie wierzyć, że uda się to naprawić”.
Wiosną 2021 roku butelki giganty zniknęły z jeziora. Krzaczory w trzech odcieniach różowego przekwitły, ale w parku zaraz pojawiły się inne nienazwane kwiaty. Przyszło upalne lato, po nim złocista jesień i łagodna, słoneczna zima. Z początkiem kolejnej wiosny z ulic zaczęły znikać „radioaktywne odpady maseczkowe”.
Wystawa się skończyła, dziwny, groźny, depresyjny czas pandemicznego zamknięcia i niepewności się skończył, a ja wciąż prowadzę rozmowy z ginącym światem. Negocjacje z pełnymi ustami i z mroczną nadzieją. W głowie, w telefonicznym notatniku, na marginesach książek.
Preteksty do rozmów ze światem:
Wystawy Giacoma „Jacka” Braglii: Conversations with a changing world oraz – wraz z Helidonem Xhixhem – The Twin Bottles. Message in a Bottle, Parco Ciani, Lugano (1.10.2020–30.04.2021).
Andri Snær Magnason, O czasie i wodzie, tłum. Jacek Godek, Kraków 2020.
Jonathan Safran Foer, Klimat to my. Ratowanie planety zaczyna się przy śniadaniu, tłum. Andrzej Wojtasik, Warszawa, 2020.
Tomasz Różycki, Kapitan X, Kraków, 2020.
Rebecca Solnit, Nadzieja w mroku Nieznane opowieści, niebywałe możliwości, tłum. Anna Dzierzgowska, Sławomir Królak, Kraków 2019.
Anna Piwowarska
Czytelniczka, copywriterka, dziennikarka, autorka opowiadań i reportaży. Publikowała m.in. w „Dwutygodniku”, „Przekroju” i „Tygodniku Powszechnym”, „Czasie Literatury”, „Tyglu Kultury”.